niedziela, 17 czerwca 2012

Kto ma większą lufę - "Sherlock Holmes: Gra Cieni", scenariusz: Michele Murloney & Kieran Mulroney, reżyseria: Guy Ritchie, 2011

Na kontynuację przygód Sherlocka Holmesa w reżyserii Guya Ritchiego czekałam z utęsknieniem. Pierwsza część olśniła mnie kompletnie, a Robert Downey Jr. stał się moim idolem. Od tamtej pory wydarzył się jeszcze serial BBC, w którym Benedict Cumberbatch stworzył równie niezapomnianą postać, pod wieloma względami różniącą się od filmowej. O ile jednak serialowy Sherlock Holmes trzyma się w pionie, o tyle filmowy upadł i nie może się podnieść.

Po seansie kinowym wyszłam nawet zadowolona, uśmiechnięta, wciąż mając we wspomnieniach kilka gagów. Nadal uważam, że sceny z osiołkiem i Stanley'em są najzabawniejsze. Po raz drugi film obejrzałam niedawno i doszłam do wniosku, że Gra Cieni to jednak słaby film. Przede wszystkim brak tutaj oryginalności w schemacie, którym ujęła mnie część pierwsza. Wątek Sherlocka i Moriarty’ego toczy się od początku do końca z natrętną przewidywalnością, irytuje stałością poziomu emocji, a raczej jej braku. Nie ma w  tych bohaterach uczuć względem siebie. Zupełnie inaczej było w wypadku Holmesa i Blackwooda, ich rywalizacja i wrogość wobec siebie była naturalna, niewymuszona. Moriarty i Holmes, dwa wielkie mózgi, dwaj geniusze, nie budzą żadnych emocji poza znudzeniem.

Dotyczy to zwłaszcza Moriarty’ego. W pierwszej części jego nikła obecność budziła grozę, tutaj niesmak niedobraniem aktora do postaci. Jarred Harris gra wyrachowanego naukowca, pragnącego władzy i pieniędzy, który nie waha się doprowadzić do wojny światowej, aby osiągnąć swoje cele. Jest uosobieniem wszystkich szarych eminencji naszej historii, które postępowały podobnie. Powinien zatem budzić obrzydzenie, grozę, nienawiść, ale też fascynację swoim geniuszem i zimnym spokojem u widza. We mnie nie wywołuje żadnego z tych uczuć, przeciwnie, cały czas myślałam, że to jakaś pomyłka, że największy złoczyńca świata nie może tak się zachowywać. Jedną z najlepszych scen co prawda jest partia szachów i walka na pięści rozgrywana w umysłach Holmesa i Moriaty’ego, ale to jedyny taki fragment w całym filmie, w którym odczuwa się to napięcie i niepewność.

Największe rozczarowanie wywołał we mnie wątek przyjaźni Holmesa i Watsona. W poprzedniej części śmiałam się z ich potyczek słownych, nie przeszkadzały mi homoseksualne aluzje, subtelnie wprowadzane i obracane w żart. W Grze Cieni twórcy poszli dalej, takich gagów jest więcej, ale nie mają w sobie nic zabawnego, ponieważ swoją siermiężnością nie odbiegają od motywów z filmów klasy C. Zawadiackie zachowanie Sherlocka, które wcześniej imponowało i bawiło, tutaj staje się najzwyklejszą błazenadą. Roztropność Watsona i jego układność, które stanowiło zabawny kontrast, tutaj jest bufonadą i sztywniactwem. Nie mówiąc już o specyficznym trójkącie – w Grze Cieni mimo wysiłków Sherlocka John ożenił się z Mary (wciąż urocza Kelly Reilly), która jednak zostaje brutalnie wypchnięta (dosłownie) z akcji i nie ma większego znaczenia w fabule.

Wielkim nieporozumieniem jest dla mnie również pozbycie się Irene Adler, którą fenomenalnie grała Rachel McAdams, a zastąpienie jej marną kopią – madam Simsą (Noomi Rapace), Cyganeczką, równie niezależną i odważną, ale pozbawioną łotrzykowskiego uroku, jaki miała Irene. Na szczęście twórcy byli na tyle mądrzy, żeby nie wikłać Cyganki i Holmesa w romans.

Sam motyw fabuły jest natomiast całkiem zmyślny. Wydaje mi się, że Ritchiemu udało się pokazać, czym tak naprawdę jest wojna, jakie są jej przyczyny i że nie chodzi wcale o bogów, honor i ojczyznę. Te mechanizmy rządzą każdym światem, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie chcemy mieć tej świadomości.

Gra Cieni jest dowodem na to, że Guy Ritchie jest reżyserem bardzo nierównym. Czasem potrafi sięgnąć po niekonwencjonalne środki, uczynić z filmu prawdziwe cacko, jak zrobił to w Sherlocku Holmesie czy, najlepszym swoim filmie, Przekręcie. Czasem jednak bierze wszystkie schematyczne motywy i po prostu wrzuca je do jednego worka, miesza nieskładnie ze sobą, z czego wychodzi Sherlock Holmes: Gra Cieni. Czego tu nie ma! Rywalizacja dwóch geniuszy, kulisy polityki i prowadzenia wojen, pościgi konne, partie szachów, strzelaniny i wybuchy w pociągach, lasach, na przyjęciach, konkurs na największą lufę świata, przebieranki, wędkarstwo… Jedyne co w tym filmie nie zawodzi, to piękne zdjęcia i wspaniała muzyka. Film okazał się wydmuszką, która nie spełniła obietnic godnej kontynuacji. Z pewnością jednak zarobił wystarczająco dużo, aby Guy Ritchie myślał o trzeciej części. Tym razem jednak się nie nabiorę.

6 komentarzy:

  1. Jak dla mnie ta część była równie dobra jak pierwsza. Nie zgadzam się z Tobą co do aktora grającego Moriarty'ego - jak dla mnie zagrał on wyśmienicie. Serial BBC również oglądałam, ale porównywanie filmu i serialu jak dla mnie mija się z celem, bo oba powstały z różnych idei.
    Kolejną część na pewno obejrzę, a i z niecierpliwością czekam na kolejny sezon Sherlocka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo rozumiem, gdzie są te różne idee - i jedno, i drugie opowiada o Holmesie i Watsonie, i jedno, i drugie jest mieszanką komedii i kryminału... Mnie dwójka kompletnie rozczarowała, pierwszą część oglądałam już kilkanaście razy, drugą tylko dwa i nie mam ochoty do niej wracać. Nic nie poradzę, jakoś nie trafiają do mnie postaci Moriarty'ego - filmowa i serialowa; do takiej roli idealny byłby ktoś taki jak Christoph Waltz.

      Usuń
  2. Według mnie "Gra cieni" jest słabsza niż pierwsza część. Przy poprzedniej odsłonie lepiej się bawiłam, a drugą jest tak jak piszesz: przewidująca. Na domiar tego cały film wydał mi się nudny i nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że sceny jakoś się do siebie nie kleją. Cóż, zauważyłam, ze nie tylko mnie spodobała się bardziej pierwsza część, bo wiele osób ma podobne zdanie na ten temat. Koniec ekranizacji udowadnia nam, że reżyser najprawdopodobniej będzie kontynuował swoje dzieło. Mam nadzieję, ze kontynuacja będzie lepsza, chodź zazwyczaj kolejne odsłony takich filmów są tylko gorsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Nie postarali się tym razem, a szkoda naprawdę. A może też to po części wina tego, że już za dużo Sherlocka? Ja osobiście mam dość i cieszę się, że trzeci sezon serialu to dopiero 2013 rok;-)

      Usuń
  3. Wreszcie doczekałam się Twojej recenzji :-) I znowu zgadzam się ze wszystkim w każdym aspekcie;-)
    Byłam bardzo rozczarowana drugą częścią - do połowy filmu ciągle jeszcze miałam nadzieję, że to jakiś żart i Irene jednak cudownie "ożyje". Ta Cyganka to wszak taki gulasz z jeża;-)
    Spotkałam się jednak z opiniami, że dwójka jest lepsza, bo jest w niej więcej akcji... Hm, no może i jest, ale nic z tego nie wynika. Fajnie na to popatrzyć, ale zachwycać się nie ma czym.
    No trudno, obejrzę sobie jeszcze raz jedynkę;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ciężko mi się to pisało. Z początku byłam przekonana, że wyjdzie całkiem pozytywnie, ale jednak nie...;-)

      Usuń