niedziela, 3 stycznia 2010

Przekroczyć granicę - "Capote", scenariusz: Dan Futterman, reżyseria: Bennett Miller, 2005

Ponieważ o tym filmie nie mogę pisać inaczej, ostrzegam przed spojlerami.

W kwietniu zeszłego roku pisałam recenzję filmu Infamous, opowiadającego o kulisach powstania książki Trumana Capote Z zimną krwią. Wtedy też obiecałam sobie dwie rzeczy: 1. że przy najbliższej okazji obejrzę inny film poruszający ten sam temat, Capote z tytułową, oskarową rolą Philipa Seymoura Hoffmana; 2. że przeczytam książkę. Drugie postanowienie będzie moim noworocznym, gdyż po powieść jeszcze nie sięgnęłam. Okazja obejrzenia filmu nadarzyła się całkiem niedawno. Nie zamierzam porównywać obrazów pod względem jakości, oba są bowiem doskonałe i wstrząsają widzem. Ukazują jednak tę samą historię z nieco odmiennej perspektywy i to na niej chciałabym skupić się dzisiaj.

O ile oglądając Infamous miałam wątpliwości co do motywów postępowania Trumana Capote (grał go, przypomnę, Toby Jones) i do końca nie wiedziałam, kiedy udaje, a kiedy jest szczery, o tyle w Capote doskonale widziałam, w których momentach bohater kłamie. Nie trapiły mnie tutaj pytania z poprzedniego filmu:
Jak daleko można się posunąć, by zdobyć materiał do książki? I czy Capote rzeczywiście wszystko co robił, robił w tym właśnie celu? Czy to co mówił Perry'emu miało jedynie przybliżyć go do prawdy, czy naprawdę tak odczuwał?
Znałam odpowiedzi na nie wszystkie. Cały czas zastanawiałam się natomiast, jak można być takim egoistycznym, wyrachowanym potworem i z niebywałą premedytacją zdobywać zaufanie innych ludzi po to tylko, żeby przenieść na kartki papieru ich historię. Twórcy filmu zwrócili swoją uwagę niemal wyłącznie na Trumana Capote i jego drogę po trupach (dosłownie) do napisania Z zimną krwią. Żaden z oglądanych przeze mnie psychopatów z najgorszych thrillerów czy horrorów nie potrafił w tak mistrzowski sposób manipulować ludźmi (nie tylko Perrym Smithem i Richardem Hickockiem). Philip Seymour Hoffman w pełni zasłużył na Oscara za tę rolę, oddał bowiem pisarskie (bo nie można ich nazwać ludzkimi) rozterki Trumana Capote niezwykle realistycznie, poradził sobie z bardzo ciężką rolą w sposób genialny. Jego Capote doskonale znał umysły ludzkie i prawa rządzące danymi grupami, dlatego potrafił dokładnie wniknąć w każdą z nich, grać na emocjach i zmieniać swoje własne lepiej niż kameleon skórę. Doprowadził do odroczenia wyroku dwóch skazańców i opłacał najlepszych adwokatów, aby przeciągali sytuację dotąd, aż nie otrzymał całkowitej wizji morderstwa. Co więcej, on wierzył w każde swoje wypowiadane słowo, potrafił nawet stanąć przed tymi ludźmi i wmówić im, że zrobił co w jego mocy. Jego najbliżsi nie dali się jednak zwieść roztaczanym pozorom.
Capote: Nie mogłem ich ocalić.
Harper Lee: Być może. Prawda jest taka, że nie chciałeś tego zrobić.
W subtelny sposób Miller pokazuje przemianę, jaka zachodzi w przyjaźni między Nelle Harper Lee (Catherine Keener) a Trumanem, oczywiście sprawę z tego zdaje sobie wyłącznie kobieta (bo Capote tak naprawdę potrzebował ludzi tylko po to, by widzieć blask swego odbicia i podziwu dla niego w ich oczach). Odczuwalna jest zmiana w jej widzeniu pisarza - od zachwytu i akceptacji ekscentrycznych jego zachowań, przez zdumienie manipulatorskimi sztuczkami, po smutne rozczarowanie całą jego osobą. Nic dziwnego, że tych dwoje nie rozmawiało ze sobą do końca życia Capote. Nie dziwi mnie też fakt, że po wydaniu Z zimną krwią autor nie napisał już żadnej książki, ani to, że zmarł z powodu alkoholizmu 15 lat później. W Infamous Capote pokazany jest w lepszym świetle, jak człowiek z niezbyt czystą, ale z duszą. Broni się osobowością, przeżytymi nieszczęściami, a także prawdziwym przywiązaniem do Smitha. Capote Millera tej duszy nie ma, a jego życiowe doświadczenia nie budzą współczucia. Zapewne wpływ na różne spojrzenia ma także fakt, że oba filmy powstały w oparciu o inne książki - Infamous zrealizowano na podstawie biografii autorstwa George'a Plimtona, scenariusz do Capote napisano w oparciu o książkę Geralda Clarke'a.

Na uwagę zasługuje jeszcze oprawa Capote, a w zasadzie jej brak. Oszczędność motywów muzycznych (w kompozycji Mychaela Danny) nie rozprasza, kieruje natomiast całą uwagę na tytułowego bohatera i jego postępowanie. Piorunujące wrażenie murowane.

Polecam oba filmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz