W zeszłym roku zachwycił mnie pierwszy sezon serialu True Blood,
postanowiłam więc sięgnąć po pierwowzór i, co tu dużo kryć, ocena
wypadła na niekorzyść powieści, serial jest bowiem o wiele lepszy.
Postaram się jednak skupić wyłącznie na książce i jej… tłumaczeniu. Tak
się składa, że miałam okazję przeczytać Martwego aż do zmroku w obu wersjach – oryginalnej i polskiej, i rozdźwięk w odbiorze obu jest znaczący. Charlaine Harris
nie jest pisarką z prawdziwego zdarzenia, daleko jej do szeroko
rozumianej doskonałości pod względem stylu, ale to, co zrobiła z jej
książką pani Ewa Wojtczak
woła o pomstę do nieba. Jej tłumaczenie odebrało powieści główny atut
autorki – specyficzny, ironiczny humor. Łopatologiczny, dosłowny
przekład sprawia, że prowincjonalność, z której naigrawa się Charlaine
Harris w swojej książce, w polskim druku staje się prostactwem. Do tego
dochodzi niedbalstwo redakcyjne – literówki, błędy stylistyczne i
logiczne rzucają się w oczy niemal z każdej strony tak nachalnie, że nie
sposób ich zignorować.
Jeśli chodzi o samą treść, to nie jest to pozycja zachwycająca pod
żadnym względem, raczej sympatyczna parodia do przeczytania w pociągu
czy autobusie. Prosty język i uproszczona akcja powodują, że przez
kartki Martwego aż do zmroku wzrok prześlizguje się w
ekspresowym tempie bez jakichkolwiek refleksji nad wydarzeniami czy
psychologią bohaterów (jaką psychologią? – chciałoby się zapytać, tej
bowiem jest jak na lekarstwo). Wątek kryminalny jest w opowieści jedynie
pretekstem (o czym świadczy beztroska w jego prowadzeniu i sporo
nielogicznych rozwiązań, nie wspominając już o zakończeniu powieści) do
zabawy z mitem wampiryzmu, co autorce, przyznać trzeba, idzie całkiem
sprawnie, momentami nawet wywołuje zamierzony uśmiech wbrew staraniom
tłumaczki. Podobnie motyw telepatii głównej bohaterki ograniczono do
minimum, traktowany jest on jednocześnie jako coś naturalnego (przez
lata Sookie się z nim oswoiła i stara się go kontrolować) oraz dziwnego
(mieszkańcy Bon Temps wprawdzie tolerują zdolności dziewczyny, ale
starają się ją omijać szerokim łukiem i odczuwają przed nią swoisty
lęk). Oprócz licznych aluzji do wampiryzmu, zwłaszcza do prozy Anne
Rice, której styl autorka stara się parodiować, znajdziemy też wiele
odniesień do konwencji fantastycznej oraz do literatury i filmu w ogóle.
Oczywiście, na pierwszym planie znajduje się trudna miłość Sookie
Stackhouse, która jest w dodatku telepatką i barmanką (dumną ze swego
fachu), do wampira Billa Comptona. Tych dwoje łączy wzajemna fascynacja –
dziewczyna od dawna marzyła o spotkaniu nieumarłego, Billa pociąga jej
brak lęku, bezpośredniość i prostolinijność. Przy tym oboje są
wyrzutkami, on z racji swojej natury, ona przez wzgląd na niezwykłe
umiejętności. Ich relacje nie są jednak przez to w żadnym stopniu
łatwiejsze, choćby dlatego, że ona funkcjonuje w dzień, on „ożywa” po
zmroku. Do tego dochodzi różnica wieku (on ma ponad 130 lat, ona 25) i
pokoleń (on pamięta czasy wojny secesyjnej i ciężko mu pogodzić się z
czymś takim, jak emancypacja kobiet, ona oczekuje jego akceptacji), a
także środowiska naturalnego i jego praw (chociaż wampiry wyszły z
ukrycia i mieszkają wśród ludzi, nadal istnieją różnice w poglądach).
To jednak trzeba zaliczyć Harris na plus – Sookie zastanawia się nad rzeczami, nad którymi nie myśleli bohaterowie Kronik wampirów Anne Rice czy ostatnio Bella Swan znana z Sagi mroku
(specjalnie podaję przykłady z gatunku paranormal romance, do którego
cykl Charlaine Harris przecież się zalicza). I chodzi nie tylko o
problemy uczuciowe, ale też "techniczne" aspekty znajomości (np. anemia
bohaterki z powodu picia jej krwi przez ukochanego), wszystko ma swoje
plusy i minusy. Autorka bez skrupułów rozbiera mit miłości wampira i
żwyej kobiety na części pierwsze, odziera go z całej „romantycznej”
otoczki, a przecież Martwy aż do zmroku to dopiero pierwszy
tom. Bardzo ważnym motywem w relacjach tych dwojga wydaje się być
kwestia własności, potraktowana w bardzo przewrotny sposób. Mianowicie,
Sookie za każdym razem zżyma się, gdy Bill mówi o niej jako o „swojej”,
podczas gdy sama już od pierwszej chwili nazywa go „swoim wampirem” (Ale ja czekałam na mojego własnego nieumartego.).
Do tej pory w cyklu Sookie Stackhouse ukazało się dziesięć
książek, zarówno powieści, jak opowiadań, pisarka planuje kolejne, w
myśl zasady, że nie zabija się kury znoszącej złote jaja, a fani
przecież połkną wszystko. Na półce czeka na mnie U martwych w Dallas
– oby w tej części tłumaczenie się poprawiło, błędów było mniej, wtedy
wtedy czytanie książki będzie przyjemniejsze, nawet jeżeli poziom stylu
Harris się nie podniesie.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz