Ciekawy artykuł znalazłam na stronie brytyjskiego Timesa, przedstawiający życie, pisarstwo i śmierć Roberta E. Howarda, twórcy słynnego Conana Barbarzyńcy i jednego z ojców gatunku sword & sorcery. David Hayles rzucił nowe światło na twórczość (że też użyłam tego słowa) Howarda, rozpatrując ją pod kątem jego prywatnego życia:
The pulp magazines encouraged prolific writers,” says Michael Moorcock, the British fantasy writer who is a fan of Howard. “The rates were always pretty low and the only way to make a living was by turning out a lot of copy. Howard was lonely and isolated and the pulps offered escape.
Howard nigdy nie ukrywał, zwłaszcza przed samym sobą, że jest kimś oryginalnym, pisał jedynie historie, które sam chciał czytać, dlatego czytał swoje własne opowieści na głos... samemu sobie. Wieczny odludek, z bardzo niskim poczuciem wartości własnej (called himself “a failure among failures”), zapewne z winy matki, która bardzo go od siebie uzależniła i bez której nie mógł żyć (to w dniu, kiedy dowiedział się, że ciężko chora na gruźlicę matka nie przeżyje kolejnej nocy, zastrzelił się). Mieszkający w niezbyt lubianym przez siebie miejscu, korzystał z pomysłów innych twórców mieszając je ze światem westernów i tak powstawały miejsca, w który czuł się inaczej.
Po tym artykule nietrudno zrozumieć, dlaczego jego bohaterowie to wolni, nieśmiertelni herosi, zdolni do każdego czynu, podziwiani i wzbudzający strach, a jednocześnie będący poza społeczeństwem. Nietrudno też pojąć ciągłą popularność książek Howarda nawet dzisiaj - w tym roku premierę miał film Solomon Kane w reżyserii Michaela J. Bassetta (premiera w Europie w grudniu). Ja w każdym razie zmieniłam podejście do twórcy Conana i, chociaż żadnej jego książki więcej nie przeczytam, to patrzę na nie inaczej, z większym szacunkiem. Cóż, zawsze jest czas, żeby nauczyć się pokory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz