czwartek, 27 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XXIV: Książka, która powinna zdobyć większą popularność

Sądziłam, że nie znajdę takiej. Z tego, co widać, czytam przede wszystkim fantastykę i są to powieści popularne, raczej dobrze znane i dobrze oceniane. Jest jednak jedna książka, a nawet wiele takich, bo bardziej chodzi mi tu o autorkę, która nie zdobyła dużej popularności, tak mi się przynajmniej wydaje. To Georgette Heyer, brytyjska pisarka romansów historycznych i powieści detektywistycznych. Jej powieści były swego czasu wydawane przez Harlequin i to, moim zdaniem, wyrządziło im największą krzywdę, ponieważ zostały natychmiast uznane za czytadełka dla kur domowych i nie miały okazji zdobyć takiej popularności, jak powieści Jane Austen. Szkoda, bo Heyer to świetna pisarka obyczajowa, inspirująca się powieściami swojej poprzedniczki, i niewiele jej ustępująca pod względem stylu i budowania postaci, co, podejrzewam, było też zbezczeszczone przez redaktorów i tłumaczy Harlequina, który nie przywiązywał nigdy do dbałości o te elementy. Kilka lat temu przeczytałam The Convenient Marriage po angielsku i jest to jedna z lepszych powieści, jakie czytałam kiedykolwiek. Zabawna, intrygująca, a przy tym doskonale obrazująca epokę końca XVIII wieku. Pokochałam główną bohaterkę, której autorka dała okropne imię - Horatia! - i wadę wymowy, ale też delikatność, klasę, inteligencję i niezależność, które zjednują jej nie tylko czytelnika. Jeśli nie słyszeliście, a lubicie Jane Austen, to polecam Wam powieści Georgette Heyer.

wtorek, 25 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XXIII: Książka, którą chcesz przeczytać od dawna, ale jeszcze tego nie zrobiłaś

Wiele jest takich książek, co najmniej setka, jak nie więcej. Na dzisiaj wybrałam jednak Koralinę Neila Gaimana. Oprócz Na szczęście mleko jest to jedyna książka tego autora, której nie czytałam. Jest jeszcze InterŚwiat i Dobry omen, ale tutaj Gaiman jest współautorem i przykre doświadczenia z Dobrym omenem, do której to powieści podchodziłam kilka razy i zawsze porzucałam, sprawiły, że nie pałam chęcią do czytania książek, gdzie jest dwóch pisarzy. Jedynym takim udanym eksperymentem jest dla mnie Cesarska córka Andre Norton i Suzan Shwartz.

Do zakupu Koraliny przymierzam się od lat i jakoś nigdy mi się to nie udaje. Obejrzałam świetną animację na podstawie książki, więc znam już historię i może dlatego po części już nie pali mi się tak do lektury, ale jednak wciąż chcę ją przeczytać. Postanowiłam sobie, że w tym roku nie będę już tylko się przymierzała, ale przy najbliższym zakupie książek, Koralina znajdzie się w koszyku, o ile będzie dostępna. A może kupię wersję oryginalną...

Koralina
Neil Gaiman
MAG
2003 r.

poniedziałek, 24 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XXII: Książka, przy której płaczesz

Nie płaczę przy lekturze książek. Wzruszam się, owszem, czasami łezka mi się w oku zakręci, ale częściej usłyszycie mój śmiech znad czytanej książki, niż płacz. Może dlatego, że ciężko mi do końca się wczuć w losy bohaterów, że nie posiadam w sobie na tyle empatii, żeby się postawić w sytuacji któregoś z nich (chociaż mam jej wysoki poziom, sprawdzałam ostatnio, ale dotyczy on moich bliskich - to tak, żebyście sobie nie myśleli, że dla mnie empatia to zupa z Azji). Była jednak jedna książka, przy której ryczałam, zalewałam się łzami. To Pani Jeziora, ostatnia część cyklu wiedźmińskiego. Sposób, w jaki Sapkowski zabił moje ukochane postaci, sposób, w jaki to opisał, sprawił, że nie mogłam się powstrzymać i płakałam, czytając, jak kolejno giną Milva, Regis, Cahir, wreszcie Geralt (no dobra, nie wiadomo do końca, czy on naprawdę ginie, ale i tak ryczałam jak bóbr). Taka byłam zła na autora, że zakończył opowieść w ten sposób, tak klasycznie. Dzisiaj myślę już o tym bez wielkich emocji i uważam, że zakończenie było najlepsze z możliwych. A jak pokazuje przykład CD Projekt RED, znaleźli się ludzie, którzy potrafili wiarygodnie dopowiedzieć kontynuację.

Pani Jeziora
Andrzej Sapkowski
SuperNOWA
1999 r.

niedziela, 23 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XXV: Postać literacka, z którą najbardziej się utożsamiasz

To było tak proste, jak określenie ulubionej serii i ulubionej książki z ulubionej serii. Ania Shirley, moi państwo! Ania z Zielonego Wzgórza to jedna z moich ukochanych książek dzieciństwa, którą przeczytałam wielokrotnie. Jest to chyba najczęściej czytana przeze mnie powieść. Byłam tak zafascynowana tą postacią, tym, jak bardzo była podobna do mnie, że wracałam do niej wiele razy. Przeczytałam oczywiście niemal wszystkie książki serii, oprócz dwóch ostatnich, których nie było w mojej bibliotece. Pierwszy tom uwielbiałam i kocham nadal. Nadal mnie bawi scena z rozbijaną tabliczką na głowie Gilberta, koloryzacja włosów na zielono czy upicie Diany. Nadal też wiele odnajduję z siebie w postaci Ani. Oprócz tego samego imienia obie jesteśmy niezależne, czasami trochę nieobliczalne, romantyczne (chociaż ja przez lata wiele się z tych romantycznych uniesień pozbyłam), przekorne, buntownicze, mamy bujną wyobraźnię. Nie jestem chyba jednak tak ciepła i cierpliwa, jak Ania, chociaż to w niej zawsze było dla mnie wzorem. No i w przeciwieństwie do niej, ja kochałam rudy kolor i przez wiele lat farbowałam się na rudo (ale nienawiść do naszego naturalnego koloru już nas łączyła, chociaż dzisiaj polubiłam to, co mam na głowie). Uwielbiam filmy o Ani, oglądam je zawsze, kiedy tylko są emitowane, a ja akurat jestem przed telewizorem. 

30 dni z książkami - Dzień XXI: Pierwsza powieść, której przeczytanie pamiętasz

Pierwszej powieści nie pamiętam, może był to Król Maciuś Pierwszy albo W pustyni i w puszczy, ale dobrze pamiętam pierwszą książkę, jaką czytałam już samodzielnie. Była to Calineczka, chyba z serii Poczytaj mi, mamo. Miałam cztery latka i bardzo lubiłam tę baśń i podobały mi się rysunki w książeczce, ale chciałam, żeby rodzice czytali mi ją bardzo często, na co oczywiście nie mieli czasu… Więc postanowiłam, że sama sobie poczytam. I czytałam, najpierw nękałam mamę, żeby mnie uczyła kolejnych liter, nękałam też moje przedszkolanki, część tekstu znałam na pamięć. Do dzisiaj pamiętam, jak siedzę na podłodze w dużym pokoju i przeglądam kolejne strony cieniutkiej książeczki, sylabizując wyrazy. Nie wiem, dlaczego tak lubiłam tę baśń, dzisiaj może powiedziałabym, że już wtedy wyrywałam się do poznania świata, byłam ciekawa, a moja kochana mama chciała jak najdłużej zatrzymać mnie blisko siebie, a może po prostu podobały mi się obrazki...

piątek, 21 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XX: Ulubiony romans

Lubię czytać romanse kostiumowe, historyczne. Dają mi one możliwość, o wiele bardziej niż książki fantasy, przenieść się w świat zupełnie nierealny, chociaż osadzony w historycznym kontekście. Uwielbiam czytać opisy dotyczące wyprawianych kiedyś przyjęć, noszonych przez kobiety sukni i stosowanej wówczas etykiety. Moja wyobraźnia działa wtedy bardzo mocno i sprawia, że przestaję być tylko obserwatorem, ale przenoszę się do środka książki. Poza tym dzięki takim książkom mogę wyłączyć mózg i dać się ponieść opowiadanej historii. Oczywiście nie wszystkie mają takie właściwości, były i takie romanse, które odkładałam z niesmakiem po zaledwie kilku stronach, najczęściej dotyczyły współczesności.

Kiedyś zaczytywałam się harlequinami i książkami Barbary Cartland, bardzo też lubiłam książki wydawnictwa Da Capo (tutaj bardzo dobrze pamiętam Grotę Teresy Medeiros). Później, gdzieś pod koniec podstawówki albo na początku liceum, często sięgałam po książki Margit Sandemo, Sagę o Ludziach Lodu, Sagę o Królestwie Światła, jej cykl opowieści, z którego najbardziej podobał mi się Irlandzki romans i Dziewica z Lasu Mgieł. Ale moim ulubionym romansem jest The Mummy, or Ramzes the Damned Anne Rice. To jedna z moich ulubionych książek w ogóle, o czym pisałam już przy okazji tej notki i tam Was teraz odsyłam.

The Mummy, or Ramzes the Damned
Anne Rice
Ballantine
2007 r.

czwartek, 20 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XIX: Ulubiona zekranizowana książka

Lew, czarownica i stara szafa. Jedna z moich ulubionych powieści z dzieciństwa i zdecydowanie najlepsza część Opowieści z Narnii. Jako dziecko kochałam ten cykl i czytałam go wielokrotnie. Bardzo podobał mi się serial na podstawie cyklu, filmowa ekranizacja również mnie zachwyciła. Świetnie dobrana obsada do ról rodzeństwa Pavensich, bardzo dobrze zagrana, dzieciaki są niezwykle naturalne i oddają charaktery z książki. Irytowała mnie co prawda Łucja, ale ona irytowała mnie również w książce, więc Georgie Henley wykonała porządną robotę. Najlepszą postacią z tej czwórki jest dla mnie Edmund, chociaż jako dziewczynka uważałam, że Zuzanna (no i Piotr, w którym byłam zakochana). Teraz jednak, kiedy przeczytałam powieść już jako dorosła osoba, Edmund wydaje się postacią najbardziej skomplikowaną, momentami tragiczną, a na pewno najbardziej wiarygodną psychologicznie.

Książkowa Biała Czarownica jest jedną z tych istot, które budziły we mnie prawdziwy strach. Skojarzenia z Królową Śniegu są tu oczywiste, zawsze były, ale wymiar zła, jaki nosi w sobie postać Lewisa, jest dużo silniejszy. Filmowa wiedźma jest wręcz taka, jaką sobie zawsze wyobrażałam. Tilda Swinton powinna za tę rolę dostać Oscara, jest to jednocześnie najgroźniejsza i najcudowniejsza postać filmu. Jej wygląd to mistrzostwo charakteryzacji (Isis Mussenden), które w połączeniu z aktorstwem zrodziły legendę.

Film zabrał mnie z powrotem do Narnii, w której nie byłam od wielu lat. Zachwyca nie tylko obsadą i aktorstwem, ale też pięknymi zdjęciami, cudowną muzyką, świetnymi efektami specjalnymi. Bardzo szkoda, że potencjał serii został zmarnowany już kolejnym filmem. Księcia Kaspiana jeszcze dało się obejrzeć, ale już Podróż Wędrowca do Świtu jest katastrofalnie zagrana i nakręcona (inny reżyser).

Lew, czarownica i stara szafa
C.S. Lewis
Scenariusz: Andrew Adamson, Christopher Marcus, Stephen McFeely, Ann Peacock
Reżyseria: Andrew Adamson

środa, 19 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XVIII: Książka, która Cię rozczarowała

Ojej, było takich całkiem sporo, chociaż obecnie doświadczam coraz rzadziej literackich rozczarowań. Myślę, że receptą na to jest oczekiwać jak najmniej, wtedy rozczarowanie jest też mniejsze, a można być przyjemnie zaskoczonym. Nie zawsze to się niestety udaje. Są autorzy, którzy przyzwyczaili mnie do pewnego poziomu literatury i od nich rzeczywiście oczekuję, że przynajmniej taki poziom utrzymają. I tutaj czasami doznaję zawodu.

Jedną z takich powieści, które mnie mocno rozczarowały ostatnio, jest Sezon burz Andrzeja Sapkowskiego. Wspominałam o tym przy okazji notki oulubionej serii, ale wtedy jeszcze nie byłam pewna, czy książka jest tak słaba, czy może to coś ze mną. Teraz, po odświeżeniu sobie cyklu wiedźmińskiego, mam tę pewność - to książka jest tak słaba.

Sezonowi burz brakuje tej lekkości stylu, jaką mają pozostałe książki cyklu. Tutaj wszystko to, co jest dobrem w innych powieściach, jest po prostu złe. Dialogi i opisy sprawiają wrażenie wymuszonych, fabuła to zbiór kilku opowiadań, nawet niespecjalnie składająca się w całość. Nie bawi, nie wzrusza, nie budzi refleksji, nie ma tu prawie gry z konwencją, w dodatku może skutecznie zniechęcić do innych części cyklu, ponieważ jest przedstawiana jako swego rodzaju prequel. Sporo w niej też błędów, no i ta koszmarna okładka... Wprawdzie jeszcze do podsumowania Najlepsze/Najgorsze brakuje ośmiu miesięcy, ale coś czuję, że właśnie Sezon burz zdobędzie to niepochlebne pierwsze miejsce wśród najgorszych. 

Sezon burz
Andrzej Sapkowski
SuperNOWA
2013 r.

wtorek, 18 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XVII: Ulubiony cytat z ulubionej książki

Nie mam ulubionej książki (co tym samym wyklucza z wyzwania dzień XXX, wciąż myślę, czym go zastąpić), ale mam ulubiony cytat. Co więcej, to cytat z książki, której nie przeczytałam w całości, a tylko we fragmentach. Jest to też jedyny cytat, który pamiętam.

Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro. 
Johan Wolfgan Goethe, Faust
Uwielbiam to zdanie. Zawiera w sobie wszystko - odpycha i przyciąga jednocześnie, jest niewymownie tragiczne, może być też ironiczne, skrywa w sobie tajemnicę. Jest dla mnie kwintesencją pewnego relatywizmu w pojmowaniu dobra i zła, przekonania, że w każdym z nas tkwi i jedno, i drugie, że nikt nie rodzi się złem wcielonym. Każe się zastanowić, z jakich powodów zło wygrywa i czy można powrócić na jasną stronę Mocy.

Wciąż mam w planach przeczytać Fausta Goethego, ze względu właśnie na postać Mefistofelesa.

poniedziałek, 17 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XVI: Najmniej lubiana bohaterka literacka

Oryginalnie to jest dzień dla ulubionej bohaterki literackiej, ale nigdy nie miałam takiej. Jest kilka literackich żeńskich postaci, które lubię i cenię, ale nie zastanawiałam się, czy mam jakąś taką jedyną, ukochaną. Zastanowiłam się nad tym dzisiaj i w mojej głowie pojawiło się kilka imion. Milva, Yennefer, Ciri (spokojnie, dzisiaj nie będzie nikogo z cyklu wiedźmińskiego), Rowan z The Mayfair Chronicles czy wspominana w wyzwaniu Kerowyn... Mam jedną ulubioną bohaterkę literacką, ale o niej pisać nie będę, ponieważ znajduje się w książce nigdy nie wydanej, która zapewne nigdzie się nie ukaże, bo ją przerabiam od co najmniej piętnastu lat…

To zadanie okazało się trudniejsze niż myślałam, nie umiem wskazać jednej takiej kobiety.

Dlatego stwierdziłam, że przekręcę kategorię i napiszę o najbardziej nielubianej przeze mnie kobiecej postaci. To Sookie Stackhouse z serii Charlaine Harris. Oh, jak mnie ta baba denerwuje! Podobnie negatywne emocje odczuwam też wobec filmowej wersji, chociaż scenarzyści i Anna Paquin sprawili, że nie pałam tu taką niechęcią.


Właściwie Sookie irytowała mnie tak mocno i prawie z tych samych powodów, co Reynevan z Trylogii husyckiej. Przede wszystkim denerwowała mnie jej zmienność w uczuciach i chora fascynacja nieludzkimi mężczyznami. Nie wierzę, że nie znalazłby się chociaż jeden facet, z którym mogłaby się związać i który akceptowałby jej odmienność. Ale nie, barmanka postanowiła rozkładać nogi przed każdym "stworem", jakiego napotka - Bill, Eric, Alcide i nie wiadomo kto jeszcze (skończyłam lekturę na piątej części, a ukazało się już chyba trzynaście…). Niby jest zakochana w jednym, cierpi przez niego, ale zaraz potem zwraca swój blond łebek w stronę kolejnego i tak w koło Macieju. W dodatku nie należy do specjalnie inteligentnych osób, pakuje się w coraz to nowe kłopoty, przez które naraża też swoich najbliższych. Książkowa Sookie nie ma w sobie tej ikry i rozumu, którą posiada jej serialowy odpowiednik (chociaż w ostatnim sezonie Sookie cofa się w rozwoju i zachowuje się kompletnie irracjonalnie, zresztą, kto tam się nie zachowuje irracjonalnie...).

niedziela, 16 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XV: Ulubiony bohater literacki

Nigdy nie podchodziłam w ten sposób do żadnej postaci literackiej, męskiej czy żeńskiej. Zwracam uwagę na wiarygodność psychologiczną jakiegoś bohatera, czy mnie intryguje, ciekawi, w jaki sposób i o czym mówi, czy jest w nim coś, co mnie przyciąga. Pewnie będę monotematyczna (jeszcze niejednokrotnie do końca tego wyzwania), ale znowu powołam się na cykl wiedźmiński. I nie chcę tu pisać o Regisie, który co prawda jest świetną postacią i jedną z moich ukochanych, ale nie ma w sobie większej głębi, nic go nie nurtuje, jest w pełni ukształtowany (w końcu to stary wampir, którego nic już nie zaskoczy). Tak, chcę napisać o Geralcie z Rivii.

Były chwile, kiedy wiedźmin mnie irytował swoją nieporadnością, bezsilnością, malkontenctwem. Wiele osób narzeka, że taki właśnie jest w powieściach, że wtedy przestał być dobrym bohaterem. Nie zgodzę się. W opowiadaniach zobaczymy tylko wiedźmina - mutanta, owszem, elokwentnego i honorowego, ale jednak mutanta, który co prawda potrafi silnie odczuwać, kochać, ale który przede wszystkim jest samotnikiem i nie chce mieć nic wiele wspólnego z innymi. Wszystko się w nim zmienia z chwilą, kiedy poznaje Ciri, swoje Dziecko-Niespodziankę. Dzięki tej dziewczynce, dzięki miłości do niej, Geralt stał się człowiekiem. Ktoś może powiedzieć, że zmienił się w płaczliwego cierpiętnika, ale ja uważam, że stał się kimś prawdziwym. Miłość Geralta do Ciri jest jednym z najpiękniejszych wątków emocjonalnych, z jakimi się spotkałam w literaturze.

Geralt jest jedną z niewielu postaci w cyklu, które się zmieniają, kształtują na oczach czytelnika, zaskakując i jego, i samego siebie. Jego podróż na ratunek córce jest przede wszystkim podróżą w głąb jego samego, dzięki niej zaczyna dostrzegać swoją przemianę, zaczyna też doceniać swoich towarzyszy. I to jego obserwacje w tej właśnie kwestii, kiedy widzi i porównuje, kim był, a kim jest, są dla mnie jednymi z ciekawszych elementów cyklu.


sobota, 15 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XIV: Książka zbezczeszczona ekranizacją

Ooooo na ten dzień czekałam długo! Wiedźmin Marka Brodzkiego, tfu, niech zginie i przepadnie! To jeden z najgorszych, jeśli nie najgorszy film polski w historii, a z pewnością najgorsza ekranizacja książki w historii filmografii światowej. Poszatkowana, nieskładna fabuła, tragiczne wręcz efekty specjalne, niedobrana obsada dla elfów, ale przede wszystkim chełpienie się przez reżysera, że nie czytał ani jednego opowiadania! O zgrozo! Jak już wcześniej wspomniałam, obejrzałam film zanim przeczytałam cykl, i wtedy nawet mi się podobał. Nadal uważam, że Michał Żebrowski bardzo dobrze wywiązał się z roli Geralta, podobnie jak Anna Dymna jako Nenneke, rewelacyjnie zagrał też Andrzej Chyra jako Borch Trzy Kawki. Zbigniew Zamachowski może nie pasował do Jaskra fizycznie, za to charakterem oddał go idealnie. W filmie wyróżniał się jeszcze Maciej Kozłowski jako Falvick. Natomiast pozostali to kompletna porażka - Daniel Olbrychski pluł wręcz pompą jako elfi książę, Grażyna Wolszczak zupełnie nie poradziła sobie jako Yennefer, nawet ta filmowa płakliwa dziunia, tuż za nią jest Dorota Kamińska i jej Eithne. Bardzo lubię aktorstwo Agaty Buzek, ale do roli pięknej księżniczki Pavetty nie nadawała się zupełnie, podobnie jak Dariusz Jakubowski nie pasował do roli Jeża. Najbardziej irytującą postacią była dla mnie Ciri, czyli Marta Bitner, w ogóle aktorstwo dziecięce w Polsce kuleje okropnie, ze świecą szukać młodziutkich z prawdziwym talentem. Filmowa Ciri to uosobienie sztuczności i braku jakiegokolwiek talentu aktorskiego. Mogłabym tak jeszcze wymieniać...

Za katastrofalny i chaotyczny scenariusz odpowiedzialny jest Michał Szczerbic, nie mający wielkiego doświadczenia w tej roli (ale Prawo ojca i Róża są świetne). Chociaż opowiadania z Ostatniego życzenia i Miecza przeznaczenia nie są w jednym ciągu przyczynowo-skutkowym, to jednak układają się w pewną całość. A tej całości nie widać w filmie ani serialu. Jest kilka dobrych dialogów, natomiast większość to teksty bez żadnej lekkości, często pełne teatralności i pompatyczności.
Najgorsze były tu efekty specjalne. Pamiętam jeszcze dzisiaj echo złośliwego rechotu widzów, w tym mój własny śmiech, z obrazu Villentretenmertha czy wyglądu kikimory, czyli wielkiej kukły z papier mache.

Gdyby nie to, że spodobał mi się Michał Żebrowski i Andrzej Chyra, nie sięgnęłabym po cykl i jestem pewna, że wiele osób właśnie ta ekranizacja odrzuciła od książek. Wszyscy przecież wiedzieli, że film jest ekranizacją dwóch tomów opowiadań, ci, którzy ich nie czytali, a obejrzeli Wiedźmina, musieli myśleć o tym, jak słaba musi być twórczość Sapkowskiego, skoro powstał z tego taki koszmarek.
Jedyna naprawdę dobra rzecz tego filmu, to muzyka Grzegorza Ciechowskiego, absolutne mistrzostwo kompozycji, oddające klimat całego cyklu. Nie dotyczy to oczywiście piosenki przewodniej w wykonaniu Roberta Gawlińskiego. Brrrr...

piątek, 14 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XIII: Twój ulubiony pisarz

Kim jest ulubiony pisarz? Według mnie to taki autor, po którego książki sięgasz zawsze bez wahania, kupujesz, nie pożyczasz, bo chcesz mieć je wszystkie tylko Twoje. Ulubiony pisarz to taki, z którym nie zawsze się zgadzasz, nie wszystkie jego książki uwielbiasz, ale w każdej znajdziesz coś zaskakującego, coś, co rozbawi, wzruszy, skłoni do refleksji, w jakiś sposób zmieni Twoje życie. Jeszcze kilkanaście lat temu mogłam bez wahania powiedzieć, że moim ulubionym pisarzem jest Andrzej Sapkowski. Jednak już Trylogia husycka, słaba Żmija i makabrycznie słaby Sezon burz sprawiły, że utracił to miejsce. W ciągu kilku ostatnich lat pojawili się jednak inni i dzisiaj nie jestem w stanie zdecydować, kogo cenię bardziej ani że wszystkich cenię tak samo, ponieważ są to autorzy bardzo różni. Dlatego dzisiaj napiszę o pięciorgu moich ulubionych pisarzy. Kolejność zupełnie przypadkowa.

Niezwykle utalentowany, zaskakujący dojrzałością swoich tekstów, bezpośredni i bezkompromisowy w opisywaniu naszej rzeczywistości, potrafiący balansować na granicy grozy i horroru. Małecki oprócz umiejętności operowania słowem ma też świetne pomysły, jego bohaterowie to prawdziwi ludzie, różniący się od siebie i niepowtarzający się w kolejnych książkach. Zaintrygował mnie opowiadaniami zebranymi w tomie Zaksięgowani, przeczytałam też Przemytnika cudu i świetne W odbiciu. Pracuję nad uzupełnieniem swojej biblioteki o pozostałe jego książki, zanim napisze ich tyle, że stanie się to niemożliwością.

Twórczość Ani śledzę od samego początku, bardzo lubię jej wszystkie powieści i opowiadania, chociaż nie wszystkie w takim samym stopniu. Kańtoch ma niesamowitą wyobraźnię w tworzeniu światów, jej styl udoskonala się z książki na książkę. To dla mnie absolutna mistrzyni w budowaniu intrygi i dozowaniu napięcia poprzez rzucanie czytelnikowi malutkich kawałeczków układanki. Cenię jej subtelne poczucie humoru, zarówno słownego, jak i sytuacyjnego, ciekawych bohaterów i nietuzinkowe rozwiązania akcji.

Niejednokrotnie pisałam, że Philip K. Dick należy do grupy moich ukochanych twórców. Cenię go przede wszystkim za opowiadania, niezwykle treściwe, często bardzo oryginalne w pomysłach, pełne dowcipu i zaskakujące puentą. Lubię także jego powieści, chociaż (a może właśnie dlatego, że) porażają przygnębiającą wizją świata i ludzi. Filozoficzne rozważania, jakich pełno w książkach Dicka, udzielają mi się za każdym razem. To chyba jedyny autor, którego teksty zmuszają mnie do dłuższych refleksji o mojej rzeczywistości, o śmierci i życiu, innych ludziach i ich zachowaniach.

Pierwszą książką Gaimana, po jaką sięgnęłam, był tom opowiadań Dym i lustra, a skłoniło mnie do tego inne opowiadanie tego pisarza Studium w szmaragdzie, które ukazało się w którymś wydaniu Nowej Fantastyki. Do dzisiaj jest to moje ulubione opowiadanie Gaimana. Autor kupił mnie całkowicie oryginalnym językiem, świetnymi pomysłami, grą z konwencją, specyficznym poczuciem humoru, w którym wyczuwa się brytyjskość. Kupuję i czytam wszystkie jego książki, nawet te dla najmłodszych. Do moich ulubionych należą bezsprzecznie Nigdziebądź, Amerykańscy bogowie, Chłopaki Anansiego i ostatnio Ocean na końcu drogi. W tym roku mam plan nadrobić zaległości, ponieważ jeszcze kilku książek nie przeczytałam. No i czeka na mnie Sandman.

Norman Davies wywindował się i zmiótł Andrzeja Sapkowskiego z listy ulubionych pisarzy jedną zaledwie książką - Europą, o której pisałam w pierwszy dzień tego wyzwania. Imponująca jest wiedza tego człowieka, a umiejętność jej przekazywania zachwyca mnie jeszcze bardziej. Dzięki niemu każdy pokocha historię. Davies, tak jak Jakub Lichański i Krzysztof Mrowcewicz, to moja platoniczna miłość.

czwartek, 13 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XII: Książka, którą kochasz i nienawidzisz jednocześnie

To było trudne zadanie. Mam wiele książek, które kocham albo bardzo lubię, mało jest takich, które budzą we mnie silną niechęć. Sądziłam, że nie znajdę takiej, która łączyłaby w sobie te dwie cechy. I właściwie nie znalazłam, ponieważ książka, o której dzisiaj napiszę, nie budzi we mnie tak skrajnych emocji - ale przyznam, że lubię ją i denerwuje mnie mniej więcej w takim samym stopniu.

To Narrenturm Andrzeja Sapkowskiego. Pierwszy tom Trylogii husyckiej zachwycił mnie bogactwem przedstawionego świata i klimatem średniowiecza, polubiłam Szarleja, który charakterem przypomina mi trochę Regisa z cyklu wiedźmińskiego. Zaintrygowana byłam też postacią Pomurnika, który wydawał mi się wówczas jednym z lepiej przedstawionych złych bohaterów. Autor poświęcił też wiele uwagi aktualnym wtedy wydarzeniom, komentując je ze swoistą sobie ironią i złośliwością.

I powieść byłaby naprawdę świetna, gdyby nie główny bohater. Reynevan to najbardziej irytująca i działająca mi na nerwy postać literacka. Ten bawidamek i nicpoń podnosił mi ciśnienie od pierwszych stron. To durny, nieodpowiedzialny i egoistyczny gnojek z niecierpliwym penisem, który jest przyczyną wszelkich nieszczęść w swoim otoczeniu, gorszą niż wszystkie plagi egipskie razem wzięte. Jego kolejne eskapady i niedorzeczne pomysły sprawiały, że niejednokrotnie odkładałam Narrenturm z postanowieniem, że nie sięgnę więcej po książkę. Po czym wracałam do niej i katowałam się dalej.

Narrenturm
Andrzej Sapkowski
SuperNOWA
2002 r.

środa, 12 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień XI: Książka, którą znienawidziłaś

Czy są książki, które można nienawidzić? Takie, które przynoszą rozczarowanie, są nudne, irytujące, owszem. Ale żeby nienawidzić? A jednak mogę napisać, że przeczytałam taką. To Noc blizn Alana Campbella. Było kilka książek, których przeczytanie nie sprawiło mi przyjemności, rozczarowało, zirytowało, ale żadna nie wywołała we mnie tylu negatywnych emocji. Jest to jedyna powieść, którą komentowałam na bieżąco w trakcie lektury. Na jej marginesach pozostało wiele zbulwersowanych i gniewnych myśli na temat nielogiczności fabuły i głupich bohaterów. Książki nie pobiła nawet powieść Przynieście mi głowę wiedźmy, która także nie przypadła mi do gustu. Nawet dzisiaj, kiedy fabuła Nocy blizn wywietrzała już z mojej głowy, na samą myśl tytułu pozostało przykre i niesmaczne wspomnienie silnego rozczarowania i wciąż tli się gdzieś we mnie gniew na autora.


Noc blizn
Alan Campbell
MAG
2008 r.

wtorek, 11 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień X: Książka, która przypomina Ci dom

U złotego źródła. Baśnie polskie w wyborze Stefanii Wortman. Do dzisiaj nie wiedziałam, jaki jest tytuł tego zbioru, dla mnie to były po prostu baśnie, najpiękniejsze na świecie. Mam wydanie z 1967 roku, już bez okładki i w opłakanym stanie, ale zamierzam je odnowić i czytać moim dzieciom, jak robił to mój ukochany tata. Żelazne trzewiczki, O dwunastu miesiącach, Złota studzienka, O wężowej wdzięczności, Czarownica znad Bełdan, Chłopiec z perły urodzony... Tyle wspomnień... Każdego wieczoru czekałam w swoim łóżku, aż tatuś przyjedzie z pracy i usiądzie przy mnie, żeby przeczytać mi jedną albo dwie. Kiedy byłam już starsza, czytałam je sama, ale nic nie zastąpi ciepłego, lekko schrypniętego głosu taty, który przeprowadzał mnie przez mistyczny świat. Na okrągło mogłam słuchać o wyprawie Jasnej w żelaznych trzewiczkach na ratunek swemu ukochanemu, albo o bezimiennej sierocie, którą wspomogło Dwunastu Braci czy o krówce Łaciatej, która swe życie oddała z miłości do Marysi. Potem czytałam wiele innych, lubiłam Andersena, te złagodzone, i te prawdziwe, czytałam kilka baśni braci Grimm, ale do tych baśni wracałam zawsze, kiedy zatęskniłam za domem albo było mi źle.
Czytajcie swoim dzieciom.

U złotego źródła. Baśnie polskie
wybór Stefania Wortman
Nasza Księgarnia
1967 r.

poniedziałek, 10 lutego 2014

30 dni z książkami: Dzień IX: Książka, której nie lubiłaś, a ostatecznie Ci się spodobała

Wiem, przeskoczyłam dwa dni, ale nie mogłam znaleźć żadnej książki, która wciąż bawi mnie tak mocno, jak kiedyś (był czas, że świetnie się bawiłam, czytając powieści ze Świata Dysku, teraz jednak nie wywołują już we mnie tego śmiechu, co kiedyś), a już w ogóle nie mam takiej, która byłaby według mnie najbardziej przecenioną. Do przecenianych książek mogłabym oczywiście zaliczyć cykl Zmierzch czy Pięćdziesiąt twarzy Greya, ale tu raczej chodzi o książki, nad którymi recenzenci czy krytycy ochają i achają, wychwalając styl, psychologię postaci, świetną fabułę czy wysmakowanie. Nie uważam, aby powyższe czy im podobne pretendowały w jakimkolwiek stopniu do podobnego oceniania.

Dlatego pominęłam te kategorie i wybrałam dzień dziewiąty. Było kilka takich powieści, o których sądziłam, że będą nudne albo mało interesujące i ich czytanie traktowałam jak dopust boży. Tak myślałam o Czarnem Ani Kańtoch czy tomie opowiadań o Conanie Barbarzyńcy, ale pierwszą taką powieścią, o której nie miałam najlepszego zdania, byli Amerykańscy bogowie Neila Gaimana. Tak, tak, przez pierwsze trzydzieści czy pięćdziesiąt stron umierałam z nudów, drażnił mnie nijaki bohater, fabuła nie wydawała mi się intrygująca. Ale ponieważ wszyscy się tak nią zachwycali, no i polubiłam Gaimana po opowiadaniach, czytałam dalej. I przepadłam. Nie pamiętam już, co mnie przekonało, może moment, kiedy Cień okazał się nie taką pipą, jak o nim wcześniej myślałam (kto pamięta jego rozmowę z martwą żoną w hotelu America, ten powinien wiedzieć, o czym piszę), a może po prostu zaczęłam dostrzegać piękno i oryginalność powieści, a już całkowicie kupiły mnie wplecione tu mity, których z każdą stroną było więcej. Gaimanowi udało się opowiedzieć cudowną, straszną i przerażającą, ale wspaniałą baśń dla dorosłych.

Bardzo jestem ciekawa serialu na podstawie tej powieści, który pierwotnie miał powstać pod skrzydłami HBO, ale teraz prawa zakupiła Fremantlemedia. Gaiman ogłosił również, że pracuje nad kontynuacją Amerykańskich bogów, których bohaterami mają być nowi bogowie, i chociaż ci już mnie nie interesują, to pewnie i tak kupię.

Amerykańscy bogowie
Neil Gaiman
MAG
2002 r.

piątek, 7 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień VI: Książka, która Cię smuci

Trochę ich było. Przygnębiają mnie właściwie wszystkie powieści Philipa K. Dicka, ostatnio czułam też spore rozżalenie po lekturze 451° Fahrenheita, ale dzisiaj chciałam napisać o książce, którą przeczytałam całkiem niedawno. Ostatni dzień lipca Bartłomieja Rychtera to kolejna powieść kryminalna w stylu retro po rewelacyjnym Złotym wilku, tutaj akcja toczy się już w XX wieku, w ostatnim roku wojny.

Ważniejszy jednak od wątku kryminalnego, i to podwójnego, jest tutaj obraz ogarniętej powstańczymi walkami Warszawy. O ile motyw zagadki niespecjalnie mnie zainteresował, rozmyty wśród wiru wydarzeń, to już krajobraz zniszczonej stolicy, pokrytych gruzem ulic, którymi zdarza mi się dzisiaj spacerować, budzi we mnie ogromny smutek. Autor porusza opisami zrujnowanych miejsc, umiejętnie oddał atmosferę wojny, strach ludzi po obu stronach barykady, okrucieństwo jednych i drugich; sugeruje delikatnie bezsensowność powstania warszawskiego, a przynajmniej ja tak to odebrałam. Czytając Ostatni dzień lipca, zdałam sobie też sprawę, że za mało wiem o historii mojego kraju, prawie zupełnie nie pamiętam, czego się uczyłam o wojnach światowych i postanowiłam to zmienić (pisałam już, że zaczęłam Boże Igrzysko Daviesa).

Powieść zmusiła mnie do zastanowienia się nad tym, co ja bym zrobiła, gdybym znalazła się w sytuacji bohaterów. I doszłam do wniosku, że ja bym pewnie uciekła, a przynajmniej próbowałabym ratować swoje życie, zamiast poszukiwać sprawców morderstwa obcej mi osoby. Wydaje mi się, że ludzie dzisiaj nie są już tak szlachetni i honorowi.

Naszła mnie również inna myśl - dzisiaj żyjemy zbyt wolno, nie żyjemy pełnią życia, czekamy, uważamy, że mamy jeszcze czas na wszystko, za dużo myślimy i analizujemy, zamiast akceptować los takim, jakim jest i cieszyć się z "najmniejszych" rzeczy, chociażby z tego, że możemy żyć w wolnym kraju i mamy szansę robić te wszystkie bzdury, którymi wypełniamy sobie świat...

Ostatni dzień lipca
Bartłomiej Rychter
W.A.B.
2012 r.

czwartek, 6 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień V: Książka, która sprawia Ci radość

I dzisiaj przyszła kolej na Anię Kańtoch i jej opowiadania o Domenicu Jordanie. Wyłamię się ze schematu jednej książki, ponieważ nie umiem stwierdzić, który tom opowiadań podoba mi się bardziej - uwielbiam czytać zarówno Zabawki diabła, jak i Diabeł na wieży.

Domenic Jordan to dla mnie jedna z ciekawszych postaci literackich. Tajemniczy, inny niż cała reszta młodzieniec o nienagannych manierach i właściwie całkowitym braku emocji. Podążający własną ścieżką szlachcic, którego losy poznajemy dopiero po jakimś czasie, zdaje się interesować wyłącznie ciekawymi zagadkami i rozwiązuje je z prawdziwym zacięciem detektywa. Jego szczerość i bezpośredniość, a często również nieczułość na ludzkie słabości, nie zjednuje mu przyjaciół, budzi natomiast fascynację.

Fabuły każdego z opowiadań są wciągające i intrygujące od początku do końca. Autorka doskonale stopniuje napięcie i wie, jak zarzucać wskazówki, by czytelnik złapał się na haczyk. Robi to tak umiejętnie, że zastanawiasz się, kto, jak i dlaczego, a i tak nie jesteś w stanie zgadnąć. Historie te mają też jedną niezwykłą właściwość - po jakimś czasie od ich przeczytania zapominam, co stanowiło rozwiązanie tajemnicy i jak główny bohater do niego doszedł. Dzięki temu za każdym razem mogę się cieszyć lekturą, jakbym sięgała po zbiory opowiadań po raz pierwszy.

Bardzo lubię też wykreowany przez Anię Kańtoch świat. Zachowania, wydarzenia, opisy strojów i miejsc sugerują, że akcja mogłaby się dziać w XVIII- lub XIX-wiecznych Włoszech, może we Florencji albo Wenecji, ale jest to oczywiście zupełnie fikcyjna rzeczywistość. Doskonałym pomysłem jest również wątek świętych, którzy mogą karać, błogosławić, chronić, ale także zabijać, nie będąc w pełni materialnym istotami.



Diabeł na wieżyZabawki diabła

Anna Kańtoch
Fabryka Słów
2005-2006

środa, 5 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień IV: ulubiona książka ulubionej serii

Tutaj też się nie wahałam - Chrzest ognia.
Powieść ma najładniejszą okładkę z całego cyklu. Poza tym i przede wszystkim to najlżejsza, najbardziej zabawna i najbardziej przygodowa książka serii. To tutaj pojawiają się moi ulubieni bohaterowie - Milva i Regis. Tu pojawiają się krasnoludy i gnom. Tutaj autor przybliżył też postaci Dijkstry i Cahira, których również bardzo polubiłam, zwłaszcza Cahira. To wreszcie tutaj Ciri zaczyna być jedną z najbardziej interesujących postaci kobiecych cyklu.

Absolutnym mistrzostwem są przekomarzanki Milvy i Jaskra, a także niemal filozoficzne wywody Regisa, jako żywo nasuwające manierę wypowiedzi samego autora. Być może jedną z najbardziej pamiętnych scen cyklu jest seks w bibliotece, ale scena gotowania zupy przez kompanię Geralta w opozycji do jego obrażonej postawy jest niemniej obrazowy, a przy tym chyba najzabawniejszy w całej opowieści.

Chrzest ognia to chyba największy zbiór różnorodnych przygód Geralta i jego kompanii w całej historii. Jest świetnym przerywnikiem w trwającej wojnie, chociaż nie daje o niej zapomnieć, i pozwala nabrać oddechu i przygotować się do dwóch najcięższych i najmniej przyjemnych tomów, Wieży Jaskółki i Pani Jeziora. Jest to również najważniejsza książka cyklu - w niej dowiadujemy się, na czym polega niezwykłość Ciri, tutaj zawiązuje się Loża czarodziejek. No i pojawia się przerażający Bonhart. Co ciekawe, to również najbardziej niezależny tom cyklu, chociaż tym, którzy nie znają poprzednich, może być chwilami ciężko (ale nie za ciężko, gdyż bohaterowie lub narrator streszczają wydarzenia z poprzednich dwóch tomów), to mimo wszystko bez większych zgrzytów można Chrzest ognia czytać jak oddzielną powieść.

A teraz kończę wpis i wracam do lektury...

Chrzest ognia
Andrzej Sapkowski
SuperNOWA
1996 r.

wtorek, 4 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień III: Twoja ulubiona seria

Nie lubię serii. Już niejednokrotnie o tym pisałam - jeśli to nie jest trylogia albo kwadrologia, często nawet się nie zainteresuję. Bardzo niewielu autorów potrafi utrzymać moją uwagę - Charlaine Harris znudziłam się po piątej powieści, Adrian Tchaikovsky nie przekonał mnie drugim tomem Imperium Czerni i Złota, Tad Williams zdenerwował mnie, kiedy oznajmił, że Marchia Cienia będzie kwadrologią - ostatniego tomu nie tknęłam. Poza tym uważam, że cykl powinno się czytać ciurkiem, od pierwszego do ostatniego tomu. Dlatego czekam, aż George R.R. Martin skończy Grę o tron (albo umrze - co zważywszy na tempo jego pisania i stan zdrowia jest przez niektórych uważane za bardziej prawdopodobne). Ostatnio dowiedziałam się, że Scott Lynch z trylogii o Locke'u Lamorze postanowił zrobić siedem (poprawka - niedawno okazało się, że będzie co najmniej osiem) powieści i stwierdziłam, że w takim razie poczekam i być może, kiedy już się pojawią wszystkie, powrócę do tego bohatera.

Być może dlatego (ale nie głównie dlatego) w tej kategorii nie miałam żadnych wątpliwości - cykl wiedźmiński Andrzeja Sapkowskiego.

Mam pierwotne wydania z cudownymi okładkami Bogusława Polcha, po które sięgam co jakiś czas, chociaż już od kilku lat nie odświeżyłam sobie całej historii. Obiecałam sobie to zrobić po nieszczęsnym i rozczarowującym Sezonie burz, któremu odmawiam miejsca w cyklu, ponieważ nie tylko jest to najsłabsza książka Sapkowskiego, ale też niczego nie wnosi w cykl. O wiele lepszą robotę w przywróceniu mi świata wiedźmina i wyjaśnieniu jego dalszych losów wykonali twórcy trylogii komputerowej, ale o tym być może innym razem.
Opowiadania i pięcioksiąg opowieści o Geralcie i Ciri to według mnie najlepsza historia polskiej fantasy i jedna z najlepszych na świecie. Książki czytałam wielokrotnie, były przedmiotem moich dwóch prac naukowych i myślę, że pozostaną na pierwszym miejscu do końca mojego życia.
Jest to dla mnie seria szczególna z tak wielu względów, że nie jestem w stanie ich wymienić. Z każdą lekturą daje mi coś innego, niezmiennie bawiąc mnie grą z konwencją, barwnym stylem, ciętymi dialogami i komentarzami, krwistymi i kompleksowymi postaciami. Cykl, jak żaden inny, potrafi we mnie wzbudzić radość, czysty śmiech, żal, smutek i rozpacz, nasuwa mnóstwo przemyśleń o rzeczywistości.
Zawsze z chęcią przenoszę się do świata słowiańskich potworów, śmieję się z rozmów bohaterów i złośliwości narratora, nienawidzę i kocham bohaterów, za każdą lekturą trochę inaczej i innych.
A wiecie, co skłoniło mnie do sięgnięcia po książki? Nie był to nikt ze znajomych, nie było ich w mojej bibliotece. Zaczęłam się interesować cyklem po obejrzeniu filmu Wiedźmin i po tym, jak zakochałam się w Geralcie Michała Żebrowskiego. Film to największy chyba koszmar kina polskiego i o nim będzie osobny wpis w tym wyzwaniu, ale w chwili, kiedy go oglądałam w sali kinowej, nie znając fabuły opowiadań, nawet mi się podobał. No dobra, spodobał mi się Michał Żebrowski. I mówcie, co chcecie, ale gdybym miała wybierać obsadę do cyklu, to nadal pozostałby on idealnym kandydatem. Tak więc zakochana po uszy w filmowym Geralcie, poruszyłam grono znajomych i udało mi się pożyczyć wszystkie książki. Przeczytałam je w ekspresowym tempie, zarywając noce i naukę. W zupełnie inny sposób zaczęłam je czytać na studiach i wówczas podobały mi się jeszcze bardziej. Przyznam, że trochę się boję powracać do świata wiedźmina po lekturze Sezonu burz, bo zaczęłam się zastanawiać, czy ostatnia książka Sapkowskiego jest tak słaba, czy może to moje podejście się zmieniło i cykl już mi się tak nie będzie podobał. Może się przekonam o tym w tym roku.

Miecz Przeznaczenia, Ostatnie Życzenie, Krew elfów, Czas pogardy, Chrzest ognia, Wieża Jaskółki, Pani Jeziora
Andrzej Sapkowski
SuperNOWA
1994-1999

poniedziałek, 3 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień II: książka, którą przeczytałaś więcej niż 3 razy

Oj, wiele ich było, zwłaszcza w dzieciństwie i kiedy byłam nastolatką, wracałam do pewnych książek. Teraz zdarza mi się jeszcze sięgnąć po mój ukochany cykl wiedźmiński albo po opowiadania Anny Kańtoch z Domenikiem Jordanem. Miałam pisać o opowiadaniach Ani, ale na nie przyjdzie jeszcze czas. Postanowiłam sięgnąć pamięcią do czasów mojego liceum, skąd wygrzebałam Prawo miecza Mercedes Lackey.
Ostatnim razem sięgnęłam po tę powieść ponad dziesięć lat temu i zdaję sobie sprawę, że więcej w tej notce będzie sentymentu niż jakichś merytorycznych uwag, ale na szczęście nie o to chodzi w tym wyzwaniu. Przede wszystkim ten dzień ruszył bardzo ciepłe wspomnienia związane z książką i teraz szukam Prawa miecza po angielsku - tytuł By the Sword, gdyby ktoś z Was gdzieś spotkał w rozsądnej cenie, proszę o info.

Z opisu wydawcy:
Kerowyn wnuczka czarodziejki Kethry, córka szlacheckiego rodu, zostaje zmuszona do samodzielnego gospodarowania w rodzinnym zamku po przedwczesnej śmierci matki. Nadchodzi jednak czas ślubu brata, po którym to panna młoda zostanie panią na zamku, a Kerowyn będzie mogła powrócić do tego, co naprawdę lubi- ujeżdżania koni i polowań. Tymczasem nadzieje i plany Kerowyn zostają obrócone w gruzy, gdy siedziba jej przodków pada ofiarą najazdu, ojciec ginie od miecza, brat zostaje raniony, zaś narzeczona porwana. Powodowana rozpaczą, wiedząc, że to mag stał na czele najeźdźców, Kerowyn szuka pomocy u babki, czarodziejki Kethry i wyrusza w podróż, która okaże się zaledwie pierwszym krokiem na drodze prowadzącej do wypełnienia się jej przeznaczenia. Starcie z wrogami rodziny przemieni Kerowyn w odszczepieńca, wojownika związanego z czarodziejskim mieczem- Potrzebą i najemnika postawionego przed wyborem między swymi towarzyszami broni a Haroldem z Valdemaru, którego wybawiła z opresji, a który w zamian nauczył się słowa "miłość", budząc tkwiące w niej wyjątkowe siły magii.
Prawo miecza było jedną z pierwszych książek fantasy, jakie czytałam i to ona sprawiła, że pokochałam ten gatunek. To klasyczna opowieść drogi z questem i wątkiem romantycznym, ale jakże poruszyła moją wyobraźnię! Pierwszy raz pochłonęłam ją w bardzo krótkim czasie, za drugim, trzecim, czwartym i kolejnymi razami już się delektowałam. Przede wszystkim imponowała mi główna bohaterka o cudownym imieniu - Kerowyn, pamiętam ją jako niezależną, pewną siebie i znającą swoją wartość wojowniczkę, która mimo odczuwanego strachu, nie zbacza z obranej drogi. Moje serce podbił jednak Potrzeba, czarodziejski miecz dziewczyny, bezczelny, złośliwy, ale i wierny swej towarzyszce, z którą prowadził cięte i przezabawne dialogi. Mgliście pamiętam też wątek miłosny, wydawał mi się wówczas dość oryginalny w porównaniu z historiami opowiadanymi w romansach. Czytaliście? Macie podobne, inne wrażenia?

Prawo miecza
Mercedes Lackey
Tłumaczenie: Leszek Ryś
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1994 

niedziela, 2 lutego 2014

30 dni z książkami - Dzień I: najlepsza książka ubiegłego roku

Na kilku blogach, które śledzę (Kawiarka ZaFraapowana, silva hevsum, Ziuta się dziwi), pojawiło się wyzwanie 30 Day-Book Challenge. Spotkałam się z nim już w ubiegłym roku i w latach poprzednich na blogach zagranicznych, ale dotąd nie poczułam potrzeby brania w nim udziału. Co się zmieniło? Trudno powiedzieć. Niedawno pisałam, że straciłam serce do prowadzenia bloga. Z początkiem tego roku poczułam jednak przypływ nowej energii i postanowiłam powoli powrócić do mojej pasji. Co więcej, to wyzwanie jest doskonałym ćwiczeniem dla mojego mózgu, zaczęłam bowiem wyszukiwać w pamięci wszystkie książki, które dotychczas przeczytałam i w jakiś sposób na mnie wpłynęły, i zastanawiać się, która najlepiej pasuje i dlaczego do konkretnego dnia, tak, aby się nie powtarzała. Wcale to nie jest łatwe (w pierwszym rzucie prawie we wszystkich kategoriach wysuwały się powieści albo opowiadania z cyklu wiedźmińskiego). Doszłam wręcz do wniosku, że dużo łatwiej poszłoby mi z przypisaniem filmów do każdej z tych kategorii niż książek! Dlatego zdecydowałam się podjąć wyzwanie książkowe, a później zrobić sobie podobne wyzwanie filmowe. Może dzięki temu powrócę do rutyny pisania i aktywuję pozostałe w moim mózgu szare komórki, które od jakiegoś czasu chyba błagają o ocalenie…

Ponieważ nie do wszystkich dni mogłam znaleźć odpowiednią książkę, zmodyfikowałam nieco niektóre kategorie.

DZIEŃ I - Najlepsza książka ubiegłego roku
W rocznicę powstania bloga robię podsumowanie, w którym wybieram najlepszą książkę. Tym razem wzięłam pod uwagę okres od początku do końca 2013 roku i uwzględniłam również książki, o których tu nie pisałam.

I właśnie dzisiaj będzie to taka książka - Europa. Rozprawa historyka z historią Normana Daviesa. To pierwsza książka tego historyka, z którą się zapoznałam, ale nie ostatnia (obecnie czytam Boże igrzysko. Historia Polski, a w kolejce czekają Wyspy oraz Zaginione królestwa). Zakochałam się w tym człowieku absolutnie i bez pamięci. Jego wszechstronna, nie tylko historyczna, wiedza i dar jej przekazywania w cudownym, barwnym stylu są imponujące i onieśmielające jednocześnie. Europa pokazuje zupełnie inne spojrzenie na ten "kontynent", niż miałam do tej pory. Davies opisuje w swojej książce dzieje Europy od czasów prehistorycznych, wskazuje, jak bardzo na jej rozwój miał wpływ chociażby ukształtowanie terenu, poszczególne ery, ile Europejczycy wywodzą z kultury azjatyckiej. Autor pozwala zrozumieć mechanizmy, które doprowadziły do rozkwitu i/lub upadku europejskich państw, jak rodziła się europejska świadomość, dał mi większą świadomość historii moich przodków. Książka okraszona jest ciekawostkami dotyczącymi życia każdej z epok, dowiecie się, kiedy zaczęto używać krzeseł, jak to było z winem czy serem camembert… Nasza historia została przedstawiona z niezwykłą erudycją, ale i humorem, subtelnym, miejscami lekko ironicznym. Europa to potężna cegła, licząca ponad tysiąc trzysta stron i ważąca ponad cztery kilogramy, ale jej lektura jest prawdziwą przyjemnością i przygodą. Davies, jak żaden inny historyk, potrafi przenieść czytelnika w przeszłość, którą można zobaczyć, poczuć, posmakować. Europa to nie tylko najlepsza książka ubiegłego roku, lecz także jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w swoim życiu. Jeśli jeszcze jej nie czytaliście, to nadrabiajcie zaległości. Jeśli nie przepadacie za historią, ta książka sprawi, że ją pokochacie.

Europa. Rozprawa historyka z historią
Norman Davies
Tłumaczenie: Elżbieta Tabakowska
Wydawnictwo: Znak