Ostatni dzień konwentu zaczęliśmy od Konkursu dla bajarzy o 10.00. Kibicowałam dzielnie Filipowi przez godzinę, po czym zostawiłam go dla Ewy Białołęckiej, która w sąsiedniej sali opowiadała o Szarlatanach i szarlatanerii. Autorka zaczęła od prezentacji czytania dłońmi po kartkach papieru, z zasłoniętymi oczami oczywiście, w której wzięłam czynny udział...jako urocza asystentka;-) Zasłoniłam Ewie oczy kawałkami czegoś w rodzaju modeliny (nie pamiętam, jak to się dokładnie nazywało), a następnie ciemnym szalikiem, po czym rozdałam osobom z publiczności kartki papieru, na których flamastrami mieli wypisać krótkie hasła. Następnie zebrałam je wszystkie i kolejno podsuwałam Ewie, a ta wprawiała wszystkich w radosne zdumienie odgadywaniem poszczególnych wyrazów. Publiczność jednak nie dała się nabrać i oczekiwała wyjaśnień. Otóż w taki sposób z poważnymi, sędziwymi naukowcami zabawiała się nastoletnia Linda Anderson, bodajże w latach 60. Urocza i niewinnie wyglądająca piętnastolatka wodziła za nos kilku panów, którzy badali jej nadnaturalne umiejętności z zachwytem. Zdemaskował ją dopiero James Randi, amerykański iluzjonista, od wielu lat zajmujący się udowadnianiem światu, że żadna magia nie istnieje. Randi jest autorem książki Przybysze z Syriusza, dzisiaj już właściwie niedostępnej, w której demaskuje słynne media, rozbierając ich metody na części pierwsze podczas specjalnych testów. Był na tyle zdeterminowany, że założył specjalną fundację (Fundacja Randiego, a jakże!), która oferuje milion dolarów temu (!), kto przedstawi rzeczywisty dowód dokonania jakiegokolwiek paranormalnego zjawiska. To niesamowite, ile ludzie są w stanie oddać za przekonanie się o istnieniu cudu, jak bardzo chcą wierzyć, że istnieją zjawiska niewytłumaczalne - tysiące dolarów tonie w takich przedsięwzięciach, jak uzdrawianie, szkoły lewitacji, wyginanie łyżeczek, astromancje, chiromancje i różne inne mancje...
Po jakże ciekawej i prześmiesznej prelekcji nadszedł czas na zejście na parter, na spotkanie z Marcinem Przybyłkiem i jego Typologią Junga. Chociaż już wcześniej spotkałam się z tym podejściem do psychologii ludzkiej, to nigdy nie rozpatrywałam jej pod kątem czytelniczym. Podobna jest ona nieco do tożsamości narracyjnej, o której pisałam wcześniej. Wszyscy wiemy, że nasz mózg podzielony jest na dwie części - półkula lewa odpowiada, ogólnie rzecz biorąc, za logikę, prawa zaś za twórczość, wyobraźnię i emocje. W związku z tym, istnieją dwa główne sposoby postrzegania świata:
- percepcyjny - logiczny, szczegółowy;
- intuicyjny - emocjonalny, całościowy.
Zarówno percepcjonista, jak intuicjonista mogą dwojako analizować rzeczywistość myśleniowo lub czuciowo. Jung wytypował więc 4 typy osobowości, które późniejsi naukowcy oznaczyli odpowiednimi kolorami:
- Czerwony - to intuicjonista myśleniowy, dla którego liczą się przede wszystkim wyniki, nie ludzie, jest podatny na zmiany i bardzo chętnie się im poddaje; w literaturze zwraca on uwagę na to, w jaki sposób prowadzona jest fabuła, czy fakty mają ręce i nogi, oraz konkrety;
- Żólty - to intuicjonista czuciowy, chętny na zmiany, nowe pomysły, otwarty na ludzi, którzy przede wszystkim liczą się dla niego jako grupa (każdy z jej członków powinien czuć się dobrze, inaczej nie ma zabawy); podczas czytania zwraca on uwagę na bohaterów, ich psychologiczną wiarygodność, na ich kontakty i połączenia z innymi postaciami;
- Niebieski - percepcjonista myślowy, to ktoś w rodzaju "księgowego", jak określił Marcin, dla którego najważniejsze są fakty, logika, szczegółowa analiza, nie ludzie, nie lubi zmian; taki ktoś lubi uporządkowane wydarzenia, nie znosi chaosu i nadmiaru wątków, ważne jest przede wszystkim urządzenie świata w logiczny sposób i szczęśliwe zakończenie;
- Zielony - percepcjonista uczuciowy jest raczej zamknięty w sobie, ostrożny, nieufny, dla niego liczą się ludzie jako jednostki i bliskie relacje z nimi; w książkach lubi więc przede wszystkim wyrazistych bohaterów, ważne są dla niego ich emocje i rozwój duchowy.
Przeważnie, ludzie łączą w sobie różne typy, z mniejszym lub większym naciskiem na którąś z osobowości. Po głębszym zastanowieniu wyszło mi, że jestem typem żółto-czerwono-zielonym (dokładnie w tej kolejności). A Wy?
I to było ostatnie konwentowe spotkanie, w jakim uczestniczyłam. Pożegnałam się z Anią i Andrzejem i razem z Filipem i Maegiem udaliśmy się na ostatni posiłek... Potem przyszedł czas na odebranie rzeczy z hotelu, jazdę na dworzec i drogę powrotną do domu.
Za rok Tricon w Cieszynie, a wcześniej może jeszcze Falkon...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz