poniedziałek, 21 listopada 2011

Ponadczasowy Sherlock Holmes - "Sherlock", sezon I, twórcy: Mark Gatiss & Steven Moffat, 2010


Na początku tego roku zachwycałam się filmową adaptacją przygód Sherlocka Holmesa w reżyserii Guya Ritchiego. Niedawno chwaliłam literacki oryginał. Zostałam fanką słynnego detektywa i nie sądziłam, że ktokolwiek może dorównać wizerunkowi, jaki stworzył Robert Downey Jr. Nie wyobrażałam sobie również innej scenerii dla przygód Sherlocka niż XIX wiek. Jeśli myślicie podobnie, to powinniście obejrzeć najnowszy serial BBC.

Pierwszy sezon Sherlocka ma zaledwie trzy odcinki, ale nie jest to zwykły serial, bowiem każdy z odcinków trwa około dziewięćdziesięciu minut. Otrzymujemy więc film telewizyjny, jakością dorównujący produkcjom kinowym, często je nawet przewyższający. Rolę główną otrzymał, mało znany u nas (to kwestia czasu), brytyjski aktor Benedict Cumberbatch, który z miejsca został moim idolem numer jeden. Cumberbatch pokazał Holmesa w jeszcze bardziej zintensyfikowany sposób niż zrobił to Downey Jr. Jego detektyw jest równie bliski oryginałowi literackiemu, twórcy serialu poszli jednak jeszcze dalej i wyostrzyli jego cechy. Dostajemy więc neurotycznego, niesamowicie inteligentnego człowieka, który swoim umysłem zdolny jest przenikać przez innych ludzi jak Superman wzrokiem przez ściany. Sherlock Holmes jest ekscentrykiem, egoistą, geniuszem, który nieustannie potrzebuje rozplątywać najgorsze zagadki, inaczej jest niewymownie znudzony. Skupiony na sobie uwielbia się popisywać, dlatego współpracuje z londyńską policją, dlatego lubi towarzystwo Johna Watsona, który nie ukrywa podziwu i akceptuje wszelkie dziwactwa Sherlocka. Charyzma, stanowczość, brawura i niezwykła inteligencja czynią go intrygującym socjopatą, żyjącym na granicy. On nie pomaga policji z pobudek altruistycznych czy dla pieniędzy, nie liczą się dla niego takie fakty, jak zagrożenie ludzkiego życia czy państwowe bezpieczeństwo. Najważniejsza jest tajemnica, a im bardziej skomplikowana, tym lepiej.

Holmes przede wszystkim zachwyca, fascynuje, ale przy bliższym poznaniu można dostrzec w nim pewną rysę, której nikomu dotąd nie udało się pokazać, o której być może nie wiedział nawet Arthur Conan Doyle. Ciężko wytrzymać z taką osobowością, przytłaczającą, absorbującą całkowicie i doszczętnie. A mimo wszystko zarówno widz, jak John Watson, trwają w tej przedziwnej relacji. Przyjaźń tych dwóch mężczyzn jest doprawdy niezwykła. Podobnie jak u Ritchiego, tak i w serialu John Watson nie jest przybocznym Sherlocka, ale oddzielną postacią. Martin Freeman grający Watsona również idealnie do tej roli pasuje. I tutaj kolejna niespodzianka w przedstawieniu postaci-symbolu – weterana wojennego. Ranny podczas misji w Afganistanie Watson musi wrócić do Anglii, ale nie może sobie poradzić z przystosowaniem się do rzeczywistości. Fakt, prześladują go wizje przeszłych wydarzeń, krwawe obrazy bitew, chodzi do psychologa, który zaleca mu rozpoczęcie pisania bloga (jak nowocześnie!) w celu uporania się ze wszystkim, co go spotkało. Traktowany jak chory budzi współczucie, którego jednak nie potrzebuje. Watson nie potrzebuje też normalnego, cichego życia. Wbrew pozorom i schematowi lekarz wojskowy tęskni za wojenną zawieruchą, za akcją, adrenaliną, za tym, że był komuś potrzebny. Spotkanie z Holmesem jest więc dla niego wybawieniem i przede wszystkim dlatego toleruje bałaganiarstwo, dziwne, czasami dziecinne zachowania kompana. Obaj doskonale się uzupełniają.

Także postaci drugoplanowe są rewelacyjne: Rupert Graves jako detektyw Lestrade, Una Stubbs w roli Pani Hudson czy urocza Loo Brealey jako Molly. Rozczarował mnie jedynie Moriarty. Wiadomo, że w przyrodzie musi istnieć równowaga, chociaż w tym wypadku nie można mówić o opozycji Dobra i Zła, ponieważ Holmes nie jest Dobrym. Jednak jeśli chodzi o postać Moriarty’ego, to wyobrażałam go sobie jako mężczyznę o większej klasie.

Chociaż czytałam dopiero pierwsze opowiadanie z Sherlockiem Holmesem, jestem przekonana, że serial ma mnóstwo nawiązań przynajmniej do najważniejszych i najbardziej znanych utworów z cyklu Doyle’a. Już w A Study in Pink aż iskrzy od aluzji do A Study in Scarlet, zdarzają się nawet bardzo podobne cytaty. Poszukiwanie tych „smaczków” daje dodatkową przyjemność i sprawia, że filmy można oglądać wielokrotnie. Akcja wciąga od pierwszych minut i trzyma w napięciu do ostatnich chwil, w ogóle nie czułam tych dziewięćdziesięciu minut „odcinka” i w jedną noc obejrzałam wszystkie trzy filmy. Każdy jest rewelacyjny, oddaje klimat powieści i prawdziwego kryminału. Serial nie pozbawiony jest poczucia humoru, subtelnej (lub mniej) ironii, zwłaszcza w scenach interakcji Holmesa z innymi ludźmi. Człowiek tak spostrzegawczy, zwracający uwagę na najdrobniejsze szczegóły związane ze śledztwami, zdaje się nie dostrzegać, co się dzieje wokół niego, przez co rani ludzi. Mam wrażenie, że nie do końca jest takim nieczułym człowiekiem, że doskonale ukrył swoje emocje. Serial pokazuje to, czego nie widzieliśmy w żadnym innym filmie, czego można nie dostrzec w książkach. Pokazuje, jak osamotniony musi być człowiek tak całkowicie inny od większości, jak ciężko musiał znosić dzieciństwo, jaką musiał wytworzyć w sobie odporność wobec traktowania go jak wynaturzenie. Momentami Sherlock przypominał mi serialowego Dextera z pierwszego sezonu.


Serial jest również dopracowany pod względem scenografii, wspaniałych zdjęć Londynu, rewelacyjnych kostiumów (tu mam na myśli głównie Sherlocka, którego strój jest zawsze nienaganny i który, wybaczcie mi to, wygląda powalająco w idealnie skrojonych garniturach czy świetnym płaszczu). Tła dopełnia klimatyczna muzyka, mam wrażenie, że nawiązująca do filmu Ritchiego, w kompozycji Davida Arnolda (naczelny kompozytor ścieżki dźwiękowej do filmów o Jamesie Bondzie) i Michaela Price'a (spec od muzycznego nastroju we Władcy Pierścieni). Czy są jakieś wady? Owszem, największą jest przeciągnięte zakończenie, które nie trzyma w niepewności co do przyszłych wydarzeń. Pozostałe to już „wadki”, drobiazgi, które nie wpływają na przyjemność oglądania. Sherlock to pozycja obowiązkowa dla fanów Holmesa, ale również dla wszystkich, którzy lubią dobry kryminał i nieprzeciętnych bohaterów. Drugi sezon dopiero w przyszłym roku, ale warto czekać.

10 komentarzy:

  1. Tak, serial ma mnóstwo nawiązań - chociaż Doyle'a nie czytałem już z dziesięć lat, to i tak sporo z nich wyłapywałem... albo wiedziałem, że gdzieś dzwoni.

    Na podobieństwo Dextera i Sherlocka bym nie wpadł. Skojarzenie pewnie dlatego, że obaj są jednostkami niezsocjalizowanymi, ale jednak Sherlock jest bardziej ludzki - chociaż jednocześnie nie nosi maski, więc bardziej się w oczy rzuca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ja wiem, czy jest bardziej ludzki? Ostatni odcinek jakoś mało o tym świadczy. Z tym, że nie nosi maski, też bym się spierała, może mniejszą, ale jednak wśród niektórych osób ją zakłada - jak przy dawnym koledze ze studiów w The Blind Banker. Między Dexterem a Sherlockiem jest zasadnicza różnica - pierwszy to psychopata, drugi socjopata;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałem fragment tego serialu na fakultecie, ale jakoś do mnie nie przemówił. wole noe-noirowego Sherlocka od Warner Bros.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też tak mówiłam... dopóki nie obejrzałam jednego całego odcinka;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie - z opisu powyższego, bo filmu nie widziałam - nasunęło się skojarzenie z Housem. Doktorem. Czy słusznie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Super!! Na pewno chętnie zobaczę ten serial! No i uwielbiam wspomnianego przez Ciebie aktora :)

    OdpowiedzUsuń
  7. @Agnes
    Ja wiem, czy słusznie, jak obejrzysz, to sama stwierdzisz. Dla mnie jednak bardziej Dexter, House mimo wszystko nie jest psychopatą ani socjopatą, to po prostu bardzo nieszczęśliwy facet;-)

    @Fuzjo
    Polecam serial. A jakie jeszcze role Cumberbatcha polecasz?

    OdpowiedzUsuń
  8. Skojarzenie z House'm jest bardzo słuszne, ponieważ słynny doktor jest wzorowany na Holmesie, co przyznali twórcy. Obaj mieszkają w mieszkaniach numer 221B, są ironicznymi dupkami i mają pozornie totalnie do siebie nie pasujących przyjaciół. Zwróćcie też uwagę na pogobieństwo brzmienia nazwisk : Holmes-House, Wilson-Watson.;)

    Wiele osób to zauważa, jednak niewiele z nich wie, że ich przypuszczenia są słuszne.
    Polecam oba seriale (chociaż odkąd odkryłam Holmesa - jest moim numerem 1 :D )
    JK

    OdpowiedzUsuń
  9. Jednak największą wadą Homesa jest długie oczekiwanie na kolejny sezon. Jednak może to i dobrze, że twórcy się nie spieszą, przynajmniej nie przesadzą i nie zrobią z takiego świetnego serialu hollywoodzkiego ścierwa pełnego melodramatyzmów.
    Oczekujcie czerwca 2013r, Sherlock wróci;)
    JK

    OdpowiedzUsuń
  10. ponieważ kinowa wersja filmu o sherlocku strasznie mnie wkurzyła poprosiłam o prezent pod choinkę wszytstkie książki sherlocka (właściwie wyszło takie wydanie w jednej mega księdze)nawet niedrogie). chciałam sprawdzić na ile kaskaderskie wyczyny z filmu są nie na miejscu. Nagle się okazało że Sherlock ma mnostwo wad, to nieprzecietna inteligencja, narkotyki ... ku mojemu zdziwieniu miał do czynienia z boksem... jest cholernie irytujący jak house. dlugo nie mogłam sie przekonać co do przeniesienia Holmesa w nasze czasu, właśnie obejrzałam 1 odcinek i jest świetny_ szczególnie przez nawiazania do książki! bałam się że zrobią kolejny amerykański serialik o detektywie, a tu proszę Sherlock !!! świetnie ujęty....aczkolwiek kochanie polecam książki albo audiobooki (szczególnie czytane przez Rocha Siemianowskiego, człowiek który wie co czyta i robi to świetnie w porównaniu do innych )...

    OdpowiedzUsuń