sobota, 16 kwietnia 2011

Mrok jest w każdym z nas - "Czarny łabędź", scenariusz: Mark Heyman, Andres Heinz, John McLaughin, reżyseria: Darren Aronofsky, 2010

Minęło już sporo czasu, od kiedy obejrzałam najnowszy film Darrena Aronofsky’ego, jednak dopiero teraz, gdy przeżyłam tę historię w sobie, mogę podzielić się swoimi przemyśleniami na jej temat. Czarny łabędź to kolejny obraz tego reżysera, po przepięknym Źródle, który zajął szczególne miejsce w moim sercu, choć z pewnością nie będę do niego tak często wracać. Nie jest to bowiem film łatwy, wwierca się w umysł tak mocno, że żywe wspomnienie po nim pozostaje na bardzo długo.

Żeby od razu było jasne – film nie jest o balecie i środowisku baletowym, nie może też pochwalić się oryginalną fabułą, dlatego jakiekolwiek zarzuty w tym kierunku są dla mnie nieuzasadnione i świadczą o niezrozumieniu obrazu. O czym więc jest ten film, według mnie oczywiście? O przekraczaniu granic, o destrukcji córki przez matkę, o dążeniu do ideału za cenę własnego zdrowia, o pasji, która pochłania niczym ogień – doszczętnie.

Ale wróćmy na chwilę do samej historii i głównej bohaterki. Nina Sayers (Natalie Portman) wraca do zespołu baletowego po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją, jej matka Erica (Barbara Hershey) pilnuje dyscypliny i ćwiczeń pociechy, w której pokłada własne niespełnione nadzieje z młodości. Kiedy choreograf Thomas (Vincent Cassel) ogłasza casting do swojej wersji Jeziora łabędziego, Nina otrzymuje wreszcie szansę. Okazuje się jednak, że o ile doskonale radzi sobie z postacią Białego Łabędzia, to Thomasowi nie wystarczy jej świetna technika, aby mogła zagrać również Czarnego Łabędzia. Dziewczynie udaje się pokazać waleczną i nieprzewidywalną naturę, niespodziewanie otrzymuje rolę. W przygotowaniach do niej przeszkadza jej nowa balerina (Mila Kunis), wyluzowana i spontaniczna Amerykanka Lily. Dziwne okoliczności prowadzą Ninę do przekonania, że … piękna kobieta sabotuje jej udział w spektaklu i usiłuje ją, brzydko mówiąc, wygryźć z roli.
Przepiękny Biały Łabędź
I tak mamy schematyczny, wydawałoby się, obraz walki o pozycję, będący trawestacją baletu Jezioro łabędzie. Dobrą siostrą, czyli Białym Łabędziem, jest tutaj Nina, Czarnego Łabędzia gra Lily. Film Aronofsky’ego rzeczywiście jest swoistą interpretacją sztuki, z tym wyjątkiem, że rozpatruje wątek dobrej i złej siostry w ludzkim umyśle. Reżyser, podobnie jak we wszystkich swoich filmach, zajmuje się psychiką człowieka, jej ciemnymi i jasnymi stronami. Czarny łabędź to opowieść o walce z własną osobowością, z narzuconym nam w dzieciństwie wychowaniem – pokazuje, że wszystko, co jesteśmy w stanie osiągnąć, zaczyna się w naszym umyśle.
Kulminacyjny taniec Czarnego Łabędzia absolutnie najpiękniejszy!
Aronofsky w bardzo subtelny sposób uwidacznia także aspekt życia, którego usilnie staramy się nie zauważać – przemijanie. Erica Sayers to klasyczny, ale jakże wyrazisty przykład kobiety, której karierę baletową przerwała nieplanowana ciąża i która przelewa w córkę własne marzenia, wspierając Ninę, by za chwilę zmiażdżyć ją wyrzutami sumienia, szantażując emocjonalnie. Kobieta wciąż nie może pogodzić się z faktem, że nigdy już nie zatańczy, nigdy nie miała okazji stać w świetle reflektorów i być oklaskiwaną przez zachwyconą publiczność, ale gdy jej córka ma taką szansę, usiłuje do tego nie dopuścić. Podobnie Beth Macintyre (Winona Ryder) nie może pogodzić się z usunięciem jej z zespołu baletowego, gdyż jako trzydziestokilkuletnia balerina nie wzbudza już takich emocji jak jeszcze kilka lat temu. Wyrażenie, którym określa ją Thomas, „księżniczka”, nabiera gorzkiego i drwiącego znaczenia w chwili, gdy mężczyzna tak samo zwraca się do swojej nowej gwiazdy… Postać Beth uzmysławia dobitnie, że nic nie trwa wiecznie, a ze szczytu upada się najboleśniej i tak naprawdę wszyscy kiedyś odejdziemy w zapomnienie.
Thomas i jego nowa "księżniczka"
Jak już wspomniałam, film nie posiada oryginalnej fabuły, również postaci nie są wyjątkowe, każda z nich pozostaje w z góry ustalonej konwencji. To, co porusza widza od początku (zwróćcie uwagę na genialną pierwszą scenę otwierającą film!) do końca i nie daje mu spokoju jeszcze długo po zakończeniu seansu, to przede wszystkim oszczędny w światło, mroczny obraz pełen niepokoju w połączeniu z fenomenalną jak zwykle muzyką Clinta Mansella, wplecioną w znane z baletu Piotra Czajkowskiego motywy. Napisałam o schematyczności bohaterów, nie jest to jednak zarzut dzięki grze aktorskiej. Natalie Portman jest absolutnie olśniewająca jako balerina, budzi współczucie jako zahukana córka, intryguje i niepokoi jako Czarny Łabędź. Vincent Cassel także mnie zachwycił jako wyrachowany, bezpruderyjny i zapatrzony w siebie choreograf, jednocześnie będący Księciem i Demonem. Wspomniana już Winona Ryder nie daje się zapomnieć nawet mimo krótkich chwil, kiedy jest na ekranie. Swoją postawą najbardziej jednak przejmuje Barbara Hershey grająca matkę Niny, winiącej córkę za życie w cieniu, do którego sama przecież się usunęła przez swoją nieodpowiedzialność. Mila Kunis urzeka natomiast nonszalancją, beztroską, surowym głosem i pięknymi oczami.
Ta scena wywołała prawdziwe poruszenie wśród widzów
Paradoksalnie do tego, co pisałam powyżej, Czarny łabędź nie przygniata pesymistycznymi refleksjami. Nie wiem jak Wy, ale ja za każdym razem po wyjściu z kina czułam się jednocześnie wstrząśnięta i owładnięta niesamowitą energią. Nawet teraz, kiedy piszę te słowa, słyszę genialną muzykę Mansella i czuję, że mogłabym zawładnąć całym światem. Aronofsky w niesamowity sposób udowadnia, że naszą siłą jesteśmy my sami, że tylko my możemy się wtrącić do piekła naszych umysłów, ale także tylko my możemy się z niego wydostać.

5 komentarzy:

  1. Nie widziałam, ale bardzo chcę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam, zwłaszcza, jeśli jeszcze grają to gdzieś w kinie, w normalnym obrazie nie robi już takiego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej w pamięci utkwiła mi wspaniała muzyka, o której z resztą wspominasz. Sam film nie był już taki dobry - Natalie zagrała bardzo dobrze, i nie obchodzą mnie plotki, że tak naprawdę miała dublerkę w tańcuXD Niestety, film cierpi na zbyt dużą liczbę wątków - gdyby było ich trochę mniej i zostały bardziej rozbudowane, byłoby znacznie ciekawiej;]

    OdpowiedzUsuń
  4. @Radosiewko
    Muzyka jest doprawdy genialna, aż przykro było słyszeć, jak niesprawiedliwie kompozycja została zdyskwalifikowana w nominacjach do Oscarów. Czy ja wiem, czy duża liczba wątków? Mam wrażenie, że bez niektórych nie byłoby takiego wrażenia, które ja odebrałam. A te plotki tylko zwiększają popularność filmu;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Balet fantastyczny , nie ważne kto tańczy czy dublerka czy aktorka odczucia są wspaniale. Dla mnie osobiście ta choroba tancerki, miłość lesbijska nie są potrzebne nadały filmowi charakteru schizofrenicznego, dziwacznego, tajemniczego a przecież chodziło o piękno, walkę, siłę i muzykę

    OdpowiedzUsuń