wtorek, 18 listopada 2008

Poza ciałem - "Miejsce dla dwojga", Marcin Wolski, W.A.B. 2005

To kolejna książka autorstwa Marcina Wolskiego, która znalazła się w mojej biblioteczce. Jedną jest zbiór opowiadań Antybaśnie z 1001 dnia, których recenzja wkrótce. Dzisiaj o Miejscu dla dwojga, niezwykłej opowieści z pogranicza sensacji, fantastyki i romansu.

Już dawno nie czytałam równie dobrej książki. Ale po kolei. Bohaterami powieści Wolskiego jest dwoje zupełnie różnych ludzi, i to nie tylko ze względu na płeć.

On ma na imię Marek, jest młodym mężczyzną wykastrowanym przez los - dosłownie, w wyniku bowiem wypadku na rowerze, który miał w dzieciństwie, został wykastrowany. Zakompleksiony i otoczony parasolem ochronnym przez matkę, odizolował się zupełnie od świata. Marek jest jednak wyjątkowy - potrafi odzielić duszę od swego ciała i szybować ponad całym światem. Gdy nagle umiera jego matka, okazuje się, że chłopak nie ma z czego żyć i musi znaleźć jakąś pracę. W ten sposób trafia do amerykańskiej firmy, która jest komórką wywiadu i pracuje nad programem stworzenia idealnego szpiega w drodze eksterioryzacji, czyli oddzielenia duszy od ciała.

Elżbieta to piękna, młoda kobieta, którą matka uczyła jak radzić sobie w życiu dzięki urodzie, mimo że dziewczyna miała większe ambicje (m.in. studia medyczne). Za namową matki wychodzi za mąż za przystojnego, bogatego biznesmena Mariana, który okazuje się być szefem warszawskiej mafii. Gdy jego łapie policja, dziewczyna składa pozew o rozwód i musi ukrywać się przed jego przybocznym, Szymonem. Mieszkała jakiś czas na ulicy Wawrzynowej, jej sąsiadem był Marek, który skrycie się w niej podkochiwał.
W wyniku zbiegu okoliczności tych dwoje spotyka się we śnie Elżbiety. Marek zostaje pozbawiony swojego ciała, które kradnie Szymon. Próbując odzyskać swoją własność i bronić Eli przed bandziorem, będzie musiał skorzystać z całego swojego daru, bo to jedyna broń jaka mu pozostała.

Narracja poprowadzona jest dwoma torami, raz w pierwszej osobie mówi Marek, raz opowiada Elżbieta, a jeszcze innym razem... Ale tego już nie zdradzę. Spodobał mi się zwłaszcza sposób, w jaki przedstawiona została Elka. To nie jakaś nadęta czy zarozumiała paniusia, ani bezradna cnotka niewydymka, ale kobieta z krwi i kości, myśląca, odczuwająca i świadoma świata, w jakim przyszło jej żyć. Wolski obdarzony jest niezwykłym zmysłem obserwacji, jeśli chodzi o ludzi, albo ma tak świetną intuicję.

Akcja toczy się wartko, jak w dobrej powieści sensacyjnej. Wolski pisze prostym, choć nie pozbawionym metafor i przemyśleń językiem, miejscami z humorem. Wszystko wyważone w równych proporcjach, tak właśnie powinna wyglądać ta powieść, niczego bym tam nie odejmowała, niczego nie dodawała. A wszystko kończy się zaskakująco. Uwierzcie mi, nawet jeżeli przeczuwaliście koniec (który autor sugeruje w sumie na początku), to z pewnością nie całkowicie.

Świetna lektura dla każdego, dająca chwilami więcej niż tylko zwyczajną rozrywkę, chociażby sam obraz Marka, kastrata o kobiecym głosie, wyrzuconego poza nawias społeczeństwa (świat naprawdę jest okrutny i nie ma w nim miejsca na niedoskonałość...), czy Elżbiety, która również nie jest do końca akceptowana przede wszystkim przez samą siebie, dlatego właśnie, że jest zbyt piękna (świat jest pełen paradoksów).
Z pewnością nie zatrzymam się na tej jednej książce Wolskiego, tym bardziej że ma bogatą i różnorodną bibliografię.

sobota, 15 listopada 2008

Poznać Dicka - "Opowiadania najlepsze", Philip K. Dick, tłumaczenie: Jan Karłowski, Tomasz Oliasz, Michał Begiert, Rebis 2008, recenzji część I

Nie lubię science fiction i to wcale nie z racji tego, że jestem wielbicielką fantasy (powszechnie wiadomo, że czytelnicy i twórcy fantasy nie lubią tych od SF, tak jak kibice Legii nie znoszą fanów Widzewa). Philip K. Dick jest jednak jednym z nielicznych pisarzy "wrogiego obozu", którego twórczość lubię i szanuję, chyba dlatego, że autor nie skupiał się na technicznych nowinkach, na których język by można połamać.

Z twórczością Dicka zetknęłam się przy okazji seminarium magisterskiego. Jedna z koleżanek pisała pracę na jego temat. Przeczytałam wtedy zaledwie jedno jego opowiadanie zatytułowane "Roog", które od razu stało się jednym z moich ulubionych.Byłam mile zaskoczona, że zostało włączone do "Opowiadań najlepszych" jako jedno z 19 pozostałych.

Na razie przeczytałam 5 z nich, stwierdziłam bowiem, że mimo całej sympatii do stylu i pomysłów autora, jego prozę muszę sobie dawkować. Nie da się czytać tych opowiadań jednego po drugim. Przede wszystkim dlatego, że pisane są takim stylem, że można zatracić granicę między rzeczywistością a fikcją. Po przeczytaniu Mistyfikatora zaczęłam sobie zadawać pytanie, czy rozwiązanie zastosowane w akcji może być prawdziwe i czy przypadkiem wokół mnie przypadkiem nie znajdują się androidy... Bardzo spodobało mi się opowiadanie Gdzie kryje się wub, ponieważ zaskoczyło mnie i rozbawiło swoim zakończeniem, a humor nie wydaje mi się domeną Dicka. Odmiana Druga opisuje jak niebezpieczne może okazać się skomputeryzowanie świata; swoją drogą z takim poglądem zetknęłam się już wielokrotnie, m.in. w Ja, robot Isaaca Asimova. Wypłata jest jak do tej pory najbardziej fantastycznym opowiadaniem z fabułą wirującą wokół urządzenia zwanego czerpakiem czasowym, swoistego lustra czasu. Napisane jednak prostym językiem opowiadanie jest w pełni zrozumiałe i ani na chwilę nie musiałam się zatrzymywać. Wartka akcja przypomina dobrą książkę sensacyjną, a niebanalne zakończenie przyjemnie zaskakuje.

Treść opowiadań wydaje się tym bardziej ciekawa, gdy ma się świadomość, że ich autor wierzył, że opisywał prawdę. Dick cierpiał bowiem na schizofrenię paranoidalną, poza tym był uzależniony od narkotyków. Dick tworzył świat psychodeliczny, ale ponad wszelką wątpliwość realny, widać, że fascynował się kwestiami filozoficznymi i teologicznymi dotyczącymi natury człowieczeństwa i świata jako takiego.

Opowiadania najlepsze to zdecydowanie dobry zakup nie tylko dla fanów Dicka czy science fiction. Do pozostałych wrócę z pewnością za jakiś czas. Zamierzam upolować też kilka powieści. Może ktoś z Was czytał coś ciekawego?

czwartek, 6 listopada 2008

Między jawą a snem - "Apokryf Agłai", Jerzy Sosnowski, W.A.B. 2001

Nieśmiały wirtuoz fortepianu nie spodziewa się, jak odmieni jego życie poznana na przyjęciu dziewczyna. Nie przeczuwa, że czekają go lata miłości namiętnej i niewiarygodnej, ani że będą o niego toczyć grę potężne siły, śledzące każdy jego krok. Bo też nikt z nas nie domyśliłby się, co może kryć się pod pozorem codzienności, ot, choćby w budynku warszawskiego liceum.
Taki opis widnieje na tylnej okładce książki Jerzego Sosnowskiego. Szczerze powiedziawszy, gdybym zobaczyła ją w księgarni, odłożyłabym ją na powrót na półkę sądząc, że to jakieś zaszyfrowane romansidło. Książkę pożyczyła mi jednak koleżanka mówiąc, że powinien mi się spodobać styl i nastrój wytworzony autora.
Miała rację. Pochłonęłam "Apokryf Agłai" w dwa dni i dwie noce. Dawno już nie czytałam tak wciągającej lektury. Czytałam ją dość dawno, bo kilka miesięcy temu, ale nadal pamiętam fabułę. Z moją kiepską pamięcią to dziwne;)

Powieść dzieli się tak naprawdę na trzy części. W pierwszej narratorem jest nauczyciel, który opisuje swój świat w pierwszej osobie. Jego życie runęło w gruzach - zostawiła go żona, którą bardzo kochał. Aby zająć się czymkolwiek byle nie myśleć o problemach, poszedł na etat do jednego z warszawskich liceów. Właściwego bohatera poznajemy trochę później, to Adam Kleszczewski, ten "wirtuoz fortepianu", na którego wyczekiwałam przez pierwsze kilkanaście stron. Facet stoczył się społecznie, odciął od rodziny i przyjaciół i jest obecnie nauczycielem muzyki w warszawskim liceum, w którym zaczął uczyć narrator. Adam to zamknięty w sobie człowiek, ekscentryczny jak określają go pozostali nauczyciele, a tak naprawdę nieszczęśliwy i rozgoryczony życiem mężczyzna ze złamanym sercem. Tych dwóch, poza tym że są kuzynami, łączy jeszcze coś - zagubienie. Obaj nie mogą się odnaleźć w otaczającym ich świecie. Zaczynają więc rozmawiać ze sobą, chodzić wspólnie na piwo i pomału Adam otwiera się przed swoim krewnym.

Tak poznajemy jego historię. Cofamy się kilka lat wstecz, do czasów kiedy Adam był młody i rodzice z nadzieją patrzyli na przyszłego Chopina. Wszystko radykalnie zmieniło się, gdy poznał Lilę, tajemniczą dziewczynę, piękną i zmysłową. Dla niej stracił głowę, zerwał wszystkie kontakty, zrezygnował z nauki gry na fortepianie, z kariery pianisty. Duszony całe życie przez matkę, której każde marzenie spełniał, wreszcie czuł się wolny. Jednak jego radość nie trwała długo. W czasach szalejącego komunizmu nikt nie był bezpieczny i okazało się, że Lila również nie była. Adam usiłując ochronić ją i siebie, zaczyna sam snuć podejrzenia wobec ukochanej. Wpada w spiralę wątpliwości, jednocześnie coraz mocniej zakochuje się w dziewczynie. I nagle, pewnego dnia Lila znika. Okazuje się też, że Lila nie była tym za kogo się podawała...
Nie będę pisać, co wydarzyło się dalej, bo zdradziłabym zbyt wiele. Nie da się "Apokryfu Agłai" zakwalifikować jednoznacznie do jakiejś kategorii. Realizm magiczny? Science fiction (taki wątek też się tam pojawia)? Love story? Wszystko po trochu.

Język powieści jest prosty, akcja toczy się wartko, choć nie pędzi jak wariatka. Sosnowski osiągnął jednak coś, co rzadko któremu autorowi się udaje - wciągnął mnie do świata powieści tak gwałtownie, że zapomniałam w ogóle, że to nie jest rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, po przeczytaniu książki długo jeszcze nie mogłam się otrząsnąć.

niedziela, 2 listopada 2008

Wokół języków zbudował świat - "Droga do Śródziemia", Tom Shippey, tłumaczenie: Joanna Kokot, Zysk i S-ka 2001

Po książkę Toma Shippey'a sięgnęłam z ciekawości, gdyż nie przepadam za Tolkienem i jego twórczością. Ta lektura odmieniła jednak moje spojrzenie na pisarstwo najsłynniejszego Inklinga.

Przede wszystkim Droga do Śródziemia pisana jest przystępnym językiem, który, chociaż pełen licznych obcych mi określeń, dał się dość łatwo przetrawić. Shippey podchodzi do twórczości Tolkiena przede wszystkim pod względem języka i to jest niesamowite! Dopiero po tej lekturze zrozumiałam, jakim geniuszem był twórca Śródziemia. Shippey we wspaniały sposób pokazuje ewolucję dzieł Tolkiena, od jego wczesnych prac i Hobbita po Władcę Pierścieni i Silmarillion. Podejście pisarza do języków staroangielskich, jego rozważania i wnioski, wszystko to zawarł w swoich powieściach. Zdałam sobie sprawę, że aby dobrze zrozumieć jego świat, musiałabym sięgnąć do setek źródeł, m.in. do legendy o Beowulfie i pozostałych mitach nordyckich, staroangielskich. Musiałabym nauczyć się wszystkich dawnych języków, jakimi posługiwali się ludzie w Brytanii. Dzięki bogom, Shippey zrobił to za mnie.

Z tej książki można dowiedzieć się między innymi, skąd pochodzą i kim byli poszczególni bohaterowie, jak Gandalf, czy niezwykle tajemniczy Tom Bombadil. Można dowiedzieć się, co oznaczają imiona postaci, nazwy przeróżnych miejsc. Jak choćby Smaug, smok z Hobbita - jest to staronordycki odpowiednik staroangielskiego magicznego słowa "smeagan", co przymiotnikowo znaczy bystry, przebiegły. Jest to imię znaczące, gdyż smok to był niezwykle inteligentny. Co więcej, on właśnie obrazuje zachowania zmanierowanej brytyjskiej klasy wyższej. Tolkien miał doprawdy specyficzne poczucie humoru, żeby tak przez smoka...;)

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie czytała Drogi do Śródziemia pod kątem twórczości Sapkowskiego, wszak obu panów lubią krytycy porównywać. Doszłam do wniosku, że zarówno Tolkien jak Sapkowski mają jednak ze sobą wiele wspólnego, w szczególności podejście do mitu, o czym niech świadczy ten cytat:
[...] skoro stare pieśni mogą opowiadać o kimś tak prozaicznym jak Bilbo, to istnieje szansa, że nawet najbardziej prozaiczne wydarzenia współczesności staną się kiedyś tematem starych pieśni.
Sapkowski dokonał podobnego zabiegu - wrzucił Geralta, Yennefer i Ciri w legendę arturiańską, co więcej, ich samych uczynił bohaterami ich własnej legendy.

Pasją Tolkiena było odkrywanie tajemnic języka, tego pierwotnego, jedynego i wspólnego nam wszystkim, który jednak został zapomniany. Droga do Śródziemia udowadnia to w całej rozciągłości. Pokazuje także, że Tolkien nie był bajarzem, a jego historie sięgają głęboko w naturę mitu. Po książkę Shippey'a sięgnę z pewnością ponownie w niedługim czasie, ale tym razem czytając jednocześnie dzieła Tolkiena, żeby dobrze zrozumieć jego podejście do świata, który stworzył.