niedziela, 5 lipca 2009

Weekend pod znakiem Avangardy - sobota

Sobotę na konwencie spędziłam o wiele przyjemniej niż piątek. Po pierwsze, nie czułam się już tak wyobcowana (dopisałam sobie nick Eruana na identyfikatorze;-)). Po drugie, spotkania były o wiele ciekawsze. Przede wszystkim ucieszył mnie fakt, że prelekcja o kulturze Wikingów, pierwotnie zapowiedziana na czwartek na 21.00 (siłą rzeczy być nie mogłam, nie mieszkam w Warszawie), została przesunięta na sobotę właśnie (ha! moje zaklinanie podziałało). W związku z tym mój program sobotni wyglądał następująco:
11.00-13.00 Słowiańska apokalipsa - Witold Jabłoński
13.00-14.00 Kultura Wikingów - Paweł "Paszko" Matuszak
15.00-16.00 Wampiry, upiory, strzygonie - Adam Podgórski
16.00-17.00 Geografia mityczna: czasoprzestrzeń i geometria nieeuklidesowa w rzeczywistości bajecznej - dr Janusz Kowalski
18.00-19.00 Magiczna moc słowa - dr Zuzanna Grębecka
Gdy przyjechałam na miejsce, okazało się, że pewne przejścia zostały zamknięte i trzeba było poruszać się między poszczególnymi blokami podziemiami, więc moja orientacja przestrzenna została wystawiona na nie lada próbę (jak każda baba gubię się w tunelach). Kiedy wreszcie dotarłam do sali, gdzie miała odbywać się prelekcja Witolda Jabłońskiego, otrzymaliśmy informację, że pisarz się spóźni, bo jedzie pociągiem. Czekaliśmy grzecznie na korytarzu pół godziny i doczekaliśmy się. Według wersji Jabłońskiego zawiedli organizatorzy, którzy nie przysłali samochodu na dworzec i musiał pofatygować się taksówką. Nareszcie jednak spotkanie mogło się zacząć. Szkoda, że trwało jedynie 1,5 godziny, bo Witek (a tak poznaliśmy się osobiście i będę się tym chwalić) opowiadał bardzo interesująco i ze swadą historyka pasjonata i wielbiciela polskiej kultury o zamierzchłych czasach średniowiecznych Słowian, często odwołując się do książki Marii Janion Niesamowita Słowiańszczyzna, którą właśnie czytam. Faktem jest, że niewiele wiadomo o religii dawnych Słowian i o ich kulturze, nieprawdą jest jednak, że był to lud pokojowy, słaby i uładzony, nie mający własnych wierzeń, jak podają podręczniki historyczne. Cięli się równo i skrzętnie, krew lała się w rodach władców strumieniami, a wielu ówczesnych władyków umierało śmiercią nie do końca naturalną. Religia Słowian miała dwie interpretacje: grecką (reprezentował ją Długosz) i chrześcijańską (wiadomo jaką). Słowianie nie mieli w zwyczaju spisywać swoich wierzeń ani ich narzucać, wszędzie bowiem, gdzie się znajdowali, odnajdywali konotacje między swymi bogami a bogami innych ludów. Zresztą, jak wskazuje Jabłoński i jestem skłonna mu wierzyć, to chrześcijaństwo stało się pierwszą religią wojującą. Pisarz opowiadał również Słowianach w XI wieku i o Miecławie, księciu Mazowsza, który jest bohaterem jego najnowszej powieści. Bardzo, bardzo mnie tym zaintrygował i na pewno kupię książkę (może nawet będzie większy cykl). W ogóle z Jabłońskiego to świetny facet, bezpośredni, w żadnym razie nie napompowany, ma dużą wiedzę i w świetny, obrazowy sposób potrafi ją przekazać.
 
Zaraz po tej prelekcji pobiegłam do sąsiedniej sali, gdzie swój wykład zaczął już Paszko. I znowu, cholera, za krótkie było to spotkanie, ale mimo wszystko bardzo ciekawie poprowadzone w formie rozprawienia się z mitami o Wikingach. Dowiedziałam się na przykład, skąd wzięli swoją nazwę (nie mówili o tym na historii) - wiking to wyprawa łupieżcza po prostu, na którą wyruszali młodzi synowie, nie mający praw dziedziczenia (dziedziczył jedynie pierworodny, najstarszy, reszta musiała zapracować na swój majątek). Po drugie, Wikingowie udawali się także na wyprawy kupieckie (między VIII a X wiekiem byli jednymi z najważniejszych handlowców w basenie Morza Bałtyckiego) oraz odkrywcze - to oni po raz pierwszy odkryli Wyspy Owcze (IX w.), Islandię (X w.), Grenlandię (X w.) oraz Amerykę Północną (ok. roku 1000!!!). Wikingowie osiedlali się na podbitych ziemiach, mieszając się z tamtejszą ludnością - roślejsi, lepiej zbudowani (175 cm wzrostu to dla mnie i tak za mało, ale przy przeciętnym Europejczyku mierzącym zaledwie 165 cm robi różnicę) i ubrani, bardziej dbający o higienę (myli się co najmniej raz w tygodniu, czego nie można powiedzieć o Europejczykach) byli niewątpliwie atrakcyjniejsi. Nieprawdą jest też, że walczyli bezskładnie, mieli bowiem własne formacje bojowe, wyszkolonych wojowników w obronie (tzw. tarczownicy), w ataku (topornicy posługujący się danaxem - duńskim toporem o niewielkim, jednostronnym ostrzu na trzonku długości wojownika), łuczników, a także legendarnych bersekerów. W gospodarstwie to kobieta trzymała kasę i nią zarządzała, mogła się rozwieść, jeśli mężczyzna nie spełniał jej oczekiwań. Co ciekawe, Wikingowie nie nosili rogów na hełmach! Magia była dla nich, w przeciwieństwie do Słowian, częścią świata, niczym mistycznym. Czas przeczytać wreszcie Eddę...

W przerwie obiadowej odwiedziłam punkt księgarni Solaris, w której nabyłam Fryne Heterę autorstwa... Witka Jabłońskiego oczywiście, bo na cykl o Witelonie zabrakło mi funduszy. Znowu też obżarłam się zapiekankami, tym razem dwiema, po czym udałam się na spotkanie z wampirami. Pan Podgórski (wraz z żoną napisał m.in. Leksykon demonów polskich) był niezwykle stremowany i zaczął spotkanie od historycznej wzmianki o... UFO na terenie Polski (coś ok. roku 1620 to było). Kiedy przeszedł do właściwego tematu, czyli wampirów, wysiedziałam minutę chyba, do momentu aż zaczął wyjaśniać termin wampira. Stwierdziłam, że zbyt dużo wiem na ten temat, żeby marnować czas, i wyszłam. 

Udałam się do sali obok, gdzie... Jabłoński miał spotkanie autorskie. Dowiedziałam się co nieco o kulisach powstania cyklu o Witelonie i Fryne Hetery, oraz najnowszej powieści o Miecławie, roboczo zatytułowanej Słowo i miecz. Po spotkaniu porozmawialiśmy jeszcze chwilę w kameralnym gronie, dostałam autograf, wydębiłam też kilka potrzebnych mi informacji o wydawnictwie.

Rozmowa pewnie by się przeciągnęła, ale musiałam biec na prelekcję o geografii mitycznej, oczywiście tunelami (tym razem trafiłam za pierwszym razem). I tutaj, przyznam szczerze, nieco się rozczarowałam. Prowadzący dość nieskładnie mówił o tym, jak magia powiązana jest z matematycznymi pojęciami, co już wiedziałam, ale co mnie niezbyt interesowało. Po pół godzinie ciągnącego się jeszcze wstępu stwierdziłam, że mam wielki mętlik w głowie i zwyczajnie sobie poszłam. Jako że musiałabym 1,5 godziny czekać na prelekcję o magicznej mocy słowa, zrezygnowałam i wyruszyłam w drogę powrotną do dom.

Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z udziału w konwencie i, jeśli tylko czas mi pozwoli i będzie z czego wybierać w spotkaniach, wezmę udział w kolejnym. A na Polcon w tym roku pojadę, choćby się waliło i paliło. Dostałam też zaproszenie na Festiwal Słowian i Wikingów na wyspie Wolin (31.07-02.08), ale nie wiem jeszcze, czy będę miała możliwości finansowe i czasowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz