Przeczytałam książkę zaciekawiona recenzją na
blogu Śmietanki.
Przyznam, że już dawno nie czytało mi się tak ciężko i z trudnością przebrnęłam
przez opasłe tomiszcze. Od czasu opisywanej przeze mnie Nocy blizn nie napotkałam na powieść, w której panowałby taki bałagan
konstrukcyjny i brak logiki. A tu proszę, trafiło mi się.
Chaos wprowadzają liczne i często zupełnie
niepotrzebne dygresje, nie mające wiele wspólnego z fabułą i nie zasługujące
również na miano pobocznych wątków. Autorka namotała także mnóstwem
retrospekcji, które nie są do rozpoznania tak od razu. W czytaniu przeszkadzał
mi prosty, za prosty język i kompletny brak stylizacji historycznej; prosty
chłop wysławia się tutaj niczym rycerz:
Na Boga! Co pani wyprawia! Ma pani szczęście, że życie nauczyło mnie pertaktacji i rycerskości, bo dawniej, jak miałem słabe nerwy i silne pięści, już by było po pani. [podkreślenia moje; no sami powiedzcie, czy chłopina, który może ma za sobą podstawy edukacji, zna nie tyle te słowa, co ich znaczenie?]
Fabuła stylizowana jest chyba na rodzaj przypowieści,
jak to robi Coelho, z którego twórczością nieodmiennie kojarzyła mi się
opisywana dzisiaj lektura. Początkowo podobał mi się lekko ironiczny i
zdystansowany ton pisarki, widoczny już od prologu, jednak w toku powieści
stawał się on coraz bardziej irytujący. Odnosiłam wrażenie, że sama autorka nie
bardzo wiedziała, czy pisać poważnie czy drwić.
Beznadziejny wątek miłosny! Całkowicie
infantylny, pretensjonalny, mdły, a przez to niewiarygodny. Biedny Inigo
zakochał się w Mayo tylko dlatego, że był półprzytomny i, co tu dużo mówić,
lekko naćpany (nasmarowano go maścią zawierającą składniki halucynogenne);
czyli tak naprawdę, nie pokochał żywej dziewczyny, a wyobrażenie niebieskiego
anioła - i to ma być wzruszające? pocieszające? To raczej żałosne... Nie
wspominając już o tym, że momenty erotyczne opisywane są bez żadnej subtelności
i wrażliwości, jakby się można tego spodziewać (w końcu oboje to mają naście
lat i nigdy jeszcze nie kochali), natomiast momenty kompletnie nieerotyczne
ukazywane są w taki właśnie sposób, co budzi niesmak. Przewidywalna jest też
sama intryga, zakończenie znane jest na długo wcześniej, niż zostaje podane;
zero napięcia, akcji.
Także od strony redakcyjnej książka pozostawia
wiele do życzenia. Mnóstwo (!) głupich literówek, błędów logicznych i
stylistycznych typu "obleli" zamiast "oblali", "śmieli
się" zamiast "śmiali się". Aż oczy bolą przez tak proste błędy!
Co mnie jednak trzymało przy lekturze Ars
magiki, to przede wszystkim ładnie i całkiem wiarygodnie oddane tło historyczne
hiszpańskiej Inkwizycji. To bowiem nie jest książka o magii, tylko o Inkwizycji
właśnie, mówi o tym, co sprawę polowań czarownic w kraju Basków spowodowało.
Widać, że Riesco postudiowała historię swojego kraju z tego okresu. Bardzo
zręcznie wplotła też w fabułę starodawne wierzenia (na co zwróciła już uwagę
Śmietanka i co mnie tak zaintrygowało), które wyznawali wszyscy, nie tylko
prości ludzie, ale również księża. Magia jest tutaj częścią świata, nie należy
do zjawisk odrębnych, mistycznych, wszyscy używają prostych uroków i zaklęć.
Ale i tutaj brak wprawności pisarskiej w opisywaniu kolejnych receptur,
podanych prostym, naiwnym i lekko ironicznym językiem, co wywołuje wrażenie
naśmiewania się z własnej kultury, a chyba nie o to chodziło...
Kuleje psychologia postaci, chociaż widać, że
autorka starała się pogłębić wątpliwości, rozterki bohaterów. Udało jej się
jedynie w przypadku Salazara. Ars magica to w dużej mierze powieść o
człowieku wątpiącym, który szuka diabła, by odnaleźć Boga:
Kiedy inkwizytor generalny [...] powiedział mu o sytuacji, w jakiej znaleźli się inkwizytorzy Valle i Becerra, i zapoznał z rozpaczliwymi doniesieniami o diabelskiej sekcie, która dręczyła ludność, kiedy Salazar usłyszał, co demon tam wyczynia [...] poczuł, że jest dla niego nadzieja. Nie zdołał znaleźć śladów Boga, ale ma jeszcze szansę spotkać demona. Jeśli Zły istnieje naprawdę, jeśli jego władza jest wyjaśnieniem wszelkich nieszczęść spadających na ziemię, jeśli w tej odwiecznej, zaciekłej walce między dobrem a złem Szatan odnosi chwilowe zwycięstwo, to znaczy, że jest jeszcze nadzieja. Bo jeśli istnieje diabeł, to istnieje dlatego, że istnieje Bóg, a jeśli Bóg istnieje, Salazar na nowo w Niego uwierzy [...]
Wydaje mi się, że można było książkę bardziej
dopracować, przede wszystkim napisać więcej o samych procesach czarownic i śledztwach
Salazara, o których poczytać można jedynie na początku; skrócenie dygresji i
uporządkowanie pewnych wątków wyszłoby powieści tylko na lepsze, bo jednak
przeczytanie ponad 450 stron napisanych niewyszlifowanym językiem, który
zamiast wciągać w lekturę męczy, jest nie lada wysiłkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz