wtorek, 30 października 2012

Zapowiedzi listopadowe

Nic mnie w listopadowych zapowiedziach specjalnie nie zainteresowało. Wybrałam jedną książkę i jeden film z tego, co oferują wydawcy. Na szczęście nie narzekam na brak lektur i propozycji filmowych.

KSIĄŻKI

Tytuł: Wszystkie baśnie
Autor: Jacob Grimm & Wilhelm Grimm
Wydawnictwo: Rea
Data premiery: 23 listopada 2012 r.

Wreszcie jakieś zbiorcze wydanie baśni braci Grimm. Mam tylko nadzieję, że te oryginalne, z zachowaniem klimatu opowieści, a nie upupione wersje…
Ponad 200 baśni i legend opracowanych na podstawie zbioru: Baśnie zebrane przez braci Grimm. Przekłady pod redakcją P. N. Polewoja. Wydanie A. F. Marksa w Sankt Petersburgu, wydanego około roku 1893. Do książki wprowadzono niezbędne zmiany, uściślenia i uzupełnienia.
Teksty zostały porównane i sprawdzone z wydaniem niemieckim „Kinder und Hausmärchen, gesammelt durch die Brüder Grimm. Volksausgabe mit Illustrationen von P. Grot-Johann und R. Leiweber. Deutsche Verlags-Anstalt, Stuttgart, Leipzig, Berlin, Wien”. Na podstawie tego samego wydania zostały odtworzone ilustracje niemieckich artystów P. Grot-Johanna oraz R. Leiwebera.
FILM
Tytuł: Looper
Scenariusz: Rian Johnson
Reżyseria: Rian Johnson
Data premiery: 2 listopada 2012 r.

Dwa miesiące po światowej premierze Looper w końcu w polskich kinach. Moja obecność obowiązkowa, nie tylko ze względu na udział Bruce’a Willisa. Nie liczę na innowacyjność albo oryginalność, ale na dobre kino akcji w łatce SF.
Rok 2072. Przestępcy eliminują swoich przeciwników, wysyłając ich do przeszłości, gdzie mają być mordowani przez wynajętych zabójców. Jeden z nich dostaje zlecenie zabicie samego siebie z przyszłości.

wtorek, 16 października 2012

Literacki patriotyzm - "451° Fahrenheita", Ray Bradbury, tłumaczenie: Iwona Michałowska-Gabrych, Solaris 2012


Czy wyobrażasz sobie świat bez książek? Gdyby ktoś mnie o to zapytał dziesięć lat temu, odpowiedziałabym bez wahania, że nie. Teraz, w dobie digitalizacji wszystkiego, wiem, że, może nie za kilka ani kilkanaście lat, ale za kilkadziesiąt książki przejdą do historii. W swej tradycyjnej postaci pozostaną eksponatami w muzeach, podczas gdy w świecie królować będą obrazy w telewizorach, komputerach, telefonach... Taką właśnie czarną wizję przyszłości przedstawia Ray Bradbury w 451° Fahrenheita. Być może w latach 50., kiedy to powieść została wydana, traktowana była jako dystopijna science fiction, dzisiaj jednak więcej w niej prawdy i przerażającej samospełniającej się przepowiedni niż mogłoby się wydawać.

Uwaga: spoilery!!!

Książka amerykańskiego pisarza nie należy do arcydzieł literackich, nie zachwyca stylem ani psychologicznie głębokimi postaciami, jej fabuła również jest dość prosta, ale być może właśnie to sprawia, że jest tak realistyczna i przejmująca. Jej wydźwięk jest tym mocniejszy, że czytelnik zdaje sobie sprawę, jak wiele z tego, co w 1953 roku wydawało się mrzonką, się już spełniło. W tej krótkiej historii autor przedstawia nam bowiem świat owładnięty przez taśmowe, bezsensowne programy telewizyjne, bez których większość ludności Ziemi nie potrafi funkcjonować. Świat, w którym nie wolno posiadać ani tym bardziej czytać książek pod groźbą utraty całego majątku, nawet życia. Świat, w którym inność jest grzechem przeciwko reszcie ludzkości. I jeśli czytelnik miał złudzenie, że ludzie czują się uciskani przez jakiś reżim, Bradbury szybko wyprowadza go z błędu - to ludzie przestali czytać, przestali rozmawiać, poznawać się, bo tak łatwiej było im znieść codzienność. Ponurym symbolem przemian pisarz uczynił jeden z najbardziej zaszczytnych i poważanych zawodów świata - strażaka. W świecie Bradbury'ego strażacy, zamiast gasić pożary i ratować ludzi i ich dobytki przed niszczycielskim żywiołem, sami wzniecają ogień, by palić książki. To z pewnością jeden z najlepiej zastosowanych paradoksów w literaturze.

Jednym z przykładów, które dowodzą, że przedstawione przez autora wydarzenia, przestały być fikcją, niech będzie poniższy cytat:
Klasyczne dzieła skracane do piętnastominutowych słuchowisk, skracane dalej, by się zmieścić na dwóch kolumnach książki, w końcu redukowane do dziesięcio-, dwunastowersowego opisu. (s. 73)
To się dzisiaj dzieje! Wystarczy wspomnieć Twittera, na którym ludzie na całym świecie „ćwierkają” o wszystkim, mieszcząc się w stu czterdziestu znakach – o swoich spostrzeżeniach, planach, marzeniach, o tym, co jedli na kolację i jakiego potężnego mają kaca. Ale ten mini-blog nie jest jedynie wykorzystywany w tak błahych celach. Posługując się Twitterem Jennifer Egan, amerykańska pisarka, laureatka Pulitzera, napisała opowiadanie. Na razie to tylko eksperymentowanie, badanie nowych ścieżek komunikacji, ale po lekturze 451° Fahrenheita nie sposób pozbyć się wrażenia, że wizja Bradbury’ego zaczyna się sprawdzać.

Podobnie jest z kwestią oryginalności i dążenia świata do równania wszystkich jego mieszkańców do jednego poziomu. Taki proces odbywa się oczywiście od zarania dziejów ludzkości, nie przepadamy za jednostkami, różniącymi się sposobem ubierania, mówienia, kolorem skóry… Nasza niechęć ma wiele aspektów, można ją nazywać ksenofobią, rasizmem, brakiem tolerancji. Bradbury nie jest też jedynym autorem, który podejmuje wyzwanie ukazania czytelnikom ich małostkowości, ale z pewnością jednym z niewielu, który ma odwagę pisać o tym wprost, czyniąc książkę symbolem walki o wolność i prawo do bycia innym:
Ludzie nie rodzą się wolni i równi, jak głosi konstytucja, ale zostają zrównani. Każdy jest idealną kopią drugiego i wszyscy są zadowoleni, bo nie ma gór, przy których czuliby się mali. Książka w domu sąsiada jest więc jak nabita broń. (s. 78)
Oprócz uniwersalnej tematyki dystopijnej czy też w dzisiejszych czasach nawet już proroczej, uważny czytelnik odnajdzie w powieści Bradbury’ego jeszcze jeden wątek – potępienie polityki i społeczeństwa Stanów Zjednoczonych Ameryki. Pisarz bezpośrednio odnosi się, z jawną pogardą i niesmakiem, do syndromu wywyższania się Amerykanów, wizji USA jako supermocarstwa, które politycy i sami mieszkańcy uskuteczniają z uporem od czasów ukształtowania się tego państwa. Wizja kraju, w którym wojsko sprawuje stałą kontrolę nad życiem mieszkańców, ogłupianych przez programy telewizyjne i nie dostrzegających wiszącego nad nimi widma ostatecznej wojny, jest ostrzeżeniem dla rodaków Bradbury’ego:
Od 1960 roku wszczęliśmy i wygraliśmy dwie wojny atomowe. Czyżbyśmy tak się świetnie się bawili na swoim podwórku, że zapomnieliśmy o bożym świecie? A może jesteśmy tak bogaci, a reszta świata tak biedna, że po prostu mamy ją gdzieś? Słyszałem plotki: świat głoduje, a my się obżeramy. Świat haruje, a my się bawimy. Ciekaw jestem, czy to prawda. Czy to dlatego tak nas nienawidzą? [...] Może książki pomogą nam to zrozumieć. Może dzięki nim przestaniemy w końcu popełniać wciąż na nowo te same cholerne błędy! (s. 96)
Uosobieniem Ameryki, ślepoty i bezwolnego konsumpcjonizmu jest żona głównego bohatera, Mildred. Kobieta całkowicie dała się pochłonąć zastałej rzeczywistości, uzależniona od telewizji nie rozstaje się z nią nawet we śnie. Jest tak przesiąknięta bezmyślnymi i nic nie znaczącymi programami, że nie przyjmuje do świadomości swojego nieszczęścia. Całkowicie postanowiła wyprzeć bolesne wspomnienia i doszła w tym tak daleko, że zapomniała, kim była. I znowu książki wydają się jedynym ratunkiem, z którego, jak pokazuje nam historia, Amerykanie nie korzystają, dalej brnąc w przekonaniu o swojej wielkości i do innych narodów odnosząc się z protekcjonalizmem i pobłażliwością (co udowadnia hollywoodzkie kino), która w przyszłości może uderzyć w nich o wiele mocniej niż to się stało 11 września 2001 roku. Oczywiście i ten wątek można traktować uniwersalistycznie, w końcu wszystkie narodowości w jakimś stopniu przejawiają podobne zachowania, niemniej jednak mam wrażenie, że Amerykanie prześcigają nas na tym polu.

Jednak mimo wszystkich tych przygnębiających i mrocznych aspektów ludzkiej osobowości, wizja Bradbury’ego nie jest zupełnie fatalistyczna. Główny bohater, Guy Montag, strażak Salamandry, zdaje sobie nagle sprawę, że życie w apatii mu nie wystarcza, że nie jest szczęśliwy. Dźwignią zmiany w jego życiu staje się znajomość z młodziutką sąsiadką, Clarisse McClellan, która przez większość uznawana za chorą psychicznie, swoimi spostrzeżeniami i pytaniami budzi w Montagu wątpliwości. Dopiero dzięki niej mężczyzna zaczyna dostrzegać, w jakiej pustce żyje od lat. Tragiczne wydarzenia, jakie zachodzą później, sprawiają, że postanawia się zbuntować, walczyć z systemem, którego do niedawna był częścią. Można odnieść więc wrażenie, że nie jest za późno na ocalenie świata, że jeśli ktoś taki jak Montag, potrafił odzyskać świadomość i wystąpić przeciwko wszystkiemu, w co dawniej wierzył, te przemiany mogą zajść także w innych.

Zachowanie Montaga wywołało we mnie jeszcze jedną refleksję. My, ludzie krajów „najbardziej cywilizowanych”, żyjemy obecnie w czasach pokoju. Wojny toczone na świecie zdają się nas nie dotyczyć, nie wpływają bezpośrednio na naszą egzystencję. Ja przynajmniej takie miałam wrażenie do niedawna. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to, co się dzieje tysiące kilometrów ode mnie, ma wpływ, czego świadectwem są chociażby podwyżki cen żywności, kryzysy finansowe, wyższe ceny paliwa i tak dalej. Mimo wszystko czuję się bezpieczna. Tak jak bohater 451° Fahrenheita. I jego nagłe przebudzenie i decyzja o wystąpieniu przeciw panującemu układowi sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, co ja bym zrobiła w podobnej sytuacji. Czy byłabym w stanie walczyć o coś więcej niż tylko własne życie, czy miałabym odwagę poświęcić je w imię idei, której zwycięstwo nie jest pewne? Czy kiedykolwiek dojdę do takiego wniosku, że gdy nie ma się nic do stracenia, można sobie pozwolić na każde ryzyko? Nie wiem i nie dowiem się tego, dopóki nie stanę przed podobnym wyborem, jednak postawa Guya Montaga wzbudziła we mnie ducha walki, swego rodzaju literacki patriotyzm, w takim zakresie, na który mam wpływ. Jestem dumna, że czytam książki i postanowiłam, jakkolwiek to by górnolotnie nie brzmiało, szerzyć świadomość literacką we własnym otoczeniu. Być może w taki sposób, choćby w małej części, sprawię, że wizja Raya Bradbury’ego się jednak nie wypełni.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

środa, 10 października 2012

Jestem numerem cztery

Nie, nie chodzi o to, że się utożsamiam z bohaterem tego kiepskiego filmu dla nastolatków. Już (a może dopiero?) po raz czwarty obchodzę swoją małą rocznicę. Ten rok nie był specjalnie owocny pod względem wpisów, a wpłynęło na to wiele czynników, o których nie będę pisać, a napiszę jedynie, że nie chciałabym, aby ta tendencja się utrzymywała i mam nadzieję, że się zmieni na lepsze.

Opublikowałam zaledwie dwadzieścia dwie recenzje książek (to o dziesięć mniej w porównaniu z rokiem ubiegłym). Dwanaście z nich można śmiało zaliczyć do fantastyki, przy czym tylko cztery z nich należą do fantasy, a więc mogę napisać, że jestem z siebie dumna, że wreszcie udało mi się uwolnić od tego gatunku. Z innych książek: jedna to powieść bardziej historyczna niż fantasy, cztery to kryminały, pozostałe nie należą do fikcyjnych. Postanowiłam sobie, że w nadchodzącym roku będę czytała więcej książek naukowych w związku z moją drugą inicjatywą, która, z braku czasu i "przymusowe" recenzje, jest w zawieszeniu, a bardzo mi zależy, aby ją jednak doprowadzić do końca. Być może będę musiała z czegoś zrezygnować, aby to osiągnąć, na razie staram się ograniczać manię książkofila i nie kupować nowych ani nie brać zbyt wiele książek do recenzji.

Dużo większa różnica dotyczy wpisów z filmów i seriali. W ciągu ostatniego roku napisałam jedynie o dziewięciu produkcjach (w zeszłym roku było dwadzieścia dwa wpisy). Oczywiście obejrzałam ich o wiele, wiele więcej, ale jakoś nie znalazłam energii do pisania o nich, być może uda mi się to w kolejnym roku funkcjonowania. Możliwe, że o kilku napiszę za jednym zamachem, ponieważ wiele z tych tytułów nie wywarło na mnie takiego wrażenia, abym potrafiła wykrzesać o nich więcej niż kilka zdań. Filmowo rok 2011/2012 zdominował Sherlock Holmes, chociaż to bardziej wynika z tego, że nie miałam żadnych trudności w pisaniu o nim, niż z tego, że nie miał konkurencji.

Tradycyjnie najlepsze książki i filmy liczone są od najsłabszych (6. miejsce) do najlepszych (1. miejsce), najgorsze natomiast odwrotnie - najlepsze z najgorszych zajmuje szóstą pozycję, najbardziej irytujące pierwszą.

Najlepsze książki roku czwartego:
  1. Blade Runner. Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, Philip K. Dickpo trzech latach Philip K. Dick wraca na miejsce pierwsze z genialną powieścią, jedną z najlepszych, jakie zdarzyło mi się czytać; tym razem jedynka za rzeczywistą wizję (nie)dalekiej przyszłości, za to, że stawiane pytania przez autora stają się tymi, które dzięki tej książce zostają w czytelniku na długo po lekturze, za charakterystyczny dla pisarza ironiczny, bezpośredni styl.
  2. Ex libris. Wyznania czytelnika, Anne Fadiman – przede wszystkim za przywrócenie mi miłości do książek i chęci ich czytania, ale też za ciekawe, wciągające, zabawne opowieści pisane przepięknym stylem prawdziwej miłośniczki literatury.
  3. Zbrodnia w błękicie, Katarzyna Kwiatkowska – za najlepszą debiutancką powieść, jaką czytałam w tym roku, za dni pełne napięcia, ciekawości i tajemnicy, oraz za świetne przedstawienie tła obyczajowego Polski XIX wieku i przemycenie kilku faktów z historii tego okresu.
  4. Excalibur, Bernard Cornwell – dla najlepszej powieści z Trylogii arturiańskiej, za umiejętność pozytywnego zaskakiwania nawet w tym trzecim tomie i ponowne zabranie mnie do średniowiecznego świata.
  5. Celtowie. Od epoki brązu do New Age, John Haywood – za doskonale przygotowaną merytoryczną, pełną szczegółów wyprawę przez wieki po kulturze celtyckiej, bez przynudzania i pouczania.
  6. Warsztat pisarza. Jak pisać, żeby publikować, Dwight V. Swain – za przekazanie świetnych i praktycznych porad dotyczących pisania, kreowania wyobraźni bez owijania w bawełnę i mydlenia oczu marzącym o wielkiej pisarskiej karierze, za mądrość.
Najlepsze filmy/seriale roku czwartego:
  1. Sherlock, sezon I, Mark Gatiss & Steven Moffat – za udowodnienie, że Sherlock Holmes może żyć w każdych czasach, za oryginalność, rewelacyjne, cięte, pełne humoru dialogi, świetną obsadę i doskonały scenariusz, za Benedicta Cumberbatcha.
  2. Sherlock, sezon II, Mark Gatiss & Steven Moffat – za utrzymanie równego poziomu i kolejną dawkę ciekawych i wciągających przygód.
  3. Hydrozagadka, Andrzej Kondratiuk – za świetne, ironiczne pełne humoru i inteligentne dialogi oraz humor sytuacyjną, za jedną z najlepszych parodii filmowych, jakie miałam okazję oglądać.
  4. Jane Eyre, Cary Fukunaga – za najbliższą realiom i najbardziej wiarygodną wersję powieści Charlotte Brontë, za prawdziwą i „surową” grę aktorską młodziutkiej Mii Wasikowskiej i rewelacyjnego jak zwykle Michaela Fassbendera, za wspaniałe zdjęcia.
Najgorsze książki roku czwartego:
  1. Powrót cienia, Tad Williams – za absolutnie pod każdym krokiem rozczarowującą kontynuację trylogii, za nieskrócenie moich męczarni trzecim tomem, a dobicie mnie informacją o bezsensownym rozwleczeniu historii na tom czwarty, za koszmarki redaktorsko-korektorskie.
  2. Złodziej z szafotu, Bernard Cornwell – za podanie mi całkowitego przeciwieństwa tego, co autor przedstawił w Trylogii arturiańskiej, za brak stylu, pomysłu, przynudzanie i brak tła historycznego.
  3. Władca wilkówJuraj Červenàk – za niebycie Andrzejem Sapkowskim… a tak poważniej za brak oryginalności we wpleceniu wierzeń słowiańskich w fabułę, za toporny język, liczne błędy, nijakich bohaterów.
  4. Brak wiadomości od Gurba, Eduardo Mendoza – za krótką, mało sensowną historyjkę bez polotu i humoru.
  5. Świat wampirów. Od Draculi do Edwarda, Manuela Dunn-Mascetti – za niecne i bez pokrycia wykorzystanie motywu Zmierzchu do bajdurzenia o wampiryzmie tonem naukowca, za błędy merytoryczne.
  6. Alkaloid, Aleksander Głowacki – za przekombinowaną, niezbyt klejącą się w całość historię, przeładowaną udziwnionymi pojęciami bez wyjaśnienia, za nieprzekonujących bohaterów.
Najgorsze filmy/seriale roku czwartego:
  1. Sherlock Holmes: Gra cieni, Guy Ritchie – za świętokradcze wręcz zmarnowanie potencjału pierwszego filmu i spłycenie produkcji do granic możliwości sztampowością.
  2. Mroczne cienie, Tim Burton – za brak Burtona w Burtonie, to przede wszystkim, za schematyczność, plastikowatość fabuły, zdjęć i postaci.
  3. Thor, Kenneth Branagh & Joss Whedon – za ogromną dawkę patosu w lukrowanej otoczce i pójście na łatwiznę w stylu „fani komiksu i tak popędzą na to do kin, to po co się będziemy starać”.
  4. Księżniczka i Żaba, Ron Clements & John Musker – za to, że po raz kolejny Disney próbuje nakarmić dziewczynki, że nie poradzą sobie tak naprawdę bez mężczyzn, za zatrzymanie się w miejscu i brak elastyczności, za utrwalanie stereotypów.
  5. Beowulf, Robert Zemeckis – wbrew słabym efektom specjalnym i trochę pompatycznej fabule to całkiem niezły film, oryginalnie podchodzący do tematu potwora i bohatera, z piękną muzyką, za grę z konwencją mitu.

czwartek, 4 października 2012

Czarny Rogan! Nadchodzi Czarny Rogan! - "Władca wilków", Juraj Červenàk, tłumaczenie: Agata Janiszewska, Erica 2012


(Tytuł recenzji jest aluzją do jednej z postaci-legend Warszawy. Niestety nie mogłam się pozbyć tego skojarzenia…)

Wierzeniami słowiańskimi interesuję się od dzieciństwa. Moja ciekawość przeszła w fascynację, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z cyklem wiedźmińskim Andrzeja Sapkowskiego. Przygody Geralta z Rivii zainspirowały również Juraja Červenàka do napisania trylogii Czarnoksiężnik, który jednak postanowił umieścić swoją historię w realiach historycznych wczesnego średniowiecza. O tym wszystkim oraz o kilku innych rzeczach autor informuje czytelnika w przedmowie do poprawionego wydania Władcy wilków. Złamałam swoją zasadę i przeczytałam ją, zanim zagłębiłam się w powieść. Gdyby nie to, być może książka podobałaby mi się bardziej. Przez autora nie mogłam się jednak powstrzymać przed porównywaniem powieści do cyklu o wiedźminie. Červenàkowi bardzo, ale to bardzo daleko do stylu i jakości, jaką dał czytelnikom polski pisarz.

Bohaterem trylogii jest Czarny Rogan, weteran wielu wojen, pogromca plemienia Awarów. Jego celem tym razem jest nie służba w obronie królów, ale zemsta na awarskich wojownikach, którzy wymordowali jego rodzinę. W czasie swojej wędrówki Rogan dowiaduje się, że bogowie wyznaczyli mu jednak inne zadanie. Tak krótko zarysowuje się fabuła historii, dla której tłem ma być przeplatanka historycznych wydarzeń, słowiańskich wierzeń i magii. I chociaż zapowiadało się całkiem ciekawie, to im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym mniej byłam zainteresowana. Winę za to ponosi przede wszystkim słaby styl słowackiego autora. Prostacko-poetycki język to kiepskie połączenie, brakuje tu stylizacji, wszyscy bohaterowie, bez względu na pozycję społeczną, posługują się tym samym, uczonym językiem rodem z popularnonaukowych książek. We wstępie autor napisał, że w poprawionym wydaniu unikał rozwlekłych opisów i nadętych porównań – boję się pomyśleć, jak wyglądała pierwsza wersja, ponieważ w tym wydaniu od porównań, powtórzeń, tautologii aż się roi. Razi strona redakcyjna, niepotrzebne przypisy, literówki, zbyt dosłowne tłumaczenie, którego nikt zdaje się nie poprawił.

Nie przekonują mnie pojawiające się tu postaci. Począwszy od Rogana, doskonałego łucznika, zbolałego ojca i męża, zatwardziałego w swej zemście, postępującego jednak lekkomyślnie i zupełnie nie jak na doświadczonego wojownika przystało. Jego towarzyszka z przypadku, Mirena zwana Osą, irytuje bezczelnością, zarozumiałością, hipokryzją wobec wiary (wierzy w swoją Chors, nie w pozostałych bogów), stereotypową postawą wojującej feministki, która nie ma za sobą głębszej historii; autor nie daje żadnej wskazówki, co mogłoby być przyczyną jej chłodu, bo przecież każdy człowiek się zmienia; ona wydaje się taka sama od zawsze. Także Wielimir, pochodzący z Borynia wojak, który po latach powraca do rodzinnej osady, to tylko prosty chłop, na którym, co dziwne, okrucieństwa wojny nie wycisnęły żadnego piętna. Jego nagła miłość do pięknej i młodej starościny Krasy jest przewidywalna i zupełnie nie ma znaczenia dla opowiadanej historii. Stojący po drugiej stronie awarscy wojownicy, Krwawe Psy, są wyraziście źli, każdy jeden i wszyscy razem, to maszyny do zabijania, wykonujący rozkazy swego władcy, kapłana ciemności Jugurrusa. Ich okrucieństwo nie zna granic, ale ono po prostu jest, nie wzbudza przerażenia czy niepokoju, chwilami tylko obrzydzenie.

O Władcy wilków nie mogłabym też powiedzieć, że ma dobre tło historyczne. Są Słowianie, są Awarowie, wiadomo, że akcja powieści dzieje się ok. IX wieku na terenach dzisiejszej Słowacji, że w osadach władzę sprawują starostowie. I to wszystko. Autor nie pokazuje życia normalnych ludzi, ich myślenia, skupia się jedynie na spustoszeniu, jakiego dokonali Awarowie, ale nie podaje szerszego kontekstu, nie wiadomo, co się dzieje gdzie indziej, jak z klęską radzą sobie mieszkańcy. Więcej o tym jest w nocie historycznej zamieszczonej na końcu książki, szkoda, że autor nie zadał sobie trudu, aby wpleść te informacje w tekst.

Jedynym plusem powieści są fragmenty opisujące bóstwa słowiańskie i elementy wierzeń. Autor całkiem zmyślnie wprowadził poszczególnych bogów, subtelnie pokazując ich obecność w świecie śmiertelników, zarysował ich intrygi i tajemnice, niejednoznaczność. Także Gorywałd, wilk, który stanie się towarzyszem Rogana, zapowiada się na ciekawą osobowość. I dlatego dam szansę i przeczytam kolejny tom.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

poniedziałek, 1 października 2012

Zapowiedzi na październik


KSIĄŻKI

Tytuł: Zgroza w Dunwich
Autor: Howard Philips Lovecraft
Wydawnictwo: Vesper
Data premiery: 3 października 2012 r.
Jeśli istniała rzecz, której Howard Phillips Lovecraft nie pomieściłby w swej otchłannej wyobraźni, był nią pośmiertny los jego własnej twórczości. Niezauważony za życia, dziś uważany za arcymistrza literatury grozy, żył tylko 47 lat. Urodził się i zmarł w Providence, kolebce anglosaskiej Ameryki. Był erudytą, staromodnym dżentelmenem, koneserem klasycznej poezji i kolonialnej architektury. Mało publikował, pisał dla przyjemności, ze straceńczą nonszalancją. Uwielbiał koty. Miewał koszmarne sny. Swe nieokiełznane fantazje przekuł w stylową i obsesyjną prozę, która do dziś nie przestaje zachwycać, przerażać i inspirować.
Czytelniku, miej się na baczności! Oto piętnaście najbardziej upiornych opowieści wszech czasów:
  • „Dagon” („Dagon”, 1917)
  • „Ustalenia w sprawie zmarłego Arthura Jermyna i jego rodu („Facts Concerning the Late Arthur Jermyn and His Family”, 1920)
  • „Wyrzutek” („The Outsider”, 1921)
  • „Muzyka Ericha Zanna” („The Music of Erich Zann”, 1921)
  • „Szczury w murach” („The Rats in the Walls”, 1923)
  • „Święto” („The Festival”, 1923)
  • „Zew Cthulhu” („The Call of Cthulhu”, 1926)
  • „Przypadek Charlesa Dextera Warda” („The Case of Charles Dexter Ward”, 1927)
  • „Kolor z innego wszechświata” („The Colour Out of Space”, 1927)
  • „Zgroza w Dunwich” („The Dunwich Horror”, 1928)
  • „Szepczący w ciemności” („The Whisperer in Darkness”, 1930)
  • „W górach szaleństwa” („At the Mountains of Madness”, 1931)
  • „Widmo nad Innsmouth” („The Shadow Over Innsmouth”, 1931)
  • „Cień spoza czasu” („The Shadow Out of Time”, 1935)
  • „Nawiedziciel mroku” („The Haunter of the Dark”, 1935)
Posłowie: W przeddzień potwornego zmartwychwstania
Wszystkie po raz pierwszy w nowym, wiernym przekładzie, w pełni oddającym elegancję i bogactwo stylu Lovecrafta, uzupełnione obszernym posłowiem i ozdobione wspaniałymi ilustracjami.
Tytuł: Katarzyna Wielka. Portret kobiety
Autor: Robert K. Massie
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 15 października 2012 r.
Opowieść o kobiecie, która zatrzęsła światem
Bezwzględna despotka czy oświecona reformatorka? Propagatorka najgorszych perwersji czy nieśmiała dziewczyna z Pomorza? Katarzyna Wielka miała wiele twarzy. Polacy znienawidzili ją za odebranie niepodległości. Wolter pokochał za zamiłowanie do filozofii. Sprzeciwiała się zacofaniu Rosji, ale przez czterdzieści lat trzymała kraj żelazną ręką. Współczuła uciskanym chłopom, ale bez mrugnięcia okiem topiła wiejskie powstania we krwi. Była kobietą, ale w konserwatywnej Rosji zdobyła pełnię władzy, o której wcześniejsi carowie mogli tylko marzyć.
W najnowszej książce Roberta K. Massiego – zdobywcy Nagrody Pulitzera i jednego z najwybitniejszych znawców dawnej Rosji – Katarzyna Wielka powraca do życia.
Oto historia pełna intryg, tajemnic dworskiego życia i dylematów władzy. Od nieszczęśliwego dzieciństwa w Szczecinie, poprzez patologiczny związek ze zdziecinniałym carem aż po wstrząsane skandalami panowanie. Pierwsza naprawdę pełna biografia jednej z najważniejszych postaci w historii Polski i Europy.
Tytuł: Cyrk nocy
Autor: Erin Morgenstern
Wydawnictwo: Świat Książki
Data premiery: 17 października 2012 r.
Tajemniczy pojedynek między Celią i Markiem – dwojgiem iluzjonistów, pozbawionych prawa do miłości – w powieści o sile magii, prawdzie, naturze człowieka i świata.
Czym jest Cyrk Marzeń, powołany do życia przez pewnego ekscentryka pod koniec XIX wieku? Miejscem pokazów niezwykłych sztuczek, za którym fani jeżdżą po całym świecie? A jeśli to, co demonstrują artyści, nie jest iluzją, ale… prawdą?
Na tle dziwnych zdarzeń i postaci rozgrywa się pojedynek między parą młodych iluzjonistów, sterowanych przez swych bezwzględnych opiekunów. Gdy Celia i Marco zakochują się w sobie, pojedynek wymyka się spod kontroli…
Z pozoru realistyczna powieść z akcją w okresie fin de siecle’u, a naprawdę fascynująca baśń metafizyczna o tym, co w życiu najważniejsze.
Tytuł: Córka żelaznego smoka. Smoki Babel
Autor: Michael Swanwick
Wydawnictwo: MAG
Data premiery: 26 października 2012 r.
„W dniu, gdy dzieci spotkały się, by uknuć śmierć nadzorcy, w głowie dziewczynki-podmieńca zrodziła się decyzja, by ukraść smoka i uciec. Wtedy jednak jeszcze o tym nie wiedziała”.
Tymi słowy Michael Swanwick wprowadza nas w niezwykłą krainę najmroczniejszej fantasy, erotycznych snów i przemysłowych czarów – równając się skoncentrowaną siłą i unikatowością wizji ze swoim nagrodzonym Nebulą arcydziełem „Stacje przypływu”.
Jane jest ludzkim podrzutkiem dojrzewającym w świecie pełnym przemocy i potworów. Maltretowana i dręczona, trudzi się obok trolli, krasnoludów, zmienników i fejów w ciemnych, styksowych czeluściach fabryki parowych smoków. Pomaga budować gigantyczne, czarne, żelazne maszyny, za pomocą których elfi władcy świata prowadzą wojny. Mała Jane perspektywy ma ponure, a przyszłość wydaje się pozbawiona nadziei – póki zimny, choć kuszący wewnętrzny głos nie naszepcze jej o górskich jeziorach, jesiennych gwiazdach… i wolności.
Głos prowadzi ją do smoka ze złomowiska – starego, zepsutego, utrzymywanego przy życiu przez nienawiść i ciągle niezaspokojoną żądzę krwi. Obiecuje Jane, że pomoże jej uciec, jeśli ona w zamian pomoże mu odzyskać możliwość latania. Lecz za bramami fabryki czają się niewypowiedziane cuda i okropności – prawdziwe imię jest tam bronią, a erotyczne pokusy tylko czekają, by zdeprawować młodą dziewczynę zahartowaną przez okrutne życiowe niesprawiedliwości.
Bystry umysł, upodobanie i talent do kradzieży pomagają Jane się utrzymać podczas osobliwej i mozolnej podróży, od niewolnicy do studentki, od alchemiczki po mścicielkę – a jednocześnie narkotyki i sny przenoszą ją na krótkie wycieczki w skradzioną rzeczywistość. Przez cały ten czas, w cieniach czyha smok – wypełnia jej głowę brutalnymi wizjami, wciąga w siatkę nieodgadnionych spisków i niewidzialnych sił. Na koniec, owładnięty przez niego podrzutek stawi czoło siłom, które od zawsze rządzą jej światem.
Smoki Babel
Ostatnio nie czytam zbyt wiele fantasy, ale wróciłbym do niej w jedną babelową minutę, gdyby tylko pojawiało się więcej takich książek, jak ta: eleganckich, erudycyjnych, przewrotnie zabawnych, pełnych wyrachowania, współczucia, dynamiki, zdolnych przebić się przez wyświechtane konwencje i sentymentalizm, stanowiących cios przywracający gatunkowi jego pierwotną moc.
— Locus
Swanwick gładko łączy zaawansowaną technologię z magią, przedstawiając nam szeroki wachlarz wspaniałych konceptów, fascynujących dygresji i pełnych wigoru bohaterów. Język jego prozy bez wysiłku przeskakuje pomiędzy elfim wyrafinowaniem a złodziejskim slangiem, tworząc oszałamiający literacki gulasz. To nowoczesna fantasy u szczytu formy, która powinna bardzo spodobać się fanom „Chłopaków Anansiego” Neila Gaimana oraz China’y Miéville’a.
— Publishers Weekly
FILM

Tytuł: Skyfall
Scenariusz: Neal Purvis, Robert Wade, John Logan, Patrick Marber
Reżyseria: Sam Mendes
Data premiery: 26 października 2012 r.
"Skyfall" to 23. film o najsłynniejszym agencie Jej Królewskiej Mości. Za kamerą po raz pierwszy stanął Sam Mendes – twórca m.in. "American Beauty", "Drogi do szczęścia" i "Jarhead’a". Film będzie kontynuacją stylu "nowego" Bonda, który zapoczątkowało przełomowe "Casino Royale" z Danielem Craigiem w roli głównej.  W "Skyfall" zobaczymy również nowe gorące gwiazdy – Javiera Bardema w roli czarnego charakteru oraz Ralpha Fiennesa, którego postać owiana jest do tej pory tajemnicą. W roli dziewczyny Bonda wystąpi zjawiskowa Bérénice Marlohe.