niedziela, 18 października 2009

Tarantina wizja historii - "Inglourious Basterds", scenariusz i reżyseria: Quentin Tarantino, 2009

W kinie byłam na tym filmie już jakiś czas temu, ale dopiero teraz jest okazja, żeby o nim napisać i... pozachwycać się publicznie.
 
Panie i Panowie, Tarantino znowu w formie!
Zdecydowanie jeden z najlepszych filmów roku na mojej prywatnej liście, jeśli nie najlepszy (chociaż tu się waham, bo rywalizuje o ten tytuł jeszcze Dystrykt 9, o którym napiszę niedługo). A już z pewnością najlepszy film Tarantina od czasów Kill Billa, czyli od 2003 roku! W Inglourious Basterds jest bowiem to, co kocham w obrazach Tarantina: groteska, humor dialogowy i sytuacyjny, doskonałe kreacje aktorskie; a to wszystko na bardzo wysokim poziomie.

Przede wszystkim zachwyciła mnie fabuła obrazu. Karykaturalna wizja wojny światowej, w której to Żydzi dają wycisk niemieckim żołnierzom i Hitlerowi, przebija wszystkie patetyczne filmy wojenne, jakie kiedykolwiek (rzadko, właśnie ze względu na patos, je oglądam) widziałam. I nie chodzi wyłącznie o sam oddział Basterdów, zbieraninę najgorszych i najbardziej krwiożerczych wyrzutków, jakich tarantinowska Ziemia nosiła. Równolegle bowiem z działaniami oddziału porucznika Aldo Raine'a dostajemy historię Żydówki Shosanny Dreyfus, której Niemcy wymordowali rodzinę, a która kilka lat później ma szansę zemścić się i robi to, nie powiem, z wdzięczną finezją. I chociaż przedstawiona historia jest alternatywną wersją (niestety), to jej wymowa pozostała prawdziwa - wojna to nie zabawa, Tarantino umiejętnie balansuje obraz zarówno jednej, jak i drugiej strony konfliktu, nikt tutaj nie jest wybielony.

Zawiodłam się tylko raz, ale za to sromotnie. Na film poszłam głównie dla tego pana. Oto Michael Fassbender, w Wielkiej Brytanii i Irlandii znany głównie z filmu Hunger, którego jeszcze nie miałam przyjemności oglądać. Niestety jako porucznik Archie Hicox, długo sobie nie pograł. Jeśli natomiast chodzi o resztę obsady, to wszyscy aktorzy stanęli na wysokości zadania. Brada Pitta, mimo że nie lubię, cenię za świetne aktorstwo, a jego Aldo Raine był po prostu prześmieszny! Ujrzeć go udającego Włocha - bezcenne! Równie zabawny był Till Schweiger, co prawda małomówny, ale miny robił zawodowe.

W postać Shosanny - wyniosłej, cynicznej, wyrachowanej, czekającej w ciszy na swój czas i wreszcie mającej możliwość pomścić rodzinę - wcieliła się Mélanie Laurent, ceniona aktorka francuska (na razie lokalnie). Zadziwiająco dobrze ze swoją rolą kokietki i aktorki kolaborującej z aliantami, Bridget von Hammersmark, poradziła sobie Diane Kruger, która niemożebnie irytowała mnie w Troi, jednym z najnudniejszych filmów wszech czasów. Inna klasa filmu, innej klasy reżyser i proszę jaka odmiana na korzyść.

Mogłabym tak długo wymieniać i się zachwycać, bo i aktorów było niemało: wszyscy z oddziału Raine'a - mordercy pierwszego sortu, na czele z Elim Rothem jako sierżantem Donowitzem; niezwykle udana karykatura Hitlera w wykonaniu Martina Wuttke, czy przerysowany obraz gwiazdora filmowego z przypadku, Frederika Zollera (w tej roli uroczy Daniel Brühl, aż trudno uwierzyć, że to '78 rocznik!), na przykładzie którego widzimy jak powstają wojenne legendy... Ale wszyscy oni bledną przy Christophie Waltzu, grającym po prostu po mistrzowsku Hansa Landę! Jego wizja niemieckiego oficera jest tak przekonująca, śmieszna i przerażająca zarazem, że nie wiedziałam, czy śmiać się, czy drżeć ze strachu...

Film jest również dopracowany pod względem efektów i charakteryzacji - krwawe sceny były nadzwyczaj realistyczne, chociaż oczywiście, jak na Tarantina przystało, bardziej krwawe niż należy. Jednak połączenie makabrycznych scen z humorem tarantinowskim daje piorunującą mieszankę i nie sposób się nie śmiać. Z obrazem perfekcyjnie współgra muzyka w częściowej kompozycji Ennio Morricone (jedna z pierwszych scen filmu, w której Dla Elizy Beethovena zmieszana jest z rytmem hiszpańskim?, należy do moich ulubionych). Nie mogę tutaj nie wspomnieć o bardzo ważnej i zasługującej na wyjątkowe wyróżnienie dla reżysera kwestii - zachowana zgodność językowa! W Inglourious Basterds Niemcy mówią po Niemiecku, Francuzi po francusku, Amerykanie po amerykańsku, Anglicy po angielsku, a wszystko to z odpowiednimi akcentami, bez cienia fałszowania (no może nie dotyczy to Aldo Raine'a, ale ten to ewenement;-) )!!!

Podsumowując, dla miłośników Tarantino i dla tych, którzy cenią groteskowy humor i mają dystans do przeszłości - pozycja obowiązkowa. (Po napisaniu tego posta doszłam do wniosku, że jednak Inglourious Basterds to mój film roku...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz