środa, 26 października 2011

Powszechna mobilizacja - "Lasher", tom I i II, Anne Rice, tłumaczenie: Hanna Pustuła, Rebis 2009


Moja przygoda z cyklem The Mayfair Chronicles zaczęła się od ostatniego tomu. Dzisiaj już mgliście pamiętam fabułę Taltosa, pamiętam natomiast początkowe trudności w czytaniu, kiedy wątki mnie przytłaczały nie tylko swoją ilością, nie mogłam się w nich połapać, ponieważ odwoływały się do wydarzeń, których nie znałam. Książka zaintrygowała mnie jednak na tyle, że postanowiłam poznać całą historię. Dzięki wydawnictwu Rebis miałam okazję postanowienie wypełnić, ponieważ cykl wydawany przez Amber lata temu był dla mnie nie do zdobycia. Pierwszy tom Godziny czarownic zawładnął mną całkowicie, wciąż myślę, że wraz z tomem drugim należy do najlepszych dzieł Anne Rice, obie części zawierają bowiem wszystko, co najlepsze w jej prozie – barwność opisów, niejednoznacznych, nietuzinkowych bohaterów, cudowny, duszny klimat Nowego Orleanu przepełniony magią i niepokojem. Myślałam, że podobnie będę mogła powiedzieć o pierwszym i drugim tomie Lashera. I mogłabym to zrobić, gdyby nie strona 295 drugiego tomu książki.

Ale wróćmy do sedna historii. W dramatyczną noc Bożego Narodzenia powrócił Lasher, którego Rowan postanowiła zabrać z Nowego Orleanu, pozostawiając ukochanego Michaela zakrwawionego i wycieńczonego walką z demonem w ogrodzie domu przy ulicy Pierwszej. Jak zwykle jednak Rice nie kontynuuje historii od razu, o najważniejszych wydarzeniach, które nastąpiły po tamtej piekielnej nocy, dowiadujemy się z perspektywy osób trzecich – tym razem naszym przewodnikiem jest kilkunastoletnia nimfomanka, pardon, Mona, zaliczająca wszystkich swoich krewnych. To ona jest świadkiem chaosu w rodzinie Mayfairów, jaki zapanował po zniknięciu Rowan, dziewczyna usiłuje zrobić wszystko, aby dostać się bliżej chorego Michaela, który ledwo przeżył rozległy zawał serca. Ta zapomniana wiedźma pragnie zaistnieć w rodzinie za wszelką cenę. Swoimi ambicjami i nieugiętym charakterem Mona przypomina mi Klaudię z Wywiadu z wampirem, jednak w przeciwieństwie do wampirzej bohaterki czarownica nie jest przekonująca, jej inteligencja i filozoficzny manieryzm stoją w wyraźnej opozycji do dziecięcych kiecek i kokardek, które nosi z upodobaniem, przynajmniej do pewnego momentu.

O ile Godzina czarownic skupia się najpierw na dawnych dziejach rodu Mayfairów, a potem na samej Rowan i jej poprzedniczkach, o tyle Lasher daje pełniejszy obraz rodziny. Czytelnikowi przedstawiani są kolejni członkowie rodu, kobiety odznaczają się odmiennością wyglądu i charakterów, tylko mężczyźni zawsze są tacy sami, ale przecież nie oni grają w cyklu pierwsze skrzypce. Rice wielokrotnie bardzo drobiazgowo zajmuje się biografią, wyglądem, stanem ducha poszczególnych bohaterek. Pokazując zamieszanie wywołane pojawieniem się Lashera wśród żywych i ucieczką Rowan, odzwierciedla podział rodziny na tych, którzy mają świadomość tego, co się stało, oraz na tych, którzy wciąż nie dopuszczają do siebie myśli, że z ich rodziną związany jest prawdziwy demon, a ich ciotki, babki, matki, siostry naprawdę są czarownicami. Traktują opowieści jako atrakcyjne bajki, które w innych wzbudzają ciekawość i sprawiają, że Mayfairowie uznawani są za wyjątkowych. Ze snu budzą się dopiero, kiedy ich kobiety umierają jedna po drugiej w niewyjaśnionych okolicznościach. Wtedy nadchodzi czas powszechnej mobilizacji, siedziba prawniczej firmy zamienia się w sztab generalny, a kilkunastoletnia Mona zostaje naczelnym wodzem. Opisując szczegółowo wszystkie wydarzenia, Rice nie zapomina o umysłach swoich bohaterów, ich lękach i problemach, które inni autorzy pomijają milczeniem lub zbywają czytelnika kilkoma frazesami. Z całą wymownością czytelnik uświadamia sobie wówczas rozpacz Michaela czy cierpienia i radykalnie sprzeczne uczucia Rowan. Cała rodzina natomiast jawi się niczym sekta z prawem członkostwa z urodzenia lub przez małżeństwo, pełna mrocznych sekretów, zepsucia, którego kolejne etapy autorka stopniowo odsłania. Cud, że Rice nie pogubiła się w zawiłościach rodzinnych, ja po kilku próbach zwątpiłam i kolejne fakty przyjmowałam już bez wnikania w kto, co, kiedy i dlaczego.

Portret rodziny zaciemnia się jeszcze bardziej, gdy autorka raczy czytelnika długimi, szczegółowymi i nad wyraz nudnymi biografiami nieistotnych postaci, jakby mało było pozostałych informacji i wątków. Lasher jest też bodaj jedyną powieścią, która odsłania kulisy Talamaski. Zakon, który pojawiał się w wielu utworach Anne Rice, przestał być tajemniczym stowarzyszeniem. Czytelnik ma okazję poznać metody działania jego członków, dowiedzieć się więcej o jego hierarchii i celach, które, co tu kryć, rozmijają się znacznie z pierwszą częścią motta głoszącego Obserwujemy i zawsze jesteśmy w pobliżu.

O tym, co się dzieje z Rowan, długi czas nie wiadomo, a kiedy wreszcie autorka postanawia zaspokoić naszą ciekawość, szokuje obrazem wycieńczonej, więzionej kobiety, którą demon traktuje jak naczynie na swoje nasienie i wielokrotnie usiłuje zapłodnić. Czarownica cierpi, słusznie obwiniając się za zbytnią ufność w swoją silną wolę i ciekawość naukowca, które doprowadziły ją do klęski. Jednocześnie nie potrafi uciec, jeśli nie fizycznie (ponieważ Lasher ją więzi), to psychicznie od swego syna, prześladowcy, kochanka. Doprawdy nie można zarzucić Rice braku wyobraźni w opisywaniu kolejnych koszmarnych czynów Lashera. Rowan za swoją zarozumiałość naukowca płaci wysoką cenę, to ona i członkowie Talamaski są winni wpuszczeniu pradawnego zła do świata, zlekceważyli bowiem niebezpieczeństwo, podczas gdy prości ludzie dostrzegali je w pięknym obliczu demona.

Demona, który od początku istnienia Ziemi przybierał różne postaci, zwany był różnymi imionami. Mi osobiście postać Lashera bardzo przypomina biblijnego nefilima w swoim pragnieniu zdobycia ludzkiego ciała, żądzy wiedzy i miłości bożej, której został pozbawiony. Lasher odpowiada na każde pytanie związane z tytułowym bohaterem. Poznałam wreszcie historię ducha (demona? boga?), bardziej niestety niż bym chciała – a rozpoczyna się ona właśnie na stronie 295 drugiego tomu, kiedy to następuje najbardziej nielogiczny i niewiarygodny zwrot akcji, z jakim się kiedykolwiek spotkałam. Od tego momentu Rice daje upust religijnemu fanatyzmowi w mierze dorównującej ostatnim częściom kronik wampirzych. Chociaż zarówno w pierwszym, jak i w drugim tomie Lashera, a także w Godzinie czarownic pojawiają się liczne aluzje do Pisma Świętego i tradycji chrześcijańskiej, niejednokrotnie zaskakujące pozytywnie przewrotnością pisarki i jej umiejętnością gry z Pismem Świętym, to od strony 295 jej interpretacja losów Lashera staje się nieprzyswajalna. Horror zmienia się w bajkę, w bujdę na resorach nawet, i ostatnie sto stron czytałam z ogromnym trudem. Byłam w stanie przyjąć do wiadomości rewelacje rodem z powieści science fiction, według których Lasher miał być zagubioną częścią łańcucha ludzkiej ewolucji, która rozwinęła się niezależnie, ale „prawdziwa” historia tej postaci to już tylko mistyczne bzdury.

Co ciekawe, Lasher sprawia wrażenie zamkniętej całości dopełniającej fabułę Godziny czarownic, nawet z niedokończonymi istotnymi wątkami, które moim zdaniem mogłyby stanowić idealne zakończenie pozostawiające czytelnika w zawieszeniu i niepewności. Taltos jest więc jedynie naciągniętym, wydłużonym zakończeniem, ale nawet świadomość tego, jak i moje poirytowanie rozwiązaniem tajemnicy Lashera i męcząca strona religijna nie sprawiły, że zrezygnowałam z poznania całej historii. Istne to szaleństwo, ale zamierzam skończyć cykl i ponownie przeczytać Taltosa.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

4 komentarze:

  1. Cykl o czarownicach Mayfair łączy się także z Kronikami Wampirzymi - m.in. w Merrick, ale nie tylko. Sama czytałam utwory Rice wyrywkowo, np. czytałam Godzinę czarownic, a nie czytałam Lashera; do tego doszły też nie w kolejności czytane Wampir Armand, Posiadłość Blackwood, Merrick, Pandora, Królowa potępionych, Krwawy Kantyk i chyba jeszcze coś z wampirzego cyklu. Nie pogubić się w tym, nie będąc jednocześnie wielkim fascynatem tych serii to coś praktycznie niemożliwego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Karodziejko
    Tak, wiem, czytałam sporo z cyklu wampirzego, chociaż też raczej wybiórczo:-) Wyobrażam sobie, że pani Rice zrobiła sobie mapę powiązań, drzewa genealogiczne itp., szkoda, że nie dołącza tego do książek, może byłoby łatwiej;-)

    @Alannado
    Ciekawa jestem, czy odbierzesz książki podobnie:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak tak czytam, to mam ochotę wrócić do pani Rice, porzuconej parę lat temu wraz z wampirami, krzykami w niebiosa i sługami kości. Czarownic nie znam wcale.

    OdpowiedzUsuń