Moda na ekranizacje filmów według prozy sióstr Brontë właśnie się zaczyna. Kilka lat
wcześniej wydawcy wznowili wydania powieści wiktoriańskich pisarek w okładkach
przypominających te z cyklu Zmierzch.
Teraz czas na kino. Nie wiem, jak mi się spodobają Wichrowe wzgórza, które w Polsce będą
miały premierę w przyszłym roku, ale Jane
Eyre wypadła bardzo dobrze. Wreszcie widz otrzymuje historię, w której
młodą, osiemnastoletnią dziewczynę gra młoda, zdolna aktorka.
Czy
film jest wierną adaptacją, nie jestem w stanie ocenić, wierzę jednak opinii
koleżanki, z którą go oglądałam, że akcję książki oddaje dość dokładnie. Czego
dotyczy fabuła? Tytułowa bohaterka, dręczona przez krewnych i jako dziecko
oddana do zakładu Lowood, który zajmuje się tortu… wychowaniem młodych
panienek, po jego opuszczeniu znajduje pracę w posiadłości Edwarda Fairfaxa
Rochestera jako guwernantka jego córki. Okazuje się, że pan domu jest
przystojnym, inteligentnym mężczyzną, który jako jedyny traktuje Jane jak równą
sobie, no, może nie zawsze. Oczywiście dziewczyna zakochuje się w swoim
pracodawcy (albo to on ją uwodzi, a przynajmniej się stara), jednak jest na
tyle rozsądna, aby nie poddawać się uczuciu, do pewnego czasu. Wreszcie daje
się przekonać i godzi się poślubić ukochanego… Nagle jednak marzenie o
szczęściu trafia szlag, okazuje się bowiem, że Rochester ma paskudną tajemnicę.
Jak
wynika z powyższego akcja jest dość sztampowa i naiwna, nie to jednak jest
mocną stroną tego filmu. Najważniejsze są tutaj główne postacie, zwłaszcza
grająca Jane Mia Wasikowska. Jestem
absolutnie zachwycona dojrzałością i talentem tej dwudziestodwuletniej aktorki.
W Alicji w Krainie Czarów była jedyną
perełką, która błyszczała wśród marnych zdjęć i gry aktorskiej takich sław jak Johnny Depp czy Helena Bohnam-Carter. W Jane
Eyre to ona gra pierwsze skrzypce. Jane nie przypomina panien, które znamy
chociażby z powieści Jane Austen,
nie jest łowczynią mężów, nie chce być „szyją, która głową kręci”. Pragnie
wolności pojmowanej jako możliwość podejmowania decyzji, życia według własnych
zasad. I taka była już jako dziecko, niezwykle inteligentna, niezależna,
odważna, i taka też pozostała. Mia Wasikowska potrafiła naturalnie pokazać
godność i szacunek, jaki Jane żywiła do siebie. Taką właśnie kobietę pokochał
Rochester, mężczyzna, delikatnie mówiąc, zagubiony, nie potrafiący poradzić
sobie z własnym przeznaczeniem, gardzący córką i nie przywiązujący się do
kobiet. Michael Fassbender kolejny
raz pokazał świetne aktorstwo. Jego Rochester jest niejednoznaczny. Z jednej
strony to wyrachowany bawidamek, unikający odpowiedzialności za rodzinę. Z drugiej
strony nieporadny, owładnięty uczuciem mężczyzna, gotowy na wszystko, by zdobyć
ukochaną. Trudno może być dzisiejszemu widzowi zrozumieć jego postępowanie.
Mnie było trudno, przeżywałam każde wydarzenie, jakbym nie oglądała filmu,
tylko obserwowała czyjeś życie przez duże okno.
Twórcy
postarali się o wiarygodne odtworzenie realiów epoki. Godna podziwu jest
dbałość o kostiumy oraz obyczaje. To dlatego losy bohaterów są takie prawdziwe.
Czułam tę duchotę, jaką zapewniał XIX wiek, niemożność bycia sobą dla kobiet i
ból tym spowodowany. Możliwe, że tego filmu nie odbiorą tak samo mężczyźni i
nie chcę być tutaj protekcjonalna, ale oni jednak mieli łatwiej, mogli dużo
więcej, chociaż, jak pokazuje przykład Edwarda, nie byli wszechmocni. Piękno
filmu to nie tylko gra aktorska, to również cudowne zdjęcia, pełne mroku i
melancholii, oraz wspaniała muzyka w kompozycji Daria Marianellego, idealnie oddająca nastrój wydarzeń. Żeby nie
było tak ciągle wspaniale i och i ach, to dodam, że film nie jest pozbawiony
wad. Przede wszystkim nie jest równomierny, najważniejszy wątek został zbyt
szybko poprowadzony, brakowało mi słownych przepychanek Jane i Edwarda, które
pamiętam z poprzednich wersji. Pojawiają się za to lekko męczące dłużyzny,
chwilami traciłam zainteresowanie fabułą. Wątek tajemnicy został również
potraktowany bardzo pobieżnie, przez co widz może nie odczuć tragizmu sytuacji.
Mimo wszystko jednak uważam, że jest to najlepszy film o Jane Eyre, jaki dotąd widziałam, a widziałam ich już kilka.
Ja też, ja też! :) Ten film będzie w moim rankingu najlepszych filmów widzianych w tym roku :D
OdpowiedzUsuńU mnie to aż tak pewnie nie, ale całkiem przyjemnie spędziłam czas, zwłaszcza podziwiając obrazy i muzykę, no i Mia jest powalająca:-)
OdpowiedzUsuńPostaram się obejrzeć, kiedyś :) Książkę kocham.
OdpowiedzUsuń