Właśnie człowiek przyszłości interesuje Joe’ego Haldemana. Wieczna wojna
bowiem nie jest jedynie opowieścią o wojnie Ziemian z obcymi. To
historia ludzi, obraz tego, jacy będą za kilkaset czy kilka tysięcy lat.
Niewątpliwie wyobrażenie to nie jest optymistyczne, momentami nawet
przerażające, ale czytelnik odnosi nieodparte wrażenie, że prawdziwe.
Napisana w latach 70. powieść nie epatuje wynalazkami czy pokazami bitew
międzygwiezdnych, chociaż trzeba przyznać, że wojenne zmagania opisane
są dość realistycznie. Na pierwszym planie jest tutaj William Mandella,
żołnierz biorący udział w galaktycznej wojnie, oddalony miliony lat
świetlnych od Ziemi, który po powrocie na ukochaną planetę nie może się
na niej odnaleźć. I nie dlatego, że ludzie żyją normalnie, a jego dręczą
koszmary, nie dlatego, że nie może znaleźć zwyczajnej pracy. Mandella
nie może się odnaleźć po powrocie na Ziemię, ponieważ to nie jest już
jego Ziemia – nie ma drzew, miasta rozrosły się w kolonie, ludzie
przestali się rozmnażać ze względu na przeludnienie, władza promuje
homoseksualizm jako sposób bliskości, a heteroseksualni, jak Mandella,
spychani są na społeczny margines.
Idealną ucieczką od zwariowanego świata wydaje się być powrót do
walki, ale i tutaj Mandella doznaje rozczarowania. Kiedy zaczynał służbę
jako szeregowiec, uczono go zabijać „wrogich” Taurańczyków saperką, w
dzień walczył lub trenował, w nocy zaś brał udział w seksualnych orgiach
albo spotykał się z koleżankami z oddziału na nocne igraszki. Teraz
okazało się, że wrogowie nauczyli się walczyć i saperki trzeba było
zamienić na karabiny laserowe, a młodzi żołnierze traktują swojego
heteroseksualnego dowódcę jak dziwadło. Dla Mandelli jedynym sposobem na
przetrwanie szalonych czasów staje się myśl o dawnej kochance, Marygay,
z którą stara się skontaktować, a kiedy mu się udaje, okazuje się, że
łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń.
Sama wojna nie zmienia się mimo setek lat jej trwania – wciąż jest
bezsensowna, okrutna, wyrachowana i nie służy niczemu poza niszczeniem.
Haldeman wyraźnie zaznacza swoje antywojenne stanowisko cynicznym,
barwnym stylem, pokazując, że prawdziwymi dowódcami bitew są wielkie
koncerny przemysłowe, które ludzi wykorzystują jako ślepe, często
zahipnotyzowane narzędzia. Taurańczycy to tylko istoty walczące o swoją
ziemię, a człowiek po raz kolejny okazuje się być prawdziwym potworem,
który uważa cały świat za należący do niego. Nietrudno dostrzec analogie
do wojny wietnamskiej, w której Haldeman sam brał udział.
Chociaż Haldeman starał się pokazać realne zagrożenia, jakie wiążą
się z ludzką ekspansją kosmosu, chociaż usiłował oddać zagubienie i
problemy, z jakimi musiał borykać się Mandella, gdy wrócił na Ziemię,
sposób opowiadania jest zbyt płytki, żeby stał się w pełni realny.
Brakuje mi w tej opowieści głębi psychologicznej, mam wrażenie, że autor
zmarnował potencjał, jaki tkwi w jego książce. Mandella zastanawia się
nad tym, co się stało z jego planetą, jest zszokowany, ale nie trwa to
długo i szybko decyduje się walczyć o zachowanie siebie. Przedkłada
działanie nad rozmyślania, co mimo wszystko powoduje, że czytelnik nie
odczuwa jego zagubienia realnie, sam nie zastanawia się nad opisaną
przez autora wizją świata.
Podobnie nieprawdziwe są w powieści kobiety. Autor traktuje postaci
żeńskie przedmiotowo – to zwykle ładne, seksowne fizycznie, ale
mentalnie zachowujące się jak ich koledzy namiastki kobiet. Lesbijki
natomiast to stereotypowe, wredne feministki traktujące mężczyzn jako
gorszych od siebie. Być może jest to przestroga dla czytelniczek, aby
nie zatracały własnej kobiecości w coraz bardziej bezwzględnym świecie –
chociaż wątpliwa, biorąc pod uwagę fakt, że po „Wieczną wojnę” raczej
nie sięgają kobiety. Bardziej skłaniałabym się do wersji, że za autorem
przemawia tęsknota za uległymi, pięknymi opiekunkami „domowego ogniska”,
które cierpliwie czekają na swych mężczyzn. Nie skupia się on bowiem na
psychologii żadnej ze swoich bohaterek, nawet Marygay jest tylko
wystraszoną zmianami, poszukującą opieki u Mandelli przedstawicielką
„słabszej” płci.
Brak psychologizmu tłumi akcja powieści, prowadzona bez przestojów,
ciągle coś się dzieje, czytelnik nie ma wiele czasu na zidentyfikowanie
się z jakimkolwiek bohaterem. Jako rozrywka dla fanów powieści wojennych
z przesłaniem w tle „Wieczna wojna” sprawdza się znakomicie, musiała
też wywołać spore poruszenie w chwili wydania, dzisiaj jednak, chociaż
nie traci na aktualności, wydaje się niepełną wizją również dlatego, że
dziś, choćby po filmowych Terminatorach, które pojawiły się
przecież zaledwie dziesięć lat po opublikowaniu książki Haldemana,
trudno uwierzyć w wojnę przyszłości prowadzoną przez ludzi.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz