Do Stanisława Lema zraziłam się już w podstawówce. W
lekturach były wówczas Opowieści o
pilocie Pirxie. Książka mi się nie spodobała. W ramach pracy domowej
mieliśmy również obejrzeć film, który także nie przypadł mi do gustu. Nie
cierpiałam wówczas wszystkiego, co akcję miało w kosmosie, który był dla mnie
jeszcze bardziej fantastyczny niż baśnie lub legendy. Moja niechęć do Lema
pogłębiła się na studiach. Kiedy pisałam pracę licencjacką o cyklu
wiedźmińskim, czytałam wybrane fragmenty Fantastyki
i futurologii, w której autor wyrażał się niepochlebnie i lekceważąco o
fantasy. Minęło kilka lat, zaczęłam się zaznajamiać z literaturą science
fiction i oczywistym się stało, że wypadało poznać co najmniej kilka dzieł
polskiego klasyka tego gatunku. Do przeczytania Dzienników gwiazdowych skłonił mnie charakter opowiadań – miały być
to zabawne, ironiczne opowieści o naturze ludzkiej w kosmicznej łatce. I takie
też są.
Zbiór opowiadań o Ijonie Tichym ma swoje
wzloty i upadki. Kilka zachwyca rozbuchaną wyobraźnią, ironią, zmusza do
refleksji nad własnym życiem i postępowaniem. Niektóre historie są powtarzalne
i niespecjalnie oryginalne, czasem wręcz nudzą filozoficzno-naukowym stylem
staroświeckiego i lekko bufoniastego bohatera. Jednak we wszystkich chodzi o
jedno - o pokazanie, że człowiek nie ma prawa nazywać siebie panem
wszechświata. Lem z lekkością i pod płaszczykiem humoru obnaża wszystkie nasze
słabości i wady, mówi o nielicznych zaletach. Jego rozmyślania wkładane w usta
Tichy'ego nie straciły na aktualności.
Autorowi nie można odmówić kreatywności, jego
neologizmy zapełniają niemal każdą stronę. Celne spostrzeżenia i przewidywania
zmuszają do refleksji nad istotą człowieczeństwa, utylitarnością,
oryginalnością, podejściem do wiary. Jego rozważania nad istnieniem Boga i
różnymi aspektami wiary i działań Kościoła zapewne nie przypadły do gustu
zwolennikom chrześcijaństwa w czasach, kiedy opowiadania publikowano, teraz
także nie spodobałoby się w tych kręgach. Lem nie kwestionuje istnienia sił
wyższych, natomiast stawia pobudzające do myślenia pytania, na które tylko
czytelnik może dać odpowiedź. Sama, czytając opowiadania, niejednokrotnie zgadzałam
się z narratorem w podejściu do tematu wiary.
Główny bohater lekko mnie irytował fałszywą
skromnością i jednocześnie obnoszeniem się ze swoją wiedzą, nie można mu jednak
zarzucić braku mądrości. Można by pomyśleć, że Tichy jest alterego samego autora
i z pewnością Lem mógłby wydać swoje przemyślenia w formie poważnych esejów.
Tylko czy wtedy ktokolwiek chciałby go czytać? Z pewnością nie sięgnęliby po Dzienniki gwiazdowe młodzi ludzie albo
ci, którzy jak ja, niewiele mieli do czynienia z prozą Lema. A sięgnięcie po
rozrywkową formę dało pisarzowi możliwość do wypowiedzenia własnych
spostrzeżeń. I chociaż pisane były na przestrzeni kilkudziesięciu lat,
zachowują swój tok myślowy i ton filozoficznych przypowieści.
Lektura Dzienników
gwiazdowych to doskonały sposób na zaznajomienie się z twórczością
Stanisława Lema, dla czytelnika w każdym wieku. Z pewnością niejeden czytelnik
sięgnie po kolejne dzieła, ja może nawet powrócę do pilota Pirxa…
Recenzja pierwotnie ukazała się w portalu Katedra.
Swoją przygodę z Lemem również rozpoczęłam we wczesnej podstawówce, tyle że właśnie od "Dzienników gwiazdowych" i może z tego wynika fakt, że doświadczenia mam zupełnie inne. Nie zgadzam się z Lemem w warstwie filozoficznej, nie zgadzam się z Lemem w kwestii fantasy, nie podobało mi się też, jak zaciekle bronił się przed przyznaniem, że ma coś wspólnego z fantastyką. Ale mimo wszystko darzę jego prozę ogromnym uznaniem i sentymentem. Początkowy opis w "Masce" to dla mnie czysta radość z obcowania z pisarskim kunsztem, a "Solaris" czytałam podwójnie (to znaczy: niemal każde zdanie dwa razy) :)
OdpowiedzUsuńA ja uważam, że "Dzienniki" nie nadają się na pierwszy kontakt. Wielu mogłoby się zniechęcić, odkrywając jak bardzo s-f jest dla Lema przykrywką do rozważań natury filozoficznej. Kilka opowiadań jest tam wyjątkowo trudnych, zwłaszcza to o religii, przeciętny 16-latek przez to nie przebrnie, a szkoda, bo nie poznać takiego geniusza to w moim odczuciu wstyd. Na pierwszy rzut polecałabym chyba "Niezwyciężonego" lub "Eden".
OdpowiedzUsuńCóż jest zniechęcającego w zamaskowanych rozważaniach filozoficznych? ;) To bardzo dobrze, że ktoś może szybko spotkać się z takim podejściem do pisania i wyrabiać sobie nawyki czytelnicze. Poza tym "Dzienniki gwiazdowe" są zwyczajnie zabawne, więc atrakcyjne także na innym polu.
UsuńPrzeciętny 16-latek nie przebrnie? Ja do ponadprzeciętnych się nie zaliczam, a przebrnąłem przez nie w podstawówce ^^
Usuń"Astronauci" też chyba byliby dobrym wyborem na pierwsze spotkanie z Lemem.
Kornwalio, nie zgodzę się, nastolatki to mądre dzieciaki, a trudniejsze opowiadania zawsze można pominąć, to cały urok zbioru;-)
UsuńJa uczę też takich, którzy zagubiliby się po kilku akapitach :) Gros znanych mi nastolatek zaczytuje się też w paranormal romance. A myślę, że chyba tylko młodsze roczniki muszą się zapoznawać z Lemem, bo starsi już go raczej znają. Więc dla mnie nadal na pierwszy kontakt dla kogoś młodego byłyby te dwa tytuły, które wymieniłam.
Usuńkruffachi- nic złego, dla mnie to istota literatury, ale myślę sobie o moich nastoletnich uczniach. W tak młodym wieku nadążenie za tokiem myślowym bodajże podróży 21-szej może być sporym wyzwaniem.
Harashiken- przebrnąłem, to nie to samo co "zrozumiałem". No, ale jeśli kwestie np. Boga i granice wolności były dla Ciebie bułką z masłem w tym wieku, przemyślaną i opartą na x dyskusjach- to szacun, tylko pozazdrościć :)
Nie, wątpię by były. Tyle tylko, że lżejsze pozycje Lema są tak napisane, że moim zdaniem niewiele trzeba by świetnie się bawić ich przygodową częścią nie zagłębiając się w filozofie.
UsuńMoże trzeba dać młodym szansę? ;) Kilka razy zdarzyło się im mocno i pozytywnie mnie zaskoczyć, kiedy rozpracowywali teksty ledwie po dostaniu ich w łapki (poziom gimnazjum). Pamiętam też chłopaka z czwartej klasy podstawówki wykrzykującego z tryumfem "Ale Aslan to przecież Jezus!" Od czasu do czasu można zaryzykować.
UsuńHm, ze wstydem muszę przyznać że mnie też Pirx nie zachęcił swojego czasu, chociaż chowałam się na s-f, ale może bardziej na Dicku.
UsuńPo Solaris zlemiałam. Czemu nikt nie radzi zaczynać od tego? :)
Nie czytałam Solaris, więc tu się nie wypowiem, być może też warto zacząć od tego, ale z pewnością nie od Pirxa;-) Dickowi zdarzało się mieć jeszcze bardziej "pojechane" wymysły, ale fakt, jego twórczość o wiele bardziej do mnie przemawia, mimo wszystko;-)
UsuńNo otóż to - sposób rozważań o istocie człowieczeństwa też u mnie u podstaw bardziej dickowska ;), ale po zaznajomieniu się z Lemem człowiek nie może Philipowi wybaczyć tandety gadżetów i scenografii w tych słusznych rozważaniach użytych.
UsuńA do Solaris namawiam :)
Ja też :)
UsuńZa to nie wiem jak Pirx może zniechęcić - dla mnie wspaniała książka, no ale czytałam ją jako osoba dorosła, więc może znowu kwestia tego wieku. Nawet mi się ciut bardziej podobała od "Dzienników".
Co za film kazano wam oglądać? Czyżby "Test pilota Pirxa"? Jeśli tak, to nie dziwię się, że Ci się nie podobało :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, nie pamiętam już, ale było to dla mnie traumatycznie nudne przeżycie;-)
UsuńWidzę, że Ciebie też Pirx zniechęcił do Lema.;) "Dzienniki..." tak jak i Tobie, przypadły mi do gustu, ale wracać do koszmarku dzieciństwa nie mam zamiaru. Za to planuję kiedyś zmierzyć się z "Solaris" i "Fantastyką i futurologią".
OdpowiedzUsuńSama też kiedyś siądę może do tych książek, mnie zawsze po prostu drażniła hipokryzja Lema, o czym pisała Kruffachi
UsuńCzyli co, pogodziliście się z Lemem?
OdpowiedzUsuń