Do wstania przed 9.00 zmotywował nas fakt, że czekało
śniadanie. Jeszcze zaspani zjedliśmy bułki z wędlinami, ubraliśmy się,
odświeżyliśmy i udaliśmy uczestniczyć w życiu konwentowym. Chłopaki – Games
Room, ja – do sali Naukowej 1 na prelekcję Agnieszki
Hałas Od Paracelsusa do Pasteura –
lekarze, aptekarze, szarlatani. Szybko pożałowałam decyzji, gdyż autorka
niedawno wydanych Dwóch kart miotała
się strasznie w notatkach, mówiła nieskładnie, jąkając się i powtarzając, o
historii medycyny bardzo ogólnie i w ekspresowym tempie, bardziej skupiając się
na przeglądzie chorób i metod ich leczenia. Największe poruszenie wywołały
zdjęcia narzędzi chirurgicznych z XVII, XVIII i XIX wieku, bardziej
przypominające narzędzia tortur a nie przybory mające ratować życie. Na
zakończenie prelegentka uraczyła słuchaczy szczegółowym opisem wyjmowania
zgniłego noworodka z macicy…
Paracelsus jest autorem sentencji: Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną |
Aby się otrząsnąć z tej rozczarowującej w sumie godziny,
skierowałam swoje kroki do Literackiej 1 na panel dyskusyjny, O zmianie życia literackiego na
fantastycznych portalach internetowych, prowadzony przez Michała Cetnarowskiego, autora
pamiętnych Labiryntów.
Rozmowa szybko skręciła w kierunku ustalania za i przeciw internetowi w służbie
fantastyki, co niezbyt mnie interesowało, wymknęłam
się więc i poszłam na spotkanie
autorskie z Anią Brzezińską, którego nie planowałam. I to był pierwszy miły
akcent tego dnia. Ania po raz kolejny udowodniła, że w jej towarzystwie nie
można się nudzić i że całkowicie daje sobie radę sama w prowadzeniu spotkania
autorskiego. Dowiedziałam się, że Wiedźma z
Wilżyńskiej Doliny jest dla pisarki sposobem odreagowania rzeczywistości,
jej możliwością wyładowania własnych frustracji na to, co się dzieje w Polsce i
na świecie. Mowa była także o najbliższych planach wydawniczych – w pierwszej
połowie roku ma się ukazać opowiadanie z cyklu włoskiego, a kolejna książka
zapowiada się doprawdy intrygująco, jej akcja bowiem osadzona jest w
przedrewolucyjnej Rosji, w niewielkiej wsi, a fabuła będzie, jak zwykle w
wypadku Brzezińskiej, oscylowała wokół końca świata. Ma to być zbiór
powiązanych ze sobą opowiadań, w których fantastyka będzie znikomym elementem.
Wywiad bardzo szybko przerodził się w swobodną rozmowę o kondycji polskiej
fantastyki, o pojmowaniu jej pisarzy i ich książek w świecie „wielkiej
literatury”. Ania bardzo racjonalnie i trafnie stwierdziła, że literaturę
powinno się rozpatrywać w kontekście tradycji literackiej, z jakiej się ona
wywodzi, a nie do jakiego gatunku należy dana książka, ponieważ od dawna
granice gatunkowe się zacierają.
Chciałam biec jeszcze na prelekcję Dlaczego nie można teleportować kota Schrödingera,
ale zbuntował się mój żołądek. Nie tylko mój, pozostali też stwierdzili, że
najwyższa pora na obiad. Tym razem wybraliśmy się do greckiej restauracji
nieopodal, gdzie dziwnym zjawiskiem była starsza pani kelnerka, zapewne także
właścicielka lokalu, która budziła we mnie niepokój twarzą przypominającą
maskę. Niewielki i tak wybór ograniczył nas jeszcze bardziej finansowo –
większość dań z karty oscylowała w granicach 40 zł. W oczekiwaniu (dłuższym niż
to wypada) raczyliśmy się luźną rozmową, a kiedy wreszcie przyniesiono nasze
dania, obawialiśmy się, czy się w ogóle najemy. Na szczęście wrażenie było
mylne, a jedzenie całkiem smaczne, postanowiliśmy jednak wynieść się z lokalu
jak najszybciej. W barze Społem zamówiliśmy trunki i tak w sympatycznym
towarzystwie doczekałam godziny 16.00
i prelekcji I ty zostaniesz magistrem
zielarzem!
Bluszczyk kurdybanek |
Kolejne spotkanie przyćmiło wszystkie poprzednie i następne
po nim! Prelekcja Najdziwniejsze
wynalazki w historii Krzysztofa Piskorskiego była absolutnym hitem
pyrkonowym, w niewielkiej salce zgromadził się prawdziwy tłum, który planował
nawet wykurzenie fanów SF z największej sali. Szczęśliwcy, którym się udało
wcisnąć do pokoju, mogli obejrzeć i posłuchać o najbardziej kuriozalnych
wynalazkach i projektach w historii. Spotkanie odbyło się w myśl słów Alberta
Einsteina, który powiedział kiedyś, że tylko wszechświat i ludzka głupota są nieskończone.
Oglądając zdjęcia tych wynalazków naprawdę trudno się nie zgodzić z tym
stwierdzeniem! Już na pierwszy ogień poszedł bowiem projekt balonu z napędem…
ptasznym. Jego pomysłodawcy wymyślili sobie, że do balonu podwieszą w uprzężach
dwa ptaki, orły lub sępy, które uniosą człowieka w takiej maszynie. W XIX
wieku, okresie władzy rozumu nad zabobonami, bardzo popularne były trumny z alarmem,
gdyż tamtejsi mędrcy obawiali się pogrzebania żywcem. Stąd pomysł budowania
trumien z kominem, przez który dochodziło świeże powietrze, i dzwoneczkiem na
powierzchni przywiązanym do palca zmarłego. Jeśliby okazał się on jednak żywy,
miał dzwonić, a patrolujący cmentarz grabarz miał natychmiast przybiec i
odkopać nieszczęśliwca. Nikt nie pomyślał o tym, że najbardziej nieszczęśliwy
był grabarz, który, przechadzając się cmentarnymi uliczkami, musiał zadawać
sobie setki razy to samo pytanie na dźwięk takiego dzwonka – czy to żywy
dzwoni, czy wiatr? Nic nie przebije jednak pomysłowości Amerykanów. W 1862
roku, w związku z licznymi zgłoszeniami napaści na tamtejszych farmerów przez
Indian, wymyślono pług z elementami lekkiej artylerii, żeby ten biedny farmer,
zaskoczony w trakcie orania pola, mógł posłać kilka kulek śrutu w tyłki
złośliwych czerwonoskórych. Pomyślano również o trębaczach i wynaleziono…
trąbkę z miotaczem ognia. Zmyślni wynalazcy troszczyli się także o kobiety. Zdumienie
zebranych wywołał obrazek pianino-odkurzacz, który ani nie grał, ani nie
odkurzał, bowiem nie był przenośny. A już padaliśmy ze śmiechu, kiedy
zobaczyliśmy napędzany parą manipulator, przygotowany specjalnie z myślą o
samotnych kobietach, które przecież brak mężczyzny, a co za tym idzie brak
seksu, prowadził do szaleństwa. Mogłabym tak długo jeszcze opisywać, ale
najlepiej zrobicie, jak przekonacie się sami – Krzysztof Piskorski będzie
prezentował swoje odkrycia na najbliższych konwentach jeszcze przez jakiś czas.
Wspomnę jeszcze tylko o ciekawym urządzeniu – aparacie do kopania… samego
siebie. Żeby to jeszcze był wynalazek w służbie karania niegrzecznych dzieci,
ale nie! Jego pomysłodawca skonstruował coś w rodzaju koła bez obręczy, na
którego osiach umieścił buty, które obracając się, kopały wygiętego w tył
człowieka dla rozrywki!
Posążek egipskiego kota |
W planie miałam jeszcze dwa koncerty – na harfie celtyckiej i lutni, ale
chciałam zrewanżować swoją piątkową nieobecność przyjaciołom, poza tym byłam
głodna, pojechałam więc na starówkę i dołączyłam do mojej
fantastycznej (dosłownie i w przenośni) grupy, z którą świetnie bawiłam się do
późnych godzin nocnych. I tak zakończył się dzień drugi.
Sporo się działo, widać. Czy w sieci są gdzieś dostępne zdjęcia tych kuriozalnych wynalazków?
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć o planach p. Brzezińskiej, cenię jej twórczość (aczkolwiek nie wszystko jak leci), więc będę śledzić.
Odczyt o kotach musiał być fajny - a że temat obszerny (bo jak tak się zastanowić, to tych kotów jest mnóstwo) i pewnie czas ograniczony, ciężko było zmieścić wszystko.
Sporo i to był najlepszy dzień konwentu:-) Niestety nie znalazłam zdjęć, bo sama chciałam dołączyć:-(
OdpowiedzUsuńWell oba sobotnie koncerty były również udane - nadrobisz za rok ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam, ale za rok na Pyrkon się nie wybieram;-P
OdpowiedzUsuńMoją ulubioną roślinką niedawno stał się Wężymord czarny korzeń. Kapitalna nazwa. :D
OdpowiedzUsuń:-D O tym Radek nie mówił...
OdpowiedzUsuńThis is Pyrkon... ^^
OdpowiedzUsuń