Zaczęłam oglądać serial dzięki Śmietance. Zaczęło się od odcinka 6, w dwa tygodnie połknęłam całą pierwszą serię w powtórkowych emisjach HBO. Już dawno nie oglądałam tak zabawnego i tak dobrze zrealizowanego serialu. Podobno jest tysiąc razy śmieszniejszy i wciągający niż książka, na podstawie której powstał scenariusz. Nie wiem, nie czytałam, ale w przyszłości zamierzam to nadrobić, żeby móc sobie porównać.
Wracając do serialu, to przede wszystkim zauroczyła mnie jego obsada aktorska. Anna Paquin, rozsławiona już jako dziecko za fenomenalną rolę w Fortepianie, zagrała główną bohaterkę - Sookie Stackhouse, prowincjonalną, niby stereotypową blondynkę, mimo dwudziestu kilku lat ciągle dziewicę wierzącą w wieczną miłość, ponadto posiadającą uciążliwą umiejętność czytania wszystkim w myślach. Sposób, w jaki Paquin przedstawia Sookie jest nie do opisania, to po prostu majstersztyk aktorstwa! Jej miny, naiwność, która gwałtownie zmienia się w pewność siebie, bezbronność przechądząca gładko w wojowniczość. Początkowo sama jej nie znosiłam, irytowała mnie każdym gestem, szybko jednak moje zdenerwowanie przeszło w zachwyt nad umiejętnościami aktorskimi Anny.
Gdy na swojej drodze spotyka wampira Billa (Bill?! Wampir Bill?! Myślałam, że wampiry noszą bardziej arystokratyczne imiona, jak... Edward), w którego wciela się pociągający Stephen Moyer, Sookie nareszcie może się zrelaksować, nie słyszy bowiem jego myśli. Między tym dwojgiem rozwija się niezwykle silne uczucie, najpierw pożądania, później miłości. I nie jest to tylko i wyłącznie miłość piękna i wzniosła, ale pełna wyrzeczeń - dziewczyna szybko zaczyna sobie zdawać sprawę, że życiem (albo nieżyciem) wampira rządzą już inne prawa. Bill, chociaż stara się panować nad swoimi instynktami i zachowywać jak dżentelmen, nie zawsze potrafi. Kieruje się także nieco innym systemem wartości - może zabić bez skrupułów, ale tylko wtedy, gdy uzna to za stosowne (przeważnie w obronie Sookie). Dla swojej ukochanej jednak stara się zachować w sobie choćby cząstkę człowieczeństwa.
Świetne są też kreacje bohaterów drugoplanowych. Przyjaciółkę Sookie, Tarę, gra Rutina Wesley. Tara jest zupełnym przeciwieństwem Sookie - cyniczna, często wręcz chamska i odpychająca innych, w głębi duszy jednak jest bardzo nieszczęśliwa, pragnie jedynie życia młodej kobiety, która mogłaby cieszyć się przyjaciółmi i pracą, znaleźć prawdziwą miłość, zamiast znosić upokorzenia ze strony wiecznie pijanej matki. Przyjacielem Sookie jest także Sam Merlotte (Sam Trammell), skrycie kochający się w dziewczynie i starający się ją chronić, mający jednak własne, mroczne tajemnice. To też postać niejednoznaczna, poszukująca własnej tożsamości, usiłująca zachować pozory normalności w zwariowanym świecie. Prześmieszny jest brak Sookie, Jason (Ryan Kwanten), typowy, wręcz przerysowany playboy, były gwiazdor drużyny sportowej ze szkoły średniej, pusty do granic możliwości, któremu jednak los nie szczędzi problemów. I, oczywiście, jest też Eric (Aleksander Skarsgard), blondwłosy wampir, przełożony Billa, właściciel klubu wampirzego Fangtasja (czyż nie urocza nazwa?). Jestem pewna, że większość damskiej części widowni ogląda serial właśnie ze względu na niego. Ten to wampir z krwi i kości, chciałoby się rzec - wysoki, przystojny Nord (za życia był Wikingiem), roztaczający wokół siebie aurę chłodnego magnetyzmu, znudzony i zblazowany ponad wszelkie wyobrażenie, co przedstawia poniższy screen:
Ja gram w gameboya, a Ty mnie wielbij |
Świat True Blood to rzeczywistość, w której wampiry wyszły z ukrycia i walczą o poszanowanie swoich praw. Zakładają stowarzyszenia, głosują, mają wpływ na bieżącą politykę kraju. Nie są to jednak mili sąsiedzi z naprzeciwka i wszyscy dobrze o tym wiedzą. Większości ludzi nie podoba się ich towarzystwo, jednak prawo zabrania jakiejkolwiek dyskryminacji ze względu na... rasę. Ludzie zafascynowani wampirami, które nieodmiennie i tutaj kojarzą się z wyuzdanym seksem, stają się ich zabawkami, z których mogą upuszczać sobie krwi stopniowo do czasu zużycia terminu przydatności lub do znudzenia. Wampiry mogą istnieć obok ludzi dzięki syntetycznej krwi, tytułowej Tru Blood, produkowanej przez... Coca Cola Company. Ich prawdziwa krew natomiast, nazywana V, jest wśród ludzi potężnym i szybko uzależniającym narkotykiem. W świecie True Blood każdy czyn ma jednak swoje konsekwencje, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Uwielbiam humor dialogowy i sytuacyjny tego serialu! Poniżej kilka przykładów:
- Twoja mama wie, że tu jesteś?- Moja mama nie żyje.- To tak jak ja.
Sookie do Billa po ich pierwszej wspólnej nocy:
- Jestem taka osłabiona...- To normalne, piłem twoją krew. Bierz witaminę B12.
Sookie: Po prostu tęsknię za Billem...Terry (pracownik w Merlotte's): Tak, mi też czasem brakuje kilku zmarłych...
W połączeniu z mimiką bohaterów wychodzi zabawna mieszanka.
True Blood to świetny serial w umiejętny sposób dekonstruujący mit wampira. Mamy tutaj wszystkie (no, jeszcze nie, bo przed nami kolejne sezony) zabobony i pojęcia związane z wampiryzmem, które są w subtelny i nienachalny sposób wyśmiewane. Harris wyśmiała nawet Zmierzch Stephenie Meyer, a przecież Martwy aż do zmroku został wydany dwa lata wcześniej! Obecne są też tutaj ludzkie problemy i słabości - choćby dyskryminacja ze względu na orientację seksualną, patologia w rodzinie, uzależnienia, psychozy.
Oczywiście, jest też seks i to całkiem sporo i całkiem otwarcie prezentowany, ale to w końcu serial dla dorosłych i wszystko na wysokim poziomie dobrego erotyku.
True Blood obejrzałam już dwa razy, teraz czekam z niecierpliwością na drugi sezon. Tym, którzy kręcą nosami na takie a nie inne przedstawienie fabuły - w przeciwieństwie do cyklu Zmierzch True Blood nie traktuje tematu poważnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz