Ostrzeżenie: jeśli nie czytaliście poprzednich części, nie
czytajcie tej recenzji.
Ostatnia część trylogii o Arturze już za mną i jeszcze
brzmią we mnie ostatnie słowa Derfla, które ponownie pozostawiły mnie w lekkim
szoku. Excalibur to niewątpliwie
najlepszy z tomów i mimo że wiadomo, jak to się wszystko skończyło, Bernard Cornwell zaskoczył mnie raz
jeszcze, oddając hołd mitowi, jakby w ten sposób chciał przypomnieć
czytelnikowi, że cała opowieść nim jest.
Chociaż początkowo nie zgadzałam się z wizją legendarnego wodza
narysowaną przez Cornwella, a później tak bardzo w nią uwierzyłam, że zwątpiłam
w Artura, to jest to z pewnością jedna z nielicznych postaci literackich, która
wzbudziła we mnie tak sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogłam znieść jego
naiwności i ufności w zwycięstwo dobra nad złem, z drugiej strony zaś
podziwiałam niezłomną wiarę w samego siebie i siłę walki. Co więcej, mam
wrażenie, że sam bohater miotał się między podobnymi uczuciami – nie pragnął
władzy, traktował ją jako uciążliwy obowiązek, wciąż powtarzając, że jego
największym marzeniem jest spokojnie żyć na niewielkim spłachetku ziemi. Jednak
szał bitwy, starcia z wrogiem w najmniej dogodnych warunkach i, jak dzisiaj
byśmy to określili, konieczność działania pod presją, sprawiały, że był w swoim
żywiole, niewątpliwą przyjemność czerpał także z szacunku swoich wojowników i
lęku swych wrogów. I chociaż nie cierpiałam go za wierność przysięgom bez
znaczenia, za naiwność i okazywanie łaski tym, którzy na nią nie zasługiwali, a
karanie tych, którzy nie zawinili (przynajmniej nie bardziej niż on), ostatnie
strony powieści czytałam prawdziwie poruszona odejściem człowieka-legendy,
symbolu pewnej epoki, która chociaż odeszła wraz z nim, nigdy nie została
zapomniana. Rację miała Ginewra, gdy parafrazowała Catullusa, opisując Artura: Odi et amo, excrucior.
Excalibur jest
powieścią-bitwą, jedna walka następuje po innej, Brytowie stają przeciwko
Saksonom, walczą sami ze sobą. Niezwykle plastyczne opisy tych potyczek
sprawiają, że czytelnik jest pośrodku krwawego chaosu, słyszy szczęk oręża i
zbroi, krzyki wojowników, czuje zapach posoki unoszącej się nad każdym miejscem
bitwy, widzi odwagę, strach, ból i chociaż każda kolejna bitwa jest
okropniejsza od poprzedniej, nie może oderwać wzroku. Autor, pokazując
bestialstwo wojny, nie moralizuje, jak czyni to wielu twórców, że walka jest
złem, można raczej odnieść odwrotne wrażenie – to pragnienie wiecznego pokoju
sprowadza wojnę, a Artur jest symbolem takiego pragnienia, to ono doprowadziło
wielkiego wodza do klęski, to ono podzieliło Brytanię i wystawiło ją na pastwę
barbarzyńskich hord. Co mnie natomiast nieco irytowało, to ciągłe ukazywanie
chrześcijaństwa w złym świetle. Nie żeby autor zbytnio oddalił się od
historycznej prawdy o poczynaniach chrześcijan we wczesnym średniowieczu, nie żeby
narrator nie miał prawa pogardzać kościołem za bezczeszczenie jego własnych
wierzeń, ale przedstawianie wszystkich chrześcijan, bez wyjątku, jako złych,
zawistnych, nietolerancyjnych wydaje mi się lekką przesadą.
W książce najmniej jest jednak bzdurzenia Derfla (co
przeszkadzało nie tylko Merlinowi, mnie także) o swojej marności i kajającego
się przed chrześcijańskim bogiem, którego wszak nigdy nie uznawał. Teraz
poznałam odpowiedź na najbardziej dręczące mnie pytanie, wiem, dlaczego Derfel
zamienił swych bogów na jednego i nie umiem mu odmówić słuszności, rozumiem
też, skąd się to kajanie wzięło i, tak jak przewidział to Maeg, który trylogię
przeczytał, zmieniłam zdanie o tym bohaterze. Cornwell jest jednym z niewielu
autorów, którzy choć budują dość stereotypowe postaci, prowadzą je w taki
sposób, że nie tylko ożywają na kartach powieści, wzbudzając emocje, lecz także
zaczynają się tym schematom wymykać. Taki jest właśnie Derfel, Artur, Merlin,
taka jest Ceinwyn, Ginewra i Nimue. Taki jest też Aelle, który jest według mnie
najlepszą postacią męską tej trylogii. Barbarzyński wódz ma więcej honoru niż królowie
Brytanii razem wzięci, bije od niego prawdziwy majestat, jest nieugięty w
walce, z uniesioną głową dźwiga brzemię władzy i nie uchyla się przed
odpowiedzialnością, jednocześnie okazuje się ojcem, lojalnym wobec syna, który
przecież wychowywał się nie w jego plemieniu i niejednokrotnie stawał przeciwko
niemu w bitwach. Wątek Derfla Cadarna i Aelle’a, wodza Saksonów, jest najlepszym
w cyklu, opisanym absolutnie po mistrzowsku, to jednocześnie skomplikowany (przecież
należeli do wrogich obozów) i rozbrajająco prosty związek ojca z synem, który,
co znamienne, jest silniejszy niż związek syna z matką.
Chociaż Excalibur,
podobnie jak Zimowy monarcha i Nieprzyjaciel Boga, to powieść
historyczna starająca się przybliżyć na ile to możliwe wczesne dzieje Brytanii,
autor nie daje zapomnieć, że jest to także podwójna historia miłosna. Z jednej
strony jest burzliwa namiętność łącząca Artura z Ginewrą, z drugiej strony
łagodna, ciepła przyjacielska miłość Derfla i Ceinwyn. Nie będę ukrywać, że
dużo ciekawszą jest ta pierwsza, chociaż na przysłowiowy koniec dnia zapewne
wszyscy marzymy o takim bezpieczeństwie i miłości, jaką dawali sobie wojownik i
jego księżniczka. Na scenę powraca Ginewra i to ona, zaraz obok Aelle’a, ponownie
zawładnęła moim czytelniczym sercem. Naprawdę uwielbiam tę postać, podziwiam ją
i całkowicie rozumiem, ani przez jedną chwilę nie potępiałam, aczkolwiek nie
zawsze zgadzałam się z jej wyborami. Cornwellowi udało się stworzyć
nieprzeciętną kobietę, która potrafi przyznawać się do błędów, ale nigdy nie
ukorzy się, nie będzie błagać o wybaczenie. Ginewra, jak żadna inna poznana
przeze mnie bohaterka powieści o średniowieczu, uświadamia, jak ciężkie życie
musiała mieć ambitna, inteligentna kobieta tamtych czasów uwięziona wśród
mężczyzn niejednokrotnie nie dorównujących jej mądrością. Czas może najwyższy
na alternatywną historię mitu, w której władzę objęłaby Ginewra. Jestem
przekonana, że byłaby najlepszą królową, swoim niezłomnym charakterem przypomina
mi filmową Elżbietę I albo literacką Boudicę.
Po prawdzie nie ma w powieści Cornwella postaci, które nie
budziłyby jakichś emocji. Przedstawiani co prawda z jednej tylko perspektywy,
wojownicy, księża, władcy, księżniczki, zakonnice, istnieją w świadomości
czytelnika od pierwszej do ostatniej kartki, a nawet po odłożeniu książek na
półkę. Autor porywa swoim równym, barwnym stylem i nawet liczne literówki nie
są w stanie powstrzymać przed pochłonięciem każdego słowa, nie przeszkadza też
chwilowy patos albo melodramatyzm, którego i tutaj nie braknie. Trylogia
arturiańska zachwyca swoją epickością, zaskakuje grą mitu ze skąpymi
historycznymi faktami, a kończy się tak, jak się zaczęła – zdaniem rodem z
baśni. Piękna to była opowieść.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Nie zgodzę się z tym, że nie ma w tej powieści pozytywnie ukazanych chrześcijan - bo takim jest choćby Galahad :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja.
Nie czytałam poprzednich tomów, ale wbrew tobie przeczytałam recenzję i mimo wszystko czuje zainteresowanie tą trylogią.
OdpowiedzUsuńEhh zepsułaś wszystko tym ostrzeżeniem :P Miałem chętkę na ciekawą recenzje, a tu klapa nie mogę przeczytać :/
OdpowiedzUsuńTrudno, może kiedyś mi się o niej przypomni jak już będę po lekturze Cornwella.
No to ja tu wrócę kiedyś... :)
OdpowiedzUsuńTrylogii nie czytałam JESZCZE, ale Twoje ostrzeżenie zlekceważyłam. I wiesz co? I tak przeczytał tę wersję legendy Arturiańskiej. Twoja pozytywna ocena tylko mnie w tym utwierdza :)
OdpowiedzUsuń@Karodziejko
OdpowiedzUsuńFakt, Galahad jest bardzo pozytywny, tak racjonalnie, ale sam jest kiepską przeciwwagą dla "pogan";-)
Dziękuję bardzo, wyjątkowo dobrze mi się ją pisało:-)
@Cyrysiu
Polecam, bardzo dobra historia i w ogóle nie czuje się, że to trzy tomy:-)
@Harashiken
To czytaj szybko dwa poprzednie tomy;-P
@Immoro
Taaak, wierzę;-)
@Grendello
Super, cieszę się, a powieść warto przeczytać. W przyszłym roku znowu spotkam się z Cornwellem, tym razem mam chrapkę na cykl przed czasami Artura.
No, w końcu mogę przeczytać recenzję, bo skończyłam trylogię, nieco oszołomiona, bo narzuciłam sobie takie tempo pod koniec, że hoho. I coś naskrobać bym chciała, też muszę znaleźć czas.
OdpowiedzUsuńJedno wiem na pewno - bardzo jestem zadowolona, że dałaś mi szansę przeczytania tych książek. Dziękuję.
Cieszę się, że się podobało:-) I czekam niecierpliwie na Twoje wrażenia.
OdpowiedzUsuńDaj mi jeszcze odrobinkę czasu, na pewno zamieszczę. I trylogię odeślę. I pewnie zacznę się rozglądać za kolejnym Cornwellem, podpasował mi :)
OdpowiedzUsuń