czwartek, 29 października 2009

Jednorożce istniały

Nazywały się Cascoplecia insolitis i były... owadami żyjącymi w okresie kredowym i żerującymi na kwiatach. Miały pięć oczu, z których para była duża, jak w przypadku zwykłej muchy, trzy pozostałe oczka podobne były pająkowatym, a na szczycie znajdował się dziwny róg, przypominający róg jednorożca, za pomocą którego mogły żywić się na małych kwiatach. Wyginęły wraz z pojawieniem się większej konkurencji.

Cóż, nie są to doprawdy mityczne jednorożce, ale ciekawostka interesująca, która pokazuje, jak mało wiemy o naszym świecie. Więcej na ten temat znajdziecie tutaj.

Spotkanie z mistrzem

Byłam wczoraj na spotkaniu z Andrzejem Sapkowskim w Trafficu i muszę powiedzieć, że przez godzinę bawiłam się świetnie, słuchając rozmowy. Co więcej, zmieniam zdanie, jakie miałam po przeczytaniu wywiadu w DF - to ci dziennikarze jacyś dziwni byli i przestaję się zastanawiać, dlaczego Sapkowski w kilku momentach się irytował ich pytaniami; były głupie.

Wywiad poświęcony był przede wszystkim promocji audiobooka Narrenturm, za którą odpowiada m.in. Błażej Nowak, który był drugim gościem spotkania. Pytania padały różne, jedne całkiem ciekawe (np. czy Andrzej czyta to co napisał na głos - Nie, bo jest leniwy, ale uważa, że powinno się to robić, żeby sprawdzić, czy zdanie napisane ma sens taki, jaki powinno), inne mniej (Czy gra Wiedźmin wpłynęła na zwiększenie sprzedaży Twoich książek? - A skąd mam wiedzieć? Nie wydaje mi się, żeby gracz sięgnął po pierwowzór literacki, za to czytelnik może zainteresować się grą na podstawie powieści; Czy oprócz Ciebie jacyś polscy pisarze fantastyki znani są za granicą? - Nie wiem i nie obchodzi mnie to. - przytaczam jak najwierniej sens słów, bo niestety nie udało mi się nagrać spotkania). Tych głupszych pytań było więcej niestety, czym Sapkowski wyraźnie się irytował, co dla mnie jest zupełnie zrozumiałe. Rozmowa schodziła na różne tematy, było o internecie (Kogo nie ma w internecie, ten nie istnieje), a także o Urzędzie Skarbowym i zarabianiu (Wizyta żony Andrzeja Sapkowskiego w urzędzie: - A pani mąż co robi? -Nic - Ale zarabia? - Tak - Więc co robi? - Nic -Jest pisarzem? -Tak -Więc teraz pisze? -Nie -Ale zarabia? - Tak). Ogólnie, miał świetny humor i żartował nawet sam z siebie i swojej twórczości. Nazwał się "Guciem Trutniem", co rozbawiło wszystkich zebranych do łez.

Po spotkaniu był czas na autografy, po odstaniu swojego w kolejce mogłam się cieszyć podpisem na mojej ukochanej książce, Chrzcie ognia. Niestety tak się spieszyłam, że nie pomyślałam, żeby poprosić o dedykację... (następnym razem na innej książce).

Inteligentny, trochę zarozumiały, ale wyluzowany facet z poczuciem humoru, ironii i dystansem do siebie, prawdziwy fachowiec i dobry rzemieślnik. Ciekawa jestem teraz, czy to poza, czy taki jest naprawdę. No cóż, może kiedyś się przekonam.

O spotkaniu z Sapkowskim można też poczytać w Czytelni Onetu oraz na wiadomości24.pl

Przyszłość w czerni i bieli - "Rennaissance", reżyseria: Christian Volckman, 2006

Jakiś czas temu obiecałam zamieścić recenzję filmu Renaissance, ale odciągnęły mnie od tego inne sprawy. Teraz jest dobra pora.

Jest rok 2054, Paryż. Porwano młodą panią naukowiec koncernu Avalon, Ilonę Tasuiev, jej poszukiwania prowadzi mrukliwy nieugięty kapitan Karas. Z pozoru zwyczajna sprawa zaczyna się coraz bardziej komplikować, gdy giną kolejni powiązani z nią ludzie. Karas odkrywa, że motywem porwania mogą być prowadzone przez badaczkę eksperymenty nad progerią (choroba powodująca przyspieszone starzenie się człowieka). Niespodziewaną pomoc Karas otrzymuje od siostry Ilony, Bislane.

Renaissance to świetny thriller z zaskakującym zakończeniem. Akcja prowadzona jest z wyczuciem, trzyma w napięciu do samego końca. Nic tu nie jest oczywiste. Klimatu dodają czarno-białe zdjęcia, postacie są realistycznie przedstawione, widać to zwłaszcza w doskonałych zbliżeniach, oraz muzyka w kompozycji Nicholasa Dodda. Świetna jest także obsada angielskiego dubbingu: Daniel Craig jako kpt Karas, Romola Garai - Ilona, Catherine McCormack - Bislaine, Jonathan Price - szef Avalonu Paul Dallenbach oraz Ian Holm w roli dr. Jonasa Mullera.
Osią fabuły są badania nad progerią, które mają ścisły związek z marzeniem o nieśmiertelności. Korporacja Avalon dba o to, aby ludzie byli zadowoleni ze swojego wyglądu i jak najdłużej zatrzymywali młodość (nazwa mówi zresztą sama za siebie). Nietrudno domyślić się tutaj nawiązań do dzisiejszej pogoni za wiecznością i świetnym wyglądem, wygładzaniem, wyszczuplaniem i innym aniem, która prowadzi do zagubienia osobowości na rzecz photoshopa. Trafne jest więc hasło promujące animację - Live forever or die trying. Twórcy zadbali o to, żeby wymowa przesłania nie była patetyczna, nie narzucają jej usilnie wbrew pozorom. Przypomina mi to trochę świetny Equilibrium Kurta Wimmera.
Polecam nie tylko wielbicielom animacji. Oficjalny trailer można obejrzeć tutaj.

środa, 28 października 2009

I wampir stał się aniołem

Ha! Wiedziałam! Dwa dni temu pisałam o najnowszej książce Anne Rice, wydanej w tym miesiącu. Już wtedy zauważyłam podobieństwo nowych bohaterów autorki do jej starych przyjaciół, a wywiad z Rice na łamach The Wall Street Journal potwierdza moje przypuszczenia, że wcale nie odeszła ona od schematu, który wytworzyła w trakcie pisania cyklu wampirzego. Pisarka wyjaśnia połączenie między swoimi wampirami i aniołami, które są dla niej naturalnym przejściem od tych pierwszych. Myślę, że można pokusić się o stwierdzenie, że wampir ewoluował w anioła. Czytając wywiad, zauważyłam, że zmienił się lekko stosunek Rice do napisanych przez nią Kronik Wampirzych - kilka lat temu, kiedy oficjalnie ogłosiła, że nie będzie już pisała o istotach nocy, wyrażała się bardzo stanowczo i niezbyt pochlebnie zarówno o książkach, jak i o ludziach, którzy je czytają. Teraz widać, że nabrała dystansu i to nie tylko do swojej twórczości, ale też do całego fenomenu wampirzego, wliczając w to serial True Blood (którego jest fanką, podobnie jak ja) i serię Zmierzch (o której wypowiada się bardzo dyplomatycznie, zupełnie inaczej niż ja).
Anne Rice w swojej posiadłości. Ciekawe, czy przed 1998 rokiem (wtedy się nawróciła) za nią figurki wampirów...

wtorek, 27 października 2009

Conan formą terapii

Ciekawy artykuł znalazłam na stronie brytyjskiego Timesa, przedstawiający życie, pisarstwo i śmierć Roberta E. Howarda, twórcy słynnego Conana Barbarzyńcy i jednego z ojców gatunku sword & sorcery. David Hayles rzucił nowe światło na twórczość (że też użyłam tego słowa) Howarda, rozpatrując ją pod kątem jego prywatnego życia:
The pulp magazines encouraged prolific writers,” says Michael Moorcock, the British fantasy writer who is a fan of Howard. “The rates were always pretty low and the only way to make a living was by turning out a lot of copy. Howard was lonely and isolated and the pulps offered escape.
Howard nigdy nie ukrywał, zwłaszcza przed samym sobą, że jest kimś oryginalnym, pisał jedynie historie, które sam chciał czytać, dlatego czytał swoje własne opowieści na głos... samemu sobie. Wieczny odludek, z bardzo niskim poczuciem wartości własnej (called himself “a failure among failures”), zapewne z winy matki, która bardzo go od siebie uzależniła i bez której nie mógł żyć (to w dniu, kiedy dowiedział się, że ciężko chora na gruźlicę matka nie przeżyje kolejnej nocy, zastrzelił się). Mieszkający w niezbyt lubianym przez siebie miejscu, korzystał z pomysłów innych twórców mieszając je ze światem westernów i tak powstawały miejsca, w który czuł się inaczej.
Po tym artykule nietrudno zrozumieć, dlaczego jego bohaterowie to wolni, nieśmiertelni herosi, zdolni do każdego czynu, podziwiani i wzbudzający strach, a jednocześnie będący poza społeczeństwem. Nietrudno też pojąć ciągłą popularność książek Howarda nawet dzisiaj - w tym roku premierę miał film Solomon Kane w reżyserii Michaela J. Bassetta (premiera w Europie w grudniu). Ja w każdym razie zmieniłam podejście do twórcy Conana i, chociaż żadnej jego książki więcej nie przeczytam, to patrzę na nie inaczej, z większym szacunkiem. Cóż, zawsze jest czas, żeby nauczyć się pokory.

Stephen King i komiks

Tam go jeszcze nie było... Stephen King, oprócz tego, że pracuje nad nową powieścią z cyklu Mroczna Wieża (na razie to tylko plotki, ale przecież w każdej plotce...), postanowił wkroczyć do świata komiksu. Będzie współtworzył komiks American Vampire, który w Stanach Zjednoczonych pojawi się w marcu przyszłego roku. Na razie King pojawi się jako współautor pierwszych pięciu odcinków. Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest Scott Snyder.
 
Żeby było oryginalnie (czyżby?) bohaterem American Vampire będzie Skinner Sweet, socjopatyczny przestępca, który zostaje pierwszym amerykańskim wampirem na Dzikim Zachodzie. Snyder postanowił odwrócić wizerunek wampira do góry nogami - Sweet będzie istotą ładowaną słońcem, a jego kły będą przypominały zęby jadowe węża. Każdy z komiksów będzie przenosił czytelników w inny okres historii USA i przedstawiał potomków Sweeta z jego charakterem jako powracającą postacią. Snyder chciał jedynie, aby King patronował komiksowi, a ten wyraził chęć wzięcia udziału w projekcie. Jak widać, boom na wampiry trwa.

O kulisach przygotowań do powstania komiksu można przeczytać tutaj, informacje o nim znaleźć można też na stronie Stephena Kinga.

Żuławski przyznany

Dzisiaj przyznano Nagrodę im. Jerzego Żuławskiego dla najlepszej powieści fantastycznej za rok 2009.
Tegorocznym zwycięzcą, czego w zasadzie można się było spodziewać i dowiódł tego Polcon, został Rafał Kosik za powieść science fiction Kameleon. GRATULACJE! (Dobra, teraz już się wstydzę, że nie przeczytałam jej jeszcze...) Złote Wyróżnienie przyznano Krzysztofowi Piskorskiemu za pierwszy tom powieści fantasy Zadra, Srebrne Wyróżnienie otrzymała natomiast Anna Brzezińska za Ziemię niczyją.

To dopiero druga edycja nagrody, przyznawanej przez profesjonalne jury złożone z autorytetów literackich, już jednak mówi się, że jest jedną z najważniejszych nagród za literaturę fantastyczną. Patronem nagrody jest polski pisarz i poeta z okresu Młodej Polski, Jerzy Żuławski, jeden z prekursorów fantastyki naukowej w Polsce. Oby wyróżnienie nie podzieliło losu wielu innych. Szczegółowe informacje o nagrodzie, składzie jury i zwycięzcach znajdziecie na stronie nagrody.

poniedziałek, 26 października 2009

Teraz będzie o aniołach...

Jak zapowiedziała, tak zrobiła. Anne Rice napisała nową książkę, której tytuł wyraźnie daje do zrozumienia, że zamierza pisać w imię Boga - Angel Time: The Songs of Seraphim. To pierwsza część cyklu, którego postaci będą mieć skrzydła. Mimo że Rice odcięła się od swojego wampirzego cyklu (i innych magicznych książek), nie zrezygnowała z pewnych swoich schematów, które można zauważyć choćby w opisie jej najnowszej książki. Bohaterem Angel Time jest Toby O'Dare (słabość do Irlandczyków pozostała), któremu anioł Malchiah (nieśmiertelna istota kochająca Boga, podobnie jak wampiry, tyle że nie cierpiąca z powodu odrzucenia) pomaga wrócić na dobrą drogę. Recenzenci zapewniają natomiast, że nie będzie to słodka historia, ale pełen prowokujących refleksji nad moralnością romans (znamy to? znamy) z barwnie namalowanym historycznym tłem (co też jest konikiem pisarki).

[źródła: NewsOK oraz Publishers Weekly]

Kiedy dowiedziałam się, że Rice będzie pisała tylko "na chwałę Pana", powiedziałam, że nie sięgnę po jej trylogię o Chrystusie. Zmieniłam zdanie, jestem ciekawa. Zwłaszcza tego, czy w swoich nowych książkach nudzi dywagacjami nad religią i czy pozostał jej ten mistycyzm, który raził mnie w kolejnych częściach o wampirach...

O strojach inaczej - "Historia stroju", Maguelonne Toussaint-Samat, tłumaczenie: Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, W.A.B. 2002

Wydana w serii Larousse książka francuskiej badaczki to jedna z najlepszych pozycji o rozwoju mody, jakie miałam okazję czytać. Napisana w formie esejów, podzielona tematycznie, a nie historycznie, pozwala czytelnikowi wnikliwie poznać barwne dzieje stroju, a także odpowiada na pytania, których nie znajdziesz w innych książkach tego typu - dlaczego coś noszono, z czego to wynikało i co mówiły stroje z różnych epok. Lekki styl Toussaint-Samat pozwala czytać książkę z prawdziwym zaciekawieniem i przyjemnością. Autorka sięga aż po czasy prehistoryczne, w których podstawą odzienia były skóry. Opisuje nie tylko Europę, ale także ludy Ameryki Północnej i Południowej, wiele uwagi poświęca sztuce szycia skór przez Inuitów. Zastanawia się też nad społecznym i antropologicznym aspektem noszenia ubrań i materiałów, z jakich są robione. Możemy dowiedzieć się na przykład, dlaczego ortodoksyjni Żydzi nie noszą lnu i usiłują odszukać źródła potwierdzające, że wcześniej używano wełny:

(...) Żydom len, roślina uprawiana na ziemi izraelskiej od najdawniejszych czasów, kojarzy się z Egiptem, imperium lnu i ziemią niewoli ludu wybranego.
Ze znawstwem Francuska obala też wiele wciąż żywych przekonań dotyczących historii stroju. Powszechnie uważa się na przykład, że krajem jedwabiu jest Japonia. Okazuje się, że nie jest to prawdą - już kilka stuleci wcześniej jedwab produkowano w Chinach i Indiach i to właśnie z Chin jedwab trafił do Japonii. Autorka kładzie też nowe światło na sprawę nocnej bielizny, której w ogólnej historii mody nie poświęca się wiele miejsca - podczas gdy większość książek podaje, że koszula nocna pojawiła się dopiero pod koniec średniowiecza, Toussaint-Samat twierdzi, że już starożytni Grecy i Rzymianie nie zdejmowali na noc chitonów, bądź zakładali świeże. Nie mówiąc już o tym, że Greczynki nosiły pasy materiału będące prototypem dzisiejszych biustonoszy - owijały się apodesmos, pasem delikatnej tkaniny, która miała jednocześnie osłaniać i uwydatniać biust. W interesujący sposób przedstawiona jest też wymowa stroju nocnego w epokach późniejszych:
Dwie osoby bez ubrań leżą obok siebie tylko wtedy, gdy łączy je związek miłosny. Król Marek odnalazł w lesie Tristana i Izoldę, którzy tulili się do siebie we śnie, ale byli ubrani, toteż nie widział powodów do zazdrości.
Zmieniło się to właśnie pod koniec średniowiecza, kiedy ciało zostało mianowane siedliskiem grzechu i nie można było pokazywać go nago nawet małżonkowi. Ale to dopiero w fałszywie pruderyjnym wieku XVIII wymyślono "koszule małżeńskie":
Dzięki tym bławatnym bastyliom małżonkowie mogli z czystym sumieniem, wykorzystując przemyślne otwory, "dowoli wypełniać nakazy Boskie w tym, co dotyczy mnożenia się", szydził Anatol France w "Poglądach księdza Hieronima Coignard" (...) Zamykana lub nie, owa "dziurka szczęścia" (sic!) w koszuli małżonki otoczona jest dyskretnymi haftami, a nawet budującymi sentencjami typu "Bóg tak chciał" czy literami J.M.J. (Jezus, Maria, Józef). W ciemniejszym ubiorze męża na wysokości pasa znajdował się rodzaj "zwodzonego mostu", klapka zapinana na guzik.
Czy wiedzieliście, że kobiety aż do XVI wieku nie używały osłon na części intymne? Uważano bowiem, że okrycia tylko bardziej przyciągają wzrok. Dopiero Katarzyna Medycejska (1540 rok) kazała sobie i swoim damom uszyć calzoni, które mogły zakładać do jazdy konnej, by nie gorszyć opinii publicznej i nie prowokować (tak naprawdę królowa chciała móc pokazywać swoje zgrabne nogi). Tak rozpoczęła się kariera damskich majtek, które jednak nadal okrywały wyłącznie uda i biodra, miejsca nieodsłonięte wypełniała natomiast ukryta pod suknią koszula. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do końca XIX wieku, kiedy to zaczęto szyć pantalony kryjące wszystko.

Bardzo dużo miejsca autorka poświęca symbolice poszczególnych części strojów. W przeważającej części książka omawia historię skór i futer. W prehistorii (i teraz także) noszenie skóry/futra danego zwierzęcia przez pierwotne plemiona miała przynieść noszącemu jego cechy. W czasach nam o wiele bliższych natomiast:
"Skórzana" moda środowisk marginalnych - rockersów, punków, homoseksualistów i innych współczesnych "nomadów", włóczących się po betonowych miastach, po betonowych podziemiach miast - poprzez odrzucenie tkanin (poza dżinsem, "drugą skórą") jasno wyraża odrzucenie przejścia-zżycia-spoufalenia się ze społecznością.
Przechodząc do materiałów tkanych, Toussaint-Samat zastanawia się nad aspektem mitologicznym samej czynności przędzenia i wrzeciona, który różni się w wielu krajach. W Europie wrzeciono symbolizuje utratę dziewictwa przez kobietę (Śpiąca Królewna), filozofia buddyjska podaje, że za pomocą wrzeciona Bóg-Stwórca, Waruna, utkał istniejący świat, wrzeciono było rekwizytem germańskiej Bogini-Matki. Przędzenie w większości społeczności należało do kobiet, podczas gdy tkaniem zajmowali się mężczyźni - kądziel kojarzona była z dawaniem życia, a to przecież kobiety rodziły potomstwo.

Najbardziej wciągnęła mnie opowieść o losach koszuli i sukni. Ta pierwsza długo stanowiła wyłącznie spodnią część ubrania, a odsłonięcie jej uważane było za wysoce niemoralne. Nie od parady więc więźniów wiedziono na szafot w samej koszuli - to nie tylko przejaw "praktycznego" podejścia do całej kwestii, ale także wyraz pogardy wobec tego, kto tak niewiele już znaczy. Historię sukni możemy prześledzić od czasów, kiedy była ona strojem wyłącznie męskim, po sukienki modne w latach 80. i wczesnych 90. (w oryginale książka ukazała się w 1990 roku). Autorka ubarwia te opowieści niejednokrotnie zabawnymi komentarzami. O sukni hiszpańskiej:
Królowa Margot ukrywała tuszę, a ponoć także przechowywane w puszkach serca kochanków, którzy "odeszli", pod spódnicami tak monstrualnych rozmiarów, że każde przejście przez drzwi stawało się istną komedią - akt pierwszy: pchanie; akt drugi - wyciąganie.
Poloneska
Nie zabrakło też polskich akcentów, zwłaszcza właśnie w opisach sukien. W wieku XVIII furorę na salonach francuskich, a później też w wielu innych krajach, robiła suknia à la polonaise, nawiązująca w niezwykły sposób do bolesnej dla Polski daty rozbiorów - suknia była krótka (sięgała znacznie, jak na owe czasy, powyżej kostki), wierzchnia spódnica opadała na spodnią trzema podwiązaniami, półokrągłymi falbanami. W ten sposób ponoć francuskie elegantki sprzymierzały się z naszym narodem, z polskiego punktu widzenia trudno jednak ocenić, czy to rzeczywiście był protest, czy kpina...

Wiele jest w tej książce podobnych ciekawostek, dzięki czemu czyta się ją naprawdę dobrze. Ma jednak ona ogromny minus - brak rysunków, przez co nawet najbardziej szczegółowy opis stroju nie pomaga w wyobrażeniu go sobie bez pomocy internetu lub innej książki o strojach, gdzie takie obrazki się znajdują. Redakcyjnie Historia stroju jest na dobrym poziomie (znalazłam zaledwie kilka błędów), a najbardziej drażniła mnie radosna beztroska autorki w umieszczaniu przypisów, przez co znalezienie jakieś pozycji, do której się odwoływała, graniczy z cudem. Nie jest to jednak na tyle denerwujące, żeby porzucić czytanie, podobnie jak brak obrazków. Historia stroju to dobra lektura zarówno dla laików, chcących poznać nie tylko modę, ale i jej wpływ na ludzi, jak i dla tych, którzy na modzie się już znają.

czwartek, 22 października 2009

Jeszcze o "Żmii"

O Żmii coraz głośniej, nie tylko z racji promocji (spotkania, wywiady), ale też coraz częściej pojawiających się recenzji książki. Do najnowszej powieści Sapkowskiego uprzedziłam się już nieco od samego początku, a raczej od informacji, że wydanie zostało opóźnione o pół roku, podobno z racji problemów finansowych wydawnictwa (plotki głosiły zaś nieco inną, bardziej smutną prawdę, którą zdają się potwierdzać niezbyt przychylne opinie). Poszperałam zatem trochę w internecie. Elenoir wczoraj wspomniała o wręcz druzgoczącej recenzji w Polityce, jednak nie mogłam znaleźć info, może zajrzę do wydania papierowego, a może ktoś zeskanuje i podeśle?

Od ponad tygodnia Żmija jest na widoku publicznym w Czytelni Onetu, ale recenzja nie zachęca za bardzo do jej przeczytania. Równie źle, a może nawet gorzej (bo w końcu to portal fantastyczny) oceniono książkę w Esensji. Niezbyt dobrze o samej Żmii piszą na stronach polskiego Timesa, gdzie nazwano ją wysmakowanym, choć dynamicznie skrojonym wojennym czytadłem (nie jest to dobre określenie dla pisarza tego pokroju), chociaż przeważają optymistyczne słowa, nie wspominając już o samych peanach na cześć wcześniejszych (sic!) osiągnięć Sapkowskiego i jego warsztatu (ale nie omieszkali mu wytknąć ostatniej rozmowy z dziennikarzami GW czy incydentu sprzed 4 lat).

Co dalej? Czas pokaże, chociaż ja już lękam się zajrzeć do tej książki...

W labiryncie umysłu - "Labirynty", Michał Cetnarowski, Powergraph 2009

Odpocznijmy trochę od Żmii i wejdźmy w labirynt:-) Od jutra w księgarniach zbiór opowiadań Michała Cetnarowskiego, Labirynty, a jeszcze dzisiaj (choć już prawie jest jutro) moja o nim recenzja.

Kiedy przeczytałam ostatnią stronę Labiryntów, odetchnęłam z ulgą. Nie było to jednak uczucie, z jakim odkładam kiepskie książki. Przypominało raczej głęboki wdech rześkiego powietrza, który bierzemy po wyjściu na jesienne słońce z mrocznego, dusznego pokoju, w którym każdy z nas powinien czasami posiedzieć.

Po pierwszych dwóch opowiadaniach miałam ochotę rzucić książkę w kąt i nigdy do niej nie wracać. Nadal uważam, że Droga na zachód i Biel, tylko biel nie powinny otwierać tego niezwykłego zbioru, bo przez niemal bezosobową, pozbawioną wyrazistych emocji narrację odrzucają, zamiast przyciągać. Kiedy jednak dotarłam do podwoi piekieł (na pewno tam?) i przebrnęłam przez zaspy śniegu, by spotkać Boga z Góry, ujrzałam postapokaliptyczny świat Ognia na ziemi, którego mieszkańcy postanowili spalić jednookich, stalowych bogów (bogów?) i dalej szłam już pewniej, co wcale nie oznacza, że było lżej.

W opowiadaniach Cetnarowskiego, niemal pozbawionych akcji, czytelnik prowadzony jest wąskimi, ciemnymi ścieżkami labiryntu (nie tylko) ludzkich myśli – myśli bohaterów, często niespójnych, porwanych, pełnych lęków, przepełnionych poczuciem winy, niespełnieniem, wspomnieniami... Tutaj życie nieodmiennie przeplata się ze śmiercią, pojawiającą się pod wieloma postaciami, czasem jako tajemnicza Bezimienna zabierająca poległych partyzantów (Leśni chłopcy), czasem jako Złotowłosa Pani przynosząca ukojenie (Labirynty), a raz przybierająca formę wypełnionego czarną i zimną jak lód wodą stawu, w którym odrodzi się zmęczony zabijaniem łowca smoków (Czarne Stawy). 

Autor wiedzie niespiesznie przez historie prawdziwe, wstrząsające bólem cierpiącego ojca (Pieśń z doliny), będące pięknym hołdem dla „zdradzonych o poranku” (Leśni chłopcy), ale też przez fantastyczne światy baśni. Pełna zakrętów droga prowadzi przez utracony dla ludzi „raj” (Ziemia Obiecana), z którego wygnanie było błogosławieństwem, przez wizje niemal jak z narkotycznego snu w pogoni za androidem Philipa K. Dicka (Nexus - tym opowiadaniem autor podbił moje czytelnicze serce), aż doprowadza na szczyt mrocznej wieży przeznaczenia (Idąc w cieniu wieży), by zejść ku morskiej plaży, na której czeka diabeł-krab (Rybak, perła i diabeł-krab).

Wszystko to w oprawie poetyckiego, przepełnionego metaforami i symboliką stylu (czasem aż do przesady), zaskakującego bogatym słownictwem i niebanalną formą opisu, wymagającym ciągłej uwagi, by nie zapętlić się w wielorakich znaczeniach. Dlatego też ścieżkami Labiryntów nie można iść ciągle, dobrze jest odpocząć, nabrać sił, by móc wyruszyć w kolejną wędrówkę.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

środa, 21 października 2009

Spotkaj się z autorem "Żmii"

28 października o godz. 18.00 będzie okazja do zobaczenia i posłuchania Andrzeja Sapkowskiego, będzie on bowiem gościem Kulturalnej Środy, zorganizowanej w Traffic Clubie w Warszawie (ul. Bracka 25). Spotkanie odbędzie się w ramach promocji najnowszej książki pisarza oraz audiobooka Narrenturm, który można nabyć od początku października.

No cóż, będzie okazja przekonać się, jaki AS jest naprawdę (ale czy na pewno?...), albo chociaż rozwiać kilka wątpliwości, o których rozmawiałam z Elenoir kilka dni temu.

[źródło: Katedra]

poniedziałek, 19 października 2009

niedziela, 18 października 2009

Tarantina wizja historii - "Inglourious Basterds", scenariusz i reżyseria: Quentin Tarantino, 2009

W kinie byłam na tym filmie już jakiś czas temu, ale dopiero teraz jest okazja, żeby o nim napisać i... pozachwycać się publicznie.
 
Panie i Panowie, Tarantino znowu w formie!
Zdecydowanie jeden z najlepszych filmów roku na mojej prywatnej liście, jeśli nie najlepszy (chociaż tu się waham, bo rywalizuje o ten tytuł jeszcze Dystrykt 9, o którym napiszę niedługo). A już z pewnością najlepszy film Tarantina od czasów Kill Billa, czyli od 2003 roku! W Inglourious Basterds jest bowiem to, co kocham w obrazach Tarantina: groteska, humor dialogowy i sytuacyjny, doskonałe kreacje aktorskie; a to wszystko na bardzo wysokim poziomie.

Przede wszystkim zachwyciła mnie fabuła obrazu. Karykaturalna wizja wojny światowej, w której to Żydzi dają wycisk niemieckim żołnierzom i Hitlerowi, przebija wszystkie patetyczne filmy wojenne, jakie kiedykolwiek (rzadko, właśnie ze względu na patos, je oglądam) widziałam. I nie chodzi wyłącznie o sam oddział Basterdów, zbieraninę najgorszych i najbardziej krwiożerczych wyrzutków, jakich tarantinowska Ziemia nosiła. Równolegle bowiem z działaniami oddziału porucznika Aldo Raine'a dostajemy historię Żydówki Shosanny Dreyfus, której Niemcy wymordowali rodzinę, a która kilka lat później ma szansę zemścić się i robi to, nie powiem, z wdzięczną finezją. I chociaż przedstawiona historia jest alternatywną wersją (niestety), to jej wymowa pozostała prawdziwa - wojna to nie zabawa, Tarantino umiejętnie balansuje obraz zarówno jednej, jak i drugiej strony konfliktu, nikt tutaj nie jest wybielony.

Zawiodłam się tylko raz, ale za to sromotnie. Na film poszłam głównie dla tego pana. Oto Michael Fassbender, w Wielkiej Brytanii i Irlandii znany głównie z filmu Hunger, którego jeszcze nie miałam przyjemności oglądać. Niestety jako porucznik Archie Hicox, długo sobie nie pograł. Jeśli natomiast chodzi o resztę obsady, to wszyscy aktorzy stanęli na wysokości zadania. Brada Pitta, mimo że nie lubię, cenię za świetne aktorstwo, a jego Aldo Raine był po prostu prześmieszny! Ujrzeć go udającego Włocha - bezcenne! Równie zabawny był Till Schweiger, co prawda małomówny, ale miny robił zawodowe.

W postać Shosanny - wyniosłej, cynicznej, wyrachowanej, czekającej w ciszy na swój czas i wreszcie mającej możliwość pomścić rodzinę - wcieliła się Mélanie Laurent, ceniona aktorka francuska (na razie lokalnie). Zadziwiająco dobrze ze swoją rolą kokietki i aktorki kolaborującej z aliantami, Bridget von Hammersmark, poradziła sobie Diane Kruger, która niemożebnie irytowała mnie w Troi, jednym z najnudniejszych filmów wszech czasów. Inna klasa filmu, innej klasy reżyser i proszę jaka odmiana na korzyść.

Mogłabym tak długo wymieniać i się zachwycać, bo i aktorów było niemało: wszyscy z oddziału Raine'a - mordercy pierwszego sortu, na czele z Elim Rothem jako sierżantem Donowitzem; niezwykle udana karykatura Hitlera w wykonaniu Martina Wuttke, czy przerysowany obraz gwiazdora filmowego z przypadku, Frederika Zollera (w tej roli uroczy Daniel Brühl, aż trudno uwierzyć, że to '78 rocznik!), na przykładzie którego widzimy jak powstają wojenne legendy... Ale wszyscy oni bledną przy Christophie Waltzu, grającym po prostu po mistrzowsku Hansa Landę! Jego wizja niemieckiego oficera jest tak przekonująca, śmieszna i przerażająca zarazem, że nie wiedziałam, czy śmiać się, czy drżeć ze strachu...

Film jest również dopracowany pod względem efektów i charakteryzacji - krwawe sceny były nadzwyczaj realistyczne, chociaż oczywiście, jak na Tarantina przystało, bardziej krwawe niż należy. Jednak połączenie makabrycznych scen z humorem tarantinowskim daje piorunującą mieszankę i nie sposób się nie śmiać. Z obrazem perfekcyjnie współgra muzyka w częściowej kompozycji Ennio Morricone (jedna z pierwszych scen filmu, w której Dla Elizy Beethovena zmieszana jest z rytmem hiszpańskim?, należy do moich ulubionych). Nie mogę tutaj nie wspomnieć o bardzo ważnej i zasługującej na wyjątkowe wyróżnienie dla reżysera kwestii - zachowana zgodność językowa! W Inglourious Basterds Niemcy mówią po Niemiecku, Francuzi po francusku, Amerykanie po amerykańsku, Anglicy po angielsku, a wszystko to z odpowiednimi akcentami, bez cienia fałszowania (no może nie dotyczy to Aldo Raine'a, ale ten to ewenement;-) )!!!

Podsumowując, dla miłośników Tarantino i dla tych, którzy cenią groteskowy humor i mają dystans do przeszłości - pozycja obowiązkowa. (Po napisaniu tego posta doszłam do wniosku, że jednak Inglourious Basterds to mój film roku...)

czwartek, 15 października 2009

Różne oblicza wampirów

Magazyn Esquire opublikował dość... nowatorski artykuł, w którym Stephen Marche zastanawia się nad fenomenem wampiryzmu wśród nastolatek. Porzuca on wszelkie argumenty, jak fascynacja seksem, strach przed AIDS, odmienność etc. Twierdzi natomiast, że moda na wampiry wśród nastolatek utrzymuje się na tak wysokim poziomie i osiąga tak niesamowite nasilenie, bo marzą one... uwaga, uwaga!... o seksie z homoseksualistami! Tak, moi Państwo! Oczywiście dotyczy to wyłącznie dziewcząt heteroseksualnych. Swoją tezę Marche popiera kilkoma argumentami. Dzisiejszy wampir, za którym szaleją (dosłownie) nastolatki, to przecież ideał (czytaj: gej) mężczyzny: przystojny, pociągający, delikatny, ale też potrafiący dać niewyobrażalną rozkosz kobiecie (a kto, jak nie druga kobieta... ekhm... gej znaczy... jest w stanie to zapewnić?). Marche szuka konotacji między homoseksualistami a wampirami, powołując się na ich normalną egzystencję w dzisiejszym świecie, na wyjście z ukrycia, na coraz większą tolerancję ich postaci wśród ludzi. Przywołuje też kontrastujący, a jednak w pewien sposób podobny, obraz wampira z pierwszych powieści o nim i pojawianie się tegoż w chwilach rewolucji seksualnych - The Vampyre Polidoriego był wszak inspirowany homoseksualnym (prawdopodobnie) związkiem autora z Lordem Byronem, który budził fascynacje i kontrowersje swoją osobowością; podobnie mówiło się o Draculi Stokera (że pełen seksu, nie homoseksualizmu), powieści, która ukazała się w dobie wzrastającej modzie na zmysłowość połączoną z heroinicznym uzależnieniem.
Ciekawe, że autor artykułu słowem nie zająknął się o Kronikach Wampirzych Anne Rice, gdzie homoseksualizm obecny jest wszędzie (może nie pasowało mu to, bo autorka opisuje związki homoseksualne między mężczyznami, co podważyłoby nieco teorię Marche'a...).
Bella Lugosi i Helen Chandler w Draculi z 1931 roku
O ile porównanie fascynacji wampirami do zainteresowania społeczeństwem gejów, a książek o wampirach do pomocy dydaktycznych uczących tolerancji w stosunku do nich, wywołało we mnie salwy śmiechu ("Ci Amerykanie..."), to teza o tym, że wampiryzm nieodmiennie towarzyszy rewolucji seksualnej w społeczeństwie jest całkiem ciekawa i muszę przyznać, że nigdy nie patrzyłam na ten motyw pod tym kątem... Bo, jakby się nad tym zastanowić, to coś w tym jest, nie sądzicie?

Podobnego zdania (powiązanie popularności wampirów z rewolucją seksualną, nie porównanie wampirów do gejów) jest Charlie Higson, autor horroru młodzieżowego o zombie The Enemy, który o swoim spojrzeniu na fenomen wampirów wśród młodych dziewcząt pisze dzisiaj na stronie Guardiana. On z kolei uważa, że wampiry to nieumarli stworzeni dla nastolatek, podczas gdy zombie są nieumarłymi tworzonymi z myślą o chłopcach:
Vampires are cool, aloof, beautiful, brooding creatures of the night. Typical moody teenage boys, basically. Zombies are dumb, brutal, ugly and mindlessly violent. Which makes them also like typical teenage boys, I suppose. Zombie stories are life lessons for boys who don't mind thinking about bodies, but can't cope with emotions. Vampire stories are in many ways sex for the squeamish.
Higson również powołuje się na The Vampyre Polidoriego i Draculę Stokera, którzy byli wzorcami dla Edwarda Meyer, czy Billa Harris. Ba! Idzie nawet dalej! Bowiem wampir, według Higsona, jest usobieniem wszystkich bohaterów słynnych romansów, włączając w to Heathcliffe'a z Wichrowych Wzgórz i pana Darcy'ego z Dumy i uprzedzenia.
Jednym słowem, dzisiaj zamiast lalek wampiry dla dziewczynek, zamiast samochodzików dla chłopców zombie. A wszystko i tak ma tylko podgrzać atmosferę przed premierą kolejnego filmu na podstawie Meyer, New Moon...

środa, 14 października 2009

Nagroda za... przewidywanie przyszłości

Czasopismo Magazine of Fantasy & Science Fiction's wyłoniło zwycięzcę konkursu "Win $2010 in the year 2010" ogłoszonego... 30 lat temu, kiedy to zapytało swoich czytelników, który z konceptów science fiction wymyślonych do 1980 roku zostanie zrealizowany przed rokiem 2010. Wygrał Allen McNeill, który napisał, że do 2010 roku będą powszechnie używane komputery podręczne (czyli laptopy, netbooki). McNeill był jednym z 2,700 uczestników konkursu, a odpowiedzi przetrzymywano w zamknięciu do tego roku. Zwycięzca, zapytany, który z teraźniejszych wynalazków science fiction będzie istniał za 30 lat, powiedział, że być może będziemy używać "cloud-booków", czyli komputerów przenośnych, których dysk twardy i większość danych będzie zapisywana nie w nich samych, a gdzieś indziej. Ciekawe, a może już istnieją?...

[źródło: Locusmag.com]

wtorek, 13 października 2009

Tajemnica rodu Mayfair - "Godzina czarownic", tom I, Anne Rice, tłumaczenie: Anna Czajkowska & Hanna Pustuła, Rebis 2009

Jestem chyba jedną z nielicznych osób, która lubi prozę Anne Rice, chociaż nie przez wszystkie z jej książek może przebrnąć. Na szczęście, przez cykl o czarownicach z rodu Mayfair brnąć będę z przyjemnością, bo już po pierwszej części widzę, że jest tutaj wszystko to, co w pisarstwie Rice najlepsze.
 
To, za co przede wszystkim cenię Anne Rice, to jej niezwykle plastyczny styl, którym popisała się również w Godzinie czarownic. Nie bez przyczyny ta pani trafiła do kanonu literatury fantastycznej, chociaż niestety stało się to dzięki cyklowi o wampirach, który z każdym następnym tomem czyta się coraz gorzej. Godzina czarownic wolna jest jednak od dywagacji religijnych, mistycyzmu i wątków homoseksualnych, chociaż bez wzmianki tych kwestii i tutaj nie mogło się obyć, co wynika zapewne z zainteresowań pisarki (fanka filozofii egzystencjalnej, przez lata ateistka, homoseksualistą jest jej syn, z jej biografii wynika, że sama mogła mieć związek z kobietą). W ogóle, gdyby spojrzeć na twórczość Rice pod kątem jej prywatnego życia, można powiedzieć, że jej powieści są silnie autobiograficzne. Te wszystkie wątki nie są jednak ważne w pierwszej części Godziny czarownic.

Tutaj autorka zaledwie wprowadza głównych bohaterów, Rowan Mayfair i Michaela Curry’ego, i daje do zrozumienia, że tych dwoje połączy silne uczucie. Jednak ich wątek jest tylko pretekstem do przedstawienia rodu czarownic Mayfair, ich historii i związku z tajemniczym demonem Lasherem. Rice jest jedną z nielicznych autorek fantastyki, która dba o każdy szczegół prowadzonej opowieści. Co więcej, robi to w sposób nawet dla siebie nietuzinkowy – przedstawia źródła historyczne i dokumenty, z których bohaterowie i czytelnicy dowiadują się coraz więcej o mrocznej przeszłości rodziny. Historię uzupełniają także opowieści osób postronnych, najczęściej nie rozumiejących wszystkich szczegółów, czy wydarzeń, których byli świadkami. Zazwyczaj, to główny bohater opowiada o swoich losach. Niezwykła skrupulatność i rozmach w stworzeniu genealogii rodziny i jej tajemnic jest godna podziwu i w połączeniu z barwnym stylem sprawia, że książka wciąga od pierwszej strony i pozostawia w oczekiwaniu do ostatniej kartki.

Każdy z bohaterów wprowadzonych do powieści ma swoją własną osobowość. Chociaż ich odczucia i motywacje często nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, to autorka przedstawia je na tyle realistycznie i umiejętnie, że czytelnikowi nietrudno w nie uwierzyć i poczuć więź z postaciami. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Rowan Mayfair. Nie jest to bowiem typowa bohaterka książek Anne Rice. Większość kobiet z prozy Amerykanki to puste, bezwolne, naiwne i irytująco niewinne lalki. Rowan, podobnie jak Klaudia z Wywiadu z wampirem, to postać daleko bardziej skomplikowana. Jest kobietą niezależną, wyrachowaną, zamkniętą w sobie, nie potrafiącą znaleźć więzi z innymi ludźmi, chociaż dla wszystkich stara się być miła. Czuje się zagubiona i wyobcowana przez swoje nadnaturalne zdolności (za pomocą dotyku może badać ludzki organizm skuteczniej niż tomograf), a gdy dowiaduje się, że jej prawdziwa matka zmarła, postanawia złamać obietnicę daną przybranej opiekunce i wrócić do rodzinnych stron, by odkryć prawdę o sobie. Nie jest postacią schematyczną, jednoznacznie dobrą czy złą, ma swoje mroczne sekrety, boryka się z poczuciem winy, że jest taka a nie inna. Nie można tego natomiast powiedzieć o Michaelu, mężczyźnie, który doznał śmierci klinicznej i jest przekonany, że jakieś istoty powierzyły mu bardzo ważne zadanie. W wyniku wypadku otrzymał także niezwykły dar – widzenia za pomocą dotyku, który przez długi czas uważa za swoje przekleństwo. Michael jest standardowym bohaterem męskim i jego przemiana przebiega utartymi torami – szlachetny, prostolinijny, opiekuńczy, z kompleksem ubogiej rodziny, po tragicznych wydarzeniach popada w alkoholizm, by zapomnieć o całym świecie, ale spotkanie z przedstawicielem starożytnego zakonu Talamaski przywraca mu siły i stawia przed nim cel. Związek Michaela i Rowan też jest schematyczny i niczym nie odbiega od innych opisywanych przez Rice: oboje są spełnieniem swoich marzeń, ona szukała opiekuńczego, dobrze zbudowanego, ale wrażliwego faceta, jego rozczula jej młodość i niewinność (nie wie o niej wielu rzeczy), ponadto oboje rozumieją swoje nadnaturalne umiejętności. Symptomatyczna dla Rice jest także ich różnica wieku – Rowan nie skończyła jeszcze trzydziestki, Michael dobija pięćdziesiątki. Jednak, jak już wspomniałam, ich wątek jest zaledwie zarysowany i jego naiwność i przewidywalność (typowa miłość z przeszkodami) nie przeszkadza zbytnio w czytaniu.

Lekko uwierać może za to słaba strona redakcyjna powieści, masa drobnych i kłujących oczy błędów: literówki, brak albo nadmiar przecinków, gdzieniegdzie pojawiają się też nie te słowa lub imiona. Na szczęście, książka nie ma rażących błędów w tłumaczeniu, chociaż trzeba być naprawdę nieudolnym tłumaczem, żeby nie poradzić sobie ze stylem Rice.

To, co urzeka w pierwszej części Godziny czarownic, to mroczny i duszny klimat Nowego Orleanu, jego starych dzielnic, wiktoriańskich domów i alejek wysadzanych wiekowymi drzewami. Wyraźnie czuć emocjonalny stosunek pisarki do tego miejsca, tym bardziej dotyka on czytelnika, jeśli zda sobie sprawę, że po huraganie Katrina sprzed czterech lat nie pozostało już nic z jego magii. W powieści jednak Nowy Orlean żyje w pełni i jest tłem dla rozgrywających się tutaj tajemniczych wydarzeń. To wspaniały hołd Anne Rice złożony miastu, w którym się urodziła i spędziła dzieciństwo, i do którego po latach wróciła.

Bardzo spodobał mi się również wątek fantastyczny, który jest dla mnie świeżym powiewem po tonach książek fantasy. Czary wkraczają do świata, do którego nie należą i nie są czymś normalnym, nie są „na miejscu”. Istnieją jednak ludzie, którzy zaakceptowali swoje moce i którym zależy na ich naukowym zbadaniu – to zakon Talamaska, trzymający straż i zawsze obecny. Jego główny przedstawiciel, Aaron Lightner, pojawia się też w książkach o wampirach, jednak dopiero w Godzinie czarownic poznajemy jego osobowość, a także możemy przyjrzeć się działaniu Talamaski. To oni właśnie od wieków obecni są obok rodziny Mayfairów i zbierają o niej informacje. To oni chcą ustrzec Rowan przed jej przeznaczeniem.

I tutaj dochodzimy do mojego ulubionego bohatera powieści – Lashera. To jak do tej pory najbardziej niejednoznaczna postać cyklu, o której wbrew pozorom wiemy najmniej. Demon, przywołany przez zupełnie nieświadomą konsekwencji wieśniaczkę, towarzyszący odtąd jednej wybranej z rodu dziewczynce od dnia jej narodzin aż do (zazwyczaj) tragicznej śmierci. Nie jest on jednak sługą, nad którym można panować. Między czarownicą a Lasherem tworzy się specyficzny związek – on daje jej moce, opiekuje się nią, czuwa nad jej bezpieczeństwem i dobrobytem, ona zaś „żywi” go swoją osobą, dzięki niej demon się uczy i rośnie w siłę, ciągle ewoluuje. Często też ducha i kobietę łączy seks. Niezaprzeczalne jest też uczucie, jakim Lasher obdarza swoje wybranki, które w większości nie jest odwzajemniane, a wręcz przeciwnie, kobiety czują się jego obecnością przytłoczone, osaczone, co doprowadza je często do tragicznych w skutkach aktów desperacji. Nie jest to wprawdzie motyw w literaturze fantastycznej nieznany, ale Rice przedstawiła go realistycznie, ze znajomością tematu. Co więcej, prowadzi czytelnika przez historię czarownic i Lashera tak subtelnie i tajemniczo, że z napięciem czeka on na kolejne informacje. Ja również z niecierpliwością czekam na tom drugi.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

środa, 7 października 2009

Moja rocznica - podsumowanie i manifest

Wiecie, że to już minął rok od mojego pierwszego wpisu? A ponieważ nie robię zestawień na zakończenie roku kalendarzowego, to postanowiłam zrobić pewne podsumowanie mojego pierwszego (i nieostatniego z pewnością) roku na bloksie. Poniżej znajdziecie dwie listy  - najlepszych i najgorszych książek, które miałam okazję przeczytać w ciągu tego roku, z linkami do recenzji. W przypadku listy najlepszych liczymy standardowo, od najsłabszych (6 miejsce) do najlepszych (1); na liście koszmarów podobnie, z tym że na miejscu 6 znajduje się książka najlepsza z najgorszych, na 1. ta, która doprowadziła mnie do szewskiej pasji;-) Na końcu tego wpisu krótkie wyjaśnienie, dlaczego dana książka znalazła się na liście.

To też dobry dzień, żeby przedstawić mój manifest ideowy, co wcześniej zrobili już cedro i ninedin, chociaż ci co czytają mój blog wiedzą, co lubię w literaturze, a czego nie znoszę.

Wiele się zmieniło odkąd prowadzę blog. Przede wszystkim, inaczej czytam książki, bardziej uważnie, bo nie czytam już tylko po to, żeby miło spędzić czas. Mam nawet oddzielny zeszyt na notatki, które zapisuję w trakcie czytania, żeby łatwiej było mi zebrać myśli podczas oceniania książki;-) Staram się też oceniać kolejne lektury nie tylko pod kątem własnych preferencji, chociaż nie zawsze mi to wychodzi:-) Co takiego w książce sprawia, że nie mogę się od niej oderwać?

Po pierwsze i chyba najważniejsze - styl językowy autora. Pewnie ma to po trosze związek z moim zawodem (jestem z wykształcenia i zamiłowania redaktorem), że ważny jest dla mnie sposób, w jaki pisarz przedstawia fabułę, świat, bohaterów. I naprawdę jestem w stanie wiele wybaczyć autorowi, jeśli zachwyca mnie swoim talentem opowiadania. Cenię bogate słownictwo, odpowiednią stylizację językową w zależności od gatunku, cięty humor w dialogach, sprawny opis bohaterów i krajobrazów bez zbytniego wodolejstwa. Uwielbiam w autorach zmysł opowiadacza, dobrego gawędziarza, który swoimi słowami potrafi mnie wciągnąć w snutą przez siebie opowieść i sprawić, bym się nią przejęła i w nią uwierzyła.

Istotne jest dla mnie techniczne podejście autora do swojego dzieła. Czytając, zwracam uwagę, czy opowiadane wydarzenia mają logiczny ciąg, czy północ nie miesza się ze wschodem, oraz czy bohater/ka cały czas ma oczy zielone. Do tego mogę też podpiąć psychologiczny aspekt motywacji bohaterów. Nie przeszkadza mi, jeśli ich działania są pokrętne lub nie przystają do rzeczywistości, ale muszą być zrozumiałe prędzej czy później. Ogólnie, bohater i to nie tylko pierwszoplanowy, ma być zbudowany tak, żebym mogła go sobie wyobrazić nie tylko wizualnie, ale dopasować charakter do jego wyglądu. I nie musi być wcale opisywany mnóstwem szczegółów - u Kańtoch, Sapkowskiego czy Grzędowicza lubię właśnie to, że potrafią wiarygodnie przedstawić daną postać jednym czasem zdaniem. Mogę też przymknąć oko na styl, jeżeli podoba mi się przedstawiony pomysł. Cenię oryginalność, ale musi być ona wiarygodna, nic nie może się wydarzyć "bo tak".

Jak zapewne zauważyliście, nie mogę pominąć kwestii redakcyjnej książki;-) I znowu ma to wiele wspólnego z tzw. "zboczeniem zawodowym". Jednak dużo od pisarza zależy, czy błędy irytują mnie mniej ,czy bardziej. Potrafię patrzeć przez palce na literówki, czy nawet nieliczne błędy stylistyczne/tłumaczeniowe, jeśli najważniejsze aspekty są bez zarzutu. Jeśli jednak autor irytuje mnie kiepskim stylem i wiem, że nie jest to wyłącznie wina tłumaczenia, wtedy nie mam litości i czepiam się dosłownie wszystkiego. Mało tego, czasem jestem tak wredna, że biorę czerwony długopis i wytykam błędy w książce!;-) Zastanawiałam się niejednokrotnie nad tym, czy by nie odesłać takiej pomazanej książki z własnymi uwagami do wydawnictwa i poprosić o zwrot kosztów kupna i wysyłki...

Cóż więcej mogę dodać? Łatwo można się domyślić, co lubię, a co mnie denerwuje w książkach po przeczytaniu choćby jednej recenzji, więc chyba nie ma większego sensu dłużej rozwodzić się nad tym tematem:-)

Najlepsze książki roku pierwszego:
6. Anna Kańtoch, Przedksiężycowi, Fabryka Słów 2009 - za oryginalny świat, ciekawych i niejednoznacznych bohaterów, coraz lepszy styl i zabarwiony ironią humor;
5. Marcin Wolski, Antybaśnie z 1001 dnia, SuperNOWA  2004 - za zabawę z konwencją baśni, którą tak lubię, humor i świetny styl opowieści;
4. Krzysztof Kotowski, Noc Kapłanów, Cat Book 2008 - za bezsenne od miesięcy noce  spędzone na czytaniu tej powieści, doskonale poprowadzoną intrygę, prześmieszne i cięte dialogi, barwnych bohaterów;
3. Roland Topor, Najpiękniejsza para piersi na świecie, L&L 1995 - za krótką formę z zaskakującą puentą, groteskę, cyniczny humor, odwagę i bezpardonowość w wyborze tematów;
2. Katarzyna Miller & Tatiana Cichocka, Bajki rozebrane, JK 2008 - za pokazanie, że baśnie kryją ludzką tożsamość, wiele z tej książki dowiedziałam się o sobie samej;
1. Philip K. Dick, Opowiadania najlepsze, Rebis  2008 i A jeśli nasz świat jest ich rajem?, Helion 2008 - tutaj nie mogłam rozsądzić; dla pierwszej pozycji za niesamowicie realistyczne i najbardziej pokręcone wizje naszej rzeczywistości, emocjonalny styl ich opisywania i zaskakujące zakończenia; druga zaś pokazała mi żywego pisarza, jego namiętności, barwną osobowość, która była mieszanką jego charakteru, uzależnień i choroby.
Najgorsze książki roku pierwszego:
6. Ewa Białołęcka, Wiedźma.com.pl, Fabryka Słów 2008 - nie wiem za co ta książka była nominowana do Zajdla, to najsłabsza powieść Białołęckiej, jaką czytałam, kiepska realizacja pomysłu, wymuszony humor, brak zainteresowania samej pisarki w opowieść;
5. Carlos Ruiz Zafon, Gra Anioła, Muza 2009 - ogromne rozczarowanie po wciągającym Cieniu wiatru, zero polotu i nuda więjąca z każdej strony powieści;
4. Kim Harrison, Przynieście mi głowę wiedźmy, Mag 2009 - przykład, jak złym stylem można spartaczyć całkiem dobry pomysł, może to wina tłumaczenia?;
3. Rhonda Byrne, Sekret, Nowa Proza 2007 - no bo to głupie jest, boleśnie i rażąco naiwne;
2. Tomasz Łysiak, Szalbierz, Picaresque 2007 - zero stylu, zero akcji, zero fabuły, zero... wszystkiego;
1. Alan Campbell, Noc Blizn, Mag 2008 - i mój "ulubieniec", może nie będę pisać powodów, bo znowu mi ciśnienie ostro w górę podejdzie...

poniedziałek, 5 października 2009

Niezły chłyt marketingowy - "Marika", Krzysztof Kotowski, Cat Book 2008

Kupiłam Marikę zachwycona Nocą Kapłanów, o której pisałam tutaj i bardzo, ale to bardzo się rozczarowałam. Przez cały czas zastanawiałam się, jak to możliwe, że tak świetny autor, który zachwycił mnie swoim stylem, celnością uwag, humorem, napisał taką nijaką książkę. Teraz wiem, jak to się stało. Otóż, Marika to jedna z pierwszych powieści tego autora, wydana pierwotnie w 2005 roku, a Cat Book po sukcesie Nocy Kapłanów zaczęło wznawiać jego wszystkie książki bez informacji, że są to wznowienia.

Jednym słowem, dałam się nabrać;-) Ta wiadomość wcale nie sprawiła bynajmniej, że Marikę oceniłam z dystansu jakoś lepiej, o nie. Nadal uważam, że jest to słaba książka, ale przynajmniej pokazuje jasno ewolucję Kotowskiego. Na lepsze, całe szczęście.
O co chodzi w książce? Skrócony opis:
Kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy w miejscu ukrytym głęboko w puszczy bez śladu znikają ludzie. Opowieści o tych wypadkach nie tylko przerażają okolicznych mieszkańców, ale także podejrzanie wzmagają aktywność grupy byłych, dawno uśpionych agentów KGB. Rozpoczyna się cichy, bezlitosny i krwawy pojedynek między nimi, a polskimi służbami specjalnymi o dostęp do przerażającej tajemnicy sprzed wielu lat. Aleksander Kołynin - dawny rosyjski szpieg, niegdyś odsunięty za zakazany związek z młodą polską opozycjonistką, musi wybrać po której stanąć stronie. Nikt nie wie, że tylko on zna prawdziwą tajemnicę Mariki.
Przyznam, że intryga całkiem zmyślna i nawet ciężko się połapać, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak brak polotu w opisywanych wydarzeniach, zaledwie zarys psychologii bohaterów i wymuszony humor nie czynią z powieści wdzięcznej lektury. Ot, zwyczajne czytadło, które wylatuje z pamięci wkrótce po dotarciu do zakończenia.

piątek, 2 października 2009

Kino w październiku

Tytuł: Dystrykt 9
Scenariusz: Neill Blomkamp & Terri Tatchell
Reżyseria:
Neill Blomkamp
Data premiery: 9 października 2009

Fabuła zapowiada się niebanalnie, film ma 8,5 punktów na 10 na portalu imdb (a to niemało i przeważnie zgadzam się z nimi w ocenach), poza tym kolega poleca:-)
W 1990 roku ogromny statek kosmiczny pozaziemskiej cywilizacji pojawił się nad Johannesburgiem w RPA. Na pokładzie znajdowali się przedstawiciele obcej rasy, których nazwano "krewetkami". Mija dwadzieścia lat. Po początkowo ciepłym przywitaniu przez ludzi nie ma już śladu. Miejsce przebywania obcych staje się zmilitaryzowanym gettem o nazwie "Dystrykt 9", które zostaje odcięte od świata i pogrąża się w nędzy. Multi-National United, korporacja zbrojeniowa, zostaje zatrudniona do dokonania siłowej eksmisji obcych z zajmowanych terenów. Operacją dowodzi Wikus Van De Merwe (Sharlto Copley). Poddany działaniu substancji chemicznej pozaziemskiego pochodzenia zapada na dziwną chorobę. "Dystrykt 9" staje się teraz jego nowym domem, a obcy - jedynymi przyjaciółmi, na których może polegać.
Tytuł: Gamer
Scenariusz: Mark Neveldine & Brian Taylor
Reżyseria: Mark Neveldine & Brian Taylor
Data premiery: 23 października 2009

Gerard Butler i nic więcej mi nie trzeba...
Niedaleka przyszłość, w której kontrolowanie umysłów innych ludzi poprzez wysoko rozwiniętą technologię stało się faktem. Kable (Gerard Butler) jest mistrzem gry "Slayers", która pozwala mu na kontrolowanie i wpływanie na działanie innych. Jego poczynania śledzą na żywo miliony wielbicieli lecz z czasem Kable zaczyna toczyć grę o swoją własną tożsamość i atakuje system, który go uwięził.

czwartek, 1 października 2009

Październik w księgarniach

Tytuł: Listy z Hadesu. Punktown
Autor: Jeffrey Thomas
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 2 października 2009

Książka, której opis zamieściłam w zapowiedziach wrześniowych, miała zostać wydana 25 września, ale nastąpiła obsuwka i pojawi się już jutro.

Tytuł: Godzina Czarownic, tom II
Autor: Anne Rice
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 6 października 2009

Jestem właśnie w trakcie lektury części pierwszej i już zacieram łapki na drugą część;-)
Michael Curry zgłębia tajemnice nowoorleańskiego rodu czarownic Mayfair, ukryty bezpiecznie w ustroniu należącym do Talamaski. Rowan tymczasem poznaje swoją rodzinę, o której istnieniu nie miała pojęcia. Liczni kuzyni okazują jej miłość i przywiązanie. Przekazują jej dziedzictwo Mayfairów wraz z domem, który dzięki Michaelowi odzyskuje dawny blask. Wszystko zdaje się układać szczęśliwie. Czy jednak kobieta należąca do starego rodu czarownic rzeczywiście może zaznać niezmąconego spokoju i żyć jak zwykły człowiek?
Tytuł: Złoty wilk
Autor: Bartłomiej Rychter
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 7 października 2009

Zaintrygował mnie ten Sanok z XIX wieku, ciekawa jestem bardzo tej epoki w Polsce, cieszy więc, że sporo wydaje się książek z polską historią w tle.
Dobiega końca wiek XIX. W Sanoku, miasteczku zagubionym pośród gór i lasów monarchii austro-węgierskiej, dokonano przerażającego odkrycia: pod klasztornym murem zostaje znalezione ciało rajcy miejskiego. Ślady wilczych kłów na rozerwanym gardle urzędnika świadczą, że padł ofiarą dzikiego zwierzęcia, jednak odciski ludzkich dłoni na nadgarstkach denata potwierdzają inną hipotezę. Kto zabił? Złoty wilk, nowa powieść Bartłomieja Rychtera, autora Kursu do Genewy, to klasyczny thriller. Bohaterowie powieści – sfrustrowani austriaccy urzędnicy skazani na wygnanie na głęboką galicyjską prowincję, polscy i żydowscy mieszczanie, rusińscy chłopi – są przedstawicielami swoich kultur, które pisarz odmalowuje z charakterystyczną dla siebie swadą, a zarazem reprezentują rozmaite punkty widzenia. Przechadzają się wąskimi uliczkami Sanoka i o dokonujących się pod ich nosem zbrodniach mają własne zdanie. Kto z nich ma rację?
Tytuł: Siedlisko
Autor: Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Grasshopper
Data wydania: 16 października 2009

O tym też wspominałam we wrześniu.

Tytuł: Żmija
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: SuperNOWA
Data wydania: 19 października 2009

Nareszcie! Oby warto było czekać...
Afganistan - tutaj od wieków ścierały się krwawo armie kolejnych władców dążących do władzy nad światem. Tu walczyli i ginęli najeźdźcy z Macedonii, Wielkiej Brytanii i Rosji. A umierających obserwowały z ukrycia zimne oczy z czarną, pionową źrenicą. Oczy złotej żmii, która jest i której nie ma. "Żmija" to nowy świat, to zupełnie nowa formuła literacka, zadziwiające połączenie fantasy i realistycznej powieści wojennej... Żmija jest piękna i złowroga…

AFGANISTAN, SIÓDMY ROK PANOWANIA ALEKSANDRA WIELKIEGO
W zapomnianej przez bogów krainie giną najdzielniejsi synowie Macedonii.
ALEKSANDROS HO TRITOS HO MAKEDON

27 LIPCA 1880
W trakcie drugiej wojny angielsko-afgańskiej,
66. pułk piechoty traci w bitwie pod Mainwandem 64 procent swego stanu.
GOD SAVE THE QUEEN!

15 LUTEGO 1989
Kres sowieckiej interwencji w Afganistanie.
Zginęło ponad 13 tysięcy żołnierzy ZSRR.
DA ZDRAWSTWUJET SOWIETSKIJ SOJUZ!

ROK 2009
Znowu tu są. Nie szurawi i nie Amerykanie.
To jacyś inni, zesłani przez szajtana niewierni.
Oby wygubił ich Allah.
LA ILAHA ILL-ALLAH…
Tytuł: Trzeci świat
Autor: Maciej Guzek
Wydawnictwo: RUNA
Data wydania: 21 października 2009

W oczekiwaniu na Czyste dobro można będzie zapchać się tym:-)
Widziałeś już świat pełen jednorożców? Świat elfów? Świat rozświetlonych dolin, świat uroczysk i tajemniczych jezior? Świat Białej Wieży i czarownych mgieł? Świat baśni? Widziałeś, wiem. Ale spójrz jeszcze raz. Przyjrzyj się uważnie, jak ten świat wygląda. Skolonizowany przez Polaków. Królikarnia ewidencjonuje go pod numerem trzecim. Dowództwo Wojska Polskiego pcha tam transporty broni, żywności i coraz to nowe zastępy poborowych. Ale cywilów wpuszcza się tam niechętnie. Nieprzypadkowo.  Jest bowiem jeszcze druga strona – Południe. Tam trudniej o sielskie landszafty.  Gdyby cię tam wpuszczono, zobaczyłbyś Dziwkę – złą, czerwoną gwiazdę, wisząca nad horyzontem. Ujrzałbyś pochody trupów i armie deformantów. Napiłbyś się wody z zatrutych studni. Spojrzałbyś w oczy zdeprawowanych herosów, w oczach których mieszka szaleństwo. Usłyszałbyś legendę o Czarowniku, który sprowadzi zagładę. Lecz wybrać się tam nie pozwolą. Chyba, że w jedną stronę. Dobrze, że wpuścili choć reportera.
Trzeci Świat, to snuta przez dziennikarza z Ziemi opowieść o świecie magii, rozdartym na pół. O świecie zwartym w odwiecznym konflikcie. O świecie, w którym Armageddon nie jest tylko i wyłącznie legendą.
Tytuł: Labirynty
Autor: Michał Cetnarowski
Wydawnictwo: Powergraph
Data wydania: październik 2009

Zapowiada się ciekawie, a czy tak jest przekonam się wkrótce.
Kiedy ktoś chciał nie tylko wystraszyć dzieci, ale naprawdę dać im o czym myśleć w długie wieczory zimy, opowiadał dalej o labiryntach wykutych pod światem. Jak mówiono, jeśli bardzo się czegoś chce, ale naprawdę bardzo, nie tak jak mleka słodzonego miodem i kruchego ciasta z orzechami, bardziej nawet niż wody w letni skwar na polu i mocniej niż koca, zimą na przełęczy – wtedy, w Labiryntach, można to ponoć otrzymać. Trzeba jednak pragnąć tak, jakby bez tego czegoś, czego pragniemy, nie można było żyć. I więcej nawet – naprawdę trzeba nie móc żyć bez tego. I trzeba szukać. Jedenaście tekstów, jedenaście żyć, jedenaście tajemnic. Alternatywna historia III wojny światowej, która jednak wybuchła, kiedy świat dzielił jeszcze Mur Berliński. Wspinaczka na Szczyt Świata, na którym możesz spotkać Boga. Dzień w świecie zniszczonym przez obcych. Wędrówka w zmieniających się podziemiach Wieży Strażniczej.
Labirynt. Wchodzisz i znajdujesz nić prowadzącą do złotowłosej pani i rozświetlonego wyjścia. Albo wybierasz kierunek przeciwny – i jak po sznurku wędrujesz ścieżką, na której końcu czeka bestia o bawolich rogach i ciemność. Labirynt jak życie.
Tytuł: Bajki dla dorosłych
Autor: antologia
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: październik 2009
Requiescat in Pacek
Dwanaście opowiadań. Jedno autorstwa Tomasza "Packa" Pacyńskiego, którego nie ma już wśród nas. I jedenaście opowiadań napisanych z myślą o nim. Jako wspomnienie o nim. Epitafium w postaci własnej kreacji. Najpiękniejszy hołd, jaki pisarz złożyć może pisarzowi. I chyba jedyny, jaki może złożyć, nie popadając w całkiem zbędny patos.
- Andrzej Sapkowski
Każda legenda ma swój początek. Legenda o przyjacielu powstaje w chwili, gdy zaczynamy o kimś, kto jest częścią naszej codzienności, mówić w czasie przeszłym. W antologii znajdą się teksty: Andrzeja Pilipiuka, EuGeniusza Dębskiego, Jacka Komudy, Tomka Pacyńskiego, Ani Kańtoch, Jarosława Grzędowicza, Maii Lidii Kossakowskiej, Magdy Kozak, Wojtka Świdziniewskiego, Rafała Dębskiego, Roberta J. Szmidta i Ewy Białołęckiej.
Tytuł: Na tropie jednorożca
Autor: Mike Resnick
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: październik 2009

Uwielbiam jego opowiadania i mam nadzieję, że powieści pisze równie inteligentne, zabawne i wciągające.
Sylwestrowy wieczór, godzina 20.35, Manhattan, biuro prywatnego detektywa, Johna Justina Mallory'ego. Mallory ukrył się tu przed oprychami i gospodarzem domu, namolnie domagającym się zaległego czynszu. Popijając bourbona, wspomina wypadki minionego, nie najlepszego dlań roku, gdy nagle zjawia się tajemniczy elf, oświadczający, że potrzebuje pomocy w odnalezieniu skradzionego jednorożca. Kiedy do detektywa dociera w końcu, że mały zielony stwór nie jest wytworem jego wyobraźni i nie zniknie wraz z upojeniem alkoholowym, wysłuchuje pełnej pasji przemowy o tym, że uprowadzona magiczna istota musi zostać odnaleziona przed upływem nocy. W przeciwnym razie elf zostanie srogo ukarany przez swój Cech. Dołączcie do Mallory’ego w jego szalonym nocnym pościgu po fantastycznym Manhattanie, gdzie można spotkać nie tylko ludzi, ale też skrzaty, gnomy a nawet harpie. Bądźcie świadkami pojedynku z przepotężnym demonem Grundym, który robi co może, aby detektyw nie odnalazł jednorożca przed upływem wyznaczonego czasu.
Tytuł: Diabeł na wieży, Zabawki diabła
Autor: Anna Kańtoch
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: październik 2009

Wiadomość o wznowieniu tych dwóch tomów Anny Kańtoch ucieszyła mnie niezmiernie, wreszcie będę mogła skompletować wszystkie książki jednej z moich ulubienic:-)
Domenic Jordan skończył medycynę, ale nie jest praktykującym lekarzem. Interesują go magia i demonologia, a ponad wszystko wyjaśnianie tajemnic, co czyni z wyjątkową dociekliwością i uporem. Akcja opowiadań poprowadzona jest misternie i nie sposób być tylko biernym obserwatorem wydarzeń, każdy staje się ich uczestnikiem. W pewnym miasteczku w zagadkowych okolicznościach znikają dzieci. Nikt nie wierzy, że związek z tym może mieć magia, a nie przypadkowy świadek, który jako ostatni widział dzieci. Atmosfera w miasteczku jest bliska wrzeniu, tłum żąda samosądu... Czy Domenic zdoła znaleźć klucz do rozwikłania zagadki i zapobiec tragedii? Wspólnie z bohaterami będziesz podążać do kolejnych miejsc i kolejnych tajemnic. Przeniesiesz się do dawnej posiadłości, w której znajduje się przytułek dla obłąkanych i w której z niewyjaśnionych powodów kamienne figury zaczynają płakać krwawymi łzami, pojawiają się dziwne napisy i... kolejne trupy. Poznasz tajemnice z dawnej przeszłości Domenica, które odcisnęły piętno w jego duszy oraz pozostawiły głębokie blizny na jego ciele. Dowiesz się, jaką moc posiada posąg nazywany Strażnikiem Nocy i jak wiele ludzie są w stanie dla niego poświęcić... W życiu bohaterów książki niezwykle ważną rolę odgrywają: sny — często prorocze, przeczucia — najczęściej złe, światło księżyca — zazwyczaj w pełni, oraz czarne, złowieszcze kruki. Nie mniej ważną rolę odgrywają światło i cień, które potrafią przybierać przerażające kształty. Te elementy budują charakterystyczny i niepowtarzalny klimat oraz atmosferę narastającego niepokoju i oczekiwania. Każda opowieść w tym zbiorze niesie ze sobą kolejną zagadkę, przed którą staniesz. Nawet się nie domyślasz, jakie może być jej rozwiązanie...