wtorek, 1 września 2009

Polconowe opowieści cz. I (czwartek)

Wróciłam! Już ochłonęłam, chociaż nadal jeszcze porządkuję wrażenia. Było super! Świetnie się bawiliśmy, poznaliśmy ciekawych i przesympatycznych ludzi, nasłuchaliśmy się interesujących ciekawostek, ja znowu się "zakochałam" w pisarzu (już nie Jabłońskim, ale też z SuperNOWEJ)... Ale może zacznę od początku. Notki postaram się oprawić zdjęciami, z góry jednak przepraszam za ich słabą jakość, bo i aparat nie był najlepszy, ani ze mnie dobry fotograf:-)

Jak przewidywałam, nasz plan zweryfikowaliśmy na miejscu i to już pierwszego dnia. Jak zapewne nie pamiętacie, mieliśmy w czwartek zacząć od Savoir-vivre dla początkujących graczy RPG o 16.00;-) Przeszkodziła nam w tym niestety długaśna kolejka do akredytacji. Postanowiliśmy bowiem, wielce mądrze, udać się na teren Politechniki Łódzkiej na godzinę przed rozpoczęciem imprezy, ale okazało się, że wiele osób wpadło na ten sam pomysł. Skutkiem tego staliśmy w wężyku ponad półtorej godziny. Ponieważ jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... W oczekiwaniu poznaliśmy Lili (jak już wiecie z mojej relacji z Avangardy, większość uczestników posługuje się na takich konwentach pseudonimami i tym razem ja też!;-)), która jeszcze tego samego dnia dołączyła się do naszej dwuosobowej ekipy (a może to my dołączyliśmy do jej jednoosobowej...).
To początek, a raczej koniec góry lodowej
Udało nam się wreszcie uzyskać identyfikatory i program konwentu plus mnóstwo ulotek, z których zatrzymałam jedynie magnes na lodówkę i dwie zakładki do książek, i szybkim krokiem wbiegliśmy na III piętro, do sali 358, gdzie Klaudia Heintze zaczęła już prelekcję o Lilith, podczas której zastanawialiśmy się, czy była ona demonem, czy emancypantką. Okazało się, że na jedno wychodzi. Lilith obecna jest niemal w każdej wierze - u Hebrajczyków była pierwszą żoną Adama, która odeszła mając faceta serdecznie dosyć z jego przerośniętym ego; u Egipcjan mogła nosić imię Izis, w wierzeniach Mezopotamii powiązana była z boginią Inaną, Grecy nazywali ją Lamią, a dopiero średniowieczni chrześcijanie utożsamili ją z demonem seksu i wampiryzmem, matką inkubów i sukubów, a także wrobili ją w kuszenie Adama i Ewy. Najczęściej przedstawiana była jako niezależna, świadoma siebie kobieta o rudych lokach, skrzydłach i sowich stopach, lub owinięta w węża kusiciela, której żaden mężczyzna nie jest w stanie okiełznać:
(Dzięki bogom, że bliżej mi do Lilith niż do Ewy, uległej blondynki wykonującej polecenia męża). Obecna nie tylko w pradawnych wierzeniach, Lilith zaistniała także w popkulturze, m.in. w komiksach Marvela, gdzie zrobiono z niej wampiryczną córkę Draculi:
Ci Amerykanie...
Po tej ciekawej prelekcji zostaliśmy na następnej, traktującej o Seryjnych mordercach. Spotkanie, bardzo zabawnie zresztą, prowadzili Magda Hyla i Michał Cholewa, którzy nieco chaotycznie opowiadali o najważniejszych cechach psychopatów, okraszając opisy fragmentami z przeróżnych filmów. Nie dowiedziałam się z niej wiele nowego, poza tym, że Dexter z Laboratorium Dextera jest psycholem, niemniej zabawa była przednia. Niestety nie wyjaśniono najważniejszej tajemnicy spotkania - co to jest: 10 tysięcy prawników na dnie oceanu...;-) Następna godzina jest dla mnie dziurą w pamięci, wiem jedynie, że nie poszliśmy na uroczyste rozpoczęcie konwentu, ani na LARP-a Pokój bez klamek, który został w ostatniej chwili odwołany; zamiast tego potułaliśmy się trochę po hali MOSiRu, ale Targi Fantastyki dopiero się rozkładały.
Namiot konwentowy odwiedzany był od rana już pierwszego dnia, gdzie daniem głównym było piwo (niestety, ku rozczarowaniu smakoszy tego trunku, nie było ono regionalne, jak obiecywał organizator)
O 20.00, zgodnie z planem, wróciliśmy do auli 358 na pokaz filmu Do Rivendell i bez powrotu i to było wspaniałe ukoronowanie dnia. Fanowska produkcja fantastów z Bielawy jest parodią pierwszej części trylogii Tolkiena i niejednokrotnie rozbawiła wszystkich widzów do łez, zwłaszcza przez kilka rozbrajających gagów związanych z innymi produkcjami, m.in. z Harrym Potterem i Gwiezdnymi Wojnami. Trochę nudniejszy był drugi filmik Etykieta zastępcza, odwołujący się do czasów PRL-u, ale zakończenie uratowało go przed klapą:-) Po projekcji udaliśmy się do pizzerii Oaza, gdzie jedliśmy pyszną pizzę i rozmawialiśmy o minionym dniu. C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz