poniedziałek, 14 marca 2011

Co za dużo, to niezdrowo - "Dorian Gray", scenariusz: Toby Finlay, reżyseria: Oliver Parker, 2009

Kilka miesięcy temu dzieliłam się swoimi wrażeniami z lektury Portretu Doriana Graya Oscara Wilde’a, wtedy także zapowiadałam recenzję filmowej ekranizacji. Z porządnym poślizgiem realizuję moją obietnicę dzisiaj. I tak jak wcześniej, tak i teraz jestem zdania, że Dorian Gray w reżyserii  Olivera Parkera jest całkiem udanym filmem grozy.

Nie twierdzę, że jest to arcydzieło światowego kina, a już na pewno nie dorównuje literackiemu pierwowzorowi choćby w połowie, ale bądźmy szczerzy – nie udało się to żadnej dotychczasowej, nie uda się także żadnej późniejszej ekranizacji, książka Wilde’a jest zbyt złożona jak na taśmę filmową. Myślę jednak, że twórcom najnowszego obrazu udało się zachować ducha powieści. Dobrze też, że skupiono się na wątku psychologicznej przemiany samego Doriana, rozważania o sztuce i różnych aspektach życia pozostawiając w cieniu, wszystko bowiem nie zmieściłoby się w półtorej godzinnym obrazie.

Ben Barnes nieźle poradził sobie z postacią, jaką dla niego przygotowali scenarzyści. Chociaż całkowicie odmienny fizycznie do literackiego odpowiednika, podobnie jak on nie jest całkiem niewinny od samego początku, przemawia przez niego próżność, która prowadzi do zaprzedania duszy w zamian za wieczne piękno i młodość, coś, czego pragnie przecież większość ludzi. Henry Wotton jest tu jedynie dźwignią, która wyzwala w Dorianie mroczne instynkty, chowane od czasów tragicznego dzieciństwa. Colin Firth pokazuje angielskiego lorda takiego, jak go sobie wyobrażałam w trakcie lektury – dojrzałego, zgorzkniałego mężczyznę, który gardzi nie tylko ludźmi ze swojej sfery, ale również samym sobą za to, że tak naprawdę nigdy nie wyszedł poza ograniczenia społeczeństwa, w jakim go wychowano. Dlatego tak zazdrośnie patrzy na pięknego i młodego Doriana, dopiero rozpoczynającego swoje życie, mając bolesną świadomość, że jego najlepsze lata minęły bezpowrotnie. Dlatego też, gdy widzi w chłopcu podatność na swoje „życiowe porady”, nie waha się ich wygłaszać, pławi się w fascynacji, jaką ma dla niego Gray, do czasu jednak – kiedy zdaje sobie sprawę, że uczeń przerósł mistrza, osoba Doriana staje mu się obca, zaczyna go przerażać.
Król życia?
Sam Dorian, kiedy tylko orientuje się, że jego życzenie się spełniło, zaczyna używać życia, co, i tu pojawia się pierwszy zgrzyt, sprowadza się do seksualnych, narkotycznych orgii i okrucieństwa wobec ludzi. 
Z czasem jednak dar zaczyna Dorianowi ciążyć, wiecznie młody człowiek przyznaje nagle rację słowom przyjaciela, Basila Hallwarda (Ben Chaplin):
Niektóre rzeczy są cenne ze względu na swoją ulotność.
Film ma silnie moralizujący wydźwięk, bardzo na czasie – w pogoni za pięknem i życiem bez granic zapominamy o codzienności, drobnych przyjemnościach, miłości bliskich i o własnej duszy. Nie chodzi o to, by nie korzystać z tego, co oferuje świat, ale by czerpać z życia tyle, ile nam potrzeba, nie raniąc nikogo. Dokłada się do tego również wątek miłosny, którego nie uświadczymy w oryginale, ale który doskonale pasuje do obrazu. Gdy Dorian poznaje córkę Wottona, Emily Wotton (Rebecca Hall), uświadamia sobie, że jego czyny z przeszłości mają ogromne znaczenie w jego teraźniejszym życiu i że pewnych błędów nie można naprawić ani odkupić, co z kolei zadaje kłam takim powiedzeniom jak „żyj dzisiaj tak, jakbyś miał umrzeć jutro” albo „lepiej żałować, że się coś zrobiło niż że się tego nie zrobiło”. Takie konkluzje nie powstrzymują jednak Doriana przed kuszeniem Emily i graniem na jej uczuciach, z czego on sam zdaje sobie częściowo sprawę.
Rzeczywiście szkoda, że nie postarano się o lepsze dopracowanie charakterów postaci, Dorian Gray mógłby być naprawdę dobrym dramatem psychologicznym. Film ogląda się jednak z przyjemnością, zasługą są głównie piękne zdjęcia utrzymane w modnej ostatnio gotyckiej stylistyce grozy oraz cudowna, niepokojąca muzyka skomponowana przez Charliego Mole'a unosząca się niczym opary opium wokół tytułowego bohatera i jego koszmarnego portretu.

13 komentarzy:

  1. Z tego co piszesz, rozumiem, że znacząco zmienili fabułę. Książka wywoła przecież skandal swoją jawną homo-erotyką :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Znacząco nie, jedynie ten wątek z Emily jest dodany, a tak w miarę wierna to adaptacja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Film widziałam, książki jeszcze nie przeczytałam - to jednak kwestia czasu. Bardzo podoba mi się Twoja recenzja i daje mi wgląd w spojrzenie okiem znawcy pierwowzoru.
    Ben Barnes zdecydowanie lepiej wypada w scenach, gdzie zaczyna wcielać w życie dekadenckie ideały.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Agno
    Witaj i dziękuję, długo nie potrafiłam nic sensownego sklecić, za bardzo siedziała we mnie książka. Zgadzam się, lepiej i teraz czekam na jakąś jego w pełni złą rolę, nadaje się;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na taką rolę trzeba będzie poczekać, na razie szykuje się tylko komedia "Killing Bono", gdzie Ben śpiewa tak, że szczęka opada.
    Zapomniałam jeszcze wyrazić zażenowanie fatalnym występem Rebeccy Hall - jak lubię tę aktorkę, tak ledwo zdzierżyłam jej Emily.

    OdpowiedzUsuń
  6. O proszę, Barnes człowiekiem wielu talentów, no ciekawe. Jej postać jest rzeczywiście irytująca - niby taka niezależna i świadoma, a lezie w łapy pierwszego faceta ze złamaną duszą. Umknęło mi to przy pisaniu recenzji...

    OdpowiedzUsuń
  7. jeszcze nie widziałem filmu, ani nie czytałem książki. Cóż wszystko przede mną.. ale to pewnie nieprędko bo mam dłuuugaśną kolejkę pozycji do przeczytania. prędzej się skuszę na film:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Szymon - książka koniecznie przed:-P nie profanuj!

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytałam tę książkę kilka razy, więc pewne moje wyobrażenia na jej temat były już bardzo ugruntowane, kiedy oglądałam ten film. Prawdopodobnie dlatego mi się nie spodobał. Zdenerwował mnie już sam początek, w którym przedstawiono Doriana jako jakąś zagubioną sierotę z prowincji; potem ten nieszczęsny wątek z Emily Wotton (tak jak Agna uważam, że Rebecca Hall zagrała fatalnie), no i jeszcze ta kiczowata wizualnie końcówka... Ben Barnes może być, choć ja zawsze wyobrażałam sobie Doriana jako blondyna:).

    Zdecydowanie lepiej zacząć od książki!

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi ten wątek miłosny naprawdę nie przeszkadzał. Książki nie doścignie żaden film, ale z drugiej strony... Wilde był godnym pożałowania zakompleksionym gejem, chociaż pisać potrafił pięknie, a i często ciekawą myślą grzeszył.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem, czy był zakompleksiony, wydaje mi się, że chyba nie. Mógł być intrygującym rozmówcą przez jakieś pół godziny, ale przypuszczam, że na dłuższą metę by mnie irytował.

    Nie twierdzę, że wszystkie ekranizacje są z definicji gorsze niż książki, choć w tym przypadku na pewno tak jest. Zastanawiam się, czy jeśli film przewyższa książkę, to znaczy to, że jest raczej kiepska?

    OdpowiedzUsuń
  12. Wydaje mi się, że w większości wypadków tak właśnie jest, jak piszesz, nie potrafię znaleźć teraz w pamięci filmu, który byłby równie dobry jak książka, pierwsze części Harry'ego Pottera może? Ale zazwyczaj jest to subiektywna opinia.

    OdpowiedzUsuń
  13. wierna adaptacja? absolutnie, film całkowicie odbiega od książki

    OdpowiedzUsuń