O Marion Zimmer Bradley usłyszałam dobrych kilka lat temu,
kiedy bardziej zaczęłam się interesować fantastyką. Mgły Avalonu zawsze chciałam przeczytać, niestety powieść była
ciężko dostępna w bibliotekach, o księgarniach czy antykwariatach nie
wspominając. Mogę jedynie dziękować temu w wydawnictwie Zysk i S-ka, kto wpadł
na pomysł wznowienia książki. Tak oto liczące sobie ponad tysiąc trzysta stron
tomiszcze trafiło do mnie i mimo trudów spowodowanych niewygodną objętością w
twardej oprawie Marion Zimmer Bradley zabrała mnie w świat średniowiecznej
Brytanii na ponad dwa tygodnie. I była to jedna z najlepszych literackich
wypraw, w jakich miałam okazję brać udział.
Wydana na początku lat 80. powieść Amerykanki jest pierwszą
wersją arturiańskiego mitu, która skupia się nie tyle na losach legendarnego
króla i jego rycerzy, a kobiet z nim związanych. Dotąd nie posiadające
znaczącej roli i głosu, w Mgłach Avalonu dominują i wreszcie możemy się
dowiedzieć, o czym myślały, jakich wyborów dokonywały i dlaczego, kogo kochały,
a kogo nienawidziły. Oczywiście jest to wyłącznie interpretacja autorki, jednak
nie można jej odmówić realizmu.
Narratorką całej historii uczyniła Zimmer Bradley Morgianę,
szerzej znaną jako Morgan le Fay, złą czarownicę będącą zagorzałą przeciwniczką
Artura. W Mgłach Avalonu autorka rehabilituje tę postać, dając jej specjalne
miejsce nie tylko w fabule, ale także w życiu Artura. Odtrącona przez matkę
opiekuje się przyszłym królem, by później trafić do Avalonu i stać się
najwyższą kapłanką i wykonawczynią wyroków Wielkiej Matki, bogini wszelkiego
stworzenia, którą katoliccy księża postanowili wyprzeć ze świadomości
mieszkańców Brytanii. Morgiana w tej powieści to łagodna, niezależna i świadoma
siebie kobieta, pokorna wobec decyzji Pani Jeziora Viviany, jednak nie
pozbawiona wątpliwości co do racji postępowania kapłanki i Merlina.
Wmanipulowana w ich intrygi karze siebie za czyny, które popełniła nieświadoma
wszystkich okoliczności. Niemal całe życie kochająca jednego człowieka
nieodwzajemniającego jej uczucia, cierpi podwójnie (mając świadomość, że on
nigdy jej nie będzie kochał i obserwując jego oddanie innej kobiecie), ale z
godnością znosi wszystko, co przynosi jej los, by w końcu wziąć życie we własne
ręce. Morgiana ze wszystkich bohaterek jako jedyna przechodzi przemianę duchową
– od uwielbiającej boginię i swoją mentorkę kapłanki, przez pokonaną
przeciwnościami i odwróconą od swych wartości dwórkę królewską, po Wielką
Kapłankę Avalonu, która uwierzyła na nowo w siły natury i wreszcie odnalazła
prawdziwą miłość i spokój.
Pozostałe bohaterki, mimo targających nimi czasem mieszanych
uczuć, są takie same w swych dążeniach od początku do końca, ewolucja polega
wyłącznie na stopniowej eskalacji ich charakterów. Tak na przykład Igriana,
która według Bradley prawdziwie zakochuje się w Utherze i nie jest to skutek
żadnych czarów, robi wszystko, by zadowolić najpierw swego pierwszego męża, Gorloisa,
a potem Pendragona, któremu oddaje się całkowicie ciałem i duszą, by na koniec
oddać się chrześcijańskiemu bogu. Jej chwilowa niezależność i poczucie krzywdy
ze strony Viviany, która zaaranżowała jej małżeństwo z Gorloisem, zostały
zupełnie stłumione przez miłość do Uthera. Z kolei Viviana jest nieugiętą
władczynią Krainy Mgieł, dla której wola bogini jest najważniejsza. Na
przykładzie jej postaci czytelnik ma okazję obserwować, czym naprawdę jest
władza i jaką niesie ze sobą odpowiedzialność. Viviana poświęciła życie
służeniu Wielkiej Matce, kultywowaniu i chronieniu wiary za wszelką cenę, nawet
jeśli spowoduje to odwrócenie się od niej najbliższych. Równie zdecydowana jest
Morgause, młodsza siostra Igriany i Viviany. Dla Morgause jednak władza jest
wszystkim i by ją zdobyć, kobieta jest gotowa na najgorsze czyny. W legendzie
to ona właśnie jest prawdziwą matką Mordreda, Bradley w swojej powieści czyni
ją jego przybraną matką, która wychowuje chłopca w nienawiści do Artura i
podsyca jego ambicje dla swoich celów. O ile w przypadku tych bohaterek, a
także pozostałych „drugoplanowych” postaci kobiecych autorka przeobraziła je na
potrzeby powieści, czyniąc je niepodobnymi do legendarnych pierwowzorów, o tyle
osoba Gwenifer pozostała ta sama. Przyszła żona Artura i ukochana Lancelota to
istota na wskroś pusta, fanatyczna „cnotka niewydymka” z panicznym lękiem
przestrzeni, wzbudzająca jedynie pogardę i irytację – tak ją przedstawiał
Geoffrey Monmouth i Thomas Malory (no, może poza tą cnotką niewydymką
obawiającą się świata), taka pozostaje w Mgłach Avalonu. Gwenifer stanowi przykład
najgorszego wpływu nauk katolickich na kobiety w tamtym czasie – od dziecka
wychowywana w przekonaniu o swojej grzeszności tylko dlatego, że jest kobietą,
nosi w sobie poczucie winy z powodu miłości do Lancelota i braku pełnego oddania
Arturowi. Nie przeszkadza jej to jednak nienawidzić, zazdrościć, oszukiwać i
knuć czy karmić własną próżność uwielbieniem króla i rycerza,
unieszczęśliwiając ich obu.
Zimmer Bradley odwraca wizerunek męskich i damskich postaci
mitu – tym razem to mężczyźni są dodatkami, drugoplanowymi i podzielonymi jasno
na silniejszych i słabszych, chociaż w „starciu” z kobietami każdy z nich
okazuje się słaby. Wszyscy są przedstawieni jako narzędzia w rękach kobiet:
Taliesin, największy z Merlinów Brytanii służy bogini i wspiera Vivianę, jego
następca, Kevin Harfiarz co prawda staje się bardziej politykiem niż bardem i
namiestnikiem Avalonu, jednak i on uzależnia się najpierw od Morgiany, później
od Nimue, Lancelot zaklęciem przyciągany jest na Wyspę przez Vivianę, a już
całkowicie ulega Gwenifer, podobnie jak Artur, który dla niej sprzeniewierza
się dawnym obietnicom, król Uriens oraz jego syn Accolon prowadzeni są przez
Morgianę, choć ten drugi postępuje zgodnie z własnym sumieniem i jest dla niej
prawdziwym oparciem. Także Gwidon-Mordred manipulowany jest przez Morgause,
mimo że jego przewrotność nawet ją wprawiała w zakłopotanie. Autorka pokazuje
różne kobiety i różnych mężczyzn, poświęciła im wiele miejsca, równomiernie
rozkładając akcję, dokonuje przy tym rzeczy rzadkiej – nie tłumaczy ich
postępowania, pozwala czytelnikowi odnajdywać motywy w nich samych. Wszystko to
sprawia, że postacie Mgieł Avalonu są prawdziwe, można sobie je nawet
wyobrazić jako postacie historyczne.
Ale to nie tylko powieść o kobietach związanych z Arturem. Mgły
Avalonu to również niezwykłe odwrócenie arturiańskiej legendy, jedna z
najlepszych gier z konwencją i historii z kręgu retellingu w ogóle (najbardziej
przewrotną, mistrzowską wręcz próbą jest dla mnie pokazanie wątku Nimue i
Merlina). Zimmer Bradley wzięła na warsztat wszystkie opowieści o królu
Arturze, wybrała z nich najlepiej znane i umiejętnie przekształciła w nową
historię, trzeba przyznać dużo bardziej wiarygodną i mniej baśniową od
popularnej wersji sagi, mimo że książka należy do klasyki fantasy. Magia jest
tu częścią świata, otacza ludzi tak samo jak powietrze. To przede wszystkim
zgodność z siłami natury i ogromna świadomość ludzkiego umysłu wspomagana
medytacją i ciągłymi ćwiczeniami. Autorka wykorzystała kult Wicca do
przedstawienia sztuki avalońskiej, łącząc ją z wiedzą na temat kultury druidów,
co sama zresztą wyjaśnia w podziękowaniach.
Bardzo istotną w powieści jest też walka religii
„pogańskiej” z wiarą chrześcijańską (przedstawianą bardzo wyraziście, często
wręcz nachalnie, jako największe zło świata). Ukazanie problemu dobra i zła
przez pryzmat wiara celtycka kontra chrześcijaństwo to jedyny minus Mgieł
Avalonu. Wszyscy, którzy czczą starych bogów, mimo wahań i błędów popełnianych
w życiu, są prawi, najgorsi są zawsze wyznawcy katolickiego boga. Mimo że
Zimmer Bradley w swoich wywodach ma wiele racji i stwierdza fakty znane każdemu
rozsądnemu człowiekowi, ich sposób podawania jest przepełniony taką niechęcią, że
odrzuca samego czytelnika i z pewnością niejeden zrezygnował z lektury z tego
powodu. Dla tych jednak, którzy nadal żyją w nieświadomości historii rozwoju
chrześcijaństwa, takie ukazanie katolicyzmu może szokować. Pisarka jawnie
bierze stronę „pogan” i przedstawia szerzenie nowej wiary z ich punktu widzenia,
ostateczną konkluzją potrafi jednak zaskoczyć. Myślę, że nie tyle ważne jest tu
przedstawienie brutalnej ekspansji chrześcijaństwa na pozostałe religie, ile
ludzkiej mentalności. Wszystko bowiem, co się dzieje ze światem, zależy od
podejścia ludzi i stopnia ich świadomości tego, co najważniejsze. Przy okazji
opisywania wydarzeń w tle odchodzącej religii Zimmer Bradley pokazuje
przemiany, jakim podlega świat, równie dobitnie, jak to zaznaczał choćby
Andrzej Sapkowski w cyklu Wiedźmin.
Mgły Avalonu pisane są bogatym językiem, który jest
częścią epickości opowieści, podobnie jak bohaterowie i fabuła. Marion Zimmer
Bradley snuje swoją historię niezwykle emocjonalnie i obrazowo, chwilami tylko patetycznie.
Akcja pozbawiona jest dłużyzn dzięki sprytnemu zabiegowi pierwszoosobowej
narracji Morgiany, która zwraca się do czytelnika i w kilku słowach wyjaśnia
wydarzenia mniej istotne w powieści. Autorka postarała się o wiarygodność nie
tylko w kreowaniu bohaterów, ale także ich świata. Dowiadujemy się więc, jak
wyglądało życie w ówczesnej Brytanii – w jaki sposób funkcjonowała władza, czym
było rycerstwo, co działo się na dworach możnych tego kraju, zarówno w czasie
wojen, jak pokoju. Dzisiaj pewnie Mgły Avalonu zostałyby zaliczone do fantasy
historycznej, pisarka bowiem zadała sobie trud osadzenia fabuły mocno w
realiach wczesnego średniowiecza, skupiając się przede wszystkim na życiu
społecznym i religijnym. Powieść czyta się z prawdziwą przyjemnością, ciężko
się oderwać, chociaż opasłość i waga tomiszcza sprawiają pewne trudności, nie
wspominając o licznych błędach korektorskich i potknięciach tłumaczeniowych. Mgły Avalonu to absolutna klasyka fantastyki i każdy szanujący się fan
powinien ją przeczytać, a zwłaszcza ten, kto interesuje się sagą arturiańską,
oraz poszukujący dobrych gier z konwencją. Polecam też lekturę miłośnikom wspomnianego
już Andrzeja Sapkowskiego, na którego twórczość Marion Zimmer Bradley miała
niewątpliwy wpływ.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
No dobra - przyznam się, że "Mgieł" nie czytałem. Co więcej, jest to jedna z kilku dosłownie posiadanych przeze mnie książek, których nigdy nie udało mi się skończyć (poddałem się ostatecznie przy drugim podejściu). I choćby nie wiem jak bardzo entuzjastyczne recenzje jeszcze na jej temat przeczytam (a zbiera właściwie tylko takie), to dla mnie pozostanie nie do strawienia.
OdpowiedzUsuńNuuudy, jak zresztą większość twórczości tej nadzwyczaj płodnej pisarki.
Podejrzewam, że takie zdanie ma większość czytelników płci męskiej, ale ja myślę, że to po prostu dlatego, że prawda w oczy kole panowie;-P
OdpowiedzUsuńMój mąż wsiąkł totalnie, podobnie jak i ja ;) Świetnie opisałaś tę książkę, po prostu świetnie. Mam podobne zdanie we wszystkich właściwie kwestiach!
OdpowiedzUsuńGrendello, w takim razie zazdroszczę męża;-) Dziękuję Ci bardzo, chociaż i tak nie napisałam o wszystkim, co chciałam, musiałabym siedzieć z notesem przy książce.
OdpowiedzUsuńWiem, że pisanie o "Mgłach Avalonu" nie należy do rzeczy prostych :) Ja też miałam takie wrażenie, jak usiadłam, żeby sklecić parę słów o tej książce. Trudno napisać o wszystkim, a ty i tak poruszyłaś o wiele więcej aspektów. Tym bardziej podziwiam. A co do męże, to nie przeszkadzają mu po prostu silne postaci kobiece ;)
OdpowiedzUsuńUmm, mam przeczucie, że mi się spodoba, kiedyś, oczywiście, jak wpadnie mi w ręce, skombinuję sobie.
OdpowiedzUsuńA tak z innej beczki, zainteresowana jesteś "Światłem" Harrisona? Piszesz, że chciałabyś mieć, a ja mam na półce i właściwie nie spodobała mi się tak bardzo, żebym chciała ją zatrzymać...
Jakby co, mój mail agnes.aqnes@gmail.com
"tak ją przedstawiał Geoffrey Monmouth i Thomas Malory"
OdpowiedzUsuńSkąd wiesz?
Czytałam.
OdpowiedzUsuńKsiążkę przeczytałam i bardzo mi się spodobała. Niestety jak na współczesne realia jest ciężka, co może zniechęcić
OdpowiedzUsuń