wtorek, 15 listopada 2011

Siła uczuć - "Jane Eyre", scenariusz: Moira Buffini, reżyseria: Cary Fukunaga, 2011


Moda na ekranizacje filmów według prozy sióstr Brontë właśnie się zaczyna. Kilka lat wcześniej wydawcy wznowili wydania powieści wiktoriańskich pisarek w okładkach przypominających te z cyklu Zmierzch. Teraz czas na kino. Nie wiem, jak mi się spodobają Wichrowe wzgórza, które w Polsce będą miały premierę w przyszłym roku, ale Jane Eyre wypadła bardzo dobrze. Wreszcie widz otrzymuje historię, w której młodą, osiemnastoletnią dziewczynę gra młoda, zdolna aktorka.

Czy film jest wierną adaptacją, nie jestem w stanie ocenić, wierzę jednak opinii koleżanki, z którą go oglądałam, że akcję książki oddaje dość dokładnie. Czego dotyczy fabuła? Tytułowa bohaterka, dręczona przez krewnych i jako dziecko oddana do zakładu Lowood, który zajmuje się tortu… wychowaniem młodych panienek, po jego opuszczeniu znajduje pracę w posiadłości Edwarda Fairfaxa Rochestera jako guwernantka jego córki. Okazuje się, że pan domu jest przystojnym, inteligentnym mężczyzną, który jako jedyny traktuje Jane jak równą sobie, no, może nie zawsze. Oczywiście dziewczyna zakochuje się w swoim pracodawcy (albo to on ją uwodzi, a przynajmniej się stara), jednak jest na tyle rozsądna, aby nie poddawać się uczuciu, do pewnego czasu. Wreszcie daje się przekonać i godzi się poślubić ukochanego… Nagle jednak marzenie o szczęściu trafia szlag, okazuje się bowiem, że Rochester ma paskudną tajemnicę.

Jak wynika z powyższego akcja jest dość sztampowa i naiwna, nie to jednak jest mocną stroną tego filmu. Najważniejsze są tutaj główne postacie, zwłaszcza grająca Jane Mia Wasikowska. Jestem absolutnie zachwycona dojrzałością i talentem tej dwudziestodwuletniej aktorki. W Alicji w Krainie Czarów była jedyną perełką, która błyszczała wśród marnych zdjęć i gry aktorskiej takich sław jak Johnny Depp czy Helena Bohnam-Carter. W Jane Eyre to ona gra pierwsze skrzypce. Jane nie przypomina panien, które znamy chociażby z powieści Jane Austen, nie jest łowczynią mężów, nie chce być „szyją, która głową kręci”. Pragnie wolności pojmowanej jako możliwość podejmowania decyzji, życia według własnych zasad. I taka była już jako dziecko, niezwykle inteligentna, niezależna, odważna, i taka też pozostała. Mia Wasikowska potrafiła naturalnie pokazać godność i szacunek, jaki Jane żywiła do siebie. Taką właśnie kobietę pokochał Rochester, mężczyzna, delikatnie mówiąc, zagubiony, nie potrafiący poradzić sobie z własnym przeznaczeniem, gardzący córką i nie przywiązujący się do kobiet. Michael Fassbender kolejny raz pokazał świetne aktorstwo. Jego Rochester jest niejednoznaczny. Z jednej strony to wyrachowany bawidamek, unikający odpowiedzialności za rodzinę. Z drugiej strony nieporadny, owładnięty uczuciem mężczyzna, gotowy na wszystko, by zdobyć ukochaną. Trudno może być dzisiejszemu widzowi zrozumieć jego postępowanie. Mnie było trudno, przeżywałam każde wydarzenie, jakbym nie oglądała filmu, tylko obserwowała czyjeś życie przez duże okno.

Twórcy postarali się o wiarygodne odtworzenie realiów epoki. Godna podziwu jest dbałość o kostiumy oraz obyczaje. To dlatego losy bohaterów są takie prawdziwe. Czułam tę duchotę, jaką zapewniał XIX wiek, niemożność bycia sobą dla kobiet i ból tym spowodowany. Możliwe, że tego filmu nie odbiorą tak samo mężczyźni i nie chcę być tutaj protekcjonalna, ale oni jednak mieli łatwiej, mogli dużo więcej, chociaż, jak pokazuje przykład Edwarda, nie byli wszechmocni. Piękno filmu to nie tylko gra aktorska, to również cudowne zdjęcia, pełne mroku i melancholii, oraz wspaniała muzyka w kompozycji Daria Marianellego, idealnie oddająca nastrój wydarzeń. Żeby nie było tak ciągle wspaniale i och i ach, to dodam, że film nie jest pozbawiony wad. Przede wszystkim nie jest równomierny, najważniejszy wątek został zbyt szybko poprowadzony, brakowało mi słownych przepychanek Jane i Edwarda, które pamiętam z poprzednich wersji. Pojawiają się za to lekko męczące dłużyzny, chwilami traciłam zainteresowanie fabułą. Wątek tajemnicy został również potraktowany bardzo pobieżnie, przez co widz może nie odczuć tragizmu sytuacji. Mimo wszystko jednak uważam, że jest to najlepszy film o Jane Eyre, jaki dotąd widziałam, a widziałam ich już kilka.

3 komentarze:

  1. Ja też, ja też! :) Ten film będzie w moim rankingu najlepszych filmów widzianych w tym roku :D

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie to aż tak pewnie nie, ale całkiem przyjemnie spędziłam czas, zwłaszcza podziwiając obrazy i muzykę, no i Mia jest powalająca:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Postaram się obejrzeć, kiedyś :) Książkę kocham.

    OdpowiedzUsuń