Dzisiaj premiera książki Przynieście mi głowę wiedźmy. Miałam okazję zapoznać się z lekturą na krótko przed, a skutki tego spotkania przedstawiam poniżej. Jednocześnie, chcę się pochwalić, że od teraz, niektóre z moich recenzji można czytać także na portalu fantastycznym Katedra, do którego niedawno dołączyłam jako redaktor:-)
A teraz do rzeczy.
Przynieście mi głowę wiedźmy to pierwsza powieść Kim Harrison z cyklu Rachel Morgan. Główna bohaterka to czarownica – agentka ISB (Inderlandzkiej Służby Bezpieczeństwa), której zadaniem jest „przyszpilać” (w ludzkim języku „aresztować”) łamiących międzynarodowe prawo Inderlanderów (zaliczają się do nich czarownice, czarodzieje, wampiry, wilkołaki i wszelkie inne istoty o magicznym pochodzeniu). Świat Rachel Morgan to alternatywa naszego, w którym kilkadziesiąt lat temu ludzkość została zdziesiątkowana przez śmiercionośny wirus przenoszony w jednym, zdradzieckim… pomidorze. Epidemii nie poddali się jedynie odporni na nią Inderlanderzy, co wyrównało statystyki i sprawiło, że nieludzie wyszli z ukrycia. Miasta podzieliły się – w jednej części mieszkali ludzie, w drugiej, zwanej Zapadliskiem – Inderlanderzy. I właśnie w jednym z nich, położonym w Cincinnati, pracuje Rachel. Zniechęcona jednak kiepskimi zleceniami, postanawia rzucić swoje stanowisko agentki i rozpocząć działalność na własną rękę. Przyłącza się do niej Jenks, złośliwy pixy o oryginalnym poczuci humoru, znudzony ciepłą posadką. Kiedy do dziwnego zespołu przyłącza się, z sobie tylko znanych pobudek, wampirzyca Ivy, gwiazda i najlepsza agentka ISB, jej szef wydaje na Rachel wyrok śmierci, domyślając się związku między jednym a drugim odejściem. Jedynym ratunkiem dla czarownicy jest rozwikłanie dla ISB zagadki przemytów Siarki (inderlanderski narkotyk) i podanie na tacy głównego winowajcy.
Przynieście mi głowę wiedźmy to pierwsza powieść Kim Harrison z cyklu Rachel Morgan. Główna bohaterka to czarownica – agentka ISB (Inderlandzkiej Służby Bezpieczeństwa), której zadaniem jest „przyszpilać” (w ludzkim języku „aresztować”) łamiących międzynarodowe prawo Inderlanderów (zaliczają się do nich czarownice, czarodzieje, wampiry, wilkołaki i wszelkie inne istoty o magicznym pochodzeniu). Świat Rachel Morgan to alternatywa naszego, w którym kilkadziesiąt lat temu ludzkość została zdziesiątkowana przez śmiercionośny wirus przenoszony w jednym, zdradzieckim… pomidorze. Epidemii nie poddali się jedynie odporni na nią Inderlanderzy, co wyrównało statystyki i sprawiło, że nieludzie wyszli z ukrycia. Miasta podzieliły się – w jednej części mieszkali ludzie, w drugiej, zwanej Zapadliskiem – Inderlanderzy. I właśnie w jednym z nich, położonym w Cincinnati, pracuje Rachel. Zniechęcona jednak kiepskimi zleceniami, postanawia rzucić swoje stanowisko agentki i rozpocząć działalność na własną rękę. Przyłącza się do niej Jenks, złośliwy pixy o oryginalnym poczuci humoru, znudzony ciepłą posadką. Kiedy do dziwnego zespołu przyłącza się, z sobie tylko znanych pobudek, wampirzyca Ivy, gwiazda i najlepsza agentka ISB, jej szef wydaje na Rachel wyrok śmierci, domyślając się związku między jednym a drugim odejściem. Jedynym ratunkiem dla czarownicy jest rozwikłanie dla ISB zagadki przemytów Siarki (inderlanderski narkotyk) i podanie na tacy głównego winowajcy.
Mimo całkiem zmyślnego pomysłu na kryminalną intrygę nie była ona ani trochę intrygująca. Przeszkodziło temu kilka rzeczy. Po pierwsze, przewidywalna fabuła, zapełniana niepotrzebnymi szczegółami z pominięciem niektórych ważniejszych wątków, oraz pełna drobniejszych, ale znaczących niedociągnięć. Czytelnik jest zarzucany ogromem informacji w sposób chaotyczny – czasem wyjaśnienia pewnych terminów pojawiały się kilkanaście stron dalej, kiedy już wyrażenie poszło w niepamięć. Niewiarygodnie został też przedstawiony jeden z głównych wątków, mianowicie wyrok śmierci na głównej bohaterce. Dlaczego instytucja strzegąca prawa ściga w sposób jawny (np. wysyłając zabójców w miejsca publiczne) zupełnie nie zagrażającą jej byłą agentkę? Rozumiem, prywatne porachunki i zwykła zemsta, ale żeby świadkiem tego było pół miasta?
Autorka zaserwowała bardzo ogólnikowe opisy Inderlanderów jako społeczności, nie skupiała się też na przedstawionym przez siebie świecie. Interesująco natomiast pokazani są niektórzy Inderlanderzy. Najwięcej miejsca Harrison poświęciła wampirom, jakże modnym i już nieco przereklamowanym w ostatnich latach. W odróżnieniu jednak od powieści Stephenie Meyer, czy Anne Rice, wampiry w Przynieście mi głowę wiedźmy to wyrachowane, okrutne istoty, chociaż nadal będące obiektem fascynacji niektórych ludzi. W dodatku, wampiryzm to wirus, co nasuwa skojarzenie z Jestem legendą Richarda Mathesona, jednak w cyklu Harrison ludzie są nim rzadko zarażani, a roznoszony jest on wśród starych, wampirzych rodów. Mamy tutaj także wampiry żywe i martwe – te pierwsze albo urodziły się już jako wampiry, albo to ludzie w nie przemienieni, martwymi stają się wszyscy krwiopijcy… po fizycznej śmierci. I to ci drudzy są naprawdę niebezpieczni, gdyż kierują się wyłącznie niepohamowanym instynktem i pragnieniem krwi. Wśród wampirów żywych także istnieje podział, na praktykujące (pijące krew) i niepraktykujące. Chociaż Ivy należy do niepraktykujących, w obecności Rachel musi bardzo panować nad chęcią rzucenia się na nią, tak właściwie nie wiadomo dlaczego. To kolejny, kulawy wątek całej historii. Być może Kim Harrison chciała opisem napiętych relacji obu kobiet wzbudzić oczekiwanie w czytelniku na to, czy Ivy ulegnie pokusie. I wzbudziła oczekiwanie, ale na to, kiedy wreszcie dadzą sobie spokój. Jakby tego było mało, pisarka wprowadziła wątek miłosny (tym razem hetero), a właściwie quazi-miłosny, bo tak niewiele poświęciła mu miejsca, że nawet nie miałam okazji poczuć żadnych emocji z nim związanych.
Harrison nie bardzo się przyłożyła do podejścia technicznego do zawodu czarownicy – sporządzania wywarów, amuletów, opisywania działania składników – a szkoda, bo wzmianki o przygotowaniach Rachel stanowiły ciekawsze momenty i na ponad 500 stron powieści spokojnie można im było poświęcić więcej miejsca. Książka nie broni się też humorem, którego w niej jak na lekarstwo. Ponieważ jednak Przynieście mi głowę wiedźmy jest debiutem literackim amerykańskiej pisarki, trzeba mieć nadzieję, że w kolejnych tomach jej styl się poprawił, a fabuła jest bardziej wciągająca i pozostanie na dłużej w pamięci.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz