Odpocznijmy trochę od Żmii i wejdźmy w labirynt:-) Od jutra w księgarniach zbiór opowiadań Michała Cetnarowskiego, Labirynty, a jeszcze dzisiaj (choć już prawie jest jutro) moja o nim recenzja.
Kiedy przeczytałam ostatnią stronę Labiryntów, odetchnęłam z ulgą. Nie było to jednak uczucie, z jakim odkładam kiepskie książki. Przypominało raczej głęboki wdech rześkiego powietrza, który bierzemy po wyjściu na jesienne słońce z mrocznego, dusznego pokoju, w którym każdy z nas powinien czasami posiedzieć.
Po pierwszych dwóch opowiadaniach miałam ochotę rzucić książkę w kąt i nigdy do niej nie wracać. Nadal uważam, że Droga na zachód i Biel, tylko biel nie powinny otwierać tego niezwykłego zbioru, bo przez niemal bezosobową, pozbawioną wyrazistych emocji narrację odrzucają, zamiast przyciągać. Kiedy jednak dotarłam do podwoi piekieł (na pewno tam?) i przebrnęłam przez zaspy śniegu, by spotkać Boga z Góry, ujrzałam postapokaliptyczny świat Ognia na ziemi, którego mieszkańcy postanowili spalić jednookich, stalowych bogów (bogów?) i dalej szłam już pewniej, co wcale nie oznacza, że było lżej.
W opowiadaniach Cetnarowskiego, niemal pozbawionych akcji, czytelnik prowadzony jest wąskimi, ciemnymi ścieżkami labiryntu (nie tylko) ludzkich myśli – myśli bohaterów, często niespójnych, porwanych, pełnych lęków, przepełnionych poczuciem winy, niespełnieniem, wspomnieniami... Tutaj życie nieodmiennie przeplata się ze śmiercią, pojawiającą się pod wieloma postaciami, czasem jako tajemnicza Bezimienna zabierająca poległych partyzantów (Leśni chłopcy), czasem jako Złotowłosa Pani przynosząca ukojenie (Labirynty), a raz przybierająca formę wypełnionego czarną i zimną jak lód wodą stawu, w którym odrodzi się zmęczony zabijaniem łowca smoków (Czarne Stawy).
Kiedy przeczytałam ostatnią stronę Labiryntów, odetchnęłam z ulgą. Nie było to jednak uczucie, z jakim odkładam kiepskie książki. Przypominało raczej głęboki wdech rześkiego powietrza, który bierzemy po wyjściu na jesienne słońce z mrocznego, dusznego pokoju, w którym każdy z nas powinien czasami posiedzieć.
Po pierwszych dwóch opowiadaniach miałam ochotę rzucić książkę w kąt i nigdy do niej nie wracać. Nadal uważam, że Droga na zachód i Biel, tylko biel nie powinny otwierać tego niezwykłego zbioru, bo przez niemal bezosobową, pozbawioną wyrazistych emocji narrację odrzucają, zamiast przyciągać. Kiedy jednak dotarłam do podwoi piekieł (na pewno tam?) i przebrnęłam przez zaspy śniegu, by spotkać Boga z Góry, ujrzałam postapokaliptyczny świat Ognia na ziemi, którego mieszkańcy postanowili spalić jednookich, stalowych bogów (bogów?) i dalej szłam już pewniej, co wcale nie oznacza, że było lżej.
W opowiadaniach Cetnarowskiego, niemal pozbawionych akcji, czytelnik prowadzony jest wąskimi, ciemnymi ścieżkami labiryntu (nie tylko) ludzkich myśli – myśli bohaterów, często niespójnych, porwanych, pełnych lęków, przepełnionych poczuciem winy, niespełnieniem, wspomnieniami... Tutaj życie nieodmiennie przeplata się ze śmiercią, pojawiającą się pod wieloma postaciami, czasem jako tajemnicza Bezimienna zabierająca poległych partyzantów (Leśni chłopcy), czasem jako Złotowłosa Pani przynosząca ukojenie (Labirynty), a raz przybierająca formę wypełnionego czarną i zimną jak lód wodą stawu, w którym odrodzi się zmęczony zabijaniem łowca smoków (Czarne Stawy).
Autor wiedzie niespiesznie przez historie prawdziwe, wstrząsające bólem cierpiącego ojca (Pieśń z doliny), będące pięknym hołdem dla „zdradzonych o poranku” (Leśni chłopcy), ale też przez fantastyczne światy baśni. Pełna zakrętów droga prowadzi przez utracony dla ludzi „raj” (Ziemia Obiecana), z którego wygnanie było błogosławieństwem, przez wizje niemal jak z narkotycznego snu w pogoni za androidem Philipa K. Dicka (Nexus - tym opowiadaniem autor podbił moje czytelnicze serce), aż doprowadza na szczyt mrocznej wieży przeznaczenia (Idąc w cieniu wieży), by zejść ku morskiej plaży, na której czeka diabeł-krab (Rybak, perła i diabeł-krab).
Wszystko to w oprawie poetyckiego, przepełnionego metaforami i symboliką stylu (czasem aż do przesady), zaskakującego bogatym słownictwem i niebanalną formą opisu, wymagającym ciągłej uwagi, by nie zapętlić się w wielorakich znaczeniach. Dlatego też ścieżkami Labiryntów nie można iść ciągle, dobrze jest odpocząć, nabrać sił, by móc wyruszyć w kolejną wędrówkę.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz