czwartek, 27 lipca 2017

Skrzyżowanie Mikey'a i Sherlocka - "King Arthur: Legend of the Sword", scenariusz: Joby Harold, Lionel Wigram, Guy Richie, reżyseria: Guy Richie, 2017 r.

Najnowszy film Guya Richiego nie był na mojej liście "must see 2017". Dwa tygodnie temu jednak chciałam pójść do kina, a nie było innego filmu, który by mi odpowiadał na samotny wypad. I tak oto obejrzałam Richiego wersję arturiańskiej legendy szybciej niż zamierzałam. I nie żałuję. King Arthur: Legend of the Sword to bowiem dobre kino rozrywkowe, a przy tym ciekawie grające z konwencją najpopularniejszej bodaj legendy.
  
To, co zwraca uwagę od pierwszych scen, to świetna muzyka w kompozycji Daniela Pembertona, mocna, nacechowana folkowymi rytmami, bardzo zgrywajaca się z filmem. Na pewno trafi do mojej składanki soundtracków filmowych. Również oprawa wizualna jest godna podziwu. Zarówno efekty specjalne, jak i scenografia i kostiumy (przede wszystkim kostiumy!). Te ostatnie wprawdzie bardziej oddają epokę Szekspira niż wczesne średniowiecze, jednak wykonane są bez zarzutu. Podobnie jest ze scenografią. Camelot robi wrażenie swoją wielkością, Londinium ilością ludzi i wszechobecnym brudem... Mocną stroną filmu jest także zabawa Richiego formą, ujęciami, językiem, dialogami, co jest dla niego mocno już charakterystyczne, podobnych zabiegów używa bowiem w każdej swojej produkcji.

Aktorsko to jest film Jude'a Law, czyli filmowego Vortigerna. Aktor świetnie się dostosował do charakteru postaci. Jego Vortigern to prawdziwy diabeł, który dla władzy zrobi wszystko. Przy tym Law bardzo realistycznie pokazuje grę emocji, jakie targają bohaterem, coś, czego nie dostrzega się we wcześniejszych wcieleniach Vortigerna. Charlie Hunnam to dobry Artur, tak sobie wyobrażałam jego postać z książek Cornwella, tylko ten jest lepszy, bo nie bezwolny. Artur u Richiego to dziecko ulicy, które wyrosło na przebiegłego, potrafiącego się dostosować do każdych warunków mężczyznę. To człowiek przede wszystkim inteligentny, sprytny i charyzmatyczny, który zdaje sobie sprawę, że jego największą siłą są ludzie wokół niego. Dlatego być może sama postać wydaje się "przezroczysta", jej charyzma nie polega na wybijaniu się przed szereg, jak Vortigern, lecz działanie w tłumie. Ciekawą postacią jest również czarodziejka o nieznanym imieniu, grana przez Astrid Bergès-Frisbey, budząca respekt kobieta mocy, która czynnie i pełnoprawnie wspiera Artura w jego przeznaczeniu. Z rodzącej się drużyny okrągłego stołu moją największą sympatię zdobył nonszalancki sir William (Aldan Gillen). Pozostali nie wyróżniają się niczym szczególnym.

Nie sądziłam, że da się jeszcze w nowy sposób opowiedzieć arturiańską legendę, a właściwie jej początki, a jednak scenarzystom i twórcom historii do filmu Richiego udało się mnie mile zaskoczyć. Ciekawa jestem, czy reżyser podejdzie do tematu po raz kolejny, King Arthur ma bowiem potencjał na kontynuację i, prawdę mówiąc, ja chętnie bym taką zobaczyła.

czwartek, 20 lipca 2017

Limit szans wyczerpany - "Noc Kupały", Katarzyna Berenika Miszczuk, W.A.B. 2017 r.

Jak to się dzieje, że cykle Katarzyny Bereniki Miszczuk bawią mnie jedynie przy pierwszym tomie? Mam wrażenie, że autorka wkłada najwięcej wysiłku i serca właśnie w pierwsze książki, po czym w trakcie pisania kolejnej jej impet, kreatywność spadają. Operowanie schematami, tym samym poziomem humoru w mniejszych ilościach staje się dla mnie zdecydowanie mniej atrakcyjne podczas lektury drugich tomów. Tak było z trylogią Wiktoria Biankowska, gdzie ledwo doczytałam drugi tom i nie miałam ochoty czytać ostatniego. Podobnie jest w przypadku cyklu Kwiat paproci. Noc Kupały jest moim pożegnaniem się z twórczością Katarzyny Bereniki Miszczuk. Nie mam już nadziei, że styl czy pomysłowość autorki wejdą na wyższy poziom literatury rozrywkowej.

O ile w pierwszym tomie sceny komiczne były naturalne i naprawdę zabawne, o tyle tutaj wiele z nich jest wymuszonych, niepotrzebnych i nielogicznych (jak scena dobijania się Mieszka do drzwi, mógł zwyczajnie krzyknąć). Dotyczy to również wielu innych fragmentów, które wydają się zupełnie niepotrzebne lub też wręcz nielogiczne. Jak nauka walki sztyletami, którą Mieszko wymusza na Gosi, czy motyw Gosia kontra wyznawcy Mokosz, który jest wyłącznie wypełniaczem, nie służy niczemu. Autorka bawi się historią, szkoda, że nie poświęca jej więcej uwagi. A wizja słowiańskiej, niechrześcijańskiej współczesnej Polski bardzo mi się podoba, Miszczuk mogłaby spokojnie eksplorować ten motyw i uczynić z niego tło dla powieści. Niestety czerpie z legend i mitów, nie dając wiele od siebie.

Niewiele da się także powiedzieć o bohaterach. Postacie nie rozwijają się, nie przyciągają swoimi historiami (dotyczy to również Jarogniewy, o której czytelnicy dowiadują się nieco więcej). Gosia jest całkowicie zdana na innych, nie potrafi sama się wyratować z opresji, a najbardziej żałosne jest to, że często nawet nie próbuje. Podoba mi się w niej, że jest niezdarna, nie zawsze wie, co powiedzieć i jak się zachować, ale stara się być w zgodzie ze sobą. Natomiast nie można powiedzieć o niej, że jest naiwna, w większości sytuacji wykazuje się już głupotą. Poza tym chore jest jej uczucie do Mieszka, zupełnie się w niego zapatrzyła, a przecież nie jest nastolatką. Byłoby o wiele zabawniej i realistycznie gdyby Gosia zachowywała się bardziej dojrzale, jak pewna siebie, niezależna kobieta, a nie podlotek. Mimo jej dwudziestu kilku lat, to wciąż jest dziewczynka, nie kobieta. Miszczuk ma szansę rysować swoim czytelniczkom dobry i godny naśladowania wzór kobiecy, niestety nie podejmuje się tego.

Naprawdę sądziłam, że Kwiat paproci będzie dobrym czytadłem, zabawnym i wciągającym, akurat na spokojne popołudnia lub wieczory przy winie. Powieść miała potencjał na ciekawą historię, która mogła być również edukująca. Niestety, drugi tom rozczarowuje i zniechęca skutecznie do lektury kolejnych części.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

czwartek, 6 lipca 2017

Zapowiedzi filmowe w lipcu 2017 r.

FILM

Tytuł: Baby Driver
Scenariusz: Edgar Wright
Reżyseria: Edgar Wright
Data premiery: 7 lipca 2017 r.

Brytyjska komedia w doborowej obsadzie. Trailer zapowiada zabawny film, zobaczymy jak wyjdzie w praktyce.
Chcący zerwać z kryminalną przeszłością młody chłopak, zmuszany do pracy dla bossa mafii, zostaje wrobiony w napad skazany na niepowodzenie.

Tytuł: Spider-Man: Homecoming
Scenariusz: John Francis Daley, Jonathan M. Goldstein, Jon Watts, Christopher D. Ford, Chris McKenna, Erik Sommers
Reżyseria: Jon Watts
Data premiery: 14 lipca 2017 r.

Kolejny remake. Pierwsza część zapowiada się rewelacyjnie, jednak po rozczarowaniach z poprzedniej próby bardziej ciekawa jestem drugiej...
Peter Parker pod okiem swojego mentora Tony'ego Starka stawia czoło niebezpiecznemu przestępcy Vulture'owi, który stanowi zagrożenie dla najbliższych Spider-Mana.

Tytuł: Czym chata bogata!
Scenariusz: Guy Laurent & Marc de Chauveron
Reżyseria: Philippe de Chauveron
Data premiery: 14 lipca 2017 r.

Film twórcy Za jakie grzechy dobry Boże?, który bardzo mi się podobał. Konieczne na liście do obejrzenia!
Bogaty pisarz-celebryta nieopatrznie zaprasza pod swój dach romską rodzinę, co sprawia, że jego świat staje na głowie. 

Tytuł: Dunkirk
Scenariusz: Chrisopher Nolan
Reżyseria: Chrisopher Nolan
Data premiery: 21 lipca 2017 r.

Nie lubię filmów wojennych, ale dla Christophera Nolana zrobię wyjątek. 
Alianccy żołnierze z Belgii, Wielkiej Brytanii, Kanady oraz Francji zostają otoczeni przez niemiecką armię i ewakuowani podczas najbardziej zaciekłej bitwy II Wojny Światowej.

Tytuł: Atomic Blonde
Scenariusz: Kurt Johnstad
Reżyseria: David Leitch
Data premiery: 28 lipca 2017 r.

Charlize Theron w filmie akcji? Tak!
Tajna agentka MI6 zostaje wysłana w czasie zimnej wojny do Berlina, aby odnaleźć zaginioną listę podwójnych szpiegów oraz zbadać śmierć jednego z nich.

Tytuł: Kedi - sekretne życie kotów
Reżyseria: Ceyda Torun
Data premiery: 28 lipca 2017 r.

Jeszcze jedna pozycja obowiązkowa:)
Stambuł to miasto z niezwykłą, sięgającą tysięcy lat historią i zarazem jedyne w swoim rodzaju najprawdziwsze kocie imperium. Spryciara, Przylepa, Sułtan, Flirciarz, Bestia, Szajba i Cwaniak to wyjątkowe indywidualności, które są naszymi przewodnikami po mieście.

wtorek, 4 lipca 2017

Ciągle zmienna, zawsze doskonała (autorka cyklu, nie przedmiot tytułowy) - "Zgubna trucizna", Katarzyna Kwiatkowska, Znak 2017 r.

Kolejna książka z cyklu Jan Morawski trafiła do mnie z końcem marca tego roku. Z różnych względów życiowych potrzebowałam jednak aż tyle czasu, żeby ją zrecenzować, z którego to powodu bardzo mi przykro wobec autorki, wydawnictwa i samej siebie. Powieść czytałam dwukrotnie, bo pierwszym razem tak się zatopiłam w historię i Poznań początków XX wieku, że nie odnotowałam wszystkiego, co chciałam o tej książce napisać. A Zgubna trucizna zasługuje na więcej niż kilka zdań.

Pierwsze, co się rzuca w oczy, to objętość powieści. Książka jest cudownie grubaśna, co mnie wyjątkowo ucieszyło, bo z reguły nie przepadam za takimi. Miłą też odmianą jest, że akcja dzieje się w mieście i to w najgorętszym towarzysko okresie - karnawale. Tym razem akcja powieści już się rozpoczęła, zanim rozpoczęła się sama powieść. Bardzo cenię w autorce te nowości, eksperymenty, dzięki temu każda książka jest inna. Co więcej, te eksperymenty za każdym razem są świetnie opracowane i doskonale współgrają z formą konwencji, jaką wybrała Katarzyna Kwiatkowska. Dodatkowo na bardzo wysokim poziomie utrzymane są styl, fabuła, tło historyczne. Także normą (i to dobrą) jest, że oprócz wątku głównego mamy kilka pobocznych, jak szukanie przez rząd niemiecki powodów do dokręcenie śruby “zaborowej” Polakom przez śledzenie i pogrążanie duchowieństwa, czy wątek miłosny z udziałem samego Jana, czy też perypetie rodzinne Mateusza. Styl powieści jest bez zarzutu, lekki, obrazowy, konkretny w scenach opisujących metody fałszerstwa czy innych sztuk, mniej kryminalnych. Dialogi i opisy dopełnione są poczuciem humoru, subtelnym, eleganckim, inteligentnym. Metafory są również wyszukane, zgodne wręcz z klimatem epoki.

Jak zawsze wątek kryminalny toczy się powoli, co jakiś czas dochodzą nowe fakty, które pozwalałam Janowi składać w całość. Sama już się nad nimi nie zastanawiałam, cieszyłam się z samej lektury i możliwości obserwacji. Oczywiście wokół Jana pojawiają się także kolorowe postaci, a ponieważ akcja toczy się w mieście, to jest ich o wiele więcej niż w poprzednich książkach. Szczególną sympatię budzi doktor Franciszek Chłapowski, postać zresztą historyczna, i jego żona Maria. Antypatię natomiast szybko czuje się do Anastazji Nowackiej, manipulantki i intrygantki kryjącej się pod maską niewinnego blondwłosego aniołka. Intrygującą bohaterką jest również Izabela Boratyńska, która szybko staje się partnerką Jana w prowadzeniu śledztwa. Przy okazji wydaje mi się, że Kwiatkowska zaczęła skupiać się na teraźniejszym życiu Jana, niż na jego przeszłości. Morawski znalazł się w podwójnie niebezpiecznej sytuacji, z jednej strony mierzy się z niemiecką policją, ponieważ jest podejrzany o morderstwo. Z drugiej strony na celownik wzięły go niemal wszystkie mamy z towarzystwa, które upatrywały w nim idealną partię dla swych córeczek. Autorka nie pozostawia wątpliwości co do tego, że druga strona ataku jest znacznie bardziej niebezpieczna. Również o wiele więcej dowiadujemy się o przeszłości Mateusza, która dosłownie wprasza się z impetem do hotelowego pokoju.

Autorka raczy niuansami ówczesnej socjety. Zabawne i przerażające są opisy targowania się o małżeństwa, posag. Związek nie jest tu niczym romantycznym, wszystkim chodzi wyłącznie o pieniądze. Kwiatkowska nie kryguje się, dialogi rodziców z przyzwoitkami są tu bardzo bezpośrednie i zdecydowanie stanowią największą część rozrywkową i przeciwwagę dla toczących się wydarzeń. Dowiadujemy się również, jak wykonywało się fałszerstwa banknotów, czy w jaki sposób funkcjonowała komunikacja dorożkarska. Mamy więc unikalny wgląd w życie niemal wszystkich warstw społecznych Poznania w czasie zaborów. Kwiatkowska, jak w każdej z książek, ukazuje również bogate tło historyczne, którego jest zdecydowanie więcej niż w poprzednich książkach. Zadziwia kreatywność Polaków w walce o zachowanie swojej narodowej odrębności, solidarność w działaniu (spółdzielnie pożyczkowe) i pomaganiu. Przy okazji napawa smutną refleksją wobec obecnych czasów. Wielu wydarzeń z historii tego czasu nie pamiętam z lekcji historii (bo i o wielu się nie mówiło), dodatkową frajdę sprawiało mi więc buszowanie w innych źródłach. Ale spokojnie, i bez tego można śledzić akcję powieści z równym zafascynowaniem.

Lekturę Zgubnej trucizny zakończyłam z refleksją, że nie ma złych Niemców (wstaw inną narodowość) i dobrych Niemców, są źli ludzie i dobrzy ludzie, to my decydujemy, jak się zachowamy w każdej sytuacji, i czy będziemy w tych decyzjach zwracali uwagę na dobro innych i czy będziemy podchodzić do innych z szacunkiem. Ten wniosek jest ważny tym bardziej teraz i po raz kolejny udowadnia, że historia się powtarza, a my niczego się z niej nie uczymy...

Za udostępnienie książki do recenzji bardzo dziękuję wydawnictwu Znak.