sobota, 30 kwietnia 2011

Wilde bez cenzury

Po 120 latach opublikowano niecenzurowaną wersję Portretu Doriana Graya autorstwa Oscara Wilde'a przez Harvard University Press. Cały artykuł o kontrowersjach, jakie wzbudziła powieść w momencie wydania, a także o dyskusji w związku z ukazaniem się oryginalnej książki można poczytać na stronie Guardiana. Moja recenzja z cenzurowanej powieści znajduje się tutaj, jakiś czas temu recenzowałam również film.

Zrozumieć świat dzięki baśniom - "Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni", Bruno Bettelheim, tłumaczenie: Danuta Danek, W.A.B. 2010

Z pracą Brunona Bettelheima zetknęłam się jeszcze na studiach, czytałam ją jednak jedynie we fragmentach, nigdy bowiem nie zdążyłam wypożyczyć tych niewielu egzemplarzy dostępnych w bibliotekach. A książkę Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni przeczytać warto, więcej nawet, przydałaby się w każdym domu dla edukacji przyszłych rodziców, a także po to, aby móc do niej sięgać w razie potrzeby. Jej lektura pozwoli zrozumieć, jak wiele baśnie wnoszą w życie wewnętrzne dzieci, jak bardzo ubogie jest ono bez barwnych opowieści z przeszłości.

Napisana w latach 70. praca zadziwia aktualnym podejściem, uświadamiając, że tak naprawdę w psychice ludzkiej niewiele się zmieniło. Bettelheim w sposób jasny i wciągający tłumaczy znaczenie baśni, posługując się freudowską koncepcją psychoanalizy, prostując błędy, jakim uległo podejście do niej z powodu niekompetentnych tłumaczy dzieł Freuda. Aby nie pogubić się w pojęciach id, ego i superego, które różnią się od powszechnie używanych, warto zapoznać się z wprowadzeniem tłumaczki, Danuty Danek, oraz samym wstępem autora. Myślę też, że zgodnie z intencją pani Danek książkę śmiało mogą czytać nie tylko dorośli i literaturoznawcy, ale także młodzież.

Książka podzielona jest na dwie części – pierwsza uświadamia czytelnikowi, dlaczego czytanie baśni jest tak istotne w rozwoju człowieka, w drugiej autor bardziej szczegółowo rozpracowuje wybrane przez siebie, najbardziej rozpowszechnione i najważniejsze z punktu wychowania dziecka baśnie pod kątem ich znaczenia w różnych etapach jego rozwoju. Postawiona jest także wyraźna granica między baśnią a bajką, oraz między baśnią a mitem, które bardzo często traktowane są równorzędnie. Bettelheim każdym kolejnym słowem udowadnia, że prawdziwe baśnie jako jedyne pomagają dziecku zrozumieć świat i radzić sobie z jego problemami – podczas gdy dorosłemu wydawać się one mogą błahe i usiłuje je rozwiązać za pomocą logicznych słów, baśń traktuje owe egzystencjalne lęki i dylematy całkowicie poważnie i zawiera bezpośrednie odniesienia do nich: do potrzeby, aby być kochanym, i lęku, że się jest uważanym za kogoś pozbawionego wartości; do miłości życia i lęku przed śmiercią. Co więcej, baśń ofiarowuje rozwiązania tego rodzaju, że są one dziecku dostępne na jego poziome rozumienia. (s. 33)

Bajki rozebrane uświadomiły mi, jak wielki wpływ wywarły na moje życie czytane mi baśnie, dzięki książce Bettelheima zrozumiałam z kolei, dlaczego dzieci domagają się niektórych opowieści częściej niż innych i jakim błędem jest pomijanie ich potrzeb. W ten właśnie sposób, przez powtarzanie baśni, wracanie do nich w różnym wieku, dziecko stara się poradzić sobie z rodzącym się w nim akurat wątpliwościami, a także wzbogaca swoje wnętrze, dzięki czemu nie zabija w sobie wrażliwości i łatwiej mu prowadzić dorosłe życie, bowiem:
Baśnie pomagają dziecku w odkrywaniu własnej tożsamości i własnego powołania, wskazując zarazem, jakich potrzebuje ono doświadczeń, aby rozwinąć swój charakter. (s. 50)
Tym, którzy nie uznają żadnych dobroczynnych wartości baśni, praca być może pokaże, jak bardzo się mylą w swoich ocenach. Autor rozprawia się z takimi zarzutami, jak prostota fabuły baśni, zbyt wyraźny podział na dobro i zło, a przede wszystkim walczy z pojęciem, że dawne baśnie są zbyt makabryczne dla wyobraźni dziecka. Dorośli bowiem mierzą wszystko swoją miarą, zapominając, że postrzeganie dzieci jest zupełnie inne, ma wymiar bardziej symboliczny i to właśnie baśnie przemawiają do ich podświadomości. Na twierdzenie cyników, że baśń oszukuje dziecko i nie przygotuje go na szarość świata, badacz tłumaczy:
Postacie baśniowe nie są ambiwalentne – nie są zarazem dobre i złe, jak my wszyscy w życiu realnym. Ponieważ w umyśle dziecka dominuje biegunowość, charakterystyczna jest ona także dla baśni. Postać jest albo dobra, albo zła; nic pośredniego nie istnieje. […] Ukazywanie postaci tak biegunowo przeciwstawnych pozwala dziecku łatwiej uchwycić zachodzącą między nimi różnicę, niż gdyby były one przedstawione w sposób bliższy rzeczywistemu życiu, to znaczy z uwzględnieniem całej złożoności, która właściwa jest realnym ludziom. (s. 31)
Z kolejnym, najczęstszym oskarżeniem wobec baśni, które rzekomo są zbyt okrutne dla dziecka i dlatego trzeba je „uładzać” Bettelheim walczy przy okazji wspomnienia choćby o baśni Trzy małe świnki, których prawdziwa wersja – wilk zjadł pierwsze dwie świnki, natomiast ostatnia wygrała z bestią i sama ją pożarła – już dawno poszła w zapomnienie:
Ponieważ trzy małe świnki reprezentują fazy ludzkiego rozwoju, zniknięcie dwu pierwszych nie wywołuje u dziecka trwałej przykrości; rozumie ono podświadomie, że jeśli mamy rozwijać się, dążąc ku wyższym formom egzystencji, musimy porzucać formy wcześniejsze. Kiedy rozmawia się z małymi dziećmi o ‘Trzech małych świnkach’, dają one tylko wyraz radości, że wilka spotkała kara i że najstarsza świnka odniosła przemyślne zwycięstwo; nie okazują żalu z powodu losu dwu młodszych świnek. (s. 82)
Podczas lektury narasta podziw dla twórców prawdziwych baśni, którzy jak nikt inny zdawali sobie sprawę z tego, co jest dziecku potrzebne do zrozumienia świata, a co zagubiło się w czasach współczesnych. Książka pozwoli dorosłym nie tylko zrozumieć, jak ważne są baśnie w życiu dzieci, ale także uzmysłowi, jak wiele zyskali, kiedy sami byli odbiorcami baśni, lub jak wiele stracili, jeżeli nikt im ich nie czytał. Celowo podkreśliłam słowo „czytał”, gdyż czytanie baśni dziecku przez dorosłego jest według Bettelheima kluczowym elementem pełniejszego odbioru opowieści, dzięki temu ma ono pewność, że jego wątpliwości są w pełni akceptowane. Być może fantasy w pewnym stopniu kontynuuje misję baśni w wersji dla dorosłych – przemawia do ich dawno uśpionej podświadomości symbolami zawartymi w oprawie nierealnych światów, przypomina im fundamenty człowieczeństwa, operując jasnymi przekazami ubranymi w „dorosłe” schematy, ponieważ stracili oni zdolność rozumienia baśni pierwotnych. Być może my, podobnie jak dzieci z baśni, bierzemy z powieści fantasy to, do czego tęsknimy i czego nam brakuje w danym momencie.

Nie sposób wyrazić słowami, jak ogromny wpływ wywarła na mnie książka Brunona Bettelheima, ile o sobie samej pozwoliła mi zrozumieć. Mogę tylko dziękować mojemu kochanemu tacie, że czytał mi prawdziwe baśnie każdego wieczoru mojego dziecięcego życia i współczuć tym, którzy nie mieli takiego szczęścia. Niech jednak nie pozbawiają go własnych dzieci. Cudowne i pożyteczne powinno się znaleźć w każdym domu i służyć jako swoisty poradnik dla rodziców, jak pomóc dzieciom przezwyciężać ich lęki, a gdy one same dorosną, lektura książki pozwoli im zrozumieć, dlaczego baśnie tak bardzo były im potrzebne.

piątek, 29 kwietnia 2011

środa, 27 kwietnia 2011

Po ciemnej stronie internetu - "Sala samobójców", scenariusz i reżyseria: Jan Komasa, 2011

Film Jana Komasy zaintrygował mnie ciekawym trailerem i animowanym plakatem. A także aktorem grającym głównego bohatera, młodym Kubą Gierszałem, który bardzo podobał mi się w obrazie o zgoła innej tematyce, Wszystko co kocham Jacka Borcucha. Obejrzałam Salę samobójców i musiało minąć trochę czasu, jak zawsze ostatnio, abym potrafiła swoje wrażenia przelać w słowa.

Przede wszystkim krzywdę filmowi robi jego opis – Dominik (Kuba Gierszał) nie jest bowiem zwyczajnym nastolatkiem, żaden pocałunek tajemniczej nieznajomej nie zmienia jego życia. To rozpuszczony, bogaty dzieciak, dojeżdżający do prywatnej szkoły autem prowadzonym przez szofera, którego rodzice zasypują kolejnymi drogimi gadżetami i głowią się nad tym, aby wyglądał przebojowo na zbliżającej się studniówce. Tymczasem Dominik myśli o tym, co by tu zamieścić na Facebooku albo jak zwrócić na siebie uwagę zagonionych rodzicieli. Nachalny obraz mówiący „pieniądze szczęścia nie dają” albo „bogactwo nie zastąpi miłości” mógł razić na tyle, że wiele osób postanowiło go nie oglądać.

Wydaje mi się jednak, że to przesłanie nie jest najważniejsze w Sali samobójców, ani nawet to, co się dzieje z Dominikiem, który zapada się w siebie i zatraca zdolność odróżniania fantazji od rzeczywistości. Dla mnie najbardziej wyrazistym jest tu obraz rodziców nie znających i nie chcących nawet poznać swojego syna, dla których jego problemy i wewnętrzny świat przestają się liczyć w perspektywie groźby niezdania przez niego matury. Pełna podziwu jestem dla gry Agaty Kuleszy i Krzysztofa Pieczyńskiego, którzy świetnie oddali brak zrozumienia tego, co się dzieje z Dominikiem, zrobili to tak realistycznie, że sama postrzegałam ich jako rodziców a nie aktorów. Bezradność tych dwojga wobec pytań psychiatry o zainteresowania syna jest powalająca swoją prawdziwością. Co nasi rodzice wiedzą o nas? Czy wiedzą, jakiej muzyki słuchacie albo co najbardziej lubicie robić w wolnym czasie? Co my sami wiemy lub będziemy wiedzieć o naszych dzieciach?

Dominik nie jest skomplikowaną postacią, Kuba Gierszał poradził sobie jednak całkiem dobrze w przedstawieniu swojego bohatera jako zagubionego nastolatka, udającego cwaniaka przed równie udającymi cwaniaków kolegami z liceum, który w coraz bardziej radykalny sposób krzyczy o pomoc, a nie jest słuchany. Ratunku szuka więc w sieci, w której przecież każdy może być kim chce, pisać i mówić wszystko, nawet planować zbiorowe samobójstwo, ale w ostateczności chłopak zostaje sam ze sobą i to jest prawdziwe – swoje problemy musimy rozwiązywać sami, nikt nam nie pomoże, jeśli tego nie będziemy chcieli. Dobitnie świadczy o tym tytuł filmu, w którym w miarę jego pojawiania się na ekranie jaśnieje słowo SAM. Nic dobrego natomiast nie mogę powiedzieć o jego filmowej partnerce, Sylwii (Roma Gąsiorowska), jej postać nie mogła być bardziej sztuczna i patetyczna, przez co w ogóle mnie nie przekonała swoją pozą femme fatale, budziła wręcz pogardę.
Przyznam szczerze, że od Kuby Gierszała wzroku oderwać nie mogłam
Komasie udało się tylko częściowo pokazać złowieszczą stronę internetu, nie do końca mnie swoją wizją przekonał, pokazując tylko tę złą stronę. Dodatkowo zgrzytała mi nie do końca przemyślana konstrukcja wątku sieciowego, graficznie co prawda dobra, w którym oglądanie i fascynacja filmami samo okaleczających się dzieciaków została połączona z przygotowywaniem się do zbiorowego samobójstwa, a wszystko to w emo stylu. Za dużo jak na 90 minut taśmy.
Czy życie w wirtualnym świecie jest możliwe?
Jakkolwiek dramat, rozgrywający się w filmowej rodzinie, jest przerysowany i może się wydawać nierealny, to problem obustronnego niezrozumienia wynikający z braku rozmowy zdarza się w większości polskich rodzin. Na szczęście coraz rzadziej, bo młodsze pokolenia wiedzą, że nie wystarczy standardowe pytanie „jak było w szkole?” i zadowolenie się odpowiedzią „dobrze”, aby nawiązać przyjaźń z własnym dzieckiem. Najsmutniejsze jest jednak to, że większość ludzi, która obejrzała Salę samobójców nawet o tym nie pomyśli, skupiając się na refleksji, że internet to zło. Tak jak dawniej gry komputerowe czy telewizja…

wtorek, 19 kwietnia 2011

O podziale na dobro i zło

[...] linia podziału między dobrem a złem przecina serce każdego człowieka. A kto gotów jest odciąć kawałek własnego serca?
Aleksander Sołżenicyn, Archipelag Gułag (motto z powieści Synowie Boga M.D. Lachlana, Prószyński i S-ka 2011).

sobota, 16 kwietnia 2011

Mrok jest w każdym z nas - "Czarny łabędź", scenariusz: Mark Heyman, Andres Heinz, John McLaughin, reżyseria: Darren Aronofsky, 2010

Minęło już sporo czasu, od kiedy obejrzałam najnowszy film Darrena Aronofsky’ego, jednak dopiero teraz, gdy przeżyłam tę historię w sobie, mogę podzielić się swoimi przemyśleniami na jej temat. Czarny łabędź to kolejny obraz tego reżysera, po przepięknym Źródle, który zajął szczególne miejsce w moim sercu, choć z pewnością nie będę do niego tak często wracać. Nie jest to bowiem film łatwy, wwierca się w umysł tak mocno, że żywe wspomnienie po nim pozostaje na bardzo długo.

Żeby od razu było jasne – film nie jest o balecie i środowisku baletowym, nie może też pochwalić się oryginalną fabułą, dlatego jakiekolwiek zarzuty w tym kierunku są dla mnie nieuzasadnione i świadczą o niezrozumieniu obrazu. O czym więc jest ten film, według mnie oczywiście? O przekraczaniu granic, o destrukcji córki przez matkę, o dążeniu do ideału za cenę własnego zdrowia, o pasji, która pochłania niczym ogień – doszczętnie.

Ale wróćmy na chwilę do samej historii i głównej bohaterki. Nina Sayers (Natalie Portman) wraca do zespołu baletowego po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją, jej matka Erica (Barbara Hershey) pilnuje dyscypliny i ćwiczeń pociechy, w której pokłada własne niespełnione nadzieje z młodości. Kiedy choreograf Thomas (Vincent Cassel) ogłasza casting do swojej wersji Jeziora łabędziego, Nina otrzymuje wreszcie szansę. Okazuje się jednak, że o ile doskonale radzi sobie z postacią Białego Łabędzia, to Thomasowi nie wystarczy jej świetna technika, aby mogła zagrać również Czarnego Łabędzia. Dziewczynie udaje się pokazać waleczną i nieprzewidywalną naturę, niespodziewanie otrzymuje rolę. W przygotowaniach do niej przeszkadza jej nowa balerina (Mila Kunis), wyluzowana i spontaniczna Amerykanka Lily. Dziwne okoliczności prowadzą Ninę do przekonania, że … piękna kobieta sabotuje jej udział w spektaklu i usiłuje ją, brzydko mówiąc, wygryźć z roli.
Przepiękny Biały Łabędź
I tak mamy schematyczny, wydawałoby się, obraz walki o pozycję, będący trawestacją baletu Jezioro łabędzie. Dobrą siostrą, czyli Białym Łabędziem, jest tutaj Nina, Czarnego Łabędzia gra Lily. Film Aronofsky’ego rzeczywiście jest swoistą interpretacją sztuki, z tym wyjątkiem, że rozpatruje wątek dobrej i złej siostry w ludzkim umyśle. Reżyser, podobnie jak we wszystkich swoich filmach, zajmuje się psychiką człowieka, jej ciemnymi i jasnymi stronami. Czarny łabędź to opowieść o walce z własną osobowością, z narzuconym nam w dzieciństwie wychowaniem – pokazuje, że wszystko, co jesteśmy w stanie osiągnąć, zaczyna się w naszym umyśle.
Kulminacyjny taniec Czarnego Łabędzia absolutnie najpiękniejszy!
Aronofsky w bardzo subtelny sposób uwidacznia także aspekt życia, którego usilnie staramy się nie zauważać – przemijanie. Erica Sayers to klasyczny, ale jakże wyrazisty przykład kobiety, której karierę baletową przerwała nieplanowana ciąża i która przelewa w córkę własne marzenia, wspierając Ninę, by za chwilę zmiażdżyć ją wyrzutami sumienia, szantażując emocjonalnie. Kobieta wciąż nie może pogodzić się z faktem, że nigdy już nie zatańczy, nigdy nie miała okazji stać w świetle reflektorów i być oklaskiwaną przez zachwyconą publiczność, ale gdy jej córka ma taką szansę, usiłuje do tego nie dopuścić. Podobnie Beth Macintyre (Winona Ryder) nie może pogodzić się z usunięciem jej z zespołu baletowego, gdyż jako trzydziestokilkuletnia balerina nie wzbudza już takich emocji jak jeszcze kilka lat temu. Wyrażenie, którym określa ją Thomas, „księżniczka”, nabiera gorzkiego i drwiącego znaczenia w chwili, gdy mężczyzna tak samo zwraca się do swojej nowej gwiazdy… Postać Beth uzmysławia dobitnie, że nic nie trwa wiecznie, a ze szczytu upada się najboleśniej i tak naprawdę wszyscy kiedyś odejdziemy w zapomnienie.
Thomas i jego nowa "księżniczka"
Jak już wspomniałam, film nie posiada oryginalnej fabuły, również postaci nie są wyjątkowe, każda z nich pozostaje w z góry ustalonej konwencji. To, co porusza widza od początku (zwróćcie uwagę na genialną pierwszą scenę otwierającą film!) do końca i nie daje mu spokoju jeszcze długo po zakończeniu seansu, to przede wszystkim oszczędny w światło, mroczny obraz pełen niepokoju w połączeniu z fenomenalną jak zwykle muzyką Clinta Mansella, wplecioną w znane z baletu Piotra Czajkowskiego motywy. Napisałam o schematyczności bohaterów, nie jest to jednak zarzut dzięki grze aktorskiej. Natalie Portman jest absolutnie olśniewająca jako balerina, budzi współczucie jako zahukana córka, intryguje i niepokoi jako Czarny Łabędź. Vincent Cassel także mnie zachwycił jako wyrachowany, bezpruderyjny i zapatrzony w siebie choreograf, jednocześnie będący Księciem i Demonem. Wspomniana już Winona Ryder nie daje się zapomnieć nawet mimo krótkich chwil, kiedy jest na ekranie. Swoją postawą najbardziej jednak przejmuje Barbara Hershey grająca matkę Niny, winiącej córkę za życie w cieniu, do którego sama przecież się usunęła przez swoją nieodpowiedzialność. Mila Kunis urzeka natomiast nonszalancją, beztroską, surowym głosem i pięknymi oczami.
Ta scena wywołała prawdziwe poruszenie wśród widzów
Paradoksalnie do tego, co pisałam powyżej, Czarny łabędź nie przygniata pesymistycznymi refleksjami. Nie wiem jak Wy, ale ja za każdym razem po wyjściu z kina czułam się jednocześnie wstrząśnięta i owładnięta niesamowitą energią. Nawet teraz, kiedy piszę te słowa, słyszę genialną muzykę Mansella i czuję, że mogłabym zawładnąć całym światem. Aronofsky w niesamowity sposób udowadnia, że naszą siłą jesteśmy my sami, że tylko my możemy się wtrącić do piekła naszych umysłów, ale także tylko my możemy się z niego wydostać.

czwartek, 14 kwietnia 2011

Nowy Sherlock Holmes

W tym roku mija 81. rocznica śmierci Artura Conan Dyole'a. Pamięć twórcy nieśmiertelnego Sherlocka Holmesa postanowił uczcić Anthony Horowitz (autor jest najbardziej znany i ceniony za książki dla dzieci z cyklu Księgi Pięciorga, wydawane również w Polsce, prywatnie wielki fan twórczości Conan Doyle'a) powieścią The House of Silk. Narratorem będzie dr Watson, który już na emeryturze i rok po śmierci swojego przyjaciela i mentora opisuje jedną z najbardziej wstrząsających spraw, jaką mieli okazję razem rozwiązać.

Wiadomość o ukazaniu się powieści wywołała prawdziwe poruszenie w mediach i wśród wielu fanów Holmesa. The House of Silk będzie bowiem pierwszą od niemal stu lat, autoryzowaną przez spadkobierców Conan Doyle'a, powieścią o Sherlocku Holmesie.

[źródło: The Guardian]

wtorek, 12 kwietnia 2011

Pyrkonowo 2011 - niedziela (27.03.2011)

Tym razem z łóżek zwlekliśmy się w okolicy 11.00, po śniadaniu spakowaliśmy się i ruszyliśmy na ostatni dzień konwentu. Zostawiliśmy bagaże w szatni i nasze drogi się rozeszły. Gdzie poszli moi podopieczni? Jak zgadliście?! Tak, do Games Roomu, ja potrzebowałam kawy. Ale najpierw udałam się na prelekcję o serbskiej literaturze fantastycznej, gdzie przypadkiem spotkałam Malakha i zgarnęłam go w momencie, kiedy prowadząca zaczęła streszczać jedną z książek. Poszliśmy do baru z PRL-u i w przyjemnej atmosferze spędziliśmy następną godzinę. Ponieważ chciałam się pożegnać z wyjeżdżającymi wcześniej przyjaciółmi, skierowałam swe kroki do Literackiej 2 na spotkanie autorskie z Piotrem Rogożą. Ten młodziutki autor publikuje od 17. roku życia, ma na swoim koncie dwie książki, a przed kilkoma dniami ukazała się jego powieść młodzieżowa Klemens i kapitan Zło. Przyznam, nie miałam do tej pory styczności z jego twórczością, ale z ciekawej rozmowy, umiejętnie prowadzonej, ujawnia się oryginalny, eksperymentujący, a jednocześnie pełen pokory dojrzały twórca, z którym łączy mnie zamiłowanie do tych samych zespołów muzycznych. Postaram się jeszcze w tym roku przeczytać choćby kilka opowiadań Piotrka.

Godło Redanii jako żywo
przypomina herb Polski
Wstąpiłam jeszcze na trzecie piętro budynku 14B, aby nabyć płytę Percivala i autografy ludzi z zespołu. Nie polecam jednak słuchać ich na płytach, o niebo lepiej wypadają bowiem na żywo. O 14.00 udałam się na ostatni punkt programu na mojej liście, czyli Rzeczywisty świat w wiedźminie, prelekcję prowadzoną przez Bartosza „Gajowego” Gajewskiego. Nie zaprzeczę, prowadzący mówił całkiem ciekawie, ale niczego nowego się nie dowiedziałam poza kilkoma historycznymi nawiązaniami, m.in. o podobieństwie godła redańskiego do Polskiego, na których ja z kolei nigdy się nie skupiałam. Spotkanie gospodarz prowadził dość chaotycznie, gubiąc się wraz ze swoim asystentem w mnóstwie kartek. Nawet gdybym nie musiała wychodzić wcześniej, i tak bym to zrobiła.

Umówiłam się z chłopakami na 15.30 pod szatnią i stamtąd, odebrawszy swoje rzeczy, skierowaliśmy się na dworzec PKP. Odeskortowałam ferajnę do pociągu, sama zaś miałam jeszcze godzinę do odjazdu InterREGIO. Znowu spotkałam Mateusza, Julię i ich znajomych i razem czekaliśmy. Kiedy podjechał pociąg, nie udało nam się zająć siedzącego miejsca. Niemal połowę podróży przesiedziałam na bagażach w korytarzu. Ale los się uśmiechnął do mnie, z pobliskiego przedziału wysiadł jeden z pasażerów, więc sprytnie zajęłam jego miejsce i już do Warszawy dojechałam w całkiem przyjemnych warunkach, czytając Mabinogion i słuchając muzyki. I tak zakończył się dzień trzeci i ostatni konwentu Pyrkon. W przyszłym roku Nidzica.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Już nie Harry

W sieci ukazał się trailer filmu grozy A Woman in Black, w którym główną rolę gra Daniel Radcliffe. To pierwsza rola od czasu udziału w cyklu Harry Potter i przyznam, że zapowiada się ciekawie. Fabuła oparta jest na podstawie powieści Susan Hill o tym samym tytule z lat 80. Akcja dzieje się w wiktoriańskim domu w jakiejś angielskiej wiosce, XIX wiek i gotyk więc nadal w modzie. Młodemu aktorowi na ekranie partnerują Ciarán Hinds (w Polsce znany przede wszystkim z roli Juliusza Cezara w serialu HBO Rzym, wcielił się także w postać Aberforta Dumbledore'a w ostatnich dwóch częściach  Harry'ego Pottera) oraz oraz Janet McTeer (Wichrowe wzgórza, W czasie burzy). Premiera obrazu pod koniec października w Wielkiej Brytanii, jak dobrze pójdzie do Polski trafi niedługo później. Pozostaje trzymać kciuki. A adaptację TV już nabyłam i zamierzam obejrzeć jeszcze w tym tygodniu, pogoda sprzyja.

Pyrkonowo 2011 - sobota (26.03.2011)

Do wstania przed 9.00 zmotywował nas fakt, że czekało śniadanie. Jeszcze zaspani zjedliśmy bułki z wędlinami, ubraliśmy się, odświeżyliśmy i udaliśmy uczestniczyć w życiu konwentowym. Chłopaki – Games Room, ja – do sali Naukowej 1 na prelekcję Agnieszki Hałas Od Paracelsusa do Pasteura – lekarze, aptekarze, szarlatani. Szybko pożałowałam decyzji, gdyż autorka niedawno wydanych Dwóch kart miotała się strasznie w notatkach, mówiła nieskładnie, jąkając się i powtarzając, o historii medycyny bardzo ogólnie i w ekspresowym tempie, bardziej skupiając się na przeglądzie chorób i metod ich leczenia. Największe poruszenie wywołały zdjęcia narzędzi chirurgicznych z XVII, XVIII i XIX wieku, bardziej przypominające narzędzia tortur a nie przybory mające ratować życie. Na zakończenie prelegentka uraczyła słuchaczy szczegółowym opisem wyjmowania zgniłego noworodka z macicy…
Paracelsus jest autorem sentencji: Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną
Aby się otrząsnąć z tej rozczarowującej w sumie godziny, skierowałam swoje kroki do Literackiej 1 na panel dyskusyjny, O zmianie życia literackiego na fantastycznych portalach internetowych, prowadzony przez Michała Cetnarowskiego, autora pamiętnych Labiryntów. Rozmowa szybko skręciła w kierunku ustalania za i przeciw internetowi w służbie fantastyki, co niezbyt mnie interesowało, wymknęłam się więc i poszłam na spotkanie autorskie z Anią Brzezińską, którego nie planowałam. I to był pierwszy miły akcent tego dnia. Ania po raz kolejny udowodniła, że w jej towarzystwie nie można się nudzić i że całkowicie daje sobie radę sama w prowadzeniu spotkania autorskiego. Dowiedziałam się, że Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny jest dla pisarki sposobem odreagowania rzeczywistości, jej możliwością wyładowania własnych frustracji na to, co się dzieje w Polsce i na świecie. Mowa była także o najbliższych planach wydawniczych – w pierwszej połowie roku ma się ukazać opowiadanie z cyklu włoskiego, a kolejna książka zapowiada się doprawdy intrygująco, jej akcja bowiem osadzona jest w przedrewolucyjnej Rosji, w niewielkiej wsi, a fabuła będzie, jak zwykle w wypadku Brzezińskiej, oscylowała wokół końca świata. Ma to być zbiór powiązanych ze sobą opowiadań, w których fantastyka będzie znikomym elementem. Wywiad bardzo szybko przerodził się w swobodną rozmowę o kondycji polskiej fantastyki, o pojmowaniu jej pisarzy i ich książek w świecie „wielkiej literatury”. Ania bardzo racjonalnie i trafnie stwierdziła, że literaturę powinno się rozpatrywać w kontekście tradycji literackiej, z jakiej się ona wywodzi, a nie do jakiego gatunku należy dana książka, ponieważ od dawna granice gatunkowe się zacierają.

Chciałam biec jeszcze na prelekcję Dlaczego nie można teleportować kota Schrödingera, ale zbuntował się mój żołądek. Nie tylko mój, pozostali też stwierdzili, że najwyższa pora na obiad. Tym razem wybraliśmy się do greckiej restauracji nieopodal, gdzie dziwnym zjawiskiem była starsza pani kelnerka, zapewne także właścicielka lokalu, która budziła we mnie niepokój twarzą przypominającą maskę. Niewielki i tak wybór ograniczył nas jeszcze bardziej finansowo – większość dań z karty oscylowała w granicach 40 zł. W oczekiwaniu (dłuższym niż to wypada) raczyliśmy się luźną rozmową, a kiedy wreszcie przyniesiono nasze dania, obawialiśmy się, czy się w ogóle najemy. Na szczęście wrażenie było mylne, a jedzenie całkiem smaczne, postanowiliśmy jednak wynieść się z lokalu jak najszybciej. W barze Społem zamówiliśmy trunki i tak w sympatycznym towarzystwie doczekałam godziny 16.00 i prelekcji I ty zostaniesz magistrem zielarzem!

Bluszczyk kurdybanek
Radosław „Thymus” Sajkiewicz zaczął jak na prawdziwego nauczyciela przystało od… testu wiedzy o roślinach. Wśród ogólnych śmiechów przedstawiał kolejne slajdy znanych roślin w mniej już znanych formach, a my głowiliśmy się, co też to takiego. Poza tym bardzo ciekawie streścił rozwój zielarstwa od czasów najdawniejszych, mówił z prawdziwą pasją, jak bardzo świat roślin pomagał w odkrywaniu ludzkiej historii, jakie znaczenie lecznicze i magiczne przypisywano poszczególnym ziołom. Prelegent rozbawiał publiczność zbiorem zabawnych nazw, jak np. niedośpiałek maleńki, bluszczyk kurdybanek czy dziady (łopian). Zastosowanie roślin opracowywano na podstawie ich wyglądu przypominającego ludzkie narządy, co ciekawe, w większości przypadków przypuszczenia były słuszne. Dowiedzieliśmy się także, z jak wielu roślin można zrobić… wino. Wśród gromkich oklasków Radek na następny rok obiecał przygotować warsztaty przygotowywania mikstur.

Kolejne spotkanie przyćmiło wszystkie poprzednie i następne po nim! Prelekcja Najdziwniejsze wynalazki w historii Krzysztofa Piskorskiego była absolutnym hitem pyrkonowym, w niewielkiej salce zgromadził się prawdziwy tłum, który planował nawet wykurzenie fanów SF z największej sali. Szczęśliwcy, którym się udało wcisnąć do pokoju, mogli obejrzeć i posłuchać o najbardziej kuriozalnych wynalazkach i projektach w historii. Spotkanie odbyło się w myśl słów Alberta Einsteina, który powiedział kiedyś, że tylko wszechświat i ludzka głupota są nieskończone. Oglądając zdjęcia tych wynalazków naprawdę trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem! Już na pierwszy ogień poszedł bowiem projekt balonu z napędem… ptasznym. Jego pomysłodawcy wymyślili sobie, że do balonu podwieszą w uprzężach dwa ptaki, orły lub sępy, które uniosą człowieka w takiej maszynie. W XIX wieku, okresie władzy rozumu nad zabobonami, bardzo popularne były trumny z alarmem, gdyż tamtejsi mędrcy obawiali się pogrzebania żywcem. Stąd pomysł budowania trumien z kominem, przez który dochodziło świeże powietrze, i dzwoneczkiem na powierzchni przywiązanym do palca zmarłego. Jeśliby okazał się on jednak żywy, miał dzwonić, a patrolujący cmentarz grabarz miał natychmiast przybiec i odkopać nieszczęśliwca. Nikt nie pomyślał o tym, że najbardziej nieszczęśliwy był grabarz, który, przechadzając się cmentarnymi uliczkami, musiał zadawać sobie setki razy to samo pytanie na dźwięk takiego dzwonka – czy to żywy dzwoni, czy wiatr? Nic nie przebije jednak pomysłowości Amerykanów. W 1862 roku, w związku z licznymi zgłoszeniami napaści na tamtejszych farmerów przez Indian, wymyślono pług z elementami lekkiej artylerii, żeby ten biedny farmer, zaskoczony w trakcie orania pola, mógł posłać kilka kulek śrutu w tyłki złośliwych czerwonoskórych. Pomyślano również o trębaczach i wynaleziono… trąbkę z miotaczem ognia. Zmyślni wynalazcy troszczyli się także o kobiety. Zdumienie zebranych wywołał obrazek pianino-odkurzacz, który ani nie grał, ani nie odkurzał, bowiem nie był przenośny. A już padaliśmy ze śmiechu, kiedy zobaczyliśmy napędzany parą manipulator, przygotowany specjalnie z myślą o samotnych kobietach, które przecież brak mężczyzny, a co za tym idzie brak seksu, prowadził do szaleństwa. Mogłabym tak długo jeszcze opisywać, ale najlepiej zrobicie, jak przekonacie się sami – Krzysztof Piskorski będzie prezentował swoje odkrycia na najbliższych konwentach jeszcze przez jakiś czas. Wspomnę jeszcze tylko o ciekawym urządzeniu – aparacie do kopania… samego siebie. Żeby to jeszcze był wynalazek w służbie karania niegrzecznych dzieci, ale nie! Jego pomysłodawca skonstruował coś w rodzaju koła bez obręczy, na którego osiach umieścił buty, które obracając się, kopały wygiętego w tył człowieka dla rozrywki!

Posążek egipskiego
kota
Po posileniu się zapiekanką i kontroli w Games Roomie poszłam na prelekcję Mai Lidii Kossakowskiej Koty w mitach, legendach i baśniach. To był bardzo szybki przegląd historyczny bytności kotów w ludzkim życiu. Wiedzieliście, że udomowione koty pojawiły się już 6 tys. lat p.n.e. na Cyprze albo że w starożytnym Egipcie koty zabierano na połowy i te skakały do wody po upolowane zdobycze? Te piękne zwierzęta były bardzo cenione nie tylko w Egipcie. Koty szanowane były wśród muzułmanów, a także w Indiach, gdzie zwierzę to zwiastowało szczęście. W X wieku istniało prawo zabraniające zabijania kotów w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Wbrew przekonaniu koty w Egipcie nie były utożsamiane z magią, chociaż służyły wielu tamtejszym bogom. Dopiero mieszkańcy przedchrześcijańskiej Skandynawii wierzyli, że te stworzenia posiadają zdolności parapsychiczne i są powiązane ze światem umarłych. Wiecie też na pewno, choćby z mojej recenzji książki Kot. Historia i legendy, że od późnego średniowiecza aż do oświecenia kociaki nie miały kolorowo w Europie. Moda na posiadanie kotów wróciła za czasów angielskiej królowej Wiktorii. Także w Birmie koty mają ważne miejsce, chociaż w Azji były traktowane nieufnie – Chińczycy wierzyli, że są powiązane z ciemnymi siłami, podobnie Japończycy sądzili, ze koty mogą zmieniać się w… wampiry! Natłok informacji i bardzo szybkie tempo ich przekazywania spowodowały, że chwilami prelekcja była nużąca. Na koniec Maja zabawiła nas kilkoma krótkimi i śmiesznymi bajkami z kotami w rolach głównych z kultury brytyjskiej i indyjskiej.

W planie miałam jeszcze dwa koncerty – na harfie celtyckiej i lutni, ale chciałam zrewanżować swoją piątkową nieobecność przyjaciołom, poza tym byłam głodna, pojechałam więc na starówkę i dołączyłam do mojej fantastycznej (dosłownie i w przenośni) grupy, z którą świetnie bawiłam się do późnych godzin nocnych. I tak zakończył się dzień drugi.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Pyrkonowo 2011 - piątek (25.03.2011)

O Pyrkonie w świecie fantastów pozostało już mgliste wspomnienie, wszyscy żyją teraz Nidzicą (16-19.06.2011) i przyjazdem George’a R.R. Martina. Do Nidzicy pojadę w przyszłym roku, a teraz podzielę się z Wami moimi wrażeniami z pobytu na konwencie w Poznaniu. Jak to zwykle bywa nie udało mi się w 100% wykonać planu pyrkonowego, ale zaliczyłam kilka ciekawych prelekcji, jeden bardzo udany koncert i zabawne wieczory w gronie znajomych. Niestety nie oprawię relacji zdjęciami (muszę w końcu kupić aparat!).

Ponieważ wybrałam się na konwent z moim bratankiem i jego dwoma kolegami, a także dlatego, że w ten dzień nie było wielu interesujących mnie programów, wyruszyliśmy z Warszawy przed 16.00, a dotarliśmy do Poznania ok. godziny 19.00. Po zameldowaniu się w pobliskim hoteliku i zostawieniu bagaży przebyliśmy drogę w całe dwie minuty na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich w celu zarejestrowania się. Zdumiał nas całkowity brak kolejek i dużo osób w okienkach akredytacyjnych. Pozytywnie zaskoczeni po mniej więcej dziesięciu minutach byliśmy zakuci w plastikowe bransoletki, z wypisanymi nickami na identyfikatorach i wyposażeni w program i różnorakie ulotki ruszyliśmy w stronę bramek, w które trzeba było włożyć kod kreskowy, a zielona strzałka i krótki sygnał pozwalał przejść do konwentowego świata.

Zaraz potem rozdzieliliśmy się – chłopcy poszli szukać Games Roomu, gdzie zamierzali spędzić, jak się okazało, całe trzy dni, ja postanowiłam odnaleźć moich katedralnych znajomych na czele z redaktorem Shadowem i Izą (;-P), którzy przyjechali wcześniej i teraz siedzieli w ogródku piwnym, planując kolejne spotkania towarzyskie. W zderzeniu z ich argumentami („-Idziemy na piwo. – Dobra, namówiliście mnie”) postanowiłam poświęcić pierwszy punkt programu na mojej liście, czyli Za króla i św. Jerzego! Czyli o wojnie w średniowieczu, i udać się razem z nimi zwiedzać starówkę poznańską. Pobiegłam sprawdzić, czy chłopaki mają się dobrze, po czym okazało się, że część mojej ekipy już wyruszyła, pozostawiając nas ze wskazówkami typu „idźcie prosto”. Poszliśmy więc. Szliśmy, szliśmy… i szliśmy, minęliśmy starówkę i szliśmy dalej… A kiedy w końcu odnaleźliśmy to tajemnicze miejsce, stwierdziliśmy, że wracamy, bo w knajpie powietrze pełne od papierosowego dymu można kroić nożem, czy też, żeby było zgodnie z konwencją, toporem. Poza tym nie można było nic zjeść oprócz orzeszków albo paluszków. Wróciliśmy więc na starówkę i tam wreszcie osiedliśmy w przyjemnej restauracji amerykańskiej, nazwy której już nie pomnę (ale szarlotkę z lodami waniliowymi mają wyśmienitą!). Gdy po zaspokojeniu głodu postanowiliśmy przenieść się do innego lokalu z bardziej płynnym menu, przestraszyłam się, że zgubiłam klucze do mieszkania. Cały imprezowy nastrój szlag trafił, nie było mi innego wyjścia, jak wracać do hotelu i szukać zguby. Zostawiłam więc przyjaciół i podążyłam szybkim marszem w stronę noclegowni.

Znacie to uczucie, że niby jesteście przekonani, że na pewno zamknęliście drzwi na klucz albo wyłączyliście żelazko, ale mimo wszystko biegniecie sprawdzić zdjęci lękiem, że może jednak nie? Tak czułam się w tym momencie i ja, przez całą drogę tłumaczyłam sobie, że to niemożliwe, żebym zgubiła klucze, przecież nigdy mi się to nie zdarzyło, ale fakt, że nie miałam ich w kieszeni kurtki, gdzie zawsze je chowałam, wystarczył. Kiedy przyszłam do pokoju, dopadłam torby. Klucze leżały sobie spokojnie na piżamie, bo jakżeby inaczej, podczas każdego wyjazdu chowałam je do torby podróżnej. Odetchnęłam z ulgą, jednocześnie byłam zła na siebie, bo przez swój głupi czerep drałowałam całą drogę na marne! Ale nie ma tego złego… Dochodziła 22.00, wiedziałam, że od godziny trwa koncert Percivala, zespołu folkowego. Popędziłam więc do MTP, znalazłam Aulę i Mateusza, Julię, Tela i Agę, którzy siedzieli sobie niedaleko sceny i świetnie się bawili. Przez kolejną godzinę doskonale bawiłam się i ja. Zespół dał świetny koncert, muzykanci potrafili nawiązać niezwykły kontakt z publicznością, improwizowali, dowcipkowali, wywołując głośne brawa i śmiechy, niektórzy widzowie tańczyli w przejściu między krzesełkami, a był też jeden odważny, który zaśpiewał razem z Percivalem.

Po skończonej zabawie kontrolnie zajrzałam do moich podopiecznych, a widząc, że świata poza planszą nie widzą, zostawiłam ich spokojna i udałam się wraz z dwojgiem znajomych na poszukiwanie sklepu nocnego, który zgodnie z dołączoną do programu mapką miał znajdować się kilkaset metrów od targów. Niestety – sklepu nie było, co więcej, miejsce sprawiało wrażenie, jakby nigdy tam nie stał… Zrezygnowani wróciliśmy na teren targów i w barze rodem z PRL-u piliśmy piwko i rozmawialiśmy o książkach i grach. I tak zakończył się dzień pierwszy.

piątek, 8 kwietnia 2011

Finaliści konkursu Terry'ego Pratchetta

Ogłoszono listę finalistów w pierwszej edycji konkursu Anywhere But Here, Anywhen But Now First Novel Prize:
  • Postponing Armageddon, Adele Abbott
  • The Platinum Ticket, Dave Beynon
  • Half Sick of Shadows, David Logan
  • Apocalypse Cow, Michael Logan
  • Lun, Andrew Salomon
  • The Coven at Callington, Shereen Vedam
Nagroda, ufundowana przez Terry'ego Pratchetta i wydawnictwo Transworld Publishers w 2010 roku, przyznawana jest za nieopublikowaną wcześniej, debiutancką powieść set on Earth, although it may be an Earth that might have been, or might yet be, one that has gone down a different leg of the famous trousers of time. Zwycięzca otrzyma 20 tys. funtów oraz kontrakt z Transworld Publishers. Pozostali kandydaci z tzw. krótkiej listy również mają szansę na publikację w wydawnictwie.

Terry Pratchett, który jest oczywiście jednym z członków jury, ogłosi szczęśliwca na specjalnie z tej okazji wydanym przyjęciu 31 maja 2011 r.

[źródło: Locus online]

czwartek, 7 kwietnia 2011

Wywiad z George'em R.R. Martinem

Pewnie część z Was już czytała, ale dla tych, którzy tego nie zrobili, a są fanami lub interesuje ich serial Gra o tron obszerny wywiad z George'em R.R. Martinem na stronie The New York Timesa.

środa, 6 kwietnia 2011

Stephen King... śpiewająco

Stephen King wciąż poszukuje nowych wrażeń. Sławę zyskał jako twórca horrorów, obecnie pracuje nad powieścią o powrocie do przeszłości, a niedawno wraz z przyjacielem, rockmanem Johnem Mellencampem, wymyślili sobie musical. Ghost Brothers of Darkland County będzie miał premierę w przyszłym roku (od 4 kwietnia 2012 r.) w The Alliance Theater w Atlancie. King zajmie się oczywiście stroną pisaną - do stworzenia fabuły spektaklu natchnęła pisarza śmierć dwóch braci i młodej dziewczyny w 1957 roku. Mellencamp skomponuje oprawę muzyczną, współpracował z nim będzie T. Bone Burnett. Za reżyserię odpowiada dyrektor artystyczna The Alliance Theater Susan V. Booth. Przedstawienie będzie w gotyckim klimacie rozgrywającym się na południu Stanów Zjednoczonych.

[źródło: The Huffington Post]

wtorek, 5 kwietnia 2011

Nietypowe przedłużenie kadencji

Był Conanem, był Terminatorem, teraz będzie... Gubernatorem. Arnold Schwarzenegger w styczniu tego roku zakończył swoją kadencję na stanowisku gubernatora Kalifornii, ale nie zamierza się rozstawać z tym tytułem jeszcze przez jakiś czas. Za sprawą Stana Lee, specjalisty ds. komiksowych adaptacji (był producentem m.in. takich tytułów jak Spider-Man 2, X-Men Ostatni bastion, obu części Iron Mana czy wchodzącego niedługo do kin Thora 3D), będzie występował w nieco innej roli. Postać wzorowana na aktorze i byłym polityku pojawi się w komiksie, serialu animowanym, a niedawne wieści donoszą, że i w filmie 3D. The Governator, bo taki tytuł będą nosiły wszystkie trzy projekty, będzie wyjątkowym superbohaterem, gdyż bronił będzie prawa... ustawodawczego. Tutaj można obejrzeć pierwsze szkice komiksu, aktor udzieli swojego głosu postaci animowanej. Co do filmu, wiadomo na razie tyle, że powinien trafić do postprodukcji w 2013, twórcy nie podali, czy będzie to animacja, czy może film fabularny. Ciekawe, czy jeśli zdecydują się na tę drugą opcję, to Arnie wcieli się w samego siebie? Wyobrażacie go sobie w lateksowym wdzianku z wielkim G na piersi?

niedziela, 3 kwietnia 2011

Kwietniowe zapowiedzi

Co tam w księgarniach i kinach na wiosnę? Kilka ciekawych pozycji się znajdzie. W zapowiedziach nie znalazł się jednak Thor 3D, bo, pomijając już, że nie znoszę filmów 3D, doszłam do wniosku, że to właściwie bzdurny film będzie i spokojnie mogę poczekać, aż trafi do prywatnej telewizji.
KSIĄŻKI
Tytuł: The Czart Show
Autor: Jakub Góralczyk
Wydawnictwo: Verbum Nobile
Data wydania: 5 kwietnia 2011

Kolejna wersja piekła na wesoło w stylu pratchettowskim, tyle że po polsku. Jak wyjdzie? Może się przekonamy.
„The Czart Show” to opowieść o „Piekiełku” – klubie dla dusz dotkniętych traumatycznym doświadczeniem śmierci , prowadzonym przez przeżywającego kryzys wieku średniego Lucyfera i rzesze innych diabłów. Kiedy surfując po stronach internetowych Lucyfer natrafia na stronę swej konkurencji – „Siódmego nieba” – porażony bogatą ofertą konkurencji postanawia wybudować w „Piekiełku” basen. Od tego zaczyna się seria niecodziennych zdarzeń, które w efekcie doprowadzą do Armagedonu: w „Piekiełku” ma miejsce zamach stanu, Lucyfer przenosi się na ziemię i zostaje wzięty przez miejscowych ludzi za psa łańcuchowego, archanioł Gabriel zostaje aresztowany za posiadanie broni białej, wreszcie odbywa się wielka bitwa między przedstawicielami „Piekiełka” i „Siódmego nieba”. Wszystko to podszyte satyrą na polską skostniałą administrację i płytką mentalność, a także na bieżące wydarzenia polityczne na Bliskim Wschodzie.

Tytuł: Dom w ciemności
Autor: Tarjei Vesaas
Wydawnictwo: PIW
Data wydania: 6 kwietnia 2011
Fabuła do oryginalnych nie należy, ale intryguje i ta niepokojąca okładka, nie wspominając już o autorze, który wywołał powieścią wiele kontrowersji.
„Dom w ciemności” to książka przez wielu krytyków uznana za jedną z najważniejszych powieści dwudziestego wieku, do tej pory nieprzełożona na polski przede wszystkim ze względów cenzuralnych.
W centrum narracji jest dom. Dom wypaczony, bo sprzeczny z ideą domu. Nie jest schronieniem, miejscem ciepłym, bezpiecznym. Przeciwnie, dom ów jest opresyjny.
Wielka budowla, pogrążona w mroku, wewnątrz podzielona na dwie strefy: my i oni.
Z ciemności wyszli ludzie, którzy mają władzę. Wewnątrz domu zbudowali mniejszy, który nazwali Centrum. Stamtąd nadzorują wszystko i wszystkich, tam mieszczą się lochy, w których znikają aresztowani ludzie. Centrum budzi grozę, ludzie starają się trzymać od niego z daleka. Zniewoleni zajmują małe mieszkanka przy bocznych korytarzach. Żyją w nędzy. Zmuszani do pracy, robią, co mogą, by jej uniknąć. Praca dla tamtych hańbi, ale żyć z czegoś trzeba, wielu z nich ma przecież rodziny. Wszystko jest zakazane, przede wszystkim rozmowy i wzajemne kontakty. A mimo to zaczyna narastać opór. Szeptem przekazywane są imiona przywódców, wiadomo, że trwają przygotowania do większej akcji, czasem dochodzi do sabotażu, coraz częściej znika ktoś ze zbuntowanych, zabrany nad ranem przez tamtych…
Tytuł: Twarz, co widziała wszystkie końce świata
Autor: Oscar Wilde
Wydawnictwo: PIW
Data wydania: 7 kwietnia 2011
Książkę zapowiadano na marzec, ale jak to zwykle z PIW bywa, ukaże się w kwietniu. Kusi nie tylko tym, co w środku, ale także ładną okładką.
Opowiadania. Bajki. Poematy prozą. Eseje.
„Oscar Wilde żył tak, jak gdyby życie było jeszcze jednym utworem do napisania. Budował je jak utwór, poddawał całe tej samej idei, która przenikała jego eseje, bajki czy komedie. Z całym swym estetyzmem i pozorną zabawą w paradoksy był Wilde w gruncie rzeczy nieustępliwym moralistą”, pisał Juliusz Żuławski.
Dostajemy tu Oscara Wilde’a jako autora dziwacznych opowiadań, ze „Zbrodnią Artura Saville’a”, „Upiorem z Canterville” przede wszystkim, wzruszających bajek, jak „Szczęśliwy książę”, „Słowik i róża” czy „Rybak i jego dusza”, zgrabnych poemacików prozą jak „Artysta”, „Ten, który czynił dobrze” czy „Dom Sądu”.
Jako autora esejów wreszcie, najmniej znanych, a stanowiących niewątpliwie najważniejszą, najdoskonalszą i najpełniejszą część jego twórczości. Eseje są kluczem do rozumienia pisarstwa Wilde’a, do wniknięcia w jego pogląd na świat. Oprócz znakomitego „Krytyka jako artysty”, stanowiącego manifest literacki i filozoficzne credo Wilde’a, tom zawiera nieznany dotąd w Polsce słynny szkic „Narodziny krytyki historycznej”.
Całość podana w pięknej szacie graficznej, ilustrowana przez Piotra Gidlewskiego.
Tytuł: Trojka
Autor: Stepan Chapman
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 8 kwietnia 2011
Przyznam, że skusiło mnie w blurbie przede wszystkim nazwisko Dicka i Vonneguta i chociaż wiem, jak to z porównaniami bywa, chętnie bym się przekonała, co wspólnego mają stara Meksykanka, zautomatyzowany samochód terenowy i... brontozaur?
W oślepiającym blasku trzech fioletowych słońc troje wędrowców – stara Meksykanka, zautomatyzowany samochód terenowy i brontozaur – od setek lat brną przez pustynię. Nie wiedzą, czy pustynia gdzieś się kończy, a jeśli nawet tak, to co znajdą na jej krańcu. Czasem napotykają idealnie zachowane, ale całkiem bezludne miasta. Nigdy nie spada ani kropla deszczu. Najgorsze jednak jest to, że nie pamiętają nic ze swojego życia przed pustynią – tylko nocą, w snach, przypominając sobie strzępy dawnych przeżyć.
Noc sprowadza jednak szaleństwo burz piaskowych, które zamieniają ich ciałami, w jakiejś metafizycznej odmianie zabawy w komórki do wynajęcia. Dysfunkcyjni i zdezorientowani, wielokrotnie zabijają się nawzajem, nigdy jednak nie udaje im się umrzeć. Gdzie są? I jak mogą stamtąd uciec?
„Trojkę” wychwalali za oryginalność i rozmach wizji tacy pisarze, jak John Shirley, Kathe Koja, Brian Stableford, Alan Brennert, Lance Olsen, Kathleen AnnGoonan, Brian Evenson, Paul Riddell, and Don Webb. Twórczość Stepena Chapmana wielokrotnie porównywano do dzieł Philipa K. Dicka, Terry’ego Southerna, Kurta Vonneguta, Mervyna Peake’a, Angeli Carter i innych znakomitości literackich. Chapman potwierdza swoją renomę „Trojką”, która jest pewnym kandydatem do miana kultowej powieści fantastycznej.
Tytuł: Historia czarów i czarownic
Autor: Jesus Callejo
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 14 kwietnia 2011
Kolejny punkt moich zainteresowań, boję się tylko trochę tego zwrotu "sensacyjna", ale do środka na pewno zajrzę.
Sensacyjna monografia przedstawiająca dzieje czarów, czarownic, czarowników i czarnoksięstwa, a także legend związanych z czarami i walką z diabłem od czasów najdawniejszych, aż po współczesne.
Magia jest jedną z cech charakterystycznych homo sapiens i ukształtowała się już w czasach prehistorycznych. Odgrywała ogromną rolę w starożytności, jeszcze większą w świecie islamu. Średniowieczna Europa zapisała okrutną kartę w historii czarnoksięstwa poprzez stosy, na których nieszczęsne kobiety czarownice płonęły aż do XVIII stulecia. Nawet nasze zdawałoby się racjonalne czasy nie są wolne od przesądów i zabobonów związanych z czarami.
Tytuł: Encyklopedia duchów i demonów
Autor: Ernest Abel
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 21 kwietnia 2011
Książka znalazła się w zapowiedziach z tych samych powodów, co poprzednia. Może być o tyle ciekawa, że ma ograniczony zakres, co pozwala mieć nadzieję, że okaże się dobra pod względem merytorycznym i przedstawi temat bardziej szczegółowo.
Wiara w życie po fizycznej śmierci towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Wszystkie cywilizacje i kultury światowe – od kiedy tylko zaczęto utrwalać idee i czynić z nich tradycję – miały przynajmniej pewne „oficjalne” wyobrażenie o tym, co dzieje się po zakończeniu ziemskiej wędrówki człowieka, a nierzadko wyobrażenia te rozrastały się w wizje obejmujące światy nawet rozleglejsze niż ziemski i zaludnione przez istoty na ogół znacznie potężniejsze od człowieka, przejmujące władanie nad nim „na drugim brzegu życia”.
Książka przedstawia zarówno główne kulturoznawcze motywy, jak i występujące we wszystkich kulturach świata popularne poglądy na temat wszystkiego tego, co związane z życiem po śmierci. Autor prezentuje wiele wątków tej tematyki – od prymitywnych przekazów plemiennych i mitów starożytnych ludów po bogactwo wciąż żywych religii. Znajdziemy w tej publikacji bliskie nam tematy powtarzające się we wszystkich trzech wielkich religiach świata – chrześcijaństwie, judaizmie i islamie, takie jak choćby „demony”.
Tytuł: Mordercy
Autor: Łukasz Śmigiel
Wydawnictwo: Oficynka
Data wydania: 29 kwietnia 2011
Kolejna moja próba zapoznania się z twórczością Łukasza, mam nadzieję, że tym razem się uda:-)
„Morderstwo? Powiem ci coś o morderstwie. Jest łatwe, jest przyjemne i za chwilę dowiesz się o nim wszystkiego…”
— The Crow
Kolektywny mord i postać rodem z Chandlera, łowcy duchów i pielęgniarz kanibal, Knecht Ruprecht i mali zabójcy, agent FBI i jego mroczne śledztwo, prawdziwa historia stracha na wróble, reinkarnacje morderców i XVI-wieczny doktor House – to wszystko znaleźć można w opowiadaniach z pogranicza grozy, kryminału, fantastyki i thrillera napisanych przez autora, którego pomysły docenili Graham Masterton, Łukasz Orbitowski i tysiące polskich czytelników. Każda z tych opowieści trzyma w napięciu od pierwszej strony i zadziwia fabularnym rozwiązaniem. I każda mówi coś o Tobie, Czytelniku…
Czytaj, nie morduj!
FILM
Tytuł: Erratum
Scenariusz: Marek Lechki
Reżyseria: Marek Lechki
Data premiery: 8 kwietnia 2011
Nie jest to fantastyka, ale ostatnio polubiłam polskie kino, cenię też Tomasza Kota i cieszę się, że wreszcie będę mogła zobaczyć go w poważnej, wymagającej roli.
Michał jedzie do miasta swojego urodzenia, aby załatwić sprawę o którą prosi go szef i od razu wracać. Sprawy przybierają jednak inny obrót. Michał musi pozostać tu parę dni dłużej. Chodząc po mieście spotyka bliskie mu niegdyś osoby, natrafia na znajome miejsca. Powoli odzywa się w nim coś, o czym dawno zapomniał.
Tytuł: Nieściszalni
Scenariusz: Ola Simonsson, Johannes Stjarne Nilsson
Reżyseria: Ola Simonsson, Johannes Stjarne Nilsson
Data premiery: 15 kwietnia 2011
A to już całkowicie z fantastyką nie ma nic wspólnego, ale szwedzkie filmy robią od kilku lat furorę na świecie, są świeże i nie przesiąknięte lukrem jak większość hollywoodzkich produkcji. A mi ostatnio dobrych komedii bardzo brakuje. Na wiosenną regenerację ta będzie w sam raz!
Oficer policji Amadeus Warnebring, urodzony w rodzinie z muzycznymi korzeniami, paradoksalnie nienawidzi muzyki. Pewnego dnia, jego przekonania staną pod znakiem zapytania, kiedy grupa zwariowanych muzyków, kierowana przez piękną i buntowniczą Sanne, zdecyduje się użyć miasta jako instrumentu muzycznego. Ich sztuka spowoduje chaos i i bałagan w mieście. Kiedy Warnebring dowie się, że kobieta którą kocha, należy do gangu muzyków których tropi, pozostanie mu tylko jedno do zrobienia: wejść do przerażającego świata rytmu i muzyki, przed którym całe życie uciekał.
Tytuł: Między światami
Scenariusz: David Lindsay-Abaire
Reżyseria: John Cameron Mitchell
Data premiery: 29 kwietnia 2011
Nie przepadam za aktorstwem Nicole Kidman, mam wrażenie, że wszędzie gra tak samo, ale może ta rola jest inna? Aarona Eckharta lubię natomiast bardzo. Nie wiem, czy wybiorę się na ten film do kina, ale na pewno obejrzę. Świetny plakat.
Nicole Kidman zachwyca w okrzykniętej przez krytyków najlepszą w jej dorobku aktorskim roli kobiety, która po dramatycznym przeżyciu próbuje odnaleźć się na krawędzi dwóch światów. Niezrozumiana przez twardo stąpającego po ziemi męża (Aaron Eckhart), znajduje pocieszenie w przyjaźni z tajemniczym młodzieńcem, który kiedyś przyczynił się do śmierci jej synka. Chłopak oczaruje ją niezwykłą wizją rzeczywistości, która pozwoli bohaterce pogodzić się z przewrotnym losem i odnaleźć upragnioną drogę do szczęścia.

sobota, 2 kwietnia 2011

1 kwietnia:-)

Pora się przyznać, że zażartowałam sobie, ale w końcu raz w roku można. Dziękuję za gratulacje, być może kiedyś, chociaż to raczej wątpliwe, przydadzą się naprawdę i mam nadzieję, że nie poczuliście się urażeni, ale pomysł moich redakcyjnych kolegów był tak świetny, że aż żal by było go nie wykorzystać.

piątek, 1 kwietnia 2011

Mówcie do mnie "Pani Autorko"!

Kochani!

Nie pisałam nic wcześniej, ponieważ do ostatniej chwili nie byłam pewna... Kiedyś wspominałam, że jestem w trakcie pisania powieści i dzisiaj z dumą pragnę oznajmić, że wkrótce ukaże się ona drukiem (w międzyczasie napisałam kolejną i ona także ujrzy światło dzienne) nakładem wydawnictwa Katedra, które dotąd było portalem, teraz również zamierza podbić rynek książkowy. Na pierwszy ogień idą powieści redaktorów serwisu. 

Moja pierwsza powieść to W pułapce kłamstw - sensacja silnie pomieszana z wątkiem miłosnym i lekko naznaczona schizofrenią... Druga powieść, Imperium w pułapce, to próba zmierzenia się ze space operą, a wydaniu jej kibicuje sam Jacek Dukaj, któremu fragmenty powieści bardzo się podobały.
O wszystkich zapowiedziach możecie poczytać tutaj.