Kupiłam książkę C.S. Harris w taniej książce zachęcona blurbem opowiadającym o kryminale w mrocznym XIX-wiecznym Londynie. Nie zawiodłam się. Kiedy bogowie umierają to bardzo dobry kryminał, trzymający w napięciu zbudowaną intrygą do ostatniej chwili i z wiernie oddanym tłem historycznym epoki.
Nadrzędnym wątkiem jest tu rzeczywiście morderstwo pięknej i młodej markizy, dalsze motywy – kwestia tajemniczego, ponoć czarodziejskiego naszyjnika związana z przeszłością głównego bohatera hrabiego Sebastiana St. Cyra, jego związek z uroczą aktorką, polityczne rozgrywki – dzieją się mimochodem, uzupełniając powieść. Autorka zadbała o wiarygodną psychologię wszystkich postaci, każda z nich ma własną historię i czytelnik czuje niedosyt po niecałych 400 stronach, chciałby wiedzieć więcej.
Wartka akcja prowadzona swobodnym dostosowanym do epoki stylem sprawia, że książki nie sposób odłożyć. Wszystkie wątki prowadzone są równomiernie, każdemu Harris poświęca dokładnie tyle miejsca, ile potrzeba, tak że nakładają się na siebie wzajemnie, współgrają, dzięki czemu powieść jest pełna. Autorka zarysowała nie tylko scenerię epoki, wystrój wnętrz, stroje, język, ale też świetnie oddała jej kulturę, mentalność żyjących w owym czasie ludzi. Pokazała wyraziście silną segregację społeczną, jak traktowane były i jak zachowywały się kobiety, podejście ludzi do moralności, zwłaszcza arystokracji. Obnażyła mroczny Londyn, w którym najbardziej niebezpieczni byli właśnie ludzie posiadający władzę i pragnący mieć jej jeszcze więcej. Doskonale, choć zaledwie kilkoma słowami, Harris oddała obraz polityki wewnętrznej i zewnętrznej Wielkiej Brytanii.
Bardzo podobał mi się również wątek miłosny, przede wszystkim dlatego, że nie przytłoczył fabuły, nie był nawet równorzędny, a mimo to czytelnik otrzymał tyle informacji i emocji, ile potrzebnych było, aby zrozumieć i polubić oboje bohaterów. Sebastian St. Cyr nie jest całkowicie idealny – przegrywa w bójkach, niejednokrotnie jest o krok od śmierci (trochę zbyt często jak na taką gęstość akcji), pakuje się w kłopoty przez własne emocje. Jego relacje z rodziną są, oględnie mówiąc, niezbyt rodzinne, mężczyzna nie ma dobrego kontaktu z ojcem, który wini go za to, że żyje i nie spełnia oczekiwań rodu (jest w związku z aktorką, nie chce się żenić z panną z wysokiego rodu i zajmuje się rozwiązywaniem zagadek, ponadto ciążyło na nim oskarżenie o zabójstwo, którego wszak nie popełnił i został oczyszczony z zarzutów, ale to nadwerężyło reputację jego rodziny). Wicehrabia oczywiście nie przejmuje się tym, co myślą o nim inni, w swoim życiu kieruje się uczuciami, które, jak się okazuje, nie zawsze były dobrze ulokowane. Jego ukochana, Kat Boleyn, to popularna aktorka, która darzy Sebastiana trwałym, silnym uczuciem i jest dla niego oparciem w każdej sytuacji – pomaga mu w sprawie, podpowiada niektóre rozwiązania, opatruje rany. Ich związek byłby pełną harmonią, gdyby nie to, że pochodzą z różnych sfer, czego silną świadomość ma kobieta.
Tytuł powieści zdaje się początkowo nie mieć związku z historią i trzeba naprawdę uważnego czytania, aby odkryć, co autorka miała na myśli, jednak jest to możliwe. Jednym z ważniejszych bowiem wątków jest sprawa naszyjnika, który rzekomo daje moc kobietom przez siebie wybranym. Ostatnią jego posiadaczką była hrabina St. Cyr, matka Sebastiana, o której wiadomo, że zginęła na morzu. Wicehrabia powoli odkrywa okrutną prawdę, którą kryła przed nim cała rodzina… i więcej nie mogę zdradzić. Nadmienię tylko, że wątek fantastyczny jest tu najmniej ważny, właściwie nie ma żadnego znaczenia.
Kiedy bogowie umierają to przyjemna lektura, wciągająca od pierwszych stron, z dobrze odmalowanym tłem epoki, w której nie wszystkie rozwiązania są podane na tacy. Pochwalić muszę bardzo dobre tłumaczenie Marty Kleinrok, której udało się przenieść stylizację na język polski, co rzadko się ostatnio udaje, i świetną okładkę projektu Magdaleny Zawadzkiej. Wiele dobrego natomiast nie mogę powiedzieć o dziale korektorskim wydawnictwa – dwie osoby i tyle błędów interpunkcyjnych i literówek, że wstyd.
A mówią, że autorki romansów nie umieją pisać^^. CS Harris jest równie dobra jako Candice Proctor.
OdpowiedzUsuńPolecam również tom pierwszy "Czego boją się anioły".
Niestety wydawnictwo się ociąga i nie wydaje kolejnych tomów.
Pozdrawiam Liberty
Na pewno kupię, bo styl ma przyjemny:-)
OdpowiedzUsuńTeż mi się podobały te książki i chciałabym przeczytać więcej.
OdpowiedzUsuńA mnie pierwsza część nie przypadła za bardzo do gustu - styl nijaki, sama akcja, bez choćby płytkiego zagłębienia się w psychologię postaci, no i ta sztucznie powiększona objętość książki (to już sprawka wydawnictwa)... Może jednak od tamtej pory autorka się nieco wyrobiła. Mimo wszystko powieść "Czego boją się anioły" dosyć mnie wciągnęła, więc nie wykluczam, że kiedyś porównamy opinię o kontynuacji:).
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam, że "Czego się boją anioły" to pierwsza część, teraz wiem, że tam znajdę odpowiedź na pytanie, co przeskrobał Sebastian i jak się z tego wyplątał;-)
OdpowiedzUsuń