Czwarty tom przygód Sookie Stackhouse zdecydowanie nie należy do
dobrych, nie przysługuje mu nawet miano średniej lektury rozrywkowej. Po
Klubie Martwych miałam jeszcze nadzieję, że powróci parodystyczny wydźwięk pierwszych dwóch powieści. Po lekturze Martwego dla świata jestem już pewna, że nic takiego się nie wydarzy. Charlaine Harris zrezygnowała bowiem z zabawy z konwencją na rzecz opisywania erotycznych ekscesów panny Stackhouse.
Tym razem Sookie wprawdzie nie została pobita, jak to sobie zresztą
wcześniej rezolutnie obiecała, ale autorka rzuciła ją w centrum
niezwykle groźnych rozgrywek między wampirami i wilkołakami a…
czarownicami! A po cóż źli wiccanie przybyli do Bon Temps? Otóż ich
przywódczyni pragnie władzy i chce przejąć interesy wampirów ze
Shreveport, ale przede wszystkim pożąda Erica Northmana. Tak bardzo, że
pozbawiła go pamięci, a kiedy nie udało jej się go schwytać, wyznaczyła
nagrodę w wysokości, bagatela!, pięćdziesięciu tysięcy dolarów.
Cierpiącego na amnezję, półnagiego i pobitego Erica znajduje na drodze
Sookie Stackhouse, a ponieważ jest dobrze wychowaną Amerykanką,
przygarnia wampira. Godzi się także ukrywać go, dopóki Pam i Chow nie
poradzą sobie z czarownicami. I w ten sposób ponownie wplątuje się w
intrygi i przepychanki między nadprzyrodzonymi istotami. Jakby tego było
mało, okazuje się, że zaginął brat dziewczyny, Jason. Zrozpaczona, ale i
zdeterminowana Sookie wobec bezsilności miejscowej policji postanawia
na własną rękę odszukać chłopaka. Ale to jeszcze nie wszystko! Bohaterka
musi uporać się z tęsknotą za byłym wampirem, Billem, z którym się
rozstała i który wyjechał do Peru badać historię wampirów. Idzie jej to
całkiem nieźle, na każdej kolejnej stronie powieści wręcz coraz lepiej.
Jej pierwszym i najważniejszym pocieszycielem jest oczywiście
„uszkodzony” Eric, którego wraz z pamięcią Harris pozbawiła charakteru,
charyzmy, wyrachowania, stanowczości, męskości, siły – jednym słowem
odebrała mu wszystkie cechy, które czyniły jego postać ciekawą. To
jednak sprawia, że równie mało ciekawa Sookie ulega jego urokowi i w
jego ramionach niemal zapomina o całym świecie… Chyba że spotyka
Alcide’a Herveuxa, Sama Merlotte’a lub wracają wspomnienia związane z
Billem.
Na pierwszym planie powieści znajdują się więc erotyczne (nie
miłosne, bowiem w swoich rozważaniach na temat mężczyzn jej życia,
dziewczyna kładzie nacisk na ich fizyczność i własne marzenia seksualne,
a nie na stronę duchową jej z nimi relacji) rozterki Sookie Stackhouse,
na czym traci jej osobowość. O ile początkowo ceniłam w tej bohaterce
jej dystans do siebie, jej świadomość braku wykształcenia z powodu
niezwykłych umiejętności, o tyle w tej części odrzuca mnie jej jawna
głupota, jaką wykazuje za każdym razem, kiedy widzi Erica, Sama,
Alcide’a lub Billa. Widać, że Harris nie tylko przestała starać się o
spójną fabułę, ale nie obchodzą jej bohaterowie – liczy się tylko, z kim
i w jakich konfiguracjach Sookie uprawia seks. Martwy dla świata
jest też najbardziej szablonowy ze wszystkich części, jakie czytałam.
Nieco więcej dowiadujemy się z powieści o wilkołakach i
zmiennokształtnych, pojawiają się wspomniane czarownice, ale w ich
przedstawieniu autorka w większości posłużyła się utartymi schematami.
Jedynym novum może być obraz królowej
wróżki elfów Claudine, która, choć stereotypowo zniewalająca urodą,
wydaje się nie mieć piątej klepki, a jej krew jest ambrozją dla
wampirów.
To wszystko plus słabe tłumaczenie i mnóstwo błędów redakcyjnych sprawiło, że czytanie Martwego dla świata
przestało być choćby w najmniejszym stopniu przyjemnością, a stało się
ponurym obowiązkiem. Zniechęciło mnie też całkowicie do cyklu – szkoda
czasu na tak marne książki.