czwartek, 30 grudnia 2010

Piekło jest nowym rajem - "Ja, diablica", Katarzyna Berenika Miszczuk, W.A.B. 2010

Ja, diablica to trzecia książka w dorobku Katarzyny Miszczuk, która niewiele różni się od Wilka i Wilczycy stylem czy układem fabuły, chociaż widać pewien postęp w stosunku do książek o wilkołakach. Tę powieść można już jednak śmiało zaliczyć do komediowej odmiany paranormal romance, skierowanej przede wszystkim do młodych czytelniczek, o czym świadczy głównie tylna strona okładki (która swoją drogą zniechęca do zakupu książki) prezentująca… rzeczywistego chłopaka autorki w roli Piotrusia i w żaden sposób nie seksownego modela w roli Beletha.

Wbrew zapowiedziom nie znajdziemy tutaj gry z konwencją, autorka porusza się utartymi ścieżkami, czytelnik bez trudu rozpozna kolejne aluzje, co młode odbiorczynie mogą uznać za atut, o ile w ogóle je zauważą. Główna bohaterka Ja, diablicy ma na imię Weronika, niewiele ponad dwadzieścia lat i… została zamordowana nocą w miejskim parku. W tym momencie zaczyna się jej nowe życie, okazuje się bowiem, że trafia do Piekła jako adeptka sztuk diabelskich i zostaje diablicą właśnie. Jej zadaniem odtąd będzie targowanie się o ludzkie dusze. Jej nowym światem staje się hiszpańsko brzmiące Los Diablos, które w żaden sposób nie przypomina obrazów otchłani z katolickich wyobrażeń. Wręcz przeciwnie, Piekło to raj w podziemiach (nie od parady nazwane Niższą Arkadią), zupełne przeciwieństwo nudnego, cichego Nieba. Weronika zostaje zakwaterowana w luksusowym mieszkaniu, całymi dniami może robić, co jej się żywnie podoba, nosić ekskluzywne ubrania, używać drogich kosmetyków, popijać drinki z palemką, rozkoszować się nie-życiem po prostu. Piekło to kraina szczęśliwości, wiecznych imprez, gdzie każdy może poświęcić się swoim ludzkim marzeniom. Jego obywatelami są zwykli ludzie i wielcy świata, ale nie degeneraci, mordercy czy psychopaci. Poza nielicznymi chwilami bohaterka nie odczuwa braku właściwego życia, tym bardziej, że dowiaduje się o możliwości „udawania” żywej – może przenikać do świata śmiertelników, którzy widzą ją jako zwyczajną osobę, mogą z nią rozmawiać, dotykać jej.
Miszczuk usiłowała oddać rozterki swojej postaci, która nagle traci wszystko. Weronika ma momenty paniki, zastanawia się, co będzie z jej bratem, przyjaciółmi, jednak najbardziej brakuje jej Piotrusia, kolegi ze studiów, w którym jest skrycie zakochana. Dziewczyna uświadamia sobie, że to bez niego będzie jej najgorzej nie-żyć. Te obawy znikają, gdy tylko nowa znajoma, diablica Kleopatra, opowiada o możliwości przemieszczania się między światami – Weronika bez zastanowienia nad konsekwencjami postanawia prowadzić podwójne życie. Tutaj autorka zaprzepaściła szansę na dobrze wykreowaną psychologicznie postać, dziewczyna jest egoistką, nie myśli ani przez chwilę o konsekwencjach swojego postępowania, o tym, jak zareagują najbliżsi, gdy dowiedzą się, że właściwie to ona nie żyje (a jeśli już reagują, to całkowitą akceptacją tego stanu rzeczy).
Ja, diablica to przede wszystkim romans i tutaj autorka nie odbiega od najpopularniejszego schematu – trójkąta miłosnego. Weronika z jednej strony zakochana jest w Piotrusiu, z drugiej strony fascynuje ją przystojny diabeł Beleth, jej przewodnik po piekielnym świecie. Dziewczyna ma jednak na tyle zdrowego rozsądku, by nie zapominać, że prawdziwe diabły nie są istotami ludzkimi, a ich emocje nie równają się tym, które odczuwają śmiertelnicy. W tym względzie jednak autorka również się nie wysiliła i jej demony jakoś szczególnie nie odbiegają charakterologicznie od ludzi, wbrew kilkukrotnym zapewnieniom z jej strony. W ogóle kreacje bohaterów są kliszami postaci z poprzednich książek Miszczuk – Weronika to spokojniejsza wersja Margo, Piotruś do złudzenia przypomina cichego, zamkniętego w sobie Maxa, Kleopatra to władcza i bardziej wyuzdana kopia Ivette, Azazel w swoim zachowaniu upodabnia się do Akiego, chociaż diabeł jest zwyczajnym socjopatą. O samym „gatunku” diabła nie dowiadujemy się niczego szczególnego, podobnie zresztą o aniołach, wyniosłych, zarozumiałych sługach Boga. Rozczarowała mnie także postać Śmierci – Pratchettowi jednak nikt nie dorówna…
Widać natomiast niewielki progres względem stylu autorki – barwniejszy język z wyrazistym humorem (mocną stroną są słowne przepychanki Weroniki i Beletha oraz wszędzie obecna w Piekle liczba 6) pozwala brnąć przez lekturę w tempie ekspresowym. Nadal drażni ubogość słownictwa, wszyscy się drapieżnie uśmiechają, wszystko trafia szlag… Sama fabuła nie jest w żaden sposób skomplikowana, chociaż pewnym urozmaiceniem wydaje się być wątek Iskry Bożej i osnuta wokół niego iście diabelska (dosłownie) intryga. Mimo wszystko akcja przewidywalna jest od początku do końca, najgorsze problemy znajdują cudowne rozwiązania w ostatniej chwili. To nie powinno jednak przeszkodzić tym czytelniczkom, które szukają łatwej literatury w sam raz na podróż pociągiem bądź zatłoczonym warszawskim metrem.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

wtorek, 28 grudnia 2010

Wywiad z Kasią Miszczuk

Na stronie Katedry przeczytać możecie mój wywiad z Kasią Miszczuk. Nie wyszedł tak dobrze jakbym tego chciała, ale niestety odciągnęły mnie ważniejsze obowiązki. Mimo wszystko zapraszam do lektury:-)

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Amerykańskie wilkołaki po polsku - "Wilk", "Wilczyca", Katarzyna Berenika Miszczuk, MUZA 2006, Egmont 2009

Katarzyna Berenika Miszczuk napisała Wilka w wieku lat piętnastu, czyli w 2003 roku, wydała w 2006 roku nakładem wydawnictwa MUZA, Stephenie Meyer pierwszą część cyklu Zmierzch opublikowała w Stanach Zjednoczonych w 2005 roku. W 2009 roku w wydawnictwie Egmont pojawiła się kontynuacja Wilka zatytułowana po prostu Wilczyca, kiedy to już od dwóch lat w sercach polskich nastolatek panowała niepodzielnie wampirza saga Amerykanki. Promocja Wilczycy odbyła się pod znakiem Zmierzchu właśnie, porównaniom nie było końca. Jednak na tle powieści Stephenie Meyer twórczość młodziutkiej wówczas Kasi Miszczuk wypada o wiele lepiej, jest bardziej naturalna i chociaż naiwna, to nie infantylna.

Rzeczywiście i mnie pierwsza część dylogii (na razie, gdyż nie wiadomo, czy autorka nie popełni części trzeciej) już w początkowych zdaniach skojarzyła się z pierwszym tomem powieści Stephenie Meyer – obie książki rozpoczynają się ucieczką bohaterek przed niebezpieczeństwem z tą różnicą, że jedna śni, druga ucieka naprawdę. Nie można też zaprzeczyć, że mają podobny układ – pisane w pierwszej osobie, bohaterki są niemal rówieśniczkami, mieszkają w niewielkich prowincjonalnych miasteczkach, ich obiekty zainteresowania to przystojni (w pojęciu bohaterek), tajemniczy młodzieńcy, którzy początkowo je od siebie odpychają, ale nie mogą się im oprzeć. Obie autorki łączy również mentalność, co w przypadku Meyer żadnym pochlebstwem nie jest, natomiast dla Miszczuk jak najbardziej – w jej książkach odbija się realna, współczesna polska nastolatka (chociaż ma na imię Margo i jest Amerykanką), jej marzenia, światopogląd, uczucia.

Miszczuk nie tylko ukazała wewnętrzny świat nastolatki, udało się jej też całkiem zmyślnie wykpić psychologiczne stereotypy. Margo doskonale zdaje sobie sprawę z własnych zachowań, które są tak charakterystyczne dla dorastających dziewczyn. Nie sprawia to, że bohaterka zachowuje się odmiennie od swoich rówieśniczek, ma jednak do siebie dużo dystansu i nie boi się przyznać sama przed sobą, że zachowuje się co najmniej nierozsądnie. A już całkowitej litości autorka nie ma dla przyjaciółki bohaterki, Ivette, uwielbiającej różowy kolor żywej lalki Barbie, która wbrew wszelkim oczekiwaniom (ale jak najbardziej zgodnie ze schematem konwencji, o czym wie Katarzyna Miszczuk) staje się dla Margo niczym siostra, gotowa pomóc nawet jeśli nie do końca orientuje się w sytuacji. Ivette posiada wszystkie cechy, jakie zapewne drażniły samą autorkę w jej koleżankach i które postanowiła bezceremonialnie wyśmiać: nadmierną beztroskę, którą często można nazwać bezmyślnością, brak zainteresowań poza chłopcami i ciuchami, egzaltację najdrobniejszymi sprawami, uwielbienie dla różowego. Jednak Francuzka o sarnich oczach jest także bezpośrednia, zawsze uśmiechnięta, współczująca, ona jedyna wspiera Margo, dzieli jej radości i smutki. W Wilczycy pojawia się kolejny typ dziewczyny – szkolna intrygantka, piękna i powabna Caroline, która wykazuje nadmierne zainteresowanie chłopakiem Margo, przez co oczywiście dziewczyny się nie zaprzyjaźniają. Ta postać nie jest już przedstawiona w krzywym zwierciadle, to standardowy przypadek młodej niesympatycznej femme fatale.

Natomiast mniej dopracowana i przez to niezbyt prawdziwa jest męska część obsady książek. Max to kliszowy bohater romansów, pociągający swoją odmiennością, tajemniczością, spokojem. W kontakcie z Margo staje się całkowicie bezbronny, oboje zresztą są swoją obecnością skrępowani i uczą się dopiero porozumiewać. Przyjaciel Maxa Aki, który zaczyna podobać się Ivette, to typowy buntownik bez powodu, którego roznosi nadmierna ilość testosteronu, gniewny i nieuprzejmy, ale lojalny i odważny. W drugiej części pojawia się inny adorator Margo, sportowiec Carlos, zupełnie inny od Maxa, ale przekonany o swojej wyższości i zachowujący się jak rycerz na białym rumaku, którego bohaterka nie potrzebuje. Pozostałe postaci, przyjaciele Maxa, nauczyciele, rodzice bohaterów, to jedynie mgliste tło fabuły.

Zarówno w Wilku, jak i Wilczycy prowadzone są dwa główne wątki – miłosny i sensacyjny. W pierwszej części czytelnik obserwuje rozwój uczucia między Margo a uznawanym za metalowca Maxem, który okazuje się tytułowym wilkiem, genetycznie zmodyfikowanym nastolatkiem, który jako dziecko został zainfekowany wirusem wilkołactwa przez naukowców z pobliskiego laboratorium. Druga część to opis już trwalszego uczucia, które przechodzi swój pierwszy kryzys związany nie tylko z pojawianiem się nowych bohaterów (wspomniani wcześniej Caroline, która interesuje się Maxem, i Carlos smalący cholewki do Margo, zbieżność imion nie jest z pewnością przypadkowa), ale także z dalszymi poczynaniami tajemniczego ośrodka medycznego. 

I tu dochodzimy do motywu sensacyjnego. Kasia Miszczuk postanowiła poruszyć kwestię wojskowych eksperymentów na cywilach, ich ofiarą stała się grupa dzieciaków, która od tej pory może przemieniać się w wilki, posiada także ich zmysły, jest zręczniejsza i szybsza. Młodzi ludzie nigdy nie usiłowali się dowiedzieć, dlaczego są inni, przyjęli swoją odmienność zupełnie naturalnie, ale odgrodzili się od pozostałych murem nieufności. W wyniku niebezpiecznych wypadków jedną z nich staje się również główna bohaterka, a o jej zmaganiach z nowym doświadczeniem opowiada Wilczyca. Kwestia medycznego eksperymentu umieszcza obie powieści Miszczuk raczej w kręgu powieści sensacyjnych, młodzieżowych thrillerów z elementem fantastycznym, niż fantasy, a tym bardziej horroru. Przemawia za tym również akcja książek, prowadzona bardzo szybko, przeplatana wieloma nieoczekiwanymi zwrotami wydarzeń, co wpływa na łatwy ich odbiór (obie powieści można przeczytać w jeden wieczór).

Ciężko jest krytykować styl pisania powieści – chociaż ubogie słownictwo, młodzieżowy język wykluczający dbałość o polszczyznę, niedopracowane wątki i ich zakończenia (rozwiązania są najmniej przewidywalne i logiczne) mnie irytowały, to jednak świadomość wieku autorki sprawiała, że nie mogłam oceniać jej tak surowo, jak zrobiłabym to z powieścią dorosłego twórcy, który pisałby w ten sam sposób (tak, mam na myśli Stephenie Meyer, ale nie tylko ją). Ani Wilk, ani Wilczyca nie są powieściami dobrymi pod wyżej wymienionymi względami, ale równoważyły to inne elementy – kpiarski humor, ukazanie schematyczności wątków w krzywym zwierciadle, próby zabawy z  konwencją i prawdziwość emocji bohaterów. Mimo że wolę książki dla młodzieży pisane przez doświadczonych, dojrzałych pisarzy, powieści Katarzyny Miszczuk będę wspominać jako całkiem przyjemny powrót do czasów, kiedy sama miałam piętnaście lat, ciesząc się jednocześnie, że one już nie wrócą.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Jak zaprzyjaźnić się ze smokiem - "Naznaczeni błękitem", tom I, Ewa Białołęcka, RUNA 2010

Tkacz iluzji zdobył sobie uznanie jako drobny zbiorek kilku opowiadań o niesłyszącym chłopcu z magicznymi zdolnościami, który podobał się nie tylko młodzieży, do której jest bezpośrednio kierowany, ale także dorosłym fantastom. Antologia wydana w 1997 roku zapowiadała rozwinięcie losów Kamyka i jego przyjaciół. I tak się też stało – w 2002 roku Ewa Białołęcka wydała w wydawnictwie RUNA powieść Kamień na szczycie będącą kontynuacją opowiadań, w następnym roku pojawiła się książka Piołun i miód. I zapadła cisza na dwa lata, w ciągu których autorka pracowała nie tyle nad kontynuacją, co nad uzupełnieniem białych plam w historii Kamyka. Owocem tego jest dwutomowy zbiór opowiadań Naznaczeni błękitem (choć wydawnictwo uparcie nazywa je powieścią), który po raz pierwszy ukazał się w 2005 roku. W zapowiedziach pojawiła się ostatnia część cyklu, Czas złych baśni, na którą fani czekają z coraz mniejszą cierpliwością. Aby nieco odciągnąć ich uwagę albo, wręcz przeciwnie, przyciągnąć ponownie, wydawnictwo RUNA wypuściło na rynek drugie, rzekomo poprawione wydanie (uczciwiej byłoby określić je zmienionym, gdyż inna jest okładka, pojawiło się więcej obrazków, większa jest też czcionka, natomiast błędy są wciąż te same…) pierwszego tomu Naznaczeni błękitem.
Pomijając jednak wszystkie te zawiłości i brak terminowości samej Ewy Białołęckiej, opowiadania jej autorstwa warto polecić zwłaszcza młodym czytelnikom, chociaż mogą one nie skusić nastolatków, zdominowanych przez paranormal romance czy pełne akcji sword & sorcery, są bowiem łagodniejsze w formie, pisane są bardziej złożonymi zdaniami i nie zawierają tak wiele przemocy. Patrząc na okładkę i rysunki będące częścią nowego wydania, można odnieść wrażenie, że wydawnictwo zdawało sobie sprawę z sytuacji rynkowej i obrało młodszy cel – obrazki z pewnością spodobają się dzieciom 8-, 10-letnim, tak samo jak opowiadania.
Część pierwsza Naznaczonych błękitem zawiera pięć opowiadań, ułożonych chronologicznie (dzięki czemu można je rozpatrywać w kontekście luźnej powieści), w których poznajemy nie tylko Kamyka, ale także Złotego Roga, największego w historii Lengorii maga iluzji, żyjącego na długo przed głównym bohaterem, Nocnego Śpiewaka, posiadającego tak wielką moc tworzenia, że dar spowodował wyrośnięcie sierści jego właściciela, a także Pożeracza Chmur, nastoletniego smoka, z którym zaprzyjaźnił się Kamyk. Białołęcka w pięknym stylu opowiada losy każdego z nich, poruszając przy tym otwarcie problematykę poniżającego traktowania rzekomo niesprawnych ludzi (Kamyk), okrucieństwa silniejszych wobec słabszych (Nocny Śpiewak) czy rasizmu. Używa jasnych symboli, posługuje się wyraźnymi nawiązaniami do rzeczywistości, by czytelnikowi pokazać, że świat nie jest bajką, wychodząc ze słusznego założenia, że dzieci powinny się o tym dowiedzieć prędzej niż później. Naznaczeni błękitem to jednak nie tylko opowieść o złu tamtego i tego świata, autorka umiejętnie przedstawia także rozwój pięknej przyjaźni chłopca i smoka, którzy stają się dla siebie jak bracia, pokazuje też, że człowiek może osiągnąć wszystko tylko wtedy, jeżeli naprawdę tego chce i nie przeszkodzi mu w tym brak słuchu czy dłoni.
Bogaty, barwny język opowieści (czasem za bardzo naładowany emocją i patosem) poruszy wyobraźnię zarówno młodych, jak i starszych czytelników. Autorka postarała się o wiarygodne przedstawienie wszystkich swoich postaci, z niezwykłą wrażliwością i znawstwem opowiada o kompleksach niesłyszącego Kamyka czy obawach przypominającego zwierzę Nocnego Śpiewaka. Udało jej się nawet odmalować prawdziwy obraz smoka, chociaż ani jego wygląd (być może wzorowany na podaniach azjatyckich i przypominający jako żywo smoka z Nie kończącej się historii Michaela Endego), ani zachowanie (będące zlepkiem utartych wizerunków smoka w historii fantasy) nie są oryginalne. Także schematyzm stworzonej magii świata Ewy Białołęckiej nie razi, pisarka bowiem postarała się o jej wierne i szczegółowe opisanie. Magia właśnie jest swego rodzaju pretekstem do poruszenia głównego motywu stworzonego świata – to ona dzieli ludzi, powoduje, że posługujący się nią mają większe przywileje od zwykłych śmiertelników, jest także narzędziem władzy. Krąg Magów, dla wielu istniejący jako wyidealizowany obraz potęgi, do którego chciałby należeć każdy młodzik posiadający czarodziejskie zdolności, okazuje się być siedzibą wyrachowanych ludzi przekonanych o swojej wyższości i pragnących monopolu na czary, co dostrzec można już w pierwszym opowiadaniu Twierdza na Kozim Wzgórzu, a co pogłębia się wraz z lekturą.

Recenzja również na Katedrze.

sobota, 4 grudnia 2010

Grudniowe zapowiedzi

Na całe moje szczęście grudzień nie obfituje w nowości książkowe, w kinie natomiast dwa filmy, więc optymalnie.
KSIĄŻKI

Tytuł: Kroki w nieznane
Autor: antologia
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: 7 grudzień 2010

Kolejny zbiór opowiadań w słynnej serii, który ja już sobie zamówiłam na gwiazdkę.
Szósty tom corocznego almanachu światowej fantastyki. Ten przewodnik po współczesnej fantastyce cieszy się olbrzymim wzięciem czytelników nie tylko zainteresowanych tym gatunkiem. Przyczyną tego jest fakt umieszczania w almanachu kapitalnych opowiadań i nowel SF. Wszystkie są nagradzane, nominowane do nagród, wychwalane w sieci i w prasie.
To są teksty, o których się na świecie dyskutuje i tłumaczy na wiele języków.

Zawartość:
Peter Watts - Rzeczy
Charles Stross - Betonowa dżungla
Will McIntosh - Mrożona panna młoda
Rachel Swirsky - Eros, filos, agape
John Scalzi - Boże napędy
Ted Kosmatka - Boża Maszyneria
Ian McDonald - Wisznu w kocim cyrku
Julia Zonis - Me-gi-do
Felicity Shoulders - Warunkowana miłość
Ian R. MacLeod - Feralna sztuka
Ted Chiang - Cykl życia oprogramowania
KINO

Tytuł: Mr. Nobody
Scenariusz: Jaco Van Dormael
Reżyseria: Jaco Van Dormael
Data premiery: 24 grudnia 2010

O filmie tym pisałam już kilka miesięcy temu, jednak polska premiera została przesunięta i mam okazję obejrzeć go teraz.
Nemo Nobody wiedzie zwyczajne życie u boku swojej żony, Elise i trójki dzieci, aż do dnia kiedy budzi się jako stary mężczyzna w roku 2092. Jako 120-latek jest najstarszym człowiekiem na świecie i jednocześnie ostatnim śmiertelnikiem pośród ludzi, którzy stali się nieśmiertelni na skutek medycznego postępu. Co więcej nikt z obecnie żyjących nie interesuje się Nemo, ani nie zawraca sobie nim głowy. Aby wrócić do czasów obecnych, Mr. Nobody, musi odnaleźć odpowiedzi na następujące pytania - Czy jego życie mu odpowiadało? Czy kochał właściwie swoją żonę i dzieci? Teraz jego celem staje się znalezienie prawidłowych odpowiedzi.
Tytuł: Opowieści z Narnii: Podróż Wędrowca do Świtu
Scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely, Michael Petroni
Reżyseria: Michael Apted
Data premiery: 25 grudnia 2010

Trzecia część cyklu na podstawie książek C.S. Lewisa. Bardzo się cieszę, że jednak udało się ją zekranizować, chociaż boję się, co z opowieścią zrobił mało znany reżyser, który nie może się poszczycić specjalnymi osiągnięciami.
Widowiskowa opowieść o wyprawie rodzeństwa Pevensie i księcia Kaspiana, którzy na pokładzie statku zwanego "Wędrowcem do Świtu" docierają do krainy, z której pochodzi lew Aslan.

niedziela, 14 listopada 2010

piątek, 12 listopada 2010

Młodość i piękno jego przekleństwem – „The Picture of Dorian Gray”, Oscar Wilde, Bounty Books 2005

Powieść Oscara Wilde’a to klasyka literatury będąca również jedną z najważniejszych pozycji w kanonie fantastyki. Jednak podobnie jak pozostałe dzieła powstające w XIX wieku rys grozy jest tu tylko pretekstem do pokazania czegoś innego, głębszego – w wypadku Portretu Doriana Graya jest to przemiana tytułowego bohatera i jego zmagania z samym sobą, pokazanie powolnej degradacji człowieka, który stracił duszę na rzecz wiecznej młodości.

Książka, jedyna w dorobku angielskiego twórcy, nie jest jednak wyłącznie historią o Dorianie Gray’u, znajdziemy tu rozważania o życiu, poglądy samego autora na wiele tematów, głównie związanych z ukazaniem wyższości mężczyzn nad kobietami, ale także jego pojęcie sztuki, moralności, piękna. To idealna skarbnica cytatów, niejednokrotnie zresztą wykorzystywanych w licznych zbiorach aforyzmów (sporo znajduje się też na moim blogu). Wilde, umieszczając w powieści część siebie, zaprzeczył jednak sam sobie – na samym początku można przeczytać, że:
An artist should create beautiful things, but should put nothing of his own life into them.
Portret Doriana Graya bezwzględnie obnaża prawdę o epoce, w której powstał, pełnej hipokryzji żyjącej wówczas arystokracji, ujawnia mroki londyńskiego życia, które kryją się nie w ciemnych uliczkach biedoty, ale w domach wysoko urodzonych mieszkańców. Czytając już pierwsze strony, można zrozumieć, dlaczego powieść wzbudziła kontrowersje wśród ówczesnych czytelników, chociaż wtedy bardziej zarzucano autorowi umieszczenie wątku homoseksualnego niż jego szyderstw o angielskiej socjecie. Dzisiaj Portret… nie bulwersuje z powodu opisanych w nim relacji między głównymi bohaterami, wydają się wręcz subtelne w porównaniu ze współczesną literaturą poruszającą motyw związku dwóch mężczyzn. Urażone mogą się czuć jedynie niektóre kobiety jawnymi obelgami, jakich nie szczędzi autor rodzajowi żeńskiemu. Chociaż o kobietach Wilde nie wyraża się niemal ani razu pozytywnie (wyjątkiem jest hrabina Gladys, którą bohaterzy wyraźnie podziwiają za umiejętność grania wedle obowiązujących reguł jednocześnie bez rezygnacji z własnego charakteru), niejednokrotnie są to trafne obserwacje – kobiety, nawet dzisiaj, dobrowolnie poświęcają osobowość i ambicje dla mężczyzny. Najdobitniej pokazuje to na przykładzie Sibyl Vane, w której zadurzył się Dorian. Aktorka o niezwykłej urodzie i talencie w chwili, kiedy postanowiła wyjść za mąż za Graya, zdecydowała się też zrezygnować z kariery i całkowicie oddać się ukochanemu. Oczywiście obraz kobiet i nieukrywana pogarda wobec nich to spojrzenie subiektywne Wilde’a wyniesione z jego własnych, niezbyt udanych doświadczeń z płcią przeciwną. Myślę jednak , że żaden mężczyzna w tamtych czasach (ani wielu w każdych czasach) nie zadał sobie trudu, by zobaczyć świat oczami kobiet – jak wiele innych rzeczy robiły to za nich one same, wystarczy wspomnieć Jane Austen czy Georgette Heyer. O mężczyznach z kolei nie przeczytamy żadnego złego słowa, jednak większość z opinii bohaterów nie można traktować poważnie, a wręcz z perspektywy współczesnego czytelnika, czy raczej może czytelniczki, powinny być ujmowane w grube cudzysłowy i czytane z pobłażliwym uśmiechem na ustach. Kilka przykładów:
Young men want to be faithfull, and are not; old men want to be faithless, and Carnot.

My dear boy, no woman is a genius. Women are a decorative sex. They never have antyhing to say, but they say it charmingly. Women represent the riumph of matter over mind, just as men represent the tiumph of mind over morals.

Women, as some witty Frenchman once put it, inspire us with the desire to do masterpieces, and always prevent us from carrying them out.

When a woman marries again it is because she detested her first husband. When a Man marries again, it is because he adored his first wife. Women try their luck, men risk thiers.
I, moje ulubione:
A man can be happy with any woman, as long as he does not love her.
Na pierwszym planie jest oczywiście Dorian Gray, młody (wkrótce wiecznie), przystojny, o urzekającej osobowości. Nie zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że to lord Henry Wotton sprowadził zupełnie niewinnego chłopca na najgorsze manowce. W postaci Graya tkwiła rysa okrucieństwa i egoizmu od samego początku, która pogłębiała się, począwszy od dnia, kiedy Dorian wypowiedział feralne życzenie nieśmiertelności. Wilde subtelnie, bez zbytniej ingerencji, pokazuje powolną przemianę charakteru swego bohatera, który zafascynowany starszym przyjacielem zaczyna wcielać w życie jego demoralizujące rady. Autor pozostawia do końca Doriana samemu sobie, młodzieniec z nikim poza Basilem Hallwardem i Alanem Campbellem nie dzieli się swoją tajemnicą, która w końcu zaczyna go niszczyć od środka. Wilde na jego przykładzie pokazuje nie tylko to, kim się człowiek może stać, gdy nie trzymają go żadne moralne więzy, ale również to, jak łatwo człowiek tłumaczy własne błędy winą innych. Gray o to, kim się stał, winił Henry’ego i Basila, ani na chwilę nie pomyślał, że wszystko, co się stało z nim i jego duszą, zawdzięcza wyłącznie sobie.

Lord Henry Wotton nie jest już tak skomplikowaną postacią. W towarzystwie uchodzi za hedonistę, którego wszyscy jednocześnie podziwiają i obawiają się. Takim też widzi go Dorian Gray – jako nieulękłego, stojącego ponad wszelką moralnością obrońcę przyjemności. Takim także Henry chce widzieć siebie samego, jednak poza jego potoczystymi słowami czytelnik nie otrzymuje żadnych dowodów na to, że prowadzi on życie, które opisuje epigramami (doskonale odnalazłby się w dzisiejszych czasach, dobie internetu, gdzie każdy może być kim chce). Kluczem do osobowości Wottona zdają się być słowa wypowiedziane przez Basila do Doriana, aby nie wierzył wszystkiemu, co mówi Henry, ponieważ on sam w to nie wierzy. Role Henry’ego i jego młodego przyjaciela szybko się odwracają – lord przestaje być nauczycielem nowego życia, a staje się pełnym podziwu obserwatorem czynów Doriana, gdy ten z kolei zmienia się z pojętnego ucznia w mistrza, wzór do podziwiania i naśladowania dla swoich rówieśników.

Jedyną osobą poza głównym bohaterem, która zdaje sobie sprawę ze zmian, jakie zachodzą w Dorianie, jest Basil Hallward, artysta, twórca nieszczęsnego portretu. Zakochany w arystokracie bez pamięci, całkowicie od niego uzależniony jako jedyny dostrzega przemianę przyjaciela, którego przestaje poznawać. Tylko on pragnie mu pomóc, podczas gdy inni początkowo zachwycają się Dorianem, by następnie wzgardzić nim z niesmakiem za rozwiązłe życie, które prowadził. Tylko on chce zrozumieć, co się dzieje, i przez to staje się ofiarą. Basil, podobnie jak Sibyl Vane, traci szacunek Doriana przez całkowite oddanie mu swojej duszy. Śmierć malarza jest momentem przełomowym w życiu Graya, od tej chwili zaczyna on zastanawiać się nad sobą, chociaż nie z powodów wyrzutów sumienia.

Oscar Wilde po mistrzowsku oddał psychologię wszystkich postaci, jakie pojawiają się na kartach jego powieści. Jego styl, barwny i pełen emocji, porywa i wciąga do świata powieści, a plastyczne opisy sprawiają, że czytelnik czuje się tak, jakby obserwował wszystkie zdarzenia na własne oczy. Wilde, podobnie jak jego bohater swoją osobowością, oczarowuje czytelnika i bierze go w całkowite posiadanie swymi słowami. Portret Doriana Graya to powieść, którą powinien przeczytać każdy miłośnik dobrej literatury, dobrze zekranizowana przez Olivera Parkera, o czym napiszę wkrótce.

Recenzja Śmietanki.

środa, 10 listopada 2010

O angielskiej literaturze

Of all people in the world the English have the least sense of the beauty of literature.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005

wtorek, 9 listopada 2010

O relacjach z rodzicami

Children begin by loving their parents; as they grow older they judge them; sometimes they forgive them.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005

Mroczne uroki XIX-wiecznego Londynu – „Kiedy bogowie umierają”, C.S. Harris, tłumaczenie: Marta Kleinrok, Red Horse 2009

Kupiłam książkę C.S. Harris w taniej książce zachęcona blurbem opowiadającym o kryminale w mrocznym XIX-wiecznym Londynie. Nie zawiodłam się. Kiedy bogowie umierają to bardzo dobry kryminał, trzymający w napięciu zbudowaną intrygą do ostatniej chwili i z wiernie oddanym tłem historycznym epoki.

Nadrzędnym wątkiem jest tu rzeczywiście morderstwo pięknej i młodej markizy, dalsze motywy – kwestia tajemniczego, ponoć czarodziejskiego naszyjnika związana z przeszłością głównego bohatera hrabiego Sebastiana St. Cyra, jego związek z uroczą aktorką, polityczne rozgrywki – dzieją się mimochodem, uzupełniając powieść. Autorka zadbała o wiarygodną psychologię wszystkich postaci, każda z nich ma własną historię i czytelnik czuje niedosyt po niecałych 400 stronach, chciałby wiedzieć więcej.

Wartka akcja prowadzona swobodnym dostosowanym do epoki stylem sprawia, że książki nie sposób odłożyć. Wszystkie wątki prowadzone są równomiernie, każdemu Harris poświęca dokładnie tyle miejsca, ile potrzeba, tak że nakładają się na siebie wzajemnie, współgrają, dzięki czemu powieść jest pełna. Autorka zarysowała nie tylko scenerię epoki, wystrój wnętrz, stroje, język, ale też świetnie oddała jej kulturę, mentalność żyjących w owym czasie ludzi. Pokazała wyraziście silną segregację społeczną, jak traktowane były i jak zachowywały się kobiety, podejście ludzi do moralności, zwłaszcza arystokracji. Obnażyła mroczny Londyn, w którym najbardziej niebezpieczni byli właśnie ludzie posiadający władzę i pragnący mieć jej jeszcze więcej. Doskonale, choć zaledwie kilkoma słowami, Harris oddała obraz polityki wewnętrznej i zewnętrznej Wielkiej Brytanii.

Bardzo podobał mi się również wątek miłosny, przede wszystkim dlatego, że nie przytłoczył fabuły, nie był nawet równorzędny, a mimo to czytelnik otrzymał tyle informacji i emocji, ile potrzebnych było, aby zrozumieć i polubić oboje bohaterów. Sebastian St. Cyr nie jest całkowicie idealny – przegrywa w bójkach, niejednokrotnie jest o krok od śmierci (trochę zbyt często jak na taką gęstość akcji), pakuje się w kłopoty przez własne emocje. Jego relacje z rodziną są, oględnie mówiąc, niezbyt rodzinne, mężczyzna nie ma dobrego kontaktu z ojcem, który wini go za to, że żyje i nie spełnia oczekiwań rodu (jest w związku z aktorką, nie chce się żenić z panną z wysokiego rodu i zajmuje się rozwiązywaniem zagadek, ponadto ciążyło na nim oskarżenie o zabójstwo, którego wszak nie popełnił i został oczyszczony z zarzutów, ale to nadwerężyło reputację jego rodziny). Wicehrabia oczywiście nie przejmuje się tym, co myślą o nim inni, w swoim życiu kieruje się uczuciami, które, jak się okazuje, nie zawsze były dobrze ulokowane. Jego ukochana, Kat Boleyn, to popularna aktorka, która darzy Sebastiana trwałym, silnym uczuciem i jest dla niego oparciem w każdej sytuacji – pomaga mu w sprawie, podpowiada niektóre rozwiązania, opatruje rany. Ich związek byłby pełną harmonią, gdyby nie to, że pochodzą z różnych sfer, czego silną świadomość ma kobieta.

Tytuł powieści zdaje się początkowo nie mieć związku z historią i trzeba naprawdę uważnego czytania, aby odkryć, co autorka miała na myśli, jednak jest to możliwe. Jednym z ważniejszych bowiem wątków jest sprawa naszyjnika, który rzekomo daje moc kobietom przez siebie wybranym. Ostatnią jego posiadaczką była hrabina St. Cyr, matka Sebastiana, o której wiadomo, że zginęła na morzu. Wicehrabia powoli odkrywa okrutną prawdę, którą kryła przed nim cała rodzina… i więcej nie mogę zdradzić. Nadmienię tylko, że wątek fantastyczny jest tu najmniej ważny, właściwie nie ma żadnego znaczenia.

Kiedy bogowie umierają to przyjemna lektura, wciągająca od pierwszych stron, z dobrze odmalowanym tłem epoki, w której nie wszystkie rozwiązania są podane na tacy. Pochwalić muszę bardzo dobre tłumaczenie Marty Kleinrok, której udało się przenieść stylizację na język polski, co rzadko się ostatnio udaje, i świetną okładkę projektu Magdaleny Zawadzkiej. Wiele dobrego natomiast nie mogę powiedzieć o dziale korektorskim wydawnictwa – dwie osoby i tyle błędów interpunkcyjnych i literówek, że wstyd.

O romansie

When one is in love, one always begins by deceiving one's self, and one always ends by deceiving others. That is what the world calls a romance.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005

niedziela, 7 listopada 2010

O innych

The reason we all like to think so well of others is that we are all afraid for ourselves.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005

sobota, 6 listopada 2010

Rycerz może więcej - "Królestwo Niebieskie", wersja reżyserska, scenariusz: William Monahan, reżyseria: Ridley Scott, 2005

Lubię filmy Ridleya Scotta, ale Królestwo Niebieskie nie należy do jego najlepszych dzieł, chociaż z pewnością może się pochwalić liczbami: wydano na niego 130 milionów dolarów, wykorzystano ponad 1,5 tysiąca efektów wizualnych, przygotowano blisko 15 tysięcy kostiumów i 7,5 tysiąca broni, a także 3 tysiące tarcz na potrzeby obrazu. Epicki w zamiarze i w wykonaniu film to jednak tylko schematyczny, momentami wręcz przerysowany obraz krucjat, pokazujący dobitnie okrucieństwo i chciwość chrześcijaństwa, a odwagę i honor muzułmanów. Zarówno fabuła, jak i biorący w niej udział bohaterowie nie wyróżniają się niczym szczególnym, przewidywalni od początku do końca.

Uwaga: spojlery

Grany przez Orlando Blooma Balian, kowal, a jak się potem okazuje syn rycerza Godfreya z Ibelinu (Liam Neeson), to mężczyzna prawy, zawsze postępujący słusznie, nawet jeśli jego decyzje godzą w najbliższe mu osoby. W wyniku nieszczęśliwych wypadków Balian postanawia wyruszyć wraz z ojcem do Jerozolimy. Niestety Godfrey umiera w podróży, ale przed śmiercią pasuje syna na rycerza i swego sukcesora. Kiedy Balian zostaje rycerzem, staje się jeszcze bardziej prawy niż dotychczas i wyrusza do Jerozolimy, by służyć tamtejszemu królowi. Oczywiście zostaje przyjęty ciepło przez wszystkich przyjaciół zmarłego wojownika, staje się też bardzo bliski władcy, a już najbardziej bliski staje się jego siostrze, pięknej księżniczce Sybilli (Eva Green). Rycerz Balian żyje sobie spokojnie w swojej izraelskiej posiadłości, gdzie opiekuje się mieszkańcami, traktowany jest z szacunkiem należnym szczodremu ojcu, przyjmuje w gościnę swoją uroczą kochankę, a w chwili, gdy zagrożenie w postaci Muzułmanina Saladina (Ghassan Massoud) czai się u bram miasta pokoju (tak potocznie tłumaczy się nazwę „Jerozolima”), wraz ze swymi rycerzami jedzie bronić. Na przeszkodzie staje mu oczywiście zły i przebiegły krzyżowiec Gwidon z Lusignan (Marton Csokas), tak się składa, że mąż Sybilli, który po śmierci króla przejmuje władzę i prowokuje Saladina do wojny. Gwidon w swej przebrzydłości nie słucha rad kowala i wyrusza na otwartą bitwę na pustyni, gdzie jego wojsko zostaje rozbite w proch przez armię przeciwnika, która to podąża bez przeszkód na Jerozolimę. Zakończenie, jak łatwo się domyślić, jest szczęśliwe – mimo heroicznej walki garstki rycerzy, którymi stali się wszyscy mieszkańcy miasta zdolni walczyć, (bo przecież rycerz może więcej, o czym świadczy ten cytat: Does make a man a kinght make him a better man? Yes.) Balian poddaje Jerozolimę z obietnicą wypuszczenia wszystkich wolno (rycerz wierzy słowom Saladinowi, bo przecież nie jest on chrześcijańskim rzeźnikiem) i sam również odchodzi z Sybillą u boku.

Wśród wszystkich papierowych bohaterów najciekawszą i najbardziej skomplikowaną postacią do zakończenia wydawała się być Sybilla, grana przez piękną Evę Green, która doskonale radziła sobie z rolą wyniosłej, wyrachowanej królowej świetnie zdającej sobie sprawę ze swojego politycznego znaczenia, kochającej matki, która zdolna była skrócić przyszłe cierpienie syna, a później… zdołała zapomnieć i żyć, jak zwyczajna kobieta, co kompletnie nie pasowało mi do psychologii postaci. Może gdybym oglądała normalną wersję kinową a nie reżyserską (reżyserska została wydłużona o 49 min, w której znalazły się m.in. sceny z synem Sybilli i jego otrucia przez nią), byłabym po prostu niezadowolona z klasycznego happy endu, który i tak nie pasowałby mi w stosunku do wcześniejszych wydarzeń (na miejscu Scotta zabiłabym Sybillę przez samobójstwo).

Chociaż Królestwo Niebieskie nazywany jest filmem historycznym, trzeba mieć na względzie, że jest to luźna interpretacja historii, w której tylko najistotniejsze fakty zostały zachowane. Największym przekłamaniem jest związek Baliana z Sybillą, która w rzeczywistości nigdy nie miała romansu i była szczerze oddana Gwidonowi.

Tytuł obrazu jest bardzo istotny – według Jezusa Królestwo Niebieskie miało istnieć w ludziach religii chrześcijańskiej, judajskiej i muzułmańskiej spełniających wolę Boga Jedynego. Jak dobitnie pokazał Scott w swojej wizji taka jedność nigdy nie była, nie jest i nie będzie możliwa, chociaż uznanie, że przeszkodą jest tylko jedna strona, chrześcijańska, to karygodne uproszczenie.

Film natomiast urzeka przepiękną, doniosłą muzyką w kompozycji Harry’ego Gregsona-Williamsa, świetnymi i realistycznymi scenami walki i batalistycznymi oraz cudownymi zdjęciami, za które odpowiada John Mathieson.

wtorek, 2 listopada 2010

Bez przeszłości nie ma przyszłości - "Nie oglądaj się", scenariusz Marina de Van & Jacques Akchoti, reżyseria Marina de Van, 2009

Cenię francuskie kino za niejednoznaczność, nietuzinkowość, oryginalność przedstawienia znanych wątków. Taki jest też Nie oglądaj się w reżyserii Mariny de Van z Sophie Marceau i Monicą Bellucci w rolach głównych.

Jeanne (Sophie Marceau) jest autorką poczytnych biografii, ale jej marzeniem jest napisać powieść, która pomogłaby jej zrozumieć własną przeszłość. Kobieta nie pamięta bowiem nic ze swego dzieciństwa i ta nieświadomość nie daje jej spokoju, mimo że wszyscy bliscy wciąż powtarzają tytułowe „Nie oglądaj się”. Zdeterminowana odkryć tę uśpioną część siebie nagle zaczyna dostrzegać, że otoczenie wokół niej ulega zmianom – najpierw okazuje się, że stół w kuchni zmienił swoje położenie, wkrótce Jeanne z przerażeniem odkrywa zmiany, jakim ulegają jej najbliżsi. Przestaje poznawać własne dzieci i męża, sama również się przeobraża… Widok tajemniczej kobiety na taśmie wideo (Monica Bellucci) sprawia, że Jeanne postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, co się dzieje w jej życiu.

Film, posługujący się motywami z thrillera i grozy, intryguje od pierwszych minut, reżyserka wrzuca widza w sam środek momentami zbyt szybkiej akcji, niczego nie wyjaśniając, zmuszając go, by oglądał uważnie i szukał odpowiedzi na pytania: Co takiego wydarzyło się, kiedy Jeanne była dzieckiem? Czy przemiany zachodzące wokół niej to rzeczywistość, czy może projekcja jej własnego umysłu? Kim jest Jeanne? Widz odkrywa prawdę powoli razem z bohaterką, chociaż domyśla się jej nieco wcześniej. Nie oglądaj się to doskonałe studium psychologiczne, z którym lepiej poradziła sobie Sophie Marceau niż Monica Bellucci. Obraz może nie powala efektami specjalnymi, jednak są one na tyle oszczędne i sugestywne, że działają na wyobraźnię. Do całości nie pasowała mi tylko muzyka, która bardziej przypominała kryminały z lat 40. niż trzymający w napięciu thriller. Film uzmysłowił mi także, jak bardzo jesteśmy rozleniwieni przez hollywoodzkie produkcje podające nam często gotowe rozwiązania zanim jeszcze akcja rozpocznie się na dobre.

poniedziałek, 1 listopada 2010

W oczekiwaniu na zimę - listopadowe zapowiedzi

W porównaniu z październikiem listopad wypada marnie, ale to dobrze, przynajmniej są większe szanse, że dam radę przeczytać chociażby jedną nowość listopadową, a kino mam zagwarantowane.

KSIĄŻKI

Tytuł: Jedenaście pazurów
Autor: antologia
Wydawnictwo: SuperNOWA
Data wydania: 4 listopada 2010

Długo zapowiadany i wyczekiwany tom opowiadań o kotach. Mam tylko nadzieję, że nie znajdę w nim tych samych opowiadań, co w Trzynaście kotów, które SuperNOWA wydała w 1997 roku. Najbardziej ciekawa jestem opowiadań Orbitowskiego, Ciećwierza, Przybyłka i Jabłońskiego.
Na początku był kot. Istota pod każdym względem – inteligencji, fizycznego piękna, wrodzonej tajemniczości i gracji poruszania się – absolutnie doskonała. Inne dokonania naszego Stwórcy, a zwłaszcza te przemieszczające się na dwóch nogach, uznać należy za wypadek przy pracy, prototyp co najwyżej.
Jedenastu autorów, jedenaście różnych prób przeniknięcia odwiecznej kociej tajemnicy. Zebrane przez nas opowiadania reprezentują pełen asortyment gatunków współczesnej fantastyki od klasycznej science fiction poprzez fantasy, horror, space operę, urban fantasy aż po groteskę. Niektórzy z autorów podejmują koci temat nieco przewrotnie, inni całkiem poważnie. W czułym uścisku „Jedenastu pazurów” każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie: horror, że aż strach zgasić światło, literacką żonglerkę cytatami, socjologiczno-polityczną analizę wydarzeń ostatniego trzydziestolecia, inspirowaną komputerowymi grami kosmiczną bijatykę, anglosaską dystynkcję i skrzeczącą rzeczywistość.
O kotach pisano od wieków i dalej będzie się pisać, albowiem każde pokolenie próbuje na nowo rozwiązać fascynującą zagadkę kociej natury. Jak dotąd nikomu się nie udało, ale może kiedyś…?
  • Andrzej Sapkowski (przedmowa)
  • Jaga Rydzewska
  • Łukasz Orbitowski
  • Mirosława Sedzikowska
  • Piotr Patykiewicz
  • Paweł Ciećwierz
  • Marcin Wełnicki
  • Witold Jabłoński
  • Artur Baniewicz
  • Donat Szyller
  • Marcin Przybyłek
  • Paweł Kempczyński
Tytuł: Zaginione królestwa
Autor: Norman Davies
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 8 listopada 2010

Kompletnie niefantastyczna książka, ale to Norman Davies, w dodatku piszący o czasach dawnych. Muszę dodawać coś jeszcze?
Światowa premiera najnowszej książki Normana Daviesa!
Norman Davies zabiera nas w oszałamiającą podróż przez wieki dziejów. Pokazuje egzotyczne stolice i mówiące niemal wymarłymi językami narody. Przedstawia nam nieznaną historię Europy, ale i opowiada o nas samych: o Galicji, Prusach, Wielkim Księstwie Litewskim. Czy jakiś inny historyk miałby na tyle wyobraźni, żeby połączyć ze sobą upadek ZSRR, historię Gdańska i państwo barbarzyńskich Wizygotów? Po lekturze „Zaginionych Królestw” nikt już nie będzie mógł traktować uporządkowanego świata historii ze szkolnych podręczników jak prawdy objawionej. Burgundia nie będzie kojarzyć się wyłącznie z winem, a Aragonia z Aragornem z Tolkienowskiego „Władcy Pierścieni”.
Nie trzeba już chyba nikogo przekonywać, że proza Normana Daviesa to literacka uczta. Ale Norman Davies potrafi też dzięki swoim książkom czegoś nas nauczyć. Zaginione Królestwa uzmysławiają, że historia nieustannie kotłuje się i bynajmniej nie zmierza do „końca”. Wręcz przeciwnie, nie miejmy wątpliwości, świat wokół nas wcześniej czy później odejdzie w przeszłość. Tak jak odeszły światy, które Norman Davies ożywia w „Zaginionych Królestwach”.
Tytuł: H.P. Lovercraft. Biografia
Autor: S. T. Joshi
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 30 listopada 2010

Tej pozycji z pewnością nie trzeba rekomendować fanom horroru czy literatury grozy. Ponad tysiąc stron o życiu jednego z klasyków gatunku, w sam raz na długie zimowe wieczory...
„H.P. Lovecraft. Biografia” to przełomowe dzieło w dziedzinie badań życia i twórczości Lovecrafta, najlepsza na świecie biografia tego pisarza. Jej autor, znany na świecie krytyk, uznaje tę książkę za dzieło swojego życia, ukoronowanie 20 lat pracy badawczej. W 1997 r. książka zdobyła nagrodę Brama Stokera w dziedzinie literatury faktu, ponadto zbierała bardzo dobre recenzje, również od tak znanych pisarzy i krytyków jak Joyce Carol Oates, Ramsey Campbell czy Harold Bloom. Uznaje się ją za jedną z najlepszych biografii w dziejach literatury.
Dzieło to stanowi najbardziej wiarygodne źródło informacji na temat Lovecrafta na świecie. Rozwiewa ogromną ilość mitów i niejasności związanych z jego osobą i twórczością, dokładnie omawia jego filozofię, życie oraz oczywiście dzieła literackie, przedstawiając przy tym bardzo wiele zagadnień pobocznych, jak choćby historię Providence czy dzieje literatury wagonowej w Stanach Zjednoczonych. Jest to bogate kompendium, przy którym nie będą się nudzić nawet ci, którzy o Lovecrafcie nic nie wiedzą.

FILM

Tytuł: Harry Potter i Insygnia Śmierci, cz. I
Scenariusz: Steve Kloves
Reżyseria: David Yates
Data premiery: 19 listopada 2010
Najbardziej oczekiwany przeze mnie film tego roku. Ostatnie części obiecują ucztę dla oka w mrocznych barwach, co zresztą pokazuje kapitalny plakat. Szkoda, że mam świadomość, że cała ta opowieść kończy się happy endem...
Potęga Voldemorta rośnie w siłę. Przejął kontrolę nad Ministerstwem Magii i Hogwartem. Harry, Ron i Hermiona decydują się na kontynuację woli Dumbledore'a. Podejmują próbę znalezienia pozostałych horkruksów, żeby pokonać "Czarnego Pana".

niedziela, 24 października 2010

O świecie

- World used to be a bigger place.
- World is still the same. It's just less in it.
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata, scenariusz: Ted Elliott, Terry Rossio; reżyseria: Gore Verbinski, 2007.

środa, 20 października 2010

W hołdzie Wergiliuszowi - "Lawinia", Ursula K. Le Guin, tłumaczenie: Łukasz Nicpan, Książnica 2009

Literatura starożytna kojarzyła mi się zawsze z opowieściami o wielkich wojownikach, Odyseuszu, Achillesie, Herkulesie… Autorzy wychwalali ich boskie czyny, kazali im walczyć z potworami, szukać złotego runa, rzucali w wir największych wojen, z bogami i przeciw bogom. Kobiety, jeśli w ogóle występowały, stanowiły najczęściej nagrodę bohatera, zdobywaną w trakcie przygód lub będącą uwieńczeniem wędrówki. Zafascynowana tym światem Ursula K. Le Guin postanowiła dać jednej z nich głos – tytułowa Lawinia opowiada o świecie bohaterów ze swojego punktu widzenia. Opowiada urzekająco i lepiej niż niejeden starożytny poeta. 

Przyszłą żonę Eneasza czytelnik poznaje w tym samym dniu, kiedy Lawinia pierwszy raz zobaczyła Trojańczyka u brzegów swego kraju. Dziewiętnastoletnia wówczas dziewczyna wie już, że to właśnie jemu została przeznaczona, wie też, że to z nich narodzi się nowy lud. Nie powiedzieli jej tego jednak bogowie, a tajemniczy mężczyzna w magicznych lasach Albunei, Poeta, który, chociaż bohaterka nigdy nie wypowiada jego imienia, powołał ją do życia na kartach swego największego dzieła – Wergiliusz, autor Eneidy. I to właśnie spotkanie z Poetą odmieniło los Lawinii i stało się punktem wyjścia jej opowieści. O czasach, w jakich przyszło jej żyć, o bogach, których czciła, o wojnach, których była świadkiem, o mężczyźnie, którego podziwiała i kochała. Ursula Le Guin doskonale i w sposób barwny oddała realia epoki. Pisarka nie odbiega specjalnie od fabuły eposu, urozmaica wydarzenia dodatkowymi opisami, z Wergiliusza czyniąc przewodnika, który zdradza Lawinii fragmenty przyszłości jej i Eneasza. Co więcej, dopisuje własne zakończenie poematu, które przekazuje czytelnikowi bohaterka. Zupełnie inaczej podchodzi również do przedstawienia sił nadprzyrodzonych. O ile za wydarzeniami, które opisał Wergiliusz w Eneidzie, stali bogowie, a biorący w nich udział ludzie to kukiełki w ich intrygach, o tyle autorka przedstawia wydarzenia w sposób świecki, bogowie przedstawieni są tutaj jako lokalne bóstwa, opiekunowie miast, którzy czasem objawiają się wybranym śmiertelnikom; to ludzie są kowalami własnych losów, choć posłusznymi boskim wyroczniom.

Potraktowana przez Wergiliusza jako tło, w powieści Le Guin Lawinia zyskuje ciało i duszę. Wnikliwe studium psychologiczne postaci, prowadzone wciągającym stylem pisarki bez popadania w przydługie refleksje, pozwala wyobrazić ją sobie w pełni – jako godną córę królewską, rozważną władczynię przodków Rzymian, oddaną i kochającą żonę Eneasza, troskliwą matkę przyszłego władcy i wreszcie niezależną, świadomą siebie kobietę tamtych czasów, której charakter wcale tak daleko nie odbiega od wizerunku współczesnych mieszkanek rzeczywistego świata. Prowadzona w pierwszej osobie narracja pozwala wierzyć, że Lawinia żyła naprawdę, chociaż ona sama przekonana jest, że to życie dał jej Poeta:
O ile wiem, właśnie on nadał mi w ogóle jakąś postać. Zanim zabrał się do pisania, byłam tylko cieniem cienia, zaledwie imieniem w rodowej historii.
Wrażenie, że jest tylko bohaterką eposu, a nie żywą osobą, i wątpliwości z tym związane nie opuszczają Lawinii przez całe jej istnienie:
Wiem, kim byłam, mogę wam opowiedzieć, kim mogłabym być, lecz teraz istnieję tylko w tych linijkach pisma. Nie jestem pewna jakości własnego istnienia i zdumiewa mnie, że w ogóle piszę.
Nie powstrzymuje jej to jednak od czerpania z życia wszystkiego, co jej ono oferuje, z pokorą i radością. Nawet wiedza, jaką obdarzył ją Poeta, nie pozbawia Lawinii cieszenia się każdą chwilą. Poznanie przyszłości swojej, a zwłaszcza bolesna świadomość przyszłości ukochanego, nie wpływają na jej decyzje, nie wywołują gniewu na Poetę czy bogów, chociaż rodzą krótkie chwile zwątpienia. Jednak Lawinia nie stara się zmienić swego losu, nie dzieli się też brzemieniem wiedzy z Eneaszem, odwodzi ją od tego silna wiara w bogów i moc słów Wergiliusza.

Chociaż to Lawinia jest główną postacią powieści, a Eneasz opisywany z jej perspektywy, to Ursula Le Guin, podobnie jak Wergiliusz, oddaje wojownikowi niemal boską cześć, choć czyni go bardziej ludzkim niż zrobił to rzymski poeta – jej Eneasz to sprawiedliwy i mądry wódz, którego jednak przytłacza ciężar wojennych czynów. Sam siebie nie uważał za bohatera, ale zdawał sobie sprawę, że nie wolno okazywać słabości nawet najbliższym. Swoją zbroję wojownika nosił całe życie, nawet jeśli ta prawdziwa wisiała w honorowym miejscu, obnażony stawał jedynie przed Lawinią, z nią dzielił się swoimi wątpliwościami i wyrzutami sumienia. To żona okazuje się być opoką, najpierw dla swego ojca, później dla Eneasza, wreszcie dla ich syna Sylwiusza. Tę siłę wyczuwa się w jej postaci bezwiednie, Le Guin nie opisuje bowiem swojej bohaterki jako półbogini lepszej od mężczyzn, można wręcz czasem odnieść wrażenie, że wręcz przeciwnie - że jej postawa jest bierna i nadmiernie pokorna.

O samym poecie Lawinia wypowiada się zawsze z miłością i szacunkiem, powieść jest wszakże swoistym hołdem amerykańskiej pisarki złożonym Wergiliuszowi, o czym Le Guin pisze w posłowiu. Ta miłość, a także bogaty język autorki, plastyczne opisy epoki, emocjonalność, z jaką o swoim życiu opowiada bohaterka, sprawiają, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością (której nie psują sporadyczne wpadki translatorskie i korektorskie), nie mogąc się od niej oderwać, a jednocześnie nie chcąc dotrzeć do ostatniej strony.

Mniej entuzjastyczna, ale bardzo ciekawa recenzja Elenoir.

poniedziałek, 18 października 2010

Co lubię

Śmietanka zaprosiła mnie do łańcuszka o enigmatycznym temacie Co lubię... Jak rozumiem, nie ma sensu pisać o czytaniu książek, oglądaniu filmów czy pisaniu recenzji więc... będzie o tym, co lubię poza tematyką bloga. Kolejność jest całkowicie przypadkowa, proszę się nie sugerować;)

Lubię:
  • moich przyjaciół,
  • poznawać nowych ludzi,
  • spędzać czas z rodziną,
  • Jacka Danielsa z colą wieczorem,
  • herbatę z pomarańczą i sokiem malinowym na chłody,
  • kawę z mlekiem o poranku,
  • czekoladę w każdej postaci,
  • pisać swoją powieść od 10 już lat,
  • tańczyć sama i w parze,
  • spać przynajmniej osiem godzin na dobę,
  • moją pracę,
  • przesiadywać w bibliotece nad książkami, których nie mogę wypożyczyć,
  • spacerować po Warszawie,
  • wycieczki z przyjaciółką,
  • zachody i wschody słońca,
  • pełnię księżyca,
  • koty,
  • rozwiązywać zagadki w towarzystwie Lary Croft...
Chciałabym się teraz dowiedzieć, co lubią Hiliko i Krzysztof.

sobota, 16 października 2010

O cenie i wartości

Nowadays people know the price of everything, and the value of nothing.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005.

czwartek, 14 października 2010

Archipelagi literatury

Prowadzą blogi, ostatnio postanowiły stworzyć magazyn o literaturze, który planują publikować w internecie co kwartał. Niedawno ukazał się drugi numer Archipelagu, niezależnego magazynu bukinistycznego. Intrygująca, rewelacyjna okładka, nie mniej ciekawa treść, a wszystko dokładnie i w profesjonalnym wnętrzu, którego może pozazdrościć niejeden magazyn wydawany w formie papierowej. Brawo, dziewczyny! I powodzenia!

Strona Archipelagu znajduje się tutaj.

wtorek, 12 października 2010

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... - "Wieczna wojna", Joe Haldeman, tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki, Solaris 2009

Ludzie często wyobrażają sobie świat przyszłości, chociaż obecnie jest to dużo łatwiejsze niż dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Dawniej wynalazki pojawiające się w literaturze science fiction i filmach budziły jednocześnie fascynację, ale i powątpiewanie, że coś takiego jak komputer, telefon komórkowy czy internet w ogóle zostanie wymyślone. Dzisiaj mniej zastanawiamy się nad tym, jak przyszłość będzie wyglądała, nie przywiązujemy już takiej uwagi do gadżetów, bo wiemy, że skonstruowanie większości z nich nie jest niemożliwe. Coraz częściej za to zastanawiamy się, jaki będzie człowiek przyszłości, jak bardzo zmienimy się, ewoluujemy, czy będą nam potrzebne uczucia i czy w ogóle będą nam potrzebni inni ludzie.

Właśnie człowiek przyszłości interesuje Joe’ego Haldemana. Wieczna wojna bowiem nie jest jedynie opowieścią o wojnie Ziemian z obcymi. To historia ludzi, obraz tego, jacy będą za kilkaset czy kilka tysięcy lat. Niewątpliwie wyobrażenie to nie jest optymistyczne, momentami nawet przerażające, ale czytelnik odnosi nieodparte wrażenie, że prawdziwe. Napisana w latach 70. powieść nie epatuje wynalazkami czy pokazami bitew międzygwiezdnych, chociaż trzeba przyznać, że wojenne zmagania opisane są dość realistycznie. Na pierwszym planie jest tutaj William Mandella, żołnierz biorący udział w galaktycznej wojnie, oddalony miliony lat świetlnych od Ziemi, który po powrocie na ukochaną planetę nie może się na niej odnaleźć. I nie dlatego, że ludzie żyją normalnie, a jego dręczą koszmary, nie dlatego, że nie może znaleźć zwyczajnej pracy. Mandella nie może się odnaleźć po powrocie na Ziemię, ponieważ to nie jest już jego Ziemia – nie ma drzew, miasta rozrosły się w kolonie, ludzie przestali się rozmnażać ze względu na przeludnienie, władza promuje homoseksualizm jako sposób bliskości, a heteroseksualni, jak Mandella, spychani są na społeczny margines.
Idealną ucieczką od zwariowanego świata wydaje się być powrót do walki, ale i tutaj Mandella doznaje rozczarowania. Kiedy zaczynał służbę jako szeregowiec, uczono go zabijać „wrogich” Taurańczyków saperką, w dzień walczył lub trenował, w nocy zaś brał udział w seksualnych orgiach albo spotykał się z koleżankami z oddziału na nocne igraszki. Teraz okazało się, że wrogowie nauczyli się walczyć i saperki trzeba było zamienić na karabiny laserowe, a młodzi żołnierze traktują swojego heteroseksualnego dowódcę jak dziwadło. Dla Mandelli jedynym sposobem na przetrwanie szalonych czasów staje się myśl o dawnej kochance, Marygay, z którą stara się skontaktować, a kiedy mu się udaje, okazuje się, że łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń.

Sama wojna nie zmienia się mimo setek lat jej trwania – wciąż jest bezsensowna, okrutna, wyrachowana i nie służy niczemu poza niszczeniem. Haldeman wyraźnie zaznacza swoje antywojenne stanowisko cynicznym, barwnym stylem, pokazując, że prawdziwymi dowódcami bitew są wielkie koncerny przemysłowe, które ludzi wykorzystują jako ślepe, często zahipnotyzowane narzędzia. Taurańczycy to tylko istoty walczące o swoją ziemię, a człowiek po raz kolejny okazuje się być prawdziwym potworem, który uważa cały świat za należący do niego. Nietrudno dostrzec analogie do wojny wietnamskiej, w której Haldeman sam brał udział.
Chociaż Haldeman starał się pokazać realne zagrożenia, jakie wiążą się z ludzką ekspansją kosmosu, chociaż usiłował oddać zagubienie i problemy, z jakimi musiał borykać się Mandella, gdy wrócił na Ziemię, sposób opowiadania jest zbyt płytki, żeby stał się w pełni realny. Brakuje mi w tej opowieści głębi psychologicznej, mam wrażenie, że autor zmarnował potencjał, jaki tkwi w jego książce. Mandella zastanawia się nad tym, co się stało z jego planetą, jest zszokowany, ale nie trwa to długo i szybko decyduje się walczyć o zachowanie siebie. Przedkłada działanie nad rozmyślania, co mimo wszystko powoduje, że czytelnik nie odczuwa jego zagubienia realnie, sam nie zastanawia się nad opisaną przez autora wizją świata.

Podobnie nieprawdziwe są w powieści kobiety. Autor traktuje postaci żeńskie przedmiotowo – to zwykle ładne, seksowne fizycznie, ale mentalnie zachowujące się jak ich koledzy namiastki kobiet. Lesbijki natomiast to stereotypowe, wredne feministki traktujące mężczyzn jako gorszych od siebie. Być może jest to przestroga dla czytelniczek, aby nie zatracały własnej kobiecości w coraz bardziej bezwzględnym świecie – chociaż wątpliwa, biorąc pod uwagę fakt, że po „Wieczną wojnę” raczej nie sięgają kobiety. Bardziej skłaniałabym się do wersji, że za autorem przemawia tęsknota za uległymi, pięknymi opiekunkami „domowego ogniska”, które cierpliwie czekają na swych mężczyzn. Nie skupia się on bowiem na psychologii żadnej ze swoich bohaterek, nawet Marygay jest tylko wystraszoną zmianami, poszukującą opieki u Mandelli przedstawicielką „słabszej” płci.

Brak psychologizmu tłumi akcja powieści, prowadzona bez przestojów, ciągle coś się dzieje, czytelnik nie ma wiele czasu na zidentyfikowanie się z jakimkolwiek bohaterem. Jako rozrywka dla fanów powieści wojennych z przesłaniem w tle „Wieczna wojna” sprawdza się znakomicie, musiała też wywołać spore poruszenie w chwili wydania, dzisiaj jednak, chociaż nie traci na aktualności, wydaje się niepełną wizją również dlatego, że dziś, choćby po filmowych Terminatorach, które pojawiły się przecież zaledwie dziesięć lat po opublikowaniu książki Haldemana, trudno uwierzyć w wojnę przyszłości prowadzoną przez ludzi.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

niedziela, 10 października 2010

Mam już dwa lata

Czas pędzi jak szalony; nim się zorientowałam, minęły dwa lata odkąd założyłam blog. Przy okazji pierwszej rocznicy napisałam swego rodzaju manifest ideowy mojego podejścia do czytanych książek. Dzisiaj nie będę się powtarzać ani uzupełniać, ponieważ nic się nie zmieniło. Nadal czytam dużo fantasy, coraz częściej patrzę również w stronę science fiction i horroru. W drugim roku nie poświęcałam tyle czasu życiu blogowemu, ile bym chciała, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Chociaż niewiele się zmieni w tym względzie, to staram się nadrabiać zaległości, niestety prawdziwe życie i praca lekko mnie ograniczają. W następnych miesiącach mam nadzieję zamieszczać więcej recenzji z książek naukowych o fantastyce, kilkanaście ciekawych pozycji spokojnie czeka na swoją kolej. Ostatnio sięgam również po klasykę fantastyki, niedługo m.in. ukaże się moja recenzja z Portretu Doriana Graya. Chciałabym też poszerzyć blog o wpisy z recenzji gier komputerowych. W planach mam także ponowną modernizację wyglądu bloga, kto wie nawet, czy nie zmienię miejsca… Piszę o tym tutaj, żeby mieć motywację do zmian, wypominanie będzie więc mile widziane:)

Podobnie jak w zeszłym roku, zamieszczam zestawienie najlepszych i najgorszych książek. W tym roku postanowiłam również zrobić listę najlepszych i najgorszych filmów/seriali z ostatnich dwóch lat, żeby być na czysto następnym razem. Linki do recenzji znajdują się również w wąskiej szpalcie bloga. Dla przypomnienia listę najlepszych pozycji liczymy standardowo - od najsłabszych (6. miejsce) do najlepszych (1. miejsce); w przypadku najgorszych pozycji odwrotnie - na miejscu 5./6. znajduje się najmniej irytująca, na 1. the worst of the year ever.

Najlepsze książki roku drugiego:
  1. Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Wydawnictwo Literackie 2009 - za trafne i bezpruderyjne spostrzeżenia na temat polskiego społeczeństwa, za odwagę mówienia o bolączkach bez owijania w bawełnę, za barwny styl i za miłość do Williama Blake'a.
  2. Michał Cetnarowski, Labirynty, Powergraph 2009 - za niezwykłą liryczność słowa, umiejętność poruszania do głębi i oryginalność.
  3. Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu, t. 1, Fabryka Słów 2005 - za ukazanie alternatywnego świata w sposób realistyczny, za grę z konwencją, humor i rewelacyjne zakończenie tomu.
  4. Roland Topor, Cztery róże dla Lucienne, L&L 1995 - po raz kolejny Roland Topor znalazł się w zestawieniu najlepszych książek, po raz kolejny z tych samych względów - za ironię, cięty język, bezpardonowe obnażanie rzeczywistości.
  5. Bartłomiej Rychter, Złoty wilk, W.A.B. 2009 - za plastyczne i wierne historycznie opisy polskiego XIX wieku, umiejętność budowania napięcia, świetną okładkę i stronę redakcyjną.
  6. Garth Nix, Sabriel, Wydawnictwo Literackie 2004 - za rewelacyjne i oryginalne przedstawienie wątku nekromancji, ironiczny humor i wciągający styl.
Najlepsze filmy/seriale roku drugiego:
  1. Quentin Tarantino, Inglourius Basterds, 2009 - to najlepszy film zeszłego roku i najlepszy obraz Tarantino od czasu Kill Billa Vol. 1, prześmiewczy obraz II wojny światowej, świetne kreacje aktorskie, wyborne dialogi, rewelacyjna muzyka.
  2. Neil Blomkamp, Dystrykt 9, 2009 - przykład, jak niewielkim kosztem można zrobić rewelacyjny film science fiction, najlepszy debiut reżyserski ostatnich lat, genialna rola Sharlto Copley'a.
  3. Darren Aronofsky, Źródło, 2006 - jeden z najpiękniejszych, najbardziej poetyckich i wzruszających filmów o miłości i śmierci, jakie kiedykolwiek widziałam.
  4. Bennett Miller, Capote, 2005 - mocny film o wyrachowaniu i dążeniu do celu za wszelką cenę, genialna rola Philipa Seymoura Hoffmana.
  5. Tim Burton, Corpse Bride, 2005 - jeden z najlepszych filmów Tima Burtona, niesztampowa, przewrotna komedia romantyczna w mrocznej stylistyce i z równie mrocznym humorem.
  6. Alan Ball, True Blood, sezon I, 2008 - rewelacyjny serial komediowy o wampirach, parodia paranormal romance z prozą Charlaine Harris na czele, niezależny i o wiele lepszy od książkowego oryginału.
Najgorsze książki roku drugiego:
  1. Kim Harrison, Dobry, zły i nieumarły, MAG 2010 - w zeszłym roku książka Kim Harrison znalazła się na czwartym miejscu najgorszych powieści, jakie przeczytałam, dzisiaj zdecydowanie króluje miałkością fabuły, słabością stylu i pretensjonalnością.
  2. Charlaine Harris, Martwy dla świata, MAG 2010 - najsłabszy tom cyklu o Sookie Stackhouse, jaki czytałam, brak mu podstawowego atutu Harris - zabawy z konwencją, parodii.
  3. Elizabeth Chadwick, Córki Graala, Aurum 2009 - patos i schematyczność tej powieści irytował mnie proporcjonalnie do postępów w czytaniu.
  4. Henri Loevenrbruck, Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi, Otwarte 2010 - jedna z marniejszych książek dla młodzieży, jakie zdarzyło mi się czytać, przesadnie schematyczna, spłycona; nietrafiona okładka.
  5. Stephen Briggs, Humor i mądrość Świata Dysku, Prószyński i S-ka 2009 - kiepski chwyt marketingowy.
  6. China Mieville, Dworzec Perdido, Zysk i S-ka 2003 - pewnie wielu zdziwi ta książka na tej liście, ale ilekroć myślę o katordze, jaką było dla mnie jej czytanie, a także o tym, jak wielkim rozczarowaniem dla mnie się okazała, stwierdzam, że miejsce Dworca znajduje się właśnie tutaj.
Najgorsze filmy/seriale roku drugiego:
  1. Mark Steven Johnson, Ghost Rider, 2007 - jeden z najgorszych i najbardziej kiczowatych filmów, jakie miałam nieprzyjemność obejrzeć.
  2. Gavin Hood, X-Men Genesis: Wolverine, 2009 - kolejny kiepski film, odcinanie kuponów od całkiem zmyślnej trylogii o mutantach.
  3. Legend of the Seeker, sezon I, 2008 - gdy myślę o tym serialu, pierwsze określenia, jakie mi przychodzą do głowy, to "schematyczny", "przesadnie religijny", "upupiony".
  4. Mike Newell, Książę Persji: Piaski Czasu, 2010 - jedno z większych rozczarowań filmowych tego roku, uładzony, płaski, typowo hollywoodzki obraz ze szkodą dla świetnej serii gier.
  5. Joe Wright, Pokuta, 2007 - jedyną mocną stroną tego filmu jest postać Briony, fabuła i pozostali bohaterowie to marne tło.

piątek, 8 października 2010

O przebaczeniu II

When we blame ourselves we feel that no one else has a right to blame us. It is the confession, not the priest, that gives us absolution.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005.

czwartek, 7 października 2010

O ludziach II

There are only two kinds of people who are really fascinating - people who know absolutely everything, and people who know absolutely nothing.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Books 2005.

poniedziałek, 4 października 2010

O małżeństwie

Men marry because they are tired; women because they are curious; both are disappointed.
Oscar Wilde, The Picture of Dorian Gray, Bounty Book 2005.

piątek, 1 października 2010

Październik w kinach

Tytuł: Dorian Gray
Scenariusz: Toby Finlay
Reżyseria: Oliver Parker
Data premiery: 1 października 2010
 
Jedna z oczekiwanych przeze mnie premier tego roku. Trailer zapowiada film obiecująco, wiem już na pewno, że film jest pięknie zrobiony (głównie efektami komputerowymi) i ma klimatyczną muzykę, ale czy to ambitne kino? Okaże się. Jestem w trakcie czytania Portretu Doriana Graya Oscara Wilde'a, ale ponieważ ambitnie postanowiłam zapoznać się z oryginałem, zapewne film obejrzę wcześniej... Ciekawa jestem zwłaszcza roli Colina Firtha, który nie jest angielskim amantem, a występnym angielskim lordem. Jestem nieco sceptycznie nastawiona do Bena Barnesa, odtwórcy roli tytułowej, który najbardziej znany jest z filmu Opowieści z Narni: Książę Kaspian i tam wypadł dość pospolicie, nie wiem, czy jest sobie w stanie poradzić z tak naładowaną emocjami postacią jak Gray.
Jedna z najmroczniejszych legend zrealizowana w konwencji gotyckiego horroru, oparta na powieści Oscara Wilde'a. Młody chłopak, Dorian Gray (Ben Barnes) przybywa do Londynu. Na miejscu poznaje malarza Basila Hallwarda (Ben Chaplin), który zafascynowany hipnotyczną urodą i niewinnością młodzieńca postanawia namalować jego portret. Na jednym ze spotkań towarzyskich, Dorian poznaje Lorda Henry’ego Wottona (Colin Firth), który urzeka go swoimi oryginalnymi poglądami. I choć teorie Henry'ego na

...
początku budzą w chłopcu sprzeciw, to  mimowolnie im ulega. Gdy Dorian po raz pierwszy widzi swój portret, wypowiada pochopne życzenie: oddałby wszystko, żeby zachować młodość i urodę jak te uchwycone na płótnie – nawet za cenę duszy. Od tego momentu życie Doriana zmienia się radykalnie. Z niewinnego chłopca zmienia się w upadłego anioła, choć jeszcze nie wie jaką cenę przyjdzie mu zapłacić.
Tytuł: Mr. Nobody
Scenariusz: Jaco Van Dormael
Reżyseria: Jaco Van Dormael
Data premiery: 22 października 2010

Za to ten film pretenduje do ambitniejszych, przepełnionych metaforami obrazów usiłujących odpowiedzieć na życiowe pytania. Bardzo lubię Jareda Leto, który tutaj gra główną rolę, ale nie wiem, czy wybiorę się do kina, czy może poczekam na wydanie DVD, żeby obejrzeć go w spokoju.
Nemo Nobody wiedzie zwyczajne życie u boku swojej żony, Elise i trójki dzieci, aż do dnia kiedy budzi się jako stary mężczyzna w roku 2092. Jako 120-latek jest najstarszym człowiekiem na świecie i jednocześnie ostatnim śmiertelnikiem pośród ludzi, którzy stali się nieśmiertelni na skutek medycznego postępu. Co więcej nikt z obecnie żyjących nie interesuje się Nemo, ani nie zawraca sobie nim głowy. Aby wrócić do czasów obecnych, Mr. Nobody, musi odnaleźć odpowiedzi na następujące pytania - Czy jego życie mu odpowiadało? Czy kochał właściwie swoją żonę i dzieci? Teraz jego celem staje się znalezienie prawidłowych odpowiedzi.
Tytuł: Pozwól mi wejść
Scenariusz: John Ajvide Lindqvist
Reżyseria: Tomas Alfredson
Data premiery: 22 października 2010

O tym filmie/książce? (nie mogę znaleźć tego wpisu!) pisał już kiedyś Cedro. Na pewno nie zdążę już przeczytać książki, ale film na pewno obejrzę. Ciekawa jestem, w jaki sposób autorzy przedstawili dziewczynkę-wampira i czy Lina Leandersson poradziła sobie lepiej od Kirsten Dunst i jej najlepszej roli w dorobku - wampirzycy Klaudii w Wywiadzie z wampirem. W październiku w kinach pojawi się również amerykańska wersja horroru, ale jakoś nie jestem przekonana do remake'ów hollywoodzkich...
Dwunastoletni Oskar jest wrażliwym, nieco bojaźliwym chłopcem, prześladowanym przez silniejszych kolegów z klasy. Jego rówieśniczka - blada i zawsze poważna Eli wychodzi z domu tylko w nocy. Spotykają się na blokowym podwórku szwedzkiego osiedla gdzieś na peryferiach miasta. Wraz z pojawieniem się dziewczynki, w okolicy zaczynają się dziać przerażające i trudne do wytłumaczenia rzeczy. Wspólnym mianownikiem tych zdarzeń jest krew. Zamkniętego w sobie chłopca, wydaje się to fascynować. Potrwa to
...
dopóki Oskar nie odkryje, że Eli jest... wampirem. Szwedzki filmowiec Tomas Alfredson przedstawia bardzo sugestywny i nietypowy obraz dorastania. Przyjaźń, odrzucenie i przywiązanie splatają się w tym niepokojącym, mrocznym i poetyckim zarazem filmie opartym na bestsellerowej powieści Johna Ajvide Lingqvista, okrzykniętego ‘drugim Stephenem Kingiem’.
Tytuł: Vampires Suck
Scenariusz: Jason Friedberg, Aaron Seltzer
Reżyseria: Jason Friedberg, Aaron Seltzer
Data premiery: 29 października 2010

Polski tytuł to Wampiry i świry - kompletnie nieadekwatny i w ramach buntu nie zamierzam go używać. To to może nie będzie hitem i arcydziełem na miarę światowego kina, poza tym nie wiem, czy jest sens robić parodię z filmowej serii Zmierzch, która sama w sobie parodią jest, ale... po kilku drinkach, a może i bez, może to być całkiem zabawna komedia. No i pan Chow z Kac Vegas przesądził, że zamieściłam ten film w moich zapowiedziach...
Parodia młodzieżowych horrorów spod znaku "Zmierzchu", w reżyserii Jasona Friedberga i Aarona Seltzera, reżyserów "Komedii romantycznej" i "Poznaj moich Spartan", współscenarzystów "Strasznego filmu". W jednej z głównych ról: Ken Jeong, niezapomniany pan Chow z "Kac Vegas".