wtorek, 23 grudnia 2008

Razem będziemy żyć wiecznie - "Źródło", scenariusz i reżyseria: Darren Aronofsky

Jak nakręcić film o tak prozaicznej rzeczy, jaką jest śmierć w taki sposób, by nie zrobić łzawego melodramatu? Darrenowi Aronofsky'emu udało się to w Źródle.

Jakiś czas temu spotkałam się z opisami Źródła na filmwebie, według których film opowiada trzy historie, których bohaterami są te same osoby. Nic bardziej mylnego. Ci, którzy tak pisali, po prostu nie oglądali lub nie zrozumieli obrazu. Źródło opowiada bowiem jedną historię, dwojga kochających się ludzi: Izzi (Rachel Weisz) i Tommy'ego Creo (Hugh Jackman). Umierająca kobieta usiłuje powiedzieć swojemu mężowi neurologowi, że chciałaby ostatnie chwile spędzić tylko z nim, on natomiast nie poświęca jej czasu, gdyż pragnie odnaleźć lekarstwo na odmianę raka, który trawi ciało żony. Dwie pozostałe "historie" dzieją się w wyobraźni Izzi, w jej powieści zatytułowanej Źródło i związane są ściśle z nią i jej ukochanym mężem.

Źródło to najpiękniejszy film o śmierci, jaki widziałam. Niezwykle plastyczny, metaforyczny, a jednocześnie prawdziwy. Film pokazuje, co jest naprawdę ważne w życiu w prosty, ale niebanalny sposób. Pokazuje, że liczy się wiara, a nie religia (takie same motywy znajdziemy w chrześcijaństwie i religii Majów np) i że każdy tworzy swój własny mit, własną legendę. Przeplatające się ze sobą historie - prawdziwa i wyobrażone - układają się w całość, logiczną i zrozumiałą. Zdjęcia zrobione są mistrzowsko, co ciekawe, nie zostały zrobione przy użyciu grafiki komputerowej! Ujęcia kosmosu powstały bowiem na podstawie mikrofotografii reakcji chemicznych! Obraz uzupełnia muzyka niezrównanego Clinta Mansella - sprawiła, że unosiłam się w powietrzu, ponad wszystko co znane i odnajdywałam niezwykły spokój; zupełnie inaczej niż muzyka z Reqiuem dla snu, tamta jest psychodeliczna, sprawia, że rozpadam się na kawałki. Aronofsky to geniusz, który o codziennych problemach i zwykłym życiu potrafi mówić w niezwykle poetycki sposób. Również gra aktorska zachwyca - Rachel Weisz to przepiękna kobieta o niesamowitej łagodnej kobiecości; Hugh Jackman pokazał, że potrafi być nie tylko mściwym mięśniakiem ze sztyletami w rękach, ale też wrażliwym na ból, nie mogącym sobie poradzić ze śmiercią żony człowiekiem.

sobota, 20 grudnia 2008

O fantastyce - "Historia i fantastyka", Sapkowski & Bereś, SuperNOWA 2005

Długo zastanawiałam się nad zakupem tej książki i niestety odbiło się to na moją niekorzyść. Żałuję, że nie kupiłam lub chociaż nie przeczytałam jej w czasie pracy nad magisterką, miałabym kilka jeszcze koncepcji do opisania.

W Historii i fantastyce zebrane zostały wszystkie wywiady, jakie Stanisław Bereś przeprowadził z Andrzejem Sapkowskim, a było ich całkiem sporo. Duża pochwała należy się redaktorom, którzy ułożyli rozmowy, przeprowadzone przecież na przestrzeni lat, w logiczną całość. Wyszła z tego ciekawa rozmowa rzeka, polemika na tematy dotyczące głównie teorii fantastyki i książek Sapkowskiego.

Jeśli jednak ktoś sądzi, że dzięki tej książce pozna prawdziwego człowieka kryjącego się za pisarzem, może się rozczarować. Sapkowski bowiem konsekwentnie broni się przed odpowiedziami na pytania dotyczące jego prywatnego życia, poglądów politycznych i społecznych (choć te wywnioskować można między wierszami oraz uważnie czytając książki). Dużo można natomiast dowiedzieć się o podejściu Sapka do pisarstwa jako takiego, do konwencji fantastyki, sporo też o jego preferencjach czytelniczych.

Niestety przez niektóre wypowiedzi - z lekka nadęte i wyniosłe, czasem nawet pogardliwe - Sapkowski wydaje się niedostępny i zarozumiały, co może mu kiedyś zaszkodzić w stosunkach z fanami.

A tak przy okazji, mógłby coś już wydać, cholera, bo kończą mi się lektury...

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Na pograniczu horroru - "Wypychacz zwierząt", Jarosław Grzędowicz, Fabryka Słów 2008

Lubię prozę Jarosława Grzędowicza, właściwie znajduje się on obecnie na drugim miejscu moich ulubionych twórców. Ciekawa i niebanalna tematyka, poetycki styl, świetnie wyważony i inteligentny, z lekkim poczuciem humoru i pewnym dystansem, ale też refleksyjny, prawdziwy - to główne zalety tego pisarza. Dlatego nie zastanawiałam się długo nad kupnem Wypychacza zwierząt.

To zbiór opowiadań bardzo nierównych, jeśli chodzi o formę, bo są króciutkie, jak Hobby ciotki Konstancji, średnie (Weneckie zapusty) i mikropowieści, jak Buran wieje z tamtej strony. Pisane są również na różne tematy, zresztą to w końcu zbiór opowiadań, które znalazły się w różnych antologiach. I mam wrażenie, że tam powinny pozostać. Wydawanie takiego zbiorku czytelnik może zrozumieć jako "the best of" albo zwykłą komplilację i niestety lekko się zniechęcić. Na całe szczęście Grzędowicz zamieścił Posłowie, w którym przedstawia genezę poszczególnych opowiadań. Warto przeczytać, żeby wiedzieć, co dla kogo i po co zostało stworzone, albo co zainspirowało autora.

Ogólnie rzecz biorąc zbiorek całkiem mi się spodobał. Nie pochłonęłam jednak wszystkich opowiadań jednego po drugim, jak to było w przypadku Księgi jesiennych demonów. Zostały mi do przeczytania jeszcze 2 z 13 - Farewell Blues (to zaczęłam, ale ze względu na ciężką tematykę dałam sobie spokój, dość mam wojny, komunizmu i wizji państwa opiekuńczego, przynajmniej na jakiś czas) oraz Wilcza zamieć.

1. Hobby ciotki Konstancji - to krótkie, zwięzłe opowiadanko z zabawną i zaskakującą puentą.

2. Zegarmistrz i łowca motyli - nawiązujące do teorii "Efektu motyla". Jedno z moich ulubionych w tym zbiorze. Historia została przedstawiona interesująco, akcja płynie nieprzerwaną strugą, że nie można się znudzić, niebanalne zakończenie.

3. Nagroda - kolejne krótkie i ciekawe opowiadanko. Choć opowiada zdarzenie zupełnie nieprawdopodobne, odniosłam wrażenie, że wcale tak nie musi być. Ten kto się nie dostosuje do wymogów korporacji, źle kończy - taki wniosek niesie ze sobą "Nagroda" (tytuł jakże ironiczny). Być może nie zwróciłabym na to większej uwagi, ale jakiś czas temu przyjaciółka opowiedziała mi, że jej koleżanka została zwolniona, bo nie poświęcała się swojej firmie, nie zostawała po godzinach, nie integrowała się z kolegami z pracy i wolała czas poświęcać swojej rodzinie (była samotną matką dwójki dzieci). I jak tu nie odnieść wrażenia, że Grzędowicz ma rację...

4. Buran wieje z tamtej strony - ciekawie napisana mikropowieść, odwołująca się do konwencji historii alternatywnej i naszej prawdziwej historii w dość nietypowy sposób. Niestety od połowy czytałam już, żeby przeczytać. Autor powinien trzymać się albo krótkiej formy, albo powieści, średniawki bowiem niezbyt mu wychodzą - robi się za ciężko i niestrawnie od ilości refleksji na ten sam temat na tak małej przestrzeni.

5. Obrona konieczna - zdecydowanie numer 1 w całym zbiorze! Krótkie, zabawne i zaskakujące. Zakończenie wgięło mnie w poduszkę (uwielbiam czytać w łóżku;)). Więcej takich opowiadań!

6. Pocałunek Loisetty - w stosunku do tego opowiadania mam mieszane uczucia. W sumie mi się podobało, ale... No właśnie, nie potrafię nawet wyrazić, jakie "ale" mam do niego. Czegoś mi w nim brakuje, być może za mało jest dopracowane, naprawdę nie wiem...

7. Specjały kuchni Wschodu - takie sobie opowiadanko kulinarne, które może zniechęcić do sushi, albo wręcz odwrotnie, jak się nad tym zastanowić...

8. Weneckie zapusty - niezbyt mi się podobało, być może ze względu na wmieszanie wątku Casanovy. Facet jako wieczny łowca, nigdy nie zaspokojony seksualnie, który musi zaliczać kolejne panienki a i tak nigdy nie zazna satysfakcji. Przykre, chociaż może tak właśnie czują się ludzie uzależnieni od seksu? I znowu mam wrażenie, że gdyby autor bardziej się przysiadł i dopracował opowiadanie i wątek samego bohatera, wyszłoby by z tego coś porządniejszego.

9. Wypychacz zwierząt - nie wiem czy taki był cel autora, ale mnie przeraziła ta żona i córka głównego bohatera, które potrafiły wywrzeć na nim taką presję (żaden z niego facet tak po prawdzie i byłam trochę zniesmaczona jego postawą), że kazał wypchać ich ukochanego kotka wypychaczowi zwierząt, byleby tylko od niego nie odeszły.

10. Weekend w Spestreku - kolejna po Buranie... wizja zawoalowanego komunizmu i epoki PRL-u. Wyznam szczerze, że niezbyt podobają mi się te ciągłe aluzje autora do przeszłości, ale to tylko odczucie. A może to nie aluzja? Może Grzędowicz uznał za stosowne przed czymś ostrzec? Weekend... wzbudził we mnie pewien niepokój i jednak swoistą ulgę, dzięki czemu cieszę się z tego co jest i co mam i co mogę. Wolność to naprawdę fajna sprawa i trzeba ją doceniać.

11. Trzeci mikołaj - bardzo fajne opowiadanko świąteczne, takie... prawdziwe, jeśli chodzi o tego Mikołaja z zielonymi oczami. Bo cała reszta jest zbyt słodka jak na mój gust, tak jak cała polityka świąt zresztą...

piątek, 12 grudnia 2008

Wilk w owczej skórze, czyli o tym, jak Andrzej Sapkowski (nie)wpisuje się w konwencję fantasy, cz. II

Obiecałam kolejną porcję ukrytych aluzji z cyklu wiedźmińskiego, oto kilka najciekawszych z tych, które znalazłam. A na co Wy wpadliście?

Dajmy na to Shakespeare. Pewnie domyśliliście się powiązań między Ludem Olch z cyklu a elfami ze sztuki poety (ze Snu nocy letniej oczywiście)? Z tą różnicą, że elfy Shakespeare'a to słodkie istotki, no czasem robiące komuś niewielkie świństewko, ale nie krzywdzące nikogo. Aen Elle Sapkowskiego to wyrachowane bestie, które nie mają skrupułów, by niszczyć kolejne światy, a Auberon to jedynie marionetka z impotencją.

Czy przypomniało wam coś państewko Toussaint? Bajkowe księstewko Toussaint, w którym ludzie spędzają życie na beztroskiej zabawie, istnieje poza całym światem. Jest ono jakby wersją homerowskiej Wyspy Ajaji, na której tajemnicza Kirke przetrzymuje Odyseusza. U Sapkowskiego córkę Heliosa zastępuje czarodziejka, Fringilla Vigo, która swoimi czarami powstrzymuje Geralta od wyjazdu z Toussaint. Nie mówiąc już o zachowaniu księżnej państewka wobec informacji o wojnie toczonej przez Nilfgaard z Królestwami Nordlingów – jej wysłanie noty nakazującej natychmiastowe zawarcie pokoju czegoś Wam nie przypomina? Nie? A pamiętacie, co zrobiły Anglia i Francja na wieść o ataku Niemców na Polskę?

Wrócę jeszcze do jednego z opowiadań, w którym pojawia się niejaki baron Freixenet. On mówi, że to wiedźmin odczarował go z uroku dzięki koszuli z pokrzyw i przez to z kormorana zamienił się z powrotem w człowieka. Jeśli ktoś z Was czytał kiedyś baśnie braci Grimm z pewnością natrafił na baśń o sześciu łabędziach...

A Żelazne trzewiczki czytaliście? Jeśli nie, to nic Wam nie powie motto do Chrztu ognia o wiedźminie, który idzie na ratunek księżniczce i nie chce kostura, żelaznych trzewików i dzbana na łzy, a jego jedynym uposażeniem jest miecz.

Samo Prawo Niespodzianki, które łączy Geralta i Ciri, jest zaczerpnięte z baśni. Mowa o nim u braci Grimm, choć samo w sobie jest na pewno starsze. Titelitury - baśń, w której pewien karzełek wypowiada magiczną formułę o dziecku niespodziance.

Kto pamięta pierwsze polskie zdanie, zapisane w Księdze Henrykowskiej? Brzmiało Daj, ać ja pobruszę, a ty skocz do piwnicy po piwo;)

A kojarzycie Człowiek nie tylko elfowi, ale i człowiekowi wilkiem? Kto czytał Medaliony Nałkowskiej?

Najwięcej oczywiście odniesień do mitu arturiańskiego, ale to już nieco inna historia.

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że nie tylko my, czytelnicy, mamy świadomość zabawy z konwencją i odniesieniami. Mają ją sami bohaterowie. Regis świetnie wie, jaki wzorzec wampiryzmu tkwi w ludziach, co umie wykorzystywać, by przetrwać. Reynart de Bois-Fresnes, błędny Rycerz Szachownicy również doskonale zdaje sobie sprawę z roli, jaką odziedziczył rodząc się szlachcicem:
Rycerze zawsze mówią jak kretyni. To taki znak, jak ta tarcza tutaj. Po nim, jak po godle na tarczy, bractwo się rozpoznaje. I kwituje to równie znaczącym stwierdzeniem, że jeśli urodziłeś się synem herbowego pana, to będziesz herbowym panem i umrzesz herbowym panem, napłodziwszy, he, he, he, herbowych panów. Niczego nie zmienisz, choćbyś pękł.
Sam Geralt już w opowiadaniu Mniejsze zło sygnalizuje, że wie czym jest konwencja. Kiedy Stregobor zaznacza, że Aridea często zwracała się do wieszczego Zwierciadła Nehaleni, Geralt przerywa mu kpiącym: ze zwyczajowym pytaniem, jak sądzę, „kto jest najpiękniejszy na świecie?”.

czwartek, 11 grudnia 2008

Magiczna kraina - "Angkor", Jacek Pałkiewicz, Zysk i S-ka 2007

Kiedy kilka lat temu obejrzałam Lara Croft: Tomb Raider urzekł mnie krajobraz Angor Wat w Kambodży. Dzięki książce Jacka Pałkiewicza wiem, że Angkor Wat to jedna, chociaż największa, z całego kompleksu świątyń khmerskich położonych na granicy Kambodży i Tajlandii. Natomiast zdjęcia do Tomb Raidera kręcono w Ta Prohm, jednej z lepiej zachowanych, ale i nowszych świątyń należącej do Angkor. "Angkor" to po khmersku "Miasto" i kilkaset lat temu znajdowała się tam siedziba jednego z najpotężniejszych ludów Azji.
Nie zamierzam jednak opisywać historii Khmerów ani jak powstały kolejne świątynie, tego dowiedzieć się można z książki Pałkiewicza. Niestety mam wrażenie, że podróżnik nie jest jednak świetnym historykiem, a co gorsza, nie ma talentu opowiadacza. Z mojej głowy ulatywały jego słowa w chwilę po przewróceniu kartki na drugą stronę. Zachwyciły mnie natomiast wspaniałe fotografie olbrzymiego kompleksu, niemal całkowicie pokonanego przez tamtejszą dżunglę. Zdjęcia są w większości wykonane przez Pałkiewicza i w tej dziedzinie nie można odmówić mu talentu. Pokazał Angkor jako miejsce doprawdy pełne magii i swoistej świętości, a jednocześnie w tych obrazach wyczuwa się pewien niepokój i wcale nie jest on związany z niebezpieczną sytuacją w tamtejszych rejonach.

Jeśli ktoś, tak jak ja, chciał dowiedzieć się więcej o historii i religii starożytnych Khmerów, to z pewnością książka Pałkiewicza takiej wiedzy mu nie da. Nie pozostawi w nim także głębszych przeżyć, chyba żeby wziąć pod uwagę jedynie przecudowne zdjęcia. Mniej więcej w jednej trzeciej książki zdałam sobie sprawę, że czytam już bez zainteresowania, suche fakty i nudne przeżycia samego autora. Nic więcej. Żadnych ciekawostek związanych z pobytem Pałkiewicza w tamtym rejonie, żadnych przydatnych informacji dla kogoś (np dla mnie) gdzie pojechać, od czego zacząć, jak się przygotować. Wiem, ta książka to nie przewodnik, jednak autor nie sądził chyba pisząc ją, że ludzie kupią ją wyłącznie po to, by dowiedzieć się, że to piękne miejsce i jak bardzo on je ukochał. Wydawało mi się, że chciał w ten sposób przekonać czytelników, że warto tam pojechać i warto walczyć o zachowanie takich zabytków. To, niestety dla niego, wiedziałam, zanim kupiłam Angkor.

Książka mnie rozczarowała. Sądziłam, że taki podróżnik, ktoś o takiej renomie na świecie, ma większą wrażliwość słowa i będzie potrafił przekazać mi swoje uczucia właśnie przez nie. Nie udało mu się zdecydowanie. Więcej nawet, gdyby nie fakt, że Angkor zainteresowało mnie już dawno, wręcz zniechęciłby mnie do odwiedzenia tego miejsca. Angkor należy traktować jak album pięknych fotografii niezwykłego miejsca i nic poza tym. Ten kompleks świątynny sam w sobie jest pełen magii i właśnie zdjęcia pozwalają to jeszcze bardziej dostrzec. Najlepiej więc na słowa nie zwracać uwagi i cieszyć oczy cudownymi krajobrazami. A ja kiedyś, za kilka lat, sama tam pojadę i przeżyję to na miejscu, a wtedy żadne inne uczucia nie będą się dla mnie liczyły.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Koszmarna noc blizn - "Noc blizn", Alan Campbell, tłumaczenie: Anna Reszka, MAG 2008

Skończyłam! Nareszcie! Po 3 miesiącach męczarni przeczytałam Noc blizn. Kupiłam książkę Alana Campbella zaintrygowana okładką i oczywiście opisem na tylnej stronie. Nigdy więcej.

Noc blizn to najgorzej napisana powieść, nie tylko fantasy, ale w ogóle powieść, jaką kiedykolwiek czytałam. Już nawet Noce i dnie były bardziej pasjonujące. Ale po kolei.
W starożytnym Deepgate mieszkają: młody anioł, zabójczyni i psychopatyczny morderca pragnący zemsty - lub odkupienia. Wstrząsający akt zdrady sprawi, że trójka niezwykłych bohaterów zjednoczny się w rozpaczliwej misji...
Tak głosi napis na tylnej okładce. I wszystko byłoby ok, gdyby... No właśnie. Młody anioł to jakiś niewydarzony wyrostek, który boi się wszystkiego i wszystkich i jest przewrażliwiony na punkcie swojego miecza. Po prawdzie, wzmianka o mieczu pojawia się częściej w całej książce niż imię jego właściciela. Freud miałby wiele do powiedzenia o autorze... Zabójczyni, należąca do cechu Spine asasynka, która tak bardzo chce przejść wszystkie mutacje, by nie czuć, że sama przestaje wiedzieć, czego chce naprawdę. Psychopatyczny morderca jest najlepszy. Nie wiem w ogóle, kto wpadł na pomysł, by tak go określić. To zrozpaczony utratą córki ojciec, któremu cierpienie pomieszało w głowie. Książka ma 419 stron, a tak naprawdę nie można do końca zorientować się, czym był ten "wstrząsający akt zdrady".

Fabuła jest tak nielogiczna, jakby autor kompletnie nie miał pomysłu, co dalej i pisał pod wpływem "strumienia świadomości". Motywacje i zachowania bohaterów prowadzą donikąd. Akcja prowadzona jest w sposób niezrozumiały i kompletnie chaotyczny. Niektóre fragmenty są całkowicie bez sensu i spokojnie Campbell mógł je sobie darować (tak jak napisanie książki, szczerze powiedziawszy). Żaden ze zwrotów wydarzeń mnie nie zaskoczyło, gorzej nawet, budziło wręcz mój niesmak i rozczarowanie.

To jakim językiem napisana jest książka też pozostawia wiele do życzenia. Gdyby to było jakieś 15 lat temu, pomyślałabym, że całą robotę schrzanił tłumacz. Jednak w dzisiejszych czasach, kiedy poziom języka angielskiego jest na wysokim poziomie, śmiem wątpić, czy sam autor zna go dostatecznie. Takich zwrotów jak "ból doskonały", czy "jego spojrzenie było tak twarde jak guziki od jego munduru" jest w tej powieści pełno, aż oczy bolą inteligentnego czytelnika. Opisy sprawiają wrażenie wymuszonych, a rzekomo "zwalająca z nóg wizja Deepgate" jest nie do wyobrażenia. Humor książki powala swoim brakiem:
Most linowy zakołysał się, kiedy na niego weszli.
- Jest bezpieczny? - spytał Dill.
- Oczywiście - odparł Devon. - O ile nie spadniesz.
Boki zrywać.

Odwrócony motyw boga i diabła jest niedorzeczny i naprawdę do niczego niepotrzebny i z niczego nie wynika. Autor zdaje się przywiązywać uwagę do szczegółów a swoim bohaterom i miejscom nadaje bezsensowne i paskudne imiona: Sypes, Dill (anioł, brzmi jak "Gil"), pan Nettle... Słownictwo książki jest bardzo ubogie, nie wiem, czy winić za to autora, czy tłumaczkę, ale któreś z nich na pewno nie wie jak wygląda słownik synonimów.

Jedyny, jeden jedyny dobry dialog, jest na stronie 309. Krótki, ale jest. Niestety moim zdaniem to zdecydowanie za mało, żeby nazwać książkę "jednym z najlepszych debiutów fantasy ostatnich lat". Jak dla mnie to jeden z najgorszych debiutów. Takie książki zniechęcają mnie do gatunku i przykro patrzeć, że w Polsce wydawcy sprzedają "chałę", opatrzoną łatką fantasy, przekonani, że fani i tak połkną. Połknęłam i mam teraz ogromny niesmak. Długo jeszcze nie spojrzę na półkę z książkami wydawnictwa MAG.

wtorek, 18 listopada 2008

Poza ciałem - "Miejsce dla dwojga", Marcin Wolski, W.A.B. 2005

To kolejna książka autorstwa Marcina Wolskiego, która znalazła się w mojej biblioteczce. Jedną jest zbiór opowiadań Antybaśnie z 1001 dnia, których recenzja wkrótce. Dzisiaj o Miejscu dla dwojga, niezwykłej opowieści z pogranicza sensacji, fantastyki i romansu.

Już dawno nie czytałam równie dobrej książki. Ale po kolei. Bohaterami powieści Wolskiego jest dwoje zupełnie różnych ludzi, i to nie tylko ze względu na płeć.

On ma na imię Marek, jest młodym mężczyzną wykastrowanym przez los - dosłownie, w wyniku bowiem wypadku na rowerze, który miał w dzieciństwie, został wykastrowany. Zakompleksiony i otoczony parasolem ochronnym przez matkę, odizolował się zupełnie od świata. Marek jest jednak wyjątkowy - potrafi odzielić duszę od swego ciała i szybować ponad całym światem. Gdy nagle umiera jego matka, okazuje się, że chłopak nie ma z czego żyć i musi znaleźć jakąś pracę. W ten sposób trafia do amerykańskiej firmy, która jest komórką wywiadu i pracuje nad programem stworzenia idealnego szpiega w drodze eksterioryzacji, czyli oddzielenia duszy od ciała.

Elżbieta to piękna, młoda kobieta, którą matka uczyła jak radzić sobie w życiu dzięki urodzie, mimo że dziewczyna miała większe ambicje (m.in. studia medyczne). Za namową matki wychodzi za mąż za przystojnego, bogatego biznesmena Mariana, który okazuje się być szefem warszawskiej mafii. Gdy jego łapie policja, dziewczyna składa pozew o rozwód i musi ukrywać się przed jego przybocznym, Szymonem. Mieszkała jakiś czas na ulicy Wawrzynowej, jej sąsiadem był Marek, który skrycie się w niej podkochiwał.
W wyniku zbiegu okoliczności tych dwoje spotyka się we śnie Elżbiety. Marek zostaje pozbawiony swojego ciała, które kradnie Szymon. Próbując odzyskać swoją własność i bronić Eli przed bandziorem, będzie musiał skorzystać z całego swojego daru, bo to jedyna broń jaka mu pozostała.

Narracja poprowadzona jest dwoma torami, raz w pierwszej osobie mówi Marek, raz opowiada Elżbieta, a jeszcze innym razem... Ale tego już nie zdradzę. Spodobał mi się zwłaszcza sposób, w jaki przedstawiona została Elka. To nie jakaś nadęta czy zarozumiała paniusia, ani bezradna cnotka niewydymka, ale kobieta z krwi i kości, myśląca, odczuwająca i świadoma świata, w jakim przyszło jej żyć. Wolski obdarzony jest niezwykłym zmysłem obserwacji, jeśli chodzi o ludzi, albo ma tak świetną intuicję.

Akcja toczy się wartko, jak w dobrej powieści sensacyjnej. Wolski pisze prostym, choć nie pozbawionym metafor i przemyśleń językiem, miejscami z humorem. Wszystko wyważone w równych proporcjach, tak właśnie powinna wyglądać ta powieść, niczego bym tam nie odejmowała, niczego nie dodawała. A wszystko kończy się zaskakująco. Uwierzcie mi, nawet jeżeli przeczuwaliście koniec (który autor sugeruje w sumie na początku), to z pewnością nie całkowicie.

Świetna lektura dla każdego, dająca chwilami więcej niż tylko zwyczajną rozrywkę, chociażby sam obraz Marka, kastrata o kobiecym głosie, wyrzuconego poza nawias społeczeństwa (świat naprawdę jest okrutny i nie ma w nim miejsca na niedoskonałość...), czy Elżbiety, która również nie jest do końca akceptowana przede wszystkim przez samą siebie, dlatego właśnie, że jest zbyt piękna (świat jest pełen paradoksów).
Z pewnością nie zatrzymam się na tej jednej książce Wolskiego, tym bardziej że ma bogatą i różnorodną bibliografię.

sobota, 15 listopada 2008

Poznać Dicka - "Opowiadania najlepsze", Philip K. Dick, tłumaczenie: Jan Karłowski, Tomasz Oliasz, Michał Begiert, Rebis 2008, recenzji część I

Nie lubię science fiction i to wcale nie z racji tego, że jestem wielbicielką fantasy (powszechnie wiadomo, że czytelnicy i twórcy fantasy nie lubią tych od SF, tak jak kibice Legii nie znoszą fanów Widzewa). Philip K. Dick jest jednak jednym z nielicznych pisarzy "wrogiego obozu", którego twórczość lubię i szanuję, chyba dlatego, że autor nie skupiał się na technicznych nowinkach, na których język by można połamać.

Z twórczością Dicka zetknęłam się przy okazji seminarium magisterskiego. Jedna z koleżanek pisała pracę na jego temat. Przeczytałam wtedy zaledwie jedno jego opowiadanie zatytułowane "Roog", które od razu stało się jednym z moich ulubionych.Byłam mile zaskoczona, że zostało włączone do "Opowiadań najlepszych" jako jedno z 19 pozostałych.

Na razie przeczytałam 5 z nich, stwierdziłam bowiem, że mimo całej sympatii do stylu i pomysłów autora, jego prozę muszę sobie dawkować. Nie da się czytać tych opowiadań jednego po drugim. Przede wszystkim dlatego, że pisane są takim stylem, że można zatracić granicę między rzeczywistością a fikcją. Po przeczytaniu Mistyfikatora zaczęłam sobie zadawać pytanie, czy rozwiązanie zastosowane w akcji może być prawdziwe i czy przypadkiem wokół mnie przypadkiem nie znajdują się androidy... Bardzo spodobało mi się opowiadanie Gdzie kryje się wub, ponieważ zaskoczyło mnie i rozbawiło swoim zakończeniem, a humor nie wydaje mi się domeną Dicka. Odmiana Druga opisuje jak niebezpieczne może okazać się skomputeryzowanie świata; swoją drogą z takim poglądem zetknęłam się już wielokrotnie, m.in. w Ja, robot Isaaca Asimova. Wypłata jest jak do tej pory najbardziej fantastycznym opowiadaniem z fabułą wirującą wokół urządzenia zwanego czerpakiem czasowym, swoistego lustra czasu. Napisane jednak prostym językiem opowiadanie jest w pełni zrozumiałe i ani na chwilę nie musiałam się zatrzymywać. Wartka akcja przypomina dobrą książkę sensacyjną, a niebanalne zakończenie przyjemnie zaskakuje.

Treść opowiadań wydaje się tym bardziej ciekawa, gdy ma się świadomość, że ich autor wierzył, że opisywał prawdę. Dick cierpiał bowiem na schizofrenię paranoidalną, poza tym był uzależniony od narkotyków. Dick tworzył świat psychodeliczny, ale ponad wszelką wątpliwość realny, widać, że fascynował się kwestiami filozoficznymi i teologicznymi dotyczącymi natury człowieczeństwa i świata jako takiego.

Opowiadania najlepsze to zdecydowanie dobry zakup nie tylko dla fanów Dicka czy science fiction. Do pozostałych wrócę z pewnością za jakiś czas. Zamierzam upolować też kilka powieści. Może ktoś z Was czytał coś ciekawego?

czwartek, 6 listopada 2008

Między jawą a snem - "Apokryf Agłai", Jerzy Sosnowski, W.A.B. 2001

Nieśmiały wirtuoz fortepianu nie spodziewa się, jak odmieni jego życie poznana na przyjęciu dziewczyna. Nie przeczuwa, że czekają go lata miłości namiętnej i niewiarygodnej, ani że będą o niego toczyć grę potężne siły, śledzące każdy jego krok. Bo też nikt z nas nie domyśliłby się, co może kryć się pod pozorem codzienności, ot, choćby w budynku warszawskiego liceum.
Taki opis widnieje na tylnej okładce książki Jerzego Sosnowskiego. Szczerze powiedziawszy, gdybym zobaczyła ją w księgarni, odłożyłabym ją na powrót na półkę sądząc, że to jakieś zaszyfrowane romansidło. Książkę pożyczyła mi jednak koleżanka mówiąc, że powinien mi się spodobać styl i nastrój wytworzony autora.
Miała rację. Pochłonęłam "Apokryf Agłai" w dwa dni i dwie noce. Dawno już nie czytałam tak wciągającej lektury. Czytałam ją dość dawno, bo kilka miesięcy temu, ale nadal pamiętam fabułę. Z moją kiepską pamięcią to dziwne;)

Powieść dzieli się tak naprawdę na trzy części. W pierwszej narratorem jest nauczyciel, który opisuje swój świat w pierwszej osobie. Jego życie runęło w gruzach - zostawiła go żona, którą bardzo kochał. Aby zająć się czymkolwiek byle nie myśleć o problemach, poszedł na etat do jednego z warszawskich liceów. Właściwego bohatera poznajemy trochę później, to Adam Kleszczewski, ten "wirtuoz fortepianu", na którego wyczekiwałam przez pierwsze kilkanaście stron. Facet stoczył się społecznie, odciął od rodziny i przyjaciół i jest obecnie nauczycielem muzyki w warszawskim liceum, w którym zaczął uczyć narrator. Adam to zamknięty w sobie człowiek, ekscentryczny jak określają go pozostali nauczyciele, a tak naprawdę nieszczęśliwy i rozgoryczony życiem mężczyzna ze złamanym sercem. Tych dwóch, poza tym że są kuzynami, łączy jeszcze coś - zagubienie. Obaj nie mogą się odnaleźć w otaczającym ich świecie. Zaczynają więc rozmawiać ze sobą, chodzić wspólnie na piwo i pomału Adam otwiera się przed swoim krewnym.

Tak poznajemy jego historię. Cofamy się kilka lat wstecz, do czasów kiedy Adam był młody i rodzice z nadzieją patrzyli na przyszłego Chopina. Wszystko radykalnie zmieniło się, gdy poznał Lilę, tajemniczą dziewczynę, piękną i zmysłową. Dla niej stracił głowę, zerwał wszystkie kontakty, zrezygnował z nauki gry na fortepianie, z kariery pianisty. Duszony całe życie przez matkę, której każde marzenie spełniał, wreszcie czuł się wolny. Jednak jego radość nie trwała długo. W czasach szalejącego komunizmu nikt nie był bezpieczny i okazało się, że Lila również nie była. Adam usiłując ochronić ją i siebie, zaczyna sam snuć podejrzenia wobec ukochanej. Wpada w spiralę wątpliwości, jednocześnie coraz mocniej zakochuje się w dziewczynie. I nagle, pewnego dnia Lila znika. Okazuje się też, że Lila nie była tym za kogo się podawała...
Nie będę pisać, co wydarzyło się dalej, bo zdradziłabym zbyt wiele. Nie da się "Apokryfu Agłai" zakwalifikować jednoznacznie do jakiejś kategorii. Realizm magiczny? Science fiction (taki wątek też się tam pojawia)? Love story? Wszystko po trochu.

Język powieści jest prosty, akcja toczy się wartko, choć nie pędzi jak wariatka. Sosnowski osiągnął jednak coś, co rzadko któremu autorowi się udaje - wciągnął mnie do świata powieści tak gwałtownie, że zapomniałam w ogóle, że to nie jest rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, po przeczytaniu książki długo jeszcze nie mogłam się otrząsnąć.

niedziela, 2 listopada 2008

Wokół języków zbudował świat - "Droga do Śródziemia", Tom Shippey, tłumaczenie: Joanna Kokot, Zysk i S-ka 2001

Po książkę Toma Shippey'a sięgnęłam z ciekawości, gdyż nie przepadam za Tolkienem i jego twórczością. Ta lektura odmieniła jednak moje spojrzenie na pisarstwo najsłynniejszego Inklinga.

Przede wszystkim Droga do Śródziemia pisana jest przystępnym językiem, który, chociaż pełen licznych obcych mi określeń, dał się dość łatwo przetrawić. Shippey podchodzi do twórczości Tolkiena przede wszystkim pod względem języka i to jest niesamowite! Dopiero po tej lekturze zrozumiałam, jakim geniuszem był twórca Śródziemia. Shippey we wspaniały sposób pokazuje ewolucję dzieł Tolkiena, od jego wczesnych prac i Hobbita po Władcę Pierścieni i Silmarillion. Podejście pisarza do języków staroangielskich, jego rozważania i wnioski, wszystko to zawarł w swoich powieściach. Zdałam sobie sprawę, że aby dobrze zrozumieć jego świat, musiałabym sięgnąć do setek źródeł, m.in. do legendy o Beowulfie i pozostałych mitach nordyckich, staroangielskich. Musiałabym nauczyć się wszystkich dawnych języków, jakimi posługiwali się ludzie w Brytanii. Dzięki bogom, Shippey zrobił to za mnie.

Z tej książki można dowiedzieć się między innymi, skąd pochodzą i kim byli poszczególni bohaterowie, jak Gandalf, czy niezwykle tajemniczy Tom Bombadil. Można dowiedzieć się, co oznaczają imiona postaci, nazwy przeróżnych miejsc. Jak choćby Smaug, smok z Hobbita - jest to staronordycki odpowiednik staroangielskiego magicznego słowa "smeagan", co przymiotnikowo znaczy bystry, przebiegły. Jest to imię znaczące, gdyż smok to był niezwykle inteligentny. Co więcej, on właśnie obrazuje zachowania zmanierowanej brytyjskiej klasy wyższej. Tolkien miał doprawdy specyficzne poczucie humoru, żeby tak przez smoka...;)

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie czytała Drogi do Śródziemia pod kątem twórczości Sapkowskiego, wszak obu panów lubią krytycy porównywać. Doszłam do wniosku, że zarówno Tolkien jak Sapkowski mają jednak ze sobą wiele wspólnego, w szczególności podejście do mitu, o czym niech świadczy ten cytat:
[...] skoro stare pieśni mogą opowiadać o kimś tak prozaicznym jak Bilbo, to istnieje szansa, że nawet najbardziej prozaiczne wydarzenia współczesności staną się kiedyś tematem starych pieśni.
Sapkowski dokonał podobnego zabiegu - wrzucił Geralta, Yennefer i Ciri w legendę arturiańską, co więcej, ich samych uczynił bohaterami ich własnej legendy.

Pasją Tolkiena było odkrywanie tajemnic języka, tego pierwotnego, jedynego i wspólnego nam wszystkim, który jednak został zapomniany. Droga do Śródziemia udowadnia to w całej rozciągłości. Pokazuje także, że Tolkien nie był bajarzem, a jego historie sięgają głęboko w naturę mitu. Po książkę Shippey'a sięgnę z pewnością ponownie w niedługim czasie, ale tym razem czytając jednocześnie dzieła Tolkiena, żeby dobrze zrozumieć jego podejście do świata, który stworzył.

czwartek, 30 października 2008

Cudowne lata 80. - "Excalibur", scenariusz: John Boorman & Rospo Pallenberg, reżyseria: John Boorman, 1981

Niedawno kolega pożyczył mi DVD z filmem Excalibur z 1981 roku. Obejrzałam, pośmiałam się (z gry aktorskiej, nie z dialogów), a przy okazji powspominałam filmy fantasy sprzed kilkunastu lat, które, chociaż nie zostały tak dobrze "zrobione" jak Władca Pierścieni, nadal mają swój urok...

Jak choćby wspomniany Excalibur. Rok 1981. Wieki temu zdawałoby się, a jednak film oglądałam z przyjemnością. Efekty specjalne, chociaż nie powalające, to z pewnością na dużo lepszym poziomie niż "polski hit fantasy" Wiedźmin. John Boorman zrealizował Excalibura na podstawie utworu Thomasa Malory'ego Śmierć Artura z XV wieku i już choćby dlatego warto go obejrzeć, bo przecież do oryginalnej wersji dostęp mają tylko nieliczni. Sam film przypominał mi nieco przedstawienie teatralne, zwłaszcza ze względu na patetyczne gesty i słowa wypowiadane w egzaltowany sposób. Za to Merlin (Colin Williamson) był zawodowy! To zdecydowanie mój ulubiony bohater z całej legendy, a z filmu zwłaszcza. Kawał skubańca, szczerze powiedziawszy.

Znalazłam też pewne powiązania z cyklem wiedźmińskim, widać, że Sapkowski uważnie poznał XV-wieczne dziełko. Artur jest Dzieckiem Niespodzianką, owocem miłości Utera i Igerny, którą wojownik mógł uwieść dzięki czarom Merlina. To Merlin właśnie za udzielenie pomocy zażądał dziecka - wiedźmini za wykonanie zlecenia żądali podobnej zapłaty. Rozwiązała się też tajemnica Graala, oczywiście tego z filmu i legendy według Malory'ego. Że też się wcześniej nie połapałam... To wyjaśnia również spojrzenie Sapkowskiego na wątek Graala.

A co Artura... No cóż... Jakby go określić... Taka...hmmm... Znaczy człowiek to był słabego charakteru, płaczliwy i ogólnie nieprzystosowany do życia na świecie. Podobnie przedstawiła Artura Marion Zimmer Bradley w Mgłach Avalonu, co wyraźnie widać w filmie zrealizowanym na podstawie tej powieści z 2001 roku. Z tą różnicą, że w tym ostatnim Artek był przystojniejszy...

Lata 80. to wiele dobrych historii fantasy. Jak choćby Willow (1988) czy Nieśmiertelny (1986), ale tylko I część. Niekończąca się opowieść (1984), Zaklęta w sokoła (1985; jedyny film, w którym lubię Rutgera Hauera). Legenda (1985) z młodziutkim Tomem Cruisem, jeszcze takim niewinnym i niegroźnym. W tym stylu nakręcony został też Ostatni smok (1996), z Denisem Quaidem i Seanem Connerym, który należy do moich ulubionych. Filmy mojego dzieciństwa, do których nadal chętnie wracam, chociaż teraz dostrzegam więcej. A może Wy dodacie jeszcze coś do tej listy, co pominęłam, albo może nie oglądałam?

poniedziałek, 27 października 2008

Z Gaimanem spacer po cmentarzu - "Księga cmentarna", Neil Gaiman, tłumaczenie: Paulina Braiter, MAG 2008

Księga cmentarna to najnowsza powieść Neila Gaimana. Gdy tylko zobaczyłam książkę w Empiku, kupiłam nawet nie myśląc o tym, że w mojej księgarni będę miała 20% taniej;)

Bohaterem Księgi cmentarnej jest Nikt. Tak właśnie, Nikt. To znaczy chłopiec o imieniu Nikt, w skrócie Nik, żeby się nie myliło (kto słyszał historię o Odyseuszu i cyklopie, domyśli się, czemu chłopczyk nosi takie imię). Jako kilkunastomiesięczne dziecko ucieka (znaczy raczkuje) na cmentarz przed mordercą jego rodziny, niejakim Jackiem (imię jak "John Smith"), pracującym dla pradawnego Zakonu Jacków Wszelkich Fachów. Przygarnięty przez małżeństwo duchów, państwa Owensów, chłopczyk wychowywany jest przez tajemniczego Silasa (jedna z moich ulubionych postaci i co za ironia, właściwie dopiero na końcu załapałam kim on jest!) oraz pozostałych mieszkańców cmentarza.

Mimo intrygującego początku, pierwsza część książki jest zdecydowanie mniej ciekawa. Czyta się, owszem, szybko, ale bez większego zainteresowania. Może dlatego, że pierwsze kilka rozdziałów Gaiman napisał jak opowiadania, powiązane wyłącznie osobą Nika, odkrywającego tajemnice cmentarza. Do moich ulubionych należą dwie historie - Nowa Przyjaciółka (tam pojawia się SWIJ, które STRZEGĄ I CHRONIĄ DLA MISTRZA; Swij to zdecydowanie mój ulubieniec) i Nagrobek dla Wiedźmy. Dopiero później robi się o wiele ciekawiej, rozdziały zachowują logiczny ciąg, kolejno dowiadujemy się, co, jak i dlaczego.

Jednak, mimo całej sympatii dla Swija, Księga cmentarna nie należy do najlepszych powieści Gaimana. Podobnie jak Gwiezdny pył jest lekko nudnawa. Gdzie podział się Gaiman za czasów Amerykańskich bogów czy Nigdziebądź? Mam wrażenie, że facet zaczął iść na łatwiznę. Wyrobił sobie nazwisko, zdobył kilka prestiżowych nagród, fanów... i przestał się starać i trzymać poziom. Dał temu wyraźny znak, publikując 3 tomy opowiadań pod różnymi tytułami, a zawierającymi te same historie z drobnym tylko uzupełnieniem.

niedziela, 26 października 2008

Wcale nie taka tajemnicza historia - "Tajemnicza historia wampirów", Calude Lecoutreux, tłumaczenie: Beata Spieralska, Bellona 2007

Miałam kupić tę książkę, na szczęście wyprzedziła mnie przyjaciółka, od której mogłam pożyczyć:)
Co by tu napisać...

W sumie żadnych rewelacji, jeśli ktoś spodziewa się odkrywczo potraktowanego tematu, ten w błędzie. Nawet ten cały aneks nieszczególny, ot zbiór bzdur, w dodatku niewielki. W zasadzie autor dobrze sklasyfikował rodzaje "wampirów". Niestety wyłącznie w oparciu o źródła europejskie, które się dość często powtarzają. A szkoda, bo ja bym chętnie przeczytała o krwiopijcach z innych kręgów kulturowych. Wraz z prezentowaniem kolejnych przykładów, które notabene pokrywają się ze sobą, czyta się to dziełko coraz ciężej i z coraz większym znudzeniem.

Literacko zdecydowanie ubogo - Lecouteux podaje zaledwie kilka tytułów powieści, ale tych najpopularniejszych, m.in. Stoker, Polidori. Co ciekawe, autor nawet się nie zająknął, pisząc o "fenomenie" wampira, o twórczości Anne Rice, która przecież pokazała ten gatunek (?) w zupełnie inny sposób. Czyżby na wierzch wychodził francuski snobizm? Bibliografia wprawdzie jest bogata w dzieła naukowe i liczne raporty, jednak w czasie lektury miałam wrażenie, że Francuz większość sobie wymyślił, bo powoływał się na te źródła dość niechętnie i zdawkowo. Chyba na zasadzie, im więcej tytułów przytoczę, tym bardziej będę wydawał się mądrzejszy. Nie wyjaśnia też fascynacji kultem krwi ani nie umiał dać odpowiedzi na pytanie, dlaczego wampiryzm jest od wieków tak popularny. Dużo lepszą pracą na temat napisał Jean Paul Reux - Krew: mity, symbole, rzeczywistość.

Podsumowując, zapowiadane nowe podejście do tematu i nowe fakty okazały się tylko chwytem reklamowym. A może ktoś z Was spotkał się z jakąś ciekawą pracą na temat wampiryzmu i wampirów?

środa, 22 października 2008

Kwestionariusz czytelnika

Dziękuję iceberg33 za zaproszenie do wypełnienia ankiety:) Oto moje odpowiedzi. A do wypełnienia zapraszam bsmietankę i kamilinhio.

1. O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
To zależy od tego ile czasu mogę poświęcić na czytanie, obecnie, ze względu na pracę, rano w drodze do niej i wieczorem w ramach wypoczynku.

2. Gdzie czytasz?
Zmuszona względami praktycznymi nauczyłam się czytać wszędzie: w metrze i we wszelkich środkach komunikacji miejskiej, międzymiastowej a nawet międzynarodowej;); w domu oczywiście też.

3. Jeśli czytasz (na leżąco) w łóżku, to czytasz najchętniej na plecach czy na brzuchu?
Na boku, czasem na siedząco.

4. Jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?
Oczywiście fantasy!:) Czasem sięgam także po inne gatunki z zakresu literatury popularnej (science fiction, kryminał, horror), po romansidła też, gdy nie chcę myśleć podczas lektury. Lubię książki postmodernistów. W zasadzie to jestem w stanie przeczytać wszystko, byleby było dobrze napisane.

5. Jaką książkę ostatnio kupiłaś/-eś?
Księgę cmentarną Neila Gaimana. Wkrótce recenzja na blogu.

6. Co czytałaś/-eś ostatnio?
Księgę cmentarną Neila Gaimana.

7. Co czytasz aktualnie?
Noc Blizn Allana Campella, opowiadanie przyjaciółki, Fado Stasiuka.

8. Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek, to jakie one są?
Zawsze zakładki! Mam fioła na punkcie ładnej zakładki, więc co jakiś czas zaglądam do księgarni zobaczyć co nowego. Wybieram takie, które budzą we mnie pozytywne emocje (np. z kotami, jakimś ładnym krajobrazem).

9. Co sądzisz o książkach do słuchania?
Nigdy nie słuchałam, ale być może kiedyś życie mnie zmusi (kiedy oślepnę od czytania).

10. Co sądzisz o ebookach?
Odkąd mam laptopa, korzystam czasami, zwłaszcza jeśli nie mogę dostać książki w wersji papierowej albo mnie zwyczajnie na nią nie stać (jak 4-tomowa Godzina czarownic, której zakup to wydatek ok. 200 zł).

Niezwykły świat Stefana Grabińskiego

Stefan Grabiński (1887-1936) to polski pisarz fantastyki grozy z początku XX wieku. Przez świat uznany za polskiego Edgara Allana Poe, w Polsce niedoceniany do dzisiaj

W swoich opowiadaniach Stefan Grabiński kładł nacisk na organizację świata przedstawionego i uwypuklenie w nim duchowości wszechobecnej, by pokazać, że obok dla wszystkich widzialnej rzeczywistości, istnieje jeszcze rzeczywistość metafizyczna. Bohaterowie doznają obecności istot z innego wymiaru, duchów. Nie jest to bynajmniej trik wprowadzony dla uatrakcyjnienia utworu - według autora to znak, który rzeczywistość kosmiczna wykorzystała, by przeniknąć do świata zmysłowego. Tak jest np. w opowiadaniu "Szary pokój" z tomu "Szalony pątnik". Bohater wprowadza się do pokoju, w którym dawniej mieszkał niejaki Kazimierz Łańcuta. Okazało się jednak, że poprzedni lokator wcale się nie wyprowadził...

Bohaterowie Grabińskiego  to przeważnie postacie na granicy obłędu, odznaczające się zachowaniami często patologicznymi, dostrzegające jednak rzeczy, które są niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika. To samotnicy, stroniący od towarzystwa, znajdujący się we własnym świecie marzeń. Starszy konduktor Boroń czy Tadeusz Strzygoń z opowiadań z tomu "Demon Ruchu", zafascynowani niezmordowanym ruchem kolei, dzięki której mogą przenosić się poza czasem i przestrzenią, to właśnie ludzie o niespokojnej osobowości. Taki jest też Jerzy Szamota z opowiadania "Kochanka Szamoty" z tomu "Niesamowita opowieść". Bohater przepełniony fantazją o pięknej kobiecie popada w psychozę na tle erotycznym. Siłą swego umysłu sprawia jednak, że Jadwiga Kalergis ożywa, staje się dla niego materialna. Warto zwrócić uwagę na motto tego opowiadania, które sugeruje zupełnie inną jego interpretację niż tylko proces postępowania choroby psychicznej bohatera.

Przestrzeń opowiadań Grabińskiego to miejsca odosobnione: opuszczone domy, przedziały wagonów, stacje kolejowe położone gdzieś na końcu świata. Scenerii dopełniają mroki i cienie panujące na korytarzach oraz przejmująca cisza. Ponura atmosfera, oblepiająca niczym macki, nastrój niepokoju przenikający duszę wywołuje w czytelniku niesamowite dreszcze sprawiając, że czuje się on niepewnie. Grabiński dynamizuje wydarzenia, nadaje im logiczny ciąg, stopniuje napięcie, każde opowiadanie zaś wieńczy zaskakująca puenta. Dzięki temu odczuwamy jego świat silniej, on nas wciąga całą swoją istotą. Czytając Grabińskiego mam wrażenie, że zgodnie z jego tezą, nasz świat zawiera w sobie niezbadane przestrzenie.

Twórczość Stefana Grabińskiego na tle literatury polskiej dwudziestolecia jest wyjątkowym zjawiskiem. Literaturę zachodnią charakteryzowała większa swoboda wyrażania artysty poprzez dzieło. W Polsce fantastyczność jako część świata rzeczywistego była uważana za właściwą niemodnemu już romantyzmowi. Preferowano utwory opisujące realność bez "udziwnień". Grabiński zdecydowanie wyłamał się z tej konwencji, łącząc niesamowitość z realizmem, rozbijając świat na wiele tajemniczych płaszczyzn.

czwartek, 16 października 2008

Wilk w owczej skórze, czyli o tym, jak Andrzej Sapkowski (nie)wpisuje się w konwencję fantasy, cz. I

Siłą Andrzeja Sapkowskiego stały się opowiadane na nowo bajki, zabawa z konwencją. Do tej gry wciąga on również czytelnika, skłaniając go do poszukiwań pochodzenia znajomych motywów. Oto co zebrałam, wiele też sama znalazłam. Opowiadania na początek. Jak według Was wypadło porównanie "oryginałów" z "prawdą"?

Do takich urealnionych „baśni” należą: Wiedźmin, Trochę poświęcenia, Ziarno prawdy, Mniejsze zło, Granica możliwości. W mniejszym stopniu do znanych motywów nawiązują pozostałe opowiadania.
Znany wszystkim Wiedźmin to historia o królewnie zaklętej w strzygę. Opowiadanie odwołuje się do adaptacji ludowej legendy Strzyga, Romana Zmorskiego. Według wersji z początku XX wieku (sama legenda w tradycji ustnej istniała zapewne już od średniowiecza) tytułowa strzyga była królewną poczętą z kazirodczego związku króla Goździka z siostrą. Dziecko umiera zaraz po narodzeniu i staje się potworem, co pełnię napadając na nieostrożnych ludzi. Król, który mimo wszystko kocha owoc swego grzechu, przyrzeka sowitą nagrodę w postaci połowy królestwa i ręki dziewczyny za jej odczarowanie. Udaje się to biednemu sierocie Marcinowi i poślubia piękną dziewczynę i oboje szczęśliwie władają połową królestwa.

Sapkowski w swoim pierwszym opowiadaniu „bierze na warsztat” tą legendę. I niby wszystko jak w podaniach: królewna zaklęta, król zrozpaczony rozgłasza orędzie wszem i wobec, że ten kto ją odczaruje zostanie sowicie wynagrodzony; krążą plotki, że w nagrodę „wliczona” ma być również ręka panny i pół królestwa. Jednak na to królewskie wezwanie przybywa nie piękny młodzieniec, tylko białowłosy wiedźmin ze szramą na policzku. Nie jestem zainteresowany królewną – prostuje, jednocześnie upewnia się profesjonalnie: Napisane jest: trzy tysiące. W tle mamy spisek urzędników przeciwko królowi, a sam król jest człowiekiem, któremu bardzo zależy na córce. Królewna szczęśliwie zostaje odczarowana, jednak nie okazuje się piękną i hożą dziewoją, a upośledzoną czternastolatką o psychice czteroletniego dziecka.

Trochę poświęcenia ukazuje w nowym świetle historię miłości ludzkiego księcia i morskiej piękności z Małej syrenki Hansa Chrystiana Andersena. W oryginalnej wersji syrenka z miłości do człowieka poświęca swój ogon i za cenę własnego głosu i nieśmiertelności, które ofiarowuje morskiej czarownicy, zyskuje nogi, dzięki czemu staje się ludzką kobietą. Uwielbiany książę jednak nie obdarowuje jej miłością, żeniąc się z kobietą, która w jego mniemaniu uratowała mu życie. Syrenka zdaje sobie sprawę z tego, że wraz z szansą na miłość mężczyzny utraciła nieśmiertelność. Nie zdecydowała się również na zabicie księcia, dzięki czemu mogłaby wrócić do swego królestwa. Zrozpaczona rzuciła się do morza i po śmierci zmieniła się w morską pianę (tylko w uładzonej wersji dla dzieci bajka kończy się szczęśliwie, tak przerobiono większość baśni Andersena).
Piękna Sh’eenaz ani myśli poświęcać swego wspaniałego ogona po to, żeby zostać żoną księcia, za to jemu proponuje zamianę zaklęciem morskiej czarownicy nóg na elegancki ogon, w dodatku bezboleśnie. Agloval na to zgodzić się nie chce. Mediatorem obojga zostaje nie kto inny jak Geralt, znający syrenią mowę. Nawiązaniem do andersenowskiej opowieści są słowa Jaskra:
Już mam pierwsze zwrotki. W mojej balladzie syrenka poświęci się dla księcia, zmieni rybi ogon w piękne nóżki, ale okupi to utratą głosu. Książę zdradzi ją, porzuci, a wówczas ona zginie z żalu, zamieni się w morską pianę (…) [Bard tłumaczy jednocześnie, że] ballad nie pisze się po to, by w nie wierzono. Pisze się je, aby się nimi wzruszano.
Pertraktacjom zakochanej pary towarzyszy inny, zgoła poważniejszy problem – Sapkowski sygnalizuje tutaj kwestię ludzkiej chciwości, nieopanowanej żądzy podboju. Wreszcie jednak syrenia księżniczka decyduje się dokonać bezbolesnego zabiegu zamiany ogona w nogi, ku nieopisanej radości ukochanego. Wypowiada kluczowe stwierdzenie: Kto kocha ten się poświęca, które można odczytywać dwuznacznie – Sh’eenaz wyrzekając się swej prawdziwej postaci nie wyrzeka się własnego ludu, wręcz przemienia się dla ich dobra. Prawdopodobnie dzięki jej wpływowi na księcia, rybacy zaprzestaną połowów w rejonach Ys, a tym samym nie doprowadzą do wojny z potężniejszymi od nich rybostworami.
Ziarno prawdy (moje ukochane) z kolei to trawestacja baśni Piękna i Bestia Jeanne-Marie Leprince de Beaumont. W przekładzie francuskiej pisarki w wyniku klątwy, która jest karą za egoizm, książę zostaje zamieniony w potwora. Z czaru uwalnia go uboga dziewczyna będąca uosobieniem dobroci, która swym zachowaniem wobec rzeczonej Bestii sprawia, że ten się w niej zakochuje. Sapkowski nie zgadza się z uproszczonym wizerunkiem baśni: to Piękna jest prawdziwym „potworem”, wyższym wampirem, a zakochanym w niej Bestią próbuje manipulować, by krył jej niecne postępki. Niemniej, jak pokazuje finał, tylko ona, w przeciwieństwie do czyhających na bogactwa ludzkich dziewcząt, okaże się zdolna do prawdziwego uczucia.

Bohaterką Mniejszego zła jest Renfri, której pierwowzorem była Królewna Śnieżka. To jedna z najsłynniejszych historii braci Grimm o księżniczce wygnanej przez złą macochę-czarownicę (w pierwszej wersji jej własną matkę), przygarniętej przez siedmiu krasnoludków, otrutej zaczarowanym jabłkiem powodującym wieczny sen, a wybudzonej przez zakochanego w niej księcia. „Królewna Śnieżka” Sapkowskiego padła ofiarą niegodziwego spisku czarodziejów. Nie była w tym osamotniona, bowiem magicy, wykorzystując przepowiednię o Przekleństwie Czarnego Słońca, doprowadzili do śmierci kilkanaście innych dziewcząt ze znacznych rodów. A wszystko po to, by rozbić sojusze, popsuć koligacje, zamieszać w dynastiach, słowem, mocniej potargać za sznurki umocowane do kukiełek w koronach. Rolę złej czarownicy zagrała u Sapkowskiego macocha Renfri, księżna Aridea, posiadająca Zwierciadło Nehaleni, które przepowiedziało jej, że pasierbica doprowadzi do śmierci całej rodziny. To Geralt obnażył prawdziwy powód chęci zgładzenia dziewczynki – księżna chciała zapewnić tron swoim własnym dzieciom. Dziewczynka miała zostać zabita przez łowczego, który to jednak padł ofiarą własnej chuci – królewna zabija go ciosem ostrej szpilki w głowę. Ścigana Renfri schroniła się w Mahakamie, przyłączając się do bandy siedmiu gnomów, które zastąpiły poczciwe krasnoludki. Odtąd nazywana była Dzierzbą, bo nabijała żywcem ludzi na zaostrzone kołki.

W opowiadaniu krzyżuje się także wątek z innej baśni, o Roszpunce więzionej w wieży przez złą czarownicę i uratowanej przez królewicza. Otóż czarodzieje, widząc że na nic zdaje się zabijanie królewskich dzieci i dokonywanie sekcji, postanowili izolować je zamykając w wieżach. Pomysł okazał się nietrafiony, ponieważ wśród królewiczów, zwłaszcza tych młodszych, co to niewiele mieli do roboty, a jeszcze mniej do stracenia, zapanowała jakaś obłąkańcza moda na uwalnianie więzionych ślicznotek. Jest też tu „drugie dno”, niedostrzegalne jeśli nie przeczytało się całego cyklu. Mowa tu o Złu mniejszym lub większym, która to różnica dla Geralta nie ma znaczenia. Ponieważ woli on zachować neutralność niż wybierać tytułowe mniejsze zło. Kwestia ta zostanie jeszcze raz poruszona w pierwszym tomie powieści, Krew Elfów, kiedy to Geralt tłumaczy swojej podopiecznej różnicę między neutralnością a obojętnością. W kolejnych tomach wiedźmin zostaje zmuszony do dokonania wyboru, do rezygnacji z neutralności, która według jednego z bohaterów jest zwykłym egoizmem.

Granica możliwości to opowieść o Smoku i Szewczyku. Według rodzimej legendy z połowy XV wieku dzielny bohater pokonuje złego potwora dzięki swemu sprytnemu pomysłowi – smok zjadł podrzuconego przez Szewczyka barana wypchanego siarką, po czym tak zaczęło go palić w gardle, że wypił pół Wisły i pękł. Sapkowski również o tej historii ma własne zdanie. Przede wszystkim Geralt twierdzi, że złoty smok, którego jakoby widzieli ludzie, jest wytworem wyobraźni, zwyczajnie nie istnieje. Szybko jednak wiedźmin jest zmuszony zaktualizować informacje. Borch Trzy Kawki okazuje się bowiem tą żywą legendą, przybiera prawdziwą smoczą postać i zwie się Villentretenmerth. Role znowu się odwracają – smok jest pięknym i mądrym stworzeniem, natomiast Dratewka vel Kozojed głupim i chciwym chamem, potworem właśnie, którego spotyka zasłużona kara.

środa, 15 października 2008

Fantasy w stylu chick lit - "Wiedźma.com.pl", Ewa Białołęcka, Fabryka Słów 2008

Dla tych co nie wiedzą, czym jest "chick lit" - pojęcie obejmujące literaturę kierowaną do młodych kobiet (20-30 lat), zwłaszcza pracujących i niezależnych singielek, której bohaterkami są, jakżeby inaczej, młode, inteligentne, niezależne kobiety, które sukcesem zawodowym zastępują życie prywatne i (podobno) są z tego powodu szczęśliwe. Mniej więcej;)

Główną bohaterką Wiedźmy.com.pl Ewy Białołęckiej jest Krystyna Szyft, przez najbliższych zwana Reszką. Jest samotną matką, redaktorką w wydawnictwie, uzależnioną od kawy, papierosów netomanką. Niespodziewanie dla siebie samej i dla reszty rodziny Reszka dostaje w spadku po zmarłej ciotce, Katarzynie Szyft, dom razem z kawałkiem ziemi na wsi Czcinka. Ucieszona perspektywą własnego gniazdka (wraz z 6-letnim synem mieszka u rodziców) wyrusza na rekonesans. Okazuje się jednak, że spadkowy dom to w zasadzie ruina, która będzie potrzebowała porządnego remontu (na który nie bardzo bohaterkę stać, a właściwie to wcale jej nie stać), a wieś Czcinka zamieszkana jest nie tylko przez żywych, choć jakże ciekawych mieszkańców i w dodatku nie ma jej nawet na mapie (a znalezienie jej w Google to marzenie ściętej głowy). Jakby mało było tego, że Reszka zaczyna widzieć i rozmawiać z duchami, zza grobu daje znać o sobie również dawna właścicielka posiadłości, która ma jeszcze wiele do powiedzenia. W zmaganiu się z duchami i tytułową wiedźmą pomaga pani redaktor doktor Kobielak, lekarz alkoholik. Chemią między tymi dwojgiem aż kipi i wcale nie jest to sprawką samogonu;)

Książkę czyta się szybko i przyjemnie, nie ma co do tego wątpliwości. Reszka to charakterna i nieco cyniczna kobieta, którą życie nieźle doświadczyło, a mimo to nie traci sił (choć czasem ręce jej opadają). Książka pisana jest w pierwszej osobie, cały czas miałam więc wrażenie, że jest autobiograficzna (zresztą, jeśli spojrzeć na zdjęcie zamieszczone na wewnętrznej stronie okładki, to wrażenie się jeszcze pogłębia). Czasem jednak cięty język, którymi bohaterka się szczyci i którym komentuje wydarzenia i ludzi, nawet dla mnie, wielbicielki ciętego języka, wydawał się niezbyt na miejscu.

Mieszkańcy zapomnianej wsi są w zasadzie zaledwie naszkicowani, daje się jednak odczuć ich nieufność wobec kolejnej Szyftównej, którą kobieta powoli przełamuje. Duchy błąkające się w okolicy domu bohaterki to nie straszące i rzucające wszystkim poltergeisty, tylko zagubione dusze, których marzeniem jest jedynie znaleźć spokój. Przy okazji autorka porusza ważne społeczne wątki związane z naszą historią, jak wrogość do Niemców czy Żydów. Natomiast Katarzyna Szyft to prawdziwa wiedźma, jej postać nieodmiennie wywoływała we mnie skojarzenia z epoką wiktoriańską - sztywne stroje, sztywna etykieta, surowa postać sztywnej (dosłownie i w przenośni) pani Szyftowej. Rewelacyjna postać. Sam Kobielak, bodajże Andrzej mu było na imię, to facet po przejściach, który utknął w Czcince na własne życzenie - tu może pić kiedy chce i leczyć kiedy jest trzeźwy (a czasem i nawet kiedy jest w stanie wskazującym).

Książkę Ewy Białołęckiej przeczytałam już jakiś czas temu, ale pamiętam ją bardzo dobrze. Bynajmniej nie ze względu na porywającą fabułę (bo taka nie jest), czy świetnie namalowany świat fantastyczny (akcja toczy się przecież współcześnie). Ta kobieta zwyczajnie potrafi wprawić mnie w dobry nastrój swoim stylem pisania, choć muszę przyznać że z dużo większą uwagą i radością czytałam opowiadania o Kamyku (Kamień na szczycie, t. 1 i 2). Czegoś mi jednak w tej lekturze brakowało. Może to przez cały zarys powieści - samotna matka odkrywa w sobie dar i walczy z duchami i czarownicą, a to wszystko na tle rozwijającego się wątku miłosnego... momentami czułam się, jakbym czytała Helen Fielding albo Norę Roberts. Faktem jest, że po przeczytaniu Wiedźma.com.pl czułam pewien niedosyt i wcale nie dlatego, że chciałabym poznać dalsze losy bohaterów (cała reszta po happy endzie jest doprawdy mało interesująca). Miałam wrażenie, że Białołęcka napisała tę książkę, zbytnio nie przykładając się do szczegółów fabuły, nie włożyła w nią serca. Ot, taka książeczka na dłuższą podróż, albo na przyjemne spędzenie jesiennych wieczorów. Brakowało mi tego czaru, który urzekł mnie w opowieściach o Kamyku i jego przyjaciołach.

P.S. Przeglądając stronki w internecie dotyczące Białołęckiej, trafiłam na recenzję Wiedźmy.com.pl na stronie "Newsweeku", która zaczyna się tak:
Harriet Potter i wieś tajemnic
Ewa Białołęcka, autorka zasłużona dla krajowej literatury fantastycznej, jest zbyt ambitna aby bez mrugnięcia okiem przekopiować w swojej książce schemat powieści o Harrym Potterze. Na początku "Wiedźma.com.pl" wydaje się jednak, że coś jest na rzeczy - tyle, że Harry jest tu dojrzałą kobietą, a akcja rozgrywa się w zupełnie zwyczajnej, współczesnej Polsce.
Obśmiałam się jak norka! Większej bzdury dawno już nie czytałam, oczywiście chodzi o porównanie do Pottera, nie o słuszną uwagę o zasługach pani Ewy dla naszej fantastyki. Pan Bartek, autor recenzji, powinien wziąć sobie do serca zasadę, że aby ocenić jakąś książkę, wypadałoby ją przeczytać...

czwartek, 9 października 2008

Jak nazwa stała się przekleństwem. Chwila refleksji.

Uwielbiam czytać książki, dobre książki. Dobra książka fantasy to taka, w której krew nie leje się częściej niż cięte dialogi, humor i obrazowy opis. Mniej więcej;) Nie zasnę bez przeczytania choćby strony. Dlatego bardzo martwi mnie, że na polskim rynku wydawniczym tak rzadko pojawiają się zachwycające pozycje. Dotyczy to nie tylko polskich pisarzy fantasy, ale również tych zagranicznych. Swego czasu byłam wielką fanką wydawnictwa Fabryka Słów, które zawsze potrafiło zaskoczyć mnie świetnymi autorami. Dobrze zauważyliście i zapewniam, że czas przeszły jest jak najbardziej na miejscu.

Kiedy jakieś 7 lat temu Fabryka Słów pojawiła się na rynku fantastycznym, całkowicie zawładnęła fanami gatunku. Szanowała czytelnika i zaczęła wydawać książki świetnych autorów, prawdziwych wilków fantastyki. Maja Lidia Kossakowska, Jarosław Grzędowicz, Andrzej Ziemiański to tylko niektóre z tych nazwisk. Dla Fabryki Ewa Białołęcka zostawiła koleżanki z Runy, a Feliks W. Kres wydawnictwo Mag. To dzięki Fabryce debiutowała Anka Kańtoch, jedna z moich ulubionych autorek. Piszą dla Fabryki Eugeniusz Dębski, Rafał Ziemkiewicz, Marcin Wroński, Jacek Komuda. Piszą też nadal, niestety, Jacek Piekara (kolejne marne części o Mordimerze) oraz Andrzej Pilipiuk (pierwszy zbiór o Jakubie Wędrowyczu jeszcze bawił, następne coraz mniej).
Dawniej uważałam, że nazwa "Fabryka Słów" jest wręcz idealną dla wydawnictwa, przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę". Super logo, które obecnie zostało rozbudowane; na początku mieli jeszcze ten trybik i pióro, dzisiaj same trybiki bez pióra, co moim zdaniem jest dość znaczące dla określenia kierunku, w jakim idzie FS. Dzisiaj wycięłabym "słów" a zostawiła jedynie "fabryka", bo nią stało się to wydawnictwo w ostatnich latach, moim zdaniem oczywiście.
Od co najmniej 3 lat obserwuję spadek jakości książek FS. Wydawnictwo promuje coraz gorszych autorów i doprawdy nie wiem, czy cieszyć się z tego, że nie tylko polskich (m.in. Żamboch... litości, tego nawet rzeźnictwem nazwać nie można). Przestało zwracać uwagę na niedociągnięcia debiutantów - wystarczy przeczytać "Pierwszy krok" Adama Przechrzty, albo "Czarna ikona" Zagańczyka (tak, wiem, debiutował w 2005 roku, ale wciąż jest "świeżakiem") - czyżby Fabryka pozwalniała (lub sami odeszli) tych dobrych redaktorów, korektorów i zostawiła autorom pełne pole do popisu?
Coraz więcej błędów w książkach, jakby korektor czytał niedbale albo przysypiał. Coraz gorsze okładki - niechlujne, bezpłciowe, proste i bez polotu.
Ze smutkiem muszę przyznać, że kiedy dawniej widziałam logo Fabryki, brałam książkę niemal bez wahania. Teraz, jeśli nie widzę znanego i cenionego przeze mnie nazwiska (coraz ich mniej), omijam stoisko tego wydawnictwa szerokim łukiem w księgarni.

Garść naukowych informacji

Przy pisaniu pracy magisterskiej musiałam zmierzyć się z takim zagadnieniem jak "konwencja literatury fantastycznej". Uwierzcie mi, nie było łatwo przebrnąć przez te wszystkie mądre książki. Zamieszczam tutaj jeden z rozdziałów mojej magisterki, w którym zebrałam, najważniejsze moim zdaniem, informacje i definicje dotyczące fantastyki jako takiej, całej konwencji oraz samej fantasy.

O teorii konwencji fantasy słów kilka.
Konwencja literacka – utrwalony w praktyce literackiej zespół norm określających charakter poszczególnych składników utworu, a także sposób ich zorganizowania w większe całości.
Konwencja stylistyczna – jeden ze składników konwencji literackiej: zespół ponadindywidualnych norm i środków mowy, aktualizowanych w organizacji warstwy językowej dzieł określonej epoki, prądu literackiego.[1]
Na konwencji – słowo pochodzenia łacińskiego: conventio = umowa – opiera się cały dorobek literacki. Poszczególni twórcy ustosunkowują się do niej w dwojaki sposób: albo w swych utworach powielają panujące konwencje albo zupełnie się od nich odcinają. Ta druga droga również związana jest ściśle z konwencją – prowadzi do powstania nowej wartości, która znajduje kolejnych naśladowców i staje się konwencją.

Konwencja oddziałuje na każdą część określonego utworu, poczynając od jego najprostszych składników (epitety, związki frazeologiczne), a na semantycznych wzorcach budowy kończąc. Najłatwiejszym do rozpoznania sygnałem konwencjonalizacji jest stałe pojawianie się jakiegoś literackiego rozwiązania w obrębie historycznie określonego zespołu utworów. Konwencja może istnieć w każdej warstwie dzieła, czy to w konstrukcji semantycznej, czy językowej, ma wpływ na kształtowanie się gatunków literackich. Dzięki jej istnieniu czytelnik może „oswoić” dzieło – powtarzające się elementy pozwalają na umieszczenie go w określonym gatunku, sprawiają, że odbiorca odnajduje dla niego miejsce w świecie określonym przez własną kulturę. To z kolei prowadzi do lepszego zrozumienia utworu[2].

To, jak bardzo dane dzieło zostanie poddane konwencji zależy od wielu czynników. Przede wszystkim, ważne są tu wymogi, jakie stawiają gatunki literackie oraz artystyczne ambicje autora. Nie bez znaczenia pozostaje również rodzaj literatury, do której utwór ma należeć – w przypadku tzw. literatury wysokiej zadaniem pisarza jest wychodzenie poza panujące normy, jeśli jednak kieruje on swoją twórczość do odbiorcy „masowego”, powiela już istniejące schematy.
Ponieważ moja praca dotyczy gatunku z zakresu literatury popularnej, czyli kierowanej do „masowego” odbiorcy, pokrótce przedstawię, w jaki sposób zagadnienie konwencji funkcjonuje w tego rodzaju literaturze.
W procesie tworzenia dzieł z zakresu twórczości popularnej najważniejszą rolę pełni odbiorca. To właśnie jego gusta czytelnicze i oczekiwania są na pierwszym miejscu. Autor utworu popularnego musi mieć na względzie przede wszystkim potrzeby potencjalnych odbiorców, jeśli chce odnieść sukces, również finansowy, ponieważ:
(…) odbiór literatury popularnej dokonuje się na zasadach pełnej dobrowolności (…) nie wiąże się z potrzebami zawodowymi, nie przynosi prestiżu kulturowego i towarzyskiego (…) służy celom rozrywkowym: książka czytana jest „dla zabicia czasu” i „oderwania się od szarej rzeczywistości (…).[3]
Tutaj nie ma miejsca na innowacje zbytnio odbiegające od wyobrażeń czytelnika. Dlatego literatura popularna jest bardziej tradycjonalna, hołduje utartym rozwiązaniom literackim. Konwencja stosowana w utworach popularnych jest pewnego rodzaju umową między pisarzem a odbiorcą – autor czyni tekst jak najbardziej przyswajalnym, tak żeby czytelnik mógł czerpać przede wszystkim przyjemność z obcowania z utworem.
Normy określające literaturę popularną, zgodną z oczekiwaniami odbiorców, to dostarczenie im silnych przeżyć, a także:
(…) ekonomika narracji, duża ilość dialogów, zwartość kompozycyjna, konkretność zdarzeń i problematyki (brak symboliki, abstrakcji, itp.), jednoznaczność kwalifikacji moralnej i ideowej postaci, ostre jakości stylistyczne: patos, emfaza, hiperbolizacja, oraz takie konstruowanie fabuły, które implikuje napięcie, wzruszenie, strach, żądzę, tęsknotę, itd.[4]
Tak, najogólniej rzecz ujmując, kształtują się elementy konwencji literatury popularnej. Podobnym kategoryzacjom poddaje się również literatura fantasy.
Zdając sobie sprawę z obszerności zagadnienia, oraz by nie popaść w pułapkę „błędnego koła”, dokonam jedynie streszczenia najważniejszych problemów, jakie stoją przed próbującymi zamknąć fantasy w ramy definicji, nie wdając się szczegółowo w ich komentowanie.
Do utworów fantastycznych i fantastycznonaukowych odnoszą się wszystkie ustalenia literaturoznawczej teorii poznania i interpretacji. Jednak w odróżnieniu od realistycznych (w szerokim rozumieniu tego pojęcia) dla zachowania prawomocności i poprawności postępowania badawczego, utwory utrzymane w tej konwencji (…) wymagają indywidualnego wstępnego zabiegu, który polega na rozstrzygnięciu statusu wykorzystanej w nim „fantastyczności”.[5]
Dlatego tak ważne jest ustalenie, czym owa „fantastyczność” jest i w jaki sposób jest wykorzystywana. Podstawowa trudność przy omawianiu fantasy związana jest właśnie z tym pojęciem i zbliżoną do niego kategorią „fantastyki. Słowo „fantastyka” opatruję tutaj cudzysłowem, by zaznaczyć, że traktowane jest ono jako pojęcie dużo szersze niż zwykliśmy o nim współcześnie mówić, przede wszystkim nie tylko jako nazwa gatunku literackiego.

Polscy badacze literatury zajmowali się „fantastyką”, błędnie stosując dla niej także wymienne określenia „fantastyczności” czy „cudowności”. Mieściła dla nich w sobie wszystko to, co jest wytworem fantazji, a więc wszelkie zjawiska niezwykłe, często nadprzyrodzone, nadzwyczajne, nie spotykane nigdy w otaczającym świecie.[6]

Dotyczy to przede wszystkim naukowców, którzy jako pierwsi mieli okazję obserwować występowanie zjawiska w literaturze. Karol Irzykowski na przykład, analizując opowiadania Stefana Grabińskiego, zwracał uwagę, że fantastyczność wynika z występowania zjawiska cudownego, które nie jest możliwe w rzeczywistości.[7] Zwróćmy uwagę na przedmiot omawiany w artykule – twórczość Stefana Grabińskiego, doskonałego twórcy fantastyki grozy z lat dwudziestych XX wieku, który rzeczywiście swoje opowiadania opierał na wprowadzeniu do realistycznego świata przedstawionego pierwiastka niesamowitości, zgodnie zresztą z panującą konwencją. Nie jest to zatem omówienie całego zjawiska, a jedynie jego niewielkiej części. Ponadto, dużym błędem takiej teorii było porównywanie świata fikcyjnego do świata empirycznego, co prowadziło do zamydlenia istoty problemu.

I choć w późniejszych latach z literatury fantastycznej zaczęły wyłaniać się też inne odmiany – u nas przeważnie jako towar importowy – to podobne podejście do zagadnienia przejawiano nawet w latach 80. XX w.[8] Niektórzy teoretycy wprowadzili jednak pewne propozycje, liczące się dla dalszych rozważań.
Witold Ostrowski w swojej pracy The Fantastic and the Realistic in Literature uważa, że analizę dzieł fantastycznych należy rozpocząć od porównania dwóch technik tworzenia rzeczywistości fikcyjnej w utworach. Badacz więc nie skupia się już na zestawieniu fikcji literackiej z empirią, co jest ważne dla odpowiedniego określenia jakości dzieła. Dodajmy też, że ogranicza on pojęcie „fantastyki” do kategorii występującej w literaturze.[9] Jakkolwiek podejście Ostrowskiego do tematu jest innowacją w polskim literaturoznawstwie, to pociąga za sobą dość poważny błąd – mianowicie omawia fantastykę w przeciwstawieniu jej do realizmu, który przecież ze swego założenia dąży do odwzorowywania realiów świata rzeczywistego. W gruncie rzeczy jest to więc powielenie sądu Irzykowskiego.
Wiele w omówienie zjawiska wniosła też książka Andrzeja Zgorzelskiego, zdającego sobie sprawę z problemu definiowania fantastyki, który według niego wynikał z wielopostaciowości gatunku danego utworu, bowiem:
Ilość zagadnień związanych z techniką i funkcją elementów fantastycznych rośnie w miarę rozwoju gatunków literackich, a warsztat badacza literatury wciąż jeszcze pozostaje w dużym stopniu bezradny przy próbach dostosowywania go do tych zjawisk.[10]
Zgorzelski krytykuje takie podejście badaczy do „fantastyki”, które opiera się na jej konfrontacji z realizmem. Twierdzi, że nie tylko prowadzi to do niebezpieczeństw metodologicznych, ale też ma zły wpływ na wartościowanie dzieła. Zgadza się natomiast ze stanowiskiem Ostrowskiego, że świat przedstawiony a ludzka rzeczywistość to dwie różne kwestie. Idzie jednak o krok dalej – żadna literatura, nie tylko fantastyczna, nie może być badana w odniesieniu do świata rzeczywistego, ponieważ świat przedstawiony mieści się wyłącznie na kartach powieści/opowiadania i tylko na tym poziomie powinien być analizowany.[11]
Autor Utopii. Fantastyki. Science fiction jako pierwszy dokonuje bardzo ważnego rozróżnienia – pojęcia „fantastyki” od „fantastyczności”:
(…) fantastyką nazywać się odtąd będzie tylko takie zjawiska, które są efektem wewnętrznych relacji tekstu, zachowując termin fantastyczność dla wszelkich subiektywnych i intersubiektywnych skutków procesu semiotyzacji (…).[12]
Dla Zgorzelskiego „fantastyka” istnieje w momencie przełamania praw obowiązujących w świecie przedstawionym. Twierdzenie to ma swoje źródło w tezie Roberta Caillois[13], który użył jej w rozumieniu fantastyki grozy. Polski teoretyk rozszerza to pojęcie na inne gatunki literackie. Należy tu też zaznaczyć, że nazywa on „fantastykę” czynnikiem paragenologicznym, przejawiającym się w różnych gatunkach, a nie jest ona dla niego autonomicznym gatunkiem literackim. Dla mojej pracy koncepcja ta nie jest istotna, toteż poprzestanę jedynie na jej zaznaczeniu.

Powyższe uwagi dotyczące terminu „fantastyki” doskonale odzwierciedlają trudności nasuwające się przy analizie literatury fantasy, ba, nawet zanim taką analizę będzie można rozpocząć.
Również niemałe znaczenie w tej kwestii ma ocena tego gatunku przez krytykę literacką. Jej przedstawiciele bowiem wciąż jeszcze ferują swoje wyroki na jej temat posługując się kryteriami właściwymi dla literatury wysokiej. Jak słusznie zauważył Zbigniew Jarosiński, literatura popularna jest na tyle wyjątkową dziedziną twórczości, że należą jej się specyficzne metody badawcze, a lekceważenie tych prawd uniemożliwia należytą interpretację literatury popularnej i prowadzi do prześlepienia jej istotnych zasad. Zmusza do traktowania jej jako kalekiej i niewydarzonej siostry literatury wysokiej.[14]

Co prawda, obok negatywnych opinii, przeważających w światku krytycznoliterackim, zdarzają się też przypadki, kiedy to badacz „na siłę” próbuje w fantasy odczytywać duchowo wyższe, wręcz religijne przesłanki:
Fantasy może stanowić źródło cennych wskazówek odpowiadających na pytanie „jak żyć?”. Chociaż sami autorzy uciekają od jawnego moralizatorstwa na stronach swoich książek, to nietrudno odczytać przesłanie moralne z nich płynące.[15]
Trudno stwierdzić, co jest gorsze. W obu przypadkach krytycy zdają się zapominać, że fantasy należy do literatury popularnej, której zadaniem jest dostarczanie rozrywki, nie zaś odpowiedzi na dręczące ludzkość pytania. Nie twierdzę tutaj, że utwory z tej dziedziny zawierają treści jedynie łatwe, lekkie i przyjemne. To, czy odbiorca odnajdzie w nich „coś więcej” ponad zabawę zależy zarówno od jego czytelniczych kompetencji, jak również od ambicji autorów. Doszukiwanie się jednak owego „czegoś” nie jest wyznacznikiem tej literatury, nie leży w jej założeniach.

Być może na takie zróżnicowanie sądów wpływ ma powiązanie fantasy z kategoriami baśni i mitu. Analizujący literaturę badacze w swych rozważaniach zbytnio wkraczają w tematykę tych ostatnich, mieszając ze sobą wszystkie pojęcia, z czego wychodzi niewiele mówiący „miszmasz”. Na podstawie moich poszukiwań w tej materii, doszłam do wniosku, że pozytywne opinie skłaniają się ku rozpatrywaniu fantasy jako wypełnienia luki pozostałej po micie.[16] Te mało przychylne zaś, wyrażające rozczarowanie kolejnymi utworami, tworzą się w wyniku założenia, że fantasy to „baśń nowoczesna”.[17]

Nie oznacza to oczywiście, że fantasy żadnych związków z mitem czy baśnią nie posiada. Nie można jednak traktować jej jako następczyni bądź kontynuatorki mitu lub baśni. Takie podejście spowodowane jest jednak łączeniem kategorii fantasy, baśni, mitu z fantastycznością, fantastyką, fantazją na zasadzie wspólnych zależności. Zauważyła to Ewa Szczęsna w Słowniku pojęć i tekstów kultury. Według niej, polska tradycja krytycznoliteracka nie oddziela tych pojęć od siebie, w przeciwieństwie do zachodnich koncepcji, które wyraźnie różnicują mit od baśni poprzez przypisywanie temu pierwszemu przynależności do sfery sacrum.[18]

Można by, owszem, debatować nad tym, jakimi detalami różni się fantasy od baśni albo mitu. Uważam jednak, że poświęcono temu już wiele prac[19], a wniosek pozostał ten sam – fantasy ma swoje źródło w mitach, legendach i ludowych baśniach, ale charakteryzują ją indywidualne cechy, dlatego należy traktować ją jako odrębną kategorię.
Ponieważ określenie definicji fantasy wiąże się ściśle z wyznaczeniem składników jej konwencji, zajmę się najpierw przedstawieniem, co powinna posiadać powieść, żeby można ją było zaliczyć do tego gatunku. Według Tadeusza Olszańskiego istnieją trzy takie główne składniki:

1.                Świat
2.                Bohater
3.                Cel.[20]

Trudno się z nim nie zgodzić, bo też rzeczywiście bez tych wyznaczników dobrej, ciekawej fantasy nie ma. Każdy dodatkowy element, czy jest nim zagadnienie magii, czy też motyw wędrówki, można bez problemu wpasować w którąś z powyżej wymienionych trzech stałych.

Jednakże najważniejszym elementem układanki zwanej fantasy jest jej odbiorca, co zresztą doskonale wpisuje się w przytoczone wcześniej założenia literatury popularnej. To przecież z myślą o nim i jego potrzebach autor tworzy literaturę, a stosowany w niej wzorzec pozwala czytelnikowi umiejscowić ją w swojej kulturze i zrozumieć opisywane w niej zjawiska. Dlatego zwykle już pierwsze zdania powieści sygnalizują konwencję, na której oparta jest jej budowa.

Autor fantasy kieruje więc swoją twórczość tak, by zdobyć zainteresowanie odbiorcy. Stawia mu jednak pewne wymagania. Mianowicie, czytelnik musi uwierzyć w istnienie świata przedstawionego, w obowiązujące w nim prawa, w żyjących w nim bohaterów. Nie chodzi tu oczywiście o autentyczną „deklarację wiary”, a jedynie o przyjęcie jej na czas lektury. Bez tego fantasy zostanie potraktowana jak „bajka dla dorosłych” i nie dostarczy pozytywnych emocji, a rozczaruje.
Osoba czytelnika jest więc jakby „zaprogramowana” przez twórcę fantasy, jednak aby mógł on w pełni uczestniczyć w przygodzie czytania, musi przekroczyć granicę racjonalności i zawiesić swoją niewiarę.

ŚWIAT

Świat przedstawiony w fantasy jest w pełni fikcyjny, nazywany często alternatywnym, ponieważ nie przystaje do rzeczywistości powszechnie rozumianej. Stąd też wynika cała jego specyficzność: osadzenie akcji w „pseudo-średniowieczu”, obecność magii, niezwykłe postaci, własna geografia, często też język w tłumaczeniu na „ludzki” i polityka. Aby jednak czytelnikowi łatwiej było oswoić się z „rewelacjami” takiego świata, pisarz buduje go na podstawie technik tworzenia świata realnego.

I tak, bardzo szczegółowo opracowana jest przestrzeń takiego świata. Ma on swoją geografię, autorzy bardzo starają się, by położone w niej krainy „nie zachodziły na siebie” – północ nie miesza się z południem, granice są ściśle wytyczone, opisane są warunki klimatyczne, a budowa geologiczna zróżnicowana. Wielu pisarzy dołącza do książek mapki, które pozwalają czytelnikowi rozeznać się w świecie bohaterów i śledzić ich wędrówkę. Nazwy krain, państw, miast są wytworem wyobraźni ich autora, ale dzięki ich topograficznemu umiejscowieniu nie wydają się obce.

Rzeczywistość dzieła osadzona jest też w określonym czasie. Zazwyczaj możemy zorientować się, jaka pora roku panuje podczas akcji, często też mamy podany rok lub miesiąc. Zdarza się nawet, że fabuła opatrzona jest pełną datą. Oczywiście czas mierzony jest według norm dla danego świata ustanowionych, nie umniejsza to jednak jego prawdziwości.

W tę czasoprzestrzeń wpisuje się organizacja świata przedstawionego. Chodzi tu o wspomniane wcześniej „pseudo-średniowiecze”. Używam takiego właśnie terminu, ponieważ twórcy fantasy nie przywiązują wagi do prawdy historycznej i choć sięgają po elementy właściwe dla epoki średniowiecznej, czynią to według własnego uznania. Znajdziemy więc zamki, broń wszelakiego rodzaju, zbroje, odzież, które to rekwizyty, a raczej ich poszczególne części, nie zawsze występowały w tym samym przedziale historycznym. Czytelnik jednak nie zwraca uwagi na tego typu niuanse, gdyż jego wyobrażenia dotyczące epoki ukształtowane są stereotypowo. Tak naprawdę żaden z niego mediewista i dużo wygodniej przyjmować mu za źródło wiedzy podstawowe wyznaczniki średniowiecza. Pisarze korzystają z takiego podejścia „na potęgę”, luźno wiążąc ze sobą wybrane składniki.

Taki układ sprzyja wplataniu w strukturę fantasy zagadnienia magii. Jest ona jakby naturalną konsekwencją istnienia powyżej podanych zagadnień. W fantastycznym świecie bowiem, magia przenika do życia jego mieszkańców. Zjawiska nadprzyrodzone, fantastyczne istoty, niezwykłe umiejętności posiadane również przez śmiertelników – wszystko to współgra z naturą świata. Autor nie ma obowiązku wyjaśniać tych „fenomenów”, ponieważ to zadaniem czytelnika jest przyjąć je za zgodne z panującym porządkiem.
Podsumowując, można powiedzieć, że świat przedstawiony fantasy – choć budowany w oparciu o struktury rządzące rzeczywistością – jest autonomicznym tworem. Wynika to z bardzo prostej przyczyny:
Świat przedstawiony jest i tu [tzn. w utworze fantasy], podobnie jak w literaturze w ogóle, wyimkiem czegoś odeń nieporównanie obszerniejszego, natomiast rzeczywistość jest całością, którą świat ów w swej cząstkowości reprezentuje. Szczegółowe rozwiązania w obrębie świata przedstawionego, dotyczące postaci, zdarzeń motywowane są przez system założeń myślowych stanowiących rzeczywistość utworu. Konwencja przedmiotowa świata przedstawionego w danym utworze jest weryfikowalna jedynie w odniesieniu do tej rzeczywistości, a nie wprost do świata realnego (…) to, co przedstawione, jest tylko naoczną metaforą pewnego teoretycznego modelu rzeczywistości. A model ten (…) stanowi myślową hipotezę jego możliwej odmienności. Kształt świata przedstawionego (…) jest konsekwencją zasad rzeczywistości myślowej, jaką wytworzył sobie autor, zarówno starając się zrozumieć świat realny, jak i świadomościowo zmienić go bądź dopełnić względem tego, co uznaje za niezaspokojone potrzeby i niespełnione wartości.[21]
Innymi słowy, żaden pisarz literatury fantastycznej nie może przekroczyć granic znanej sobie rzeczywistości, ponieważ to z jej elementów kształtuje swoją wizję takowej, tylko mniej lub bardziej zmodyfikowanej.[22]

BOHATER

Kreacja świata przedstawionego ma duży wpływ na stworzenie dobrego tekstu. Równie ważny jest styl, charakter opisu, odpowiednie konstruowanie akcji. Jednak najważniejszy w dziele jest bohater, ponieważ to on łączy wszystkie elementy w spójną całość.

Dla historyka literatury, Henryka Markiewicza, termin bohatera literackiego wiąże się ściśle z określeniem go jako „heroicznego” lub „pierwszoplanowego”, które to określenia ograniczają używalność pojęcia „bohater”.[23]
Mówiąc o postaci literackiej mamy na myśli (…) indywidualny antropomimetyczny układ cech jakościowych i relacyjnych, nazywanych bezpośrednio lub wskazanych pośrednio – implikowanych bądź sugerowanych przez inne cechy, czynności i stany zewnętrzne, treści psychiczne, stosunki z innymi przedmiotami przedstawionymi. Układ ten jest tylko częściowo dany przy wprowadzeniu postaci; w miarę narastania tekstu stopniowo się wytwarza, wzbogaca, utrwala i uwyraźnia, czasem modyfikuje.[24]
W dorobku literackim istnieje wiele archetypów, które stanowią wzorzec postaci dla kolejnych pokoleń twórców. W fantasy również tych modeli nie brakuje – dobra fantasy opowiada albo o bohaterach, którzy Mocy nie mają i chcą ją zdobyć, albo o takich, którzy Moc utracili i pragną ją odzyskać. Zła fantasy natomiast to ta, w której bohaterowie mają Moc, ale wyłącznie nią wymachują.[25] Według tego można wyróżnić trzy modele bohaterów:

1. howardowski Conan – to ten, który ma Moc i nią wymachuje;
2. arturiański Perceval – Mocy nie ma, ale chce ją zdobyć, a nawet powinien, bo to jest jego Przeznaczeniem;
3. król Artur – czyli ten, który Moc posiadał, jednak utracił ją i pragnie odzyskać.[26]

Inaczej nieco twierdzi Olszański, który rozróżnia tylko dwa typy bohatera: heroicznego i nieheroicznego. Typem herosa jest barbarzyńca lub rycerz, zazwyczaj amoralny, działający poza dobrem i złem, ponieważ w jego świecie tak naprawdę nie ma ani Dobra ani Zła. Jako nieheroicznego podaje się tolkienowskiego Froda – będącego prostolinijnym i z założenia nie bohaterskim.[27] Częściej pisarze wybierają model nieheroiczny, ponieważ jest on bardziej podatny na „formowanie”.

Istnieje jeszcze jedna możliwość podziału, analogiczna do występującej w literaturze science-fiction, która dzieli bohaterów na ziemskich i kosmicznych. Bohaterowie w fantasy reprezentują również na dwie grupy: ludzi i nieludzi. Do tych drugich wliczać się będą wszelkie istoty magiczne, jak elfy, krasnoludy, wampiry, czy inne potwory z legend i folkloru. Oprócz atrybutów tylko im przynależnym – np. nieśmiertelność i niezwykła uroda elfów, czy niski wzrost i obfita broda krasnoludów – wszystkie te postaci kreowane są na wzór człowieka, posiadają jego cechy charakteru, motywacje, uczucia.

Na uwagę zasługuje też kobieta jako bohaterka literatury fantasy. Jest ona w tym gatunku przede wszystkim odtwórczynią roli drugoplanowej, tłem dla głównego bohatera, często też stanowi motywację jego działań, czekając na jego ratunek. Może także być jego wrogiem, femme fatale próbującą doprowadzić bohatera do zguby (oczywiście nigdy jej się to nie udaje i zostaje surowo ukarana). Taka jest przeważnie kobieta w tzw. „męskiej fantasy”. Role odwracają się, kiedy za piórem kryje się autorka. Wówczas to kobieta staje na pierwszym planie, jest protagonistką, przestaje być jedynie cieniem mężczyzny. I tutaj mamy całą plejadę postaci: od królowych, księżniczek, przez kapłanki, czarodziejki, służące, po złodziejki czy wojowniczki. To właśnie dzięki piszącym kobietom zmienia się stereotyp „słodkiej, bezbronnej księżniczki” i „fatalnej demonicy”. Nabierają one prawdziwych rysów, dostają własne życie, często niezależne od mężczyzny i stają się pełnoprawnymi bohaterkami.

Ogólnie rzecz biorąc postaci występujące w fantasy są zawsze obdarzone współczesną mentalnością. Ich działania i myśli zmotywowane są tak samo, jak byłyby ewentualne działania czytelnika. Takich bohaterów nie można uznać za dokończonych – oni wciąż ewoluują, zmieniają się, czasem dokonuje się w nich zupełne przewartościowanie zasad. Bohater fantasy, niekoniecznie należący do ludzkiej rasy, nie jest jednak wszechmocny i nieomylny. Kierują nim emocje i uczucia, popełnia błędy, za które przychodzi mu słono płacić. Nie jest ani krystalicznie dobry ani do szczętu zły. Jego psychika jest równie złożona, jak duchowość żywego człowieka. Dzięki tym cechom jest bliższy odbiorcy, gdyż zmaga się z podobnymi jak on problemami.

CEL

Cel zdaniem Olszańskiego to element niekonieczny, choć będący odbiciem i pochodną Sensu istnienia(…) jest zawsze czymś postawionym przed bohaterem, a nie samowolnie przezeń wybranym i musi wiązać się z losem świata, z pozaświatową walką Dobra ze Złem.[28] Często bohater jest jedynym, który może podjąć się wypełnienia zadania, ponieważ jego pojawienie się zapisane jest w przepowiedniach.

Z takim to celem ściśle wiąże się podróż, którą bohater podejmuje, by wypełnić swoją misję. Motyw wędrówki pozwala autorowi na wprowadzenie urozmaiceń w świecie przedstawionym. Przemierzając niezwykłe krainy bohater doznaje wielu przygód, poznaje istoty różnych ras, przyjazne bądź nie, zdobywa potrzebne mu artefakty. Czytelnik uczestniczy w tym przedsięwzięciu, często z zapartym tchem śledząc kolejne wydarzenia.

Wędrówka ma także aspekt duchowy. Bohater dzięki licznym próbom, którym zostaje celowo lub w toku zdarzeń poddany, przechodzi wewnętrzną przemianę. To swoista pielgrzymka, która staje się poszukiwaniem tożsamości własnej (…) gdyż wiedza o czasie minionym jest niezbędna nie tylko do samopoznania (…) czy ukazania świadomości istnienia i odnalezienia jego sensu wśród wielości bytów i zdarzeń, ale też stanowi źródło siły i rezerwuar wartości potrzebny do zasiedlenia i oswojenia swojego miejsca w cyklu stworzenia[29].

Bohater nie podróżuje sam. Autor tworzy dla niego drużynę, która pomaga mu zrealizować obrany cel. Nie jest istotne, czy kompania zostaje wybrana zaraz na początku przygody, czy też poszczególni jej członkowie dołączają do niej w toku powieści. Ważne jest natomiast, by różnili się od siebie zarówno charakterami, jak zdolnościami i cechami fizycznymi. Muszą być przy tym wybrani przez los, tzn. każdy z towarzyszy posiada takie umiejętności, które są charakterystyczne tylko dla niego i przybliżą bohatera do wypełnienia zadania. Często też na grupę taką składają się przedstawiciele różnych ras.

Mamy więc zupełnie fikcyjny świat o realistycznych podstawach, w którym żyje bohater o współczesnej czytelnikowi mentalności, mający do spełnienia misję lub podążający od przygody do przygody. Pytanie tylko, czy to wyczerpuje konwencję fantasy? Odpowiedź bez wątpienia będzie negatywna, a wynika ze zmieniających się oczekiwań i predyspozycji czytelnika. Wobec faktu, że twórcy fantasy wykorzystują dość konserwatywne źródła gatunkowe, narażona jest ona na postępującą schematyczność, a to z kolei powoduje „zmęczenie materiału” – odbiorca odrzuca książkę, w której wprowadzone rozwiązania były wielokrotnie wykorzystywane, przez co wydarzenia dają się łatwo przewidzieć i zwyczajnie nudzą.

Dlatego autorzy prześcigają się we wprowadzaniu oryginalnych elementów lub w taki sposób przerabiają zastane rozwiązania, aby ich twórczość, a zarazem gatunek pozostały dla czytelnika atrakcyjne. Konwencja powinna zatem w odpowiednich proporcjach współpracować z inwencją. Ta zasada nie ogranicza się tylko do fantasy, funkcjonuje w literaturze w ogóle.[30]

Czym zatem jest fantasy? Jaka definicja najpełniej ją określi? Badacz, chcąc wprowadzić jednoznaczny termin, napotka trudności, związane z wcześniej przywołanymi w tym rozdziale kategoriami. Słownik terminów literackich buduje definicję fantasy bazując na jej baśniowości. Podobnie umiejscawia ją Słownik literatury popularnej, nazywając ją nawet „fantastyką baśniową”.[31]
E. Rudolf opisuje fantasy jako gatunek literatury popularnej, czerpiący inspirację tematyczną i kompozycyjną z legend, sag, podań, mitów i eposów. Wypadki i zdarzenia fabularne są podporządkowane zasadom realności i prawdopodobieństwa, modyfikowanych jednak przez funkcjonujące na równi z nimi prawa magii.[32] Warto zauważyć, że badaczka nie wymienia baśni jako źródła. Jednak wprowadza uproszczenie względem kompozycji i współzależności zasad realnych z magicznymi. Można odnieść wrażenie, że nadal pokutuje tu wymienne stosowanie pojęć fantasy, mitu i baśni.
Violetta Wróblewska uważa natomiast, że mamy tu do czynienia ze swoistym collagem, wyrastającym z licznych zapożyczeń gatunkowych, decydujących o bycie tego wtórnego w swej naturze typu literatury (…)[33]. Uznać to raczej należy za pogląd na fantasy niż próbę jej definiowania. To tylko kilka możliwości, a już możemy stwierdzić, że nie sposób wybrać tej jednej, bowiem:
Definiowanie fantasy, jak dowodzi praktyka, jest niezwykle trudne. Definicji jest i owszem, wiele, imię ich, można powiedzieć, jest legion, a wszystkie mają ze sobą coś wspólnego. To zaś mianowicie, że każda przeczy następnej, każda zawiera w sobie te cechy gatunku, które następna wyklucza.[34]
Stąd właśnie wynika podział na różne subgatunki jak: heroic fantasy, sword and sorcery czy high fantasy i wiele innych, za pomocą których usiłuje się rozwiązać problem definicji. Taka klasyfikacja przypomina jednak „walkę z wiatrakami” – istnieje już tyle nazw, a ponadto twórcy z pełną dowolnością łączą elementy z kilku nawet podgatunków, że nie sposób ogarnąć wszystkiego. Obecnie zaś powstaje tak dużo książek fantasy, że przestudiowanie ich wszystkich zajęłoby badaczowi trzy długie życia. Co najmniej.
Popatrzmy jeszcze na fantasy od strony odbiorcy, tak ważnego przecież dla tej literatury. Dla niego będzie ona kategorią „intuicyjną”, nie mającą konkretnych granic, rozmytą. Świat nas otaczający jest realny, natomiast wyobraźnia ludzka należy do sfery intencjonalnej i wszelkie jej wytwory pozostają poza racjonalnym tłumaczeniem. Czytelnik ma więc pełne prawo odczytywać i interpretować wytwór wyobraźni, jakim jest fantasy, zdając się na własną intuicję.[35]

Przedstawiłam już jak może być pojmowana fantasy i jakimi wyznacznikami posługuje się jej konwencja. W kolejnych rozdziałach szczegółowo postaram się natomiast wykazać, czym na tym polu wyróżnia się cykl wiedźmiński Andrzeja Sapkowskiego. Nie chodzi mi oczywiście o to, by porównywać tą twórczość do wytworów pisarzy zachodnich i na tym tle ukazywać oryginalność Polaka, bowiem jeśli o nich chodzi, Sapkowski „nie odbiega od norm”. U nas jednak jest pionierem gatunku. I czy ktoś chce czy nie, jest fantasy przed Sapkowskim (właściwie nie ma fantasy przed Sapkowskim) i po Sapkowskim. Nie sugeruję tu bynajmniej, że wszyscy rodzimi pisarze próbują naśladować „ASa” lub też zupełnie się od niego odsunąć. Jednak faktem jest, że po sukcesie czytelniczym opowieści o wiedźminie, rynek wydawniczy otworzył się na innych twórców fantasy.

Czym wyróżnił się więc Sapkowski? Dlaczego wzbudza tyle kontrowersji? W mojej pracy postaram się dać wyjaśnienie, dlaczego uważam jego cykl za oryginalny i wyłamujący się ze schematu.
Jak już nadmieniłam, z konwencji w jakiejkolwiek dziedzinie literatury należy korzystać umiejętnie. Motywacja wykorzystania konwencji w jej określonej estetycznie odmianie i historycznej wersji (…) jest przesłanką istotności dzieła, poziomu ambicji intelektualnych i artystycznych autora. – Poucza A. Stoff[36]. Zgorzelski dodaje do tego jeszcze stawianie wymagań wobec odbiorcy poprzez przełamywanie konwencji. Dokonywana przez pisarza „redynamizacja” utworu powoduje zawiedzenie oczekiwań czytelnika, ale jednocześnie nakłania go do zmiany tychże oczekiwań i wzmaga zainteresowanie dziełem.[37]

Andrzejowi Sapkowskiemu zarzucano wielokrotnie, że wprowadza w swoje teksty zbyt wiele „udziwnień”, wychodzących za bardzo z ram konwencji fantasy, co powoduje, że jego cykl zawiera mnóstwo niedopowiedzeń i sporo niekonsekwencji. W jaki sposób zatem zdobył popularność wśród wybrednych czytelników? Skąd tak duży sukces?

Sapkowski nie stanął w szeregu twórców fantasy. Nie należy do „Mainstreamu”. To on jako pierwszy na polskim gruncie wykazał się wyczuciem panującej sytuacji kulturowej, doskonale rozpoznał stan świadomości odbiorców. Jednym słowem, idealnie „wstrzelił się” w odpowiedni moment. Nie stworzył opowieści tylko „łatwej i przyjemnej, zakończonej happy endem”. Postawił przed czytelnikiem wymagania – zamieszczając na kartach powieści setki odniesień do światowego kanonu fantasy, legend germańskich, arturiańskich, słowiańskich – wciąga go do poszukiwań. Czyni ze zwykłego czytelnika odkrywcę.
Na potwierdzenie mojej opinii, a także jako podsumowanie rozdziału niech służy cytat z T. Żabskiego o cyklu:
Profesja głównego bohatera włącza te utwory do gatunku magia i miecz, ale plastyczność, komplikacje i nadwiedza postaci oraz specyficzny klimat ironii i dystans powodują, że rozsadzają one granice tej odmiany gatunkowej. W swoich utworach Sapkowski zaskakuje czytelnika grą z konwencjami i tradycją literacką.[38]

[1] Definicje konwencji literackiej i stylistycznej zaczerpnięte ze Słownika terminów literackich pod redakcją J. Sławińskiego, Wrocław 2002r.
[2] Por. J. Culler, Konwencja i oswojenie [w:] tegoż, Znak, styl, konwencja, Warszawa 1977r, s. 154.
[3] T. Żabski, Słownik Literatury Popularnej, Wrocław 1997 s. 216.
[4] Tamże.
[5] A. Stoff, O interpretowaniu utworów fantastycznonaukowych [w:] Literatura fantastyczna. Interpretacje, Toruń 2005, s. 55.
[6] A. Niewiadomski, A. Smuszkiewicz, Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej, Poznań 1990, s. 269.
[7] Zob. K. Irzykowski, Fantastyka, „Maski” 1918, z. 32-33, s.558.
[8] Por. B. Okólska, Science fiction – fantastyka – baśń, „Fantastyka” 1983, s. 50-52.
[9] Zob. W. Ostrowski, The Fantastic and the Realistic in Literature [w:] Zagadnienia Rodzajów Literackich 1966, t. IX, z. 1, s. 72-74.
[10] A. Zgorzelski, Fantastyka. Utopia. Science fiction. Ze studiów nad rozwojem gatunków, Warszawa 1980, s.13.
[11] Zob. Tamże, s. 15-18.
[12] Tamże, s. 23.
[13] R. Caillois, Definicja fantastyki, „Twórczość” 1958, nr 10, s. 91-97.
[14] Z. Jarosiński, Literatura popularna a problemy historycznoliterackie [w:] Formy literatury popularnej, red. A. Okopień – Sławińska, Wrocław 1973, s.11.
[15] M. Mikołajczyk, P. Urbaniak, dz. cyt., Wałbrzych 2005, s. 8.
[16] Por. Tamże, s. 8; A. Gemra, Fantasy – mit na nowo opowiedziany?, „Literatura Ludowa” 1998, nr 2, s. 17.
[17] A. Niewiadomski, A. Smuszkiewicz, dz. cyt., s. 287.
[18] Zob. Słownik pojęć i tekstów kultury, red. E. Szczęsna, Warszawa 2002, s. 65.
[19] Zob. m.in. E. Rudolf, dz. cyt.; M. Mikołajczyk, P. Urbaniak, dz. cyt.; G. Lasoń, Baśń a fantasy – podobieństwa i różnice, „Fantastyka” 1984, nr 9, s. 51; tejże, Magiczne zwierciadła baśni i fantasy, „Fantastyka” 1990, nr 2, s. 56.
[20] T. Olszański, Trzy serca i trzy pióra. Trzy źródła literatury fantasy, „Nowa Fantastyka”, 1996, nr 2, s. 66-68.
[21] A. Stoff, dz. cyt., s. 59-60.
[22] Por. J. Z. Lichański, Opowiadania o… krawędzi epok i czasów Johna Ronalda Reula Tolkiena czyli Metafizyka, powieść, fantazja, Warszawa 2003, s. 94.
[23] Zob. H. Markiewicz, Wymiary dzieła literackiego (Prace wybrane, tom IV), Kraków 1996, s. 166.
[24] Tamże.
[25] A. Sapkowski, Rękopis znaleziony w smoczej jaskini. Kompendium wiedzy o literaturze fantasy, Warszawa 2001, s. 154-157.
[26] Zob. Tamże.
[27] Zob. T. Olszański, dz. cyt., s. 67.
[28] Tamże, s. 67.
[29] A. Szostak, Fantasy – mit współczesny [w:] P. Urbaniak, Fantasy jako dobra nowina, Wałbrzych 2005, s. 21.
[30] E. Rudolf, dz. cyt., s. 120.
[31] Por. Słownik terminów literackich, s. 149 i Słownik literatury popularnej, s. 103.
[32] E. Rudolf, dz. cyt., s. 58.
[33] V. Wróblewska, „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego, czyli fantastyka w stylu collage [w:] Polska literatura fantastyczna. Interpretacje, Toruń 2005, s. 402.
[34] A. Sapkowski, Rękopis znaleziony w smoczej jaskini, s. 9.
[35] Por. A. Stoff, dz. cyt., s. 56.
[36] Tamże, s. 58.
[37] Por. A. Zgorzelski, dz. cyt., s. 27.
[38] T. Żabski, dz. cyt.,, s. 386.