Nieśmiały wirtuoz fortepianu nie spodziewa się, jak odmieni jego życie poznana na przyjęciu dziewczyna. Nie przeczuwa, że czekają go lata miłości namiętnej i niewiarygodnej, ani że będą o niego toczyć grę potężne siły, śledzące każdy jego krok. Bo też nikt z nas nie domyśliłby się, co może kryć się pod pozorem codzienności, ot, choćby w budynku warszawskiego liceum.
Taki  opis widnieje na tylnej okładce książki Jerzego Sosnowskiego. Szczerze  powiedziawszy, gdybym zobaczyła ją w księgarni, odłożyłabym ją na powrót  na półkę sądząc, że to jakieś zaszyfrowane romansidło. Książkę  pożyczyła mi jednak koleżanka mówiąc, że powinien mi się spodobać styl i  nastrój wytworzony autora.
Miała  rację. Pochłonęłam "Apokryf Agłai" w dwa dni i dwie noce. Dawno już nie  czytałam tak wciągającej lektury. Czytałam ją dość dawno, bo kilka  miesięcy temu, ale nadal pamiętam fabułę. Z moją kiepską pamięcią to  dziwne;)
Powieść  dzieli się tak naprawdę na trzy części. W pierwszej narratorem jest  nauczyciel, który opisuje swój świat w pierwszej osobie. Jego życie  runęło w gruzach - zostawiła go żona, którą bardzo kochał. Aby zająć się  czymkolwiek byle nie myśleć o problemach, poszedł na etat do jednego z  warszawskich liceów. Właściwego bohatera poznajemy trochę później, to  Adam Kleszczewski, ten "wirtuoz fortepianu", na którego wyczekiwałam  przez pierwsze kilkanaście stron. Facet stoczył się społecznie, odciął  od rodziny i przyjaciół i jest obecnie nauczycielem muzyki w warszawskim  liceum, w którym zaczął uczyć narrator. Adam to zamknięty w sobie  człowiek, ekscentryczny jak określają go pozostali nauczyciele, a tak  naprawdę nieszczęśliwy i rozgoryczony życiem mężczyzna ze złamanym  sercem. Tych dwóch, poza tym że są kuzynami, łączy jeszcze coś -  zagubienie. Obaj nie mogą się odnaleźć w otaczającym ich świecie.  Zaczynają więc rozmawiać ze sobą, chodzić wspólnie na piwo i pomału Adam  otwiera się przed swoim krewnym.
Tak  poznajemy jego historię. Cofamy się kilka lat wstecz, do czasów kiedy  Adam był młody i rodzice z nadzieją patrzyli na przyszłego Chopina.  Wszystko radykalnie zmieniło się, gdy poznał Lilę, tajemniczą  dziewczynę, piękną i zmysłową. Dla niej stracił głowę, zerwał wszystkie  kontakty, zrezygnował z nauki gry na fortepianie, z kariery pianisty.  Duszony całe życie przez matkę, której każde marzenie spełniał, wreszcie  czuł się wolny. Jednak jego radość nie trwała długo. W czasach  szalejącego komunizmu nikt nie był bezpieczny i okazało się, że Lila  również nie była. Adam usiłując ochronić ją i siebie, zaczyna sam snuć  podejrzenia wobec ukochanej. Wpada w spiralę wątpliwości, jednocześnie  coraz mocniej zakochuje się w dziewczynie. I nagle, pewnego dnia Lila  znika. Okazuje się też, że Lila nie była tym za kogo się podawała...
Nie  będę pisać, co wydarzyło się dalej, bo zdradziłabym zbyt wiele. Nie da  się "Apokryfu Agłai" zakwalifikować jednoznacznie do jakiejś kategorii.  Realizm magiczny? Science fiction (taki wątek też się tam pojawia)? Love  story? Wszystko po trochu.
Język  powieści jest prosty, akcja toczy się wartko, choć nie pędzi jak  wariatka. Sosnowski osiągnął jednak coś, co rzadko któremu autorowi się  udaje - wciągnął mnie do świata powieści tak gwałtownie, że zapomniałam w  ogóle, że to nie jest rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, po przeczytaniu  książki długo jeszcze nie mogłam się otrząsnąć.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz