Świetnie zakończona część pierwsza powieści Jarosława Grzędowicza pozostawiła w niepewności i niedosycie
na dwa lata, podczas których autor pracował nad kontynuacją przygód Vuko
Drakkainena. O drugim tomie ciężko jest pisać, nie zdradzając pewnych
zaskakujących zwrotów akcji, ale postaram się tego nie robić, gdyż to one
właśnie stanowią najciekawsze elementy książki.
Autor idzie wyznaczoną
ścieżką, a raczej prowadzi nią swoich bohaterów – nadal równomiernie toczą się
dwa wątki, które przy okazji recenzji pierwszej części nazwałam „wikińskim” i „azjatyckim”.
Tak jak i poprzednio, bardziej interesujący jest ten pierwszy – głównie
dlatego, że sytuacja Vuka odwróciła się diametralnie. Zamieniony w drzewo
Drakkainen usiłuje się wydostać spod czaru rzuconego przez jednego z
zaginionych naukowców, który na Midgaardzie II stał się swego rodzaju bogiem.
Magia, która w pierwszej części była jedynie tłem i której zasady działania już
wyjaśniono, tutaj okazuje się być integralną częścią świata, Vuko, a przy
okazji czytelnik, dowiaduje się, w jaki sposób z niej korzystać. I chociaż
Grzędowicz podaje znaną już receptę, efekt jest bardzo naturalny i logicznie
wytłumaczalny – autor umiejętnie bowiem łączy informacje o wizualizacji z
zasadami nauki.
Vuko, kiedy w końcu udaje
mu się wrócić do ludzkiej postaci, musi zmierzyć się z kolejną trudnością –
stracił „oprogramowanie”. W wyniku starcia z Van Dykenem bohater został
pozbawiony całej wiedzy, jaką miał na temat planety poza tym, czego sam się
dowiedział, został bez wspomagania, miecza i konia, otrzymał natomiast
niezwykłe towarzystwo… pseudowróżki Cyfral. To jedna z ciekawszych i śmieszniejszych
zabaw z konwencją, na jaką miałam okazję trafić, a jednocześnie jedna z
nielicznych w drugim tomie Pana Lodowego
Ogrodu. Drakkainen właśnie z pomocą Cyfral uczy się wszystkiego od nowa i
nie jest tym zachwycony.
Czytelnik śledzi także
losy młodego tohimona, który wraz ze swym nauczycielem i obrońcą musiał uciekać
z pałacu. Tutaj autor się nie wysila – to klasyczny, wręcz przerysowany, wątek
przemiany psychologicznej, w dodatku wielopoziomowej. Młodzieniec, jeszcze
chwilę temu będący synem władcy, przez mgnienie oka był cesarzem, by zaraz
potem stać się sługą kapłana, później jeńcem, szpiegiem, dowódcą, wreszcie
tropicielem i wojownikiem. Jego opiekun dzielnie trwa u boku ucznia i swego
pana, służąc mu radą i chroniąc dzięki umiejętnościom przetrwania. Chłopak
(którego imienia wciąż nie pamiętam) nazywany jest Nosicielem Losu,
zapowiadanym przepowiedniami, jednak wcale się nim nie czuje, ma natomiast mnóstwo
wątpliwości i lęku, dopiero w trakcie tułaczki zdaje sobie sprawę, jak mało wie
o życiu i zewnętrznym świecie i że żadne treningi z bystretkami nie przygotują
go na to, co ten świat ze sobą niesie. Niestety motyw ten jest do bólu
schematyczny i nie wnosi do fabuły niczego poza dłużyznami i napuszonym stylem.
Dowiadujemy się również,
dlaczego na Midgaardzie II nie rozwija się technika. Otóż ten świat
kontrolowany jest przez bogów, którzy są swoistymi strażnikami równowagi, ale
ich działania tubylcom wydają się zupełnie nie przeszkadzać, wręcz przeciwnie –
strachem napawają ich nowi „bogowie”, którzy tę równowagę zakłócają, co z kolei
doprowadza do rozpadu ich świata. Myśl autora zawarta w powieści, zarysowana w
pierwszym tomie, w kolejnym już całkowicie wyraźna, chociaż naiwna i całkowicie
nierealna, pobudza do refleksji. Otóż postęp przeciwstawiany jest życiu zgodnie
z naturą, Grzędowicz zdaje się mówić o istotnej dla ludzi kwestii – w pogoni za
cywilizacją i coraz większymi udogodnieniami zapomnieli oni o człowieczeństwie,
moralności, honorze, odwadze, wspólnocie. Midgaardczycy to ludzie szanujący
bogów i granice, jakie zostały na nich nałożone, a rozwój techniczny nie liczy
się dla nich, dopóki mają dach nad głową, jedzenie na stole i bliskich wokół.
Przyznam szczerze, że i ja zatęskniłam za takim Midgaardem II, wprawdzie jedynie
na czas lektury, gdyż nie wyobrażam sobie życia bez komputera, elektryczności i
innych współczesnych udogodnień. Być może właśnie dlatego tak lubię fantasy –
by móc zanurzyć się na chwilę w zupełnie innym świecie. Jarosławowi
Grzędowiczowi udało się mnie tam wciągnąć i w tym tomie, chociaż nie
jest już to tak cudowne przeżycie, jak za pierwszym razem.
Podsumowując,
druga część nie jest już tak odświeżająca i porywająca jak poprzedniczka,
chociaż nadal intryguje losami Vuka i jego nowych przyjaciół, chwilami nawet
zaskakuje nawiązaniami i biegiem wydarzeń. Nie poprawiła się niestety strona
redakcyjna, nadal książka okraszona jest też obrazkami-koszmarkami, ale
przestałam zwracać na to uwagę.
Nie miałam jeszcze przyjemności poznania tego autora, ale jako że w pobliskiej bibliotece znajdują się jego książki, postaram się o nim nie zapomnieć. Miło by było, gdyby mnie czymś zaskoczył ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
No cóż, po prostu utwierdzasz mnie w przekonaniu, że po prozę Grzędowicza warto sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze wspominam ten tom, choć nieco mniej entuzjastycznie niż pierwszy,
OdpowiedzUsuń@Barbaro
OdpowiedzUsuńPolecam zacząć od zbioru opowiadań Księgi Jesiennych Demonów - jak dotąd najlepsze, co udało się Jarkowi stworzyć, ale PLO też zły nie jest:-)
@Grendella
Czytaj, czytaj, ciekawa jestem, jak Ci się będzie podobało:-)
@Alannada
Czyli podobne odczucia mamy.
Dawno czytałam PLO i teraz już nie umiałabym rozebrać książki na części pierwsze, ale ogólne wrażenie mam bardzo pozytywne.
OdpowiedzUsuńEruana, wielkie dzięki za recenzję. Ten drugi tom już od dawna czeka na przeczytanie. Najpierw czekał na tom 3. Teraz czeka na tom 4. Jedynkę bardzo dobrze wspominam. I chyba w końcu muszę się zdecydować na ten Czytelniczy Maraton Grzędowicza. Zwłaszcza, że mam ochote odświeżyć sobie jedynkę. Była taka inspirująco horrorowa. Zwłaszcza na początku.
OdpowiedzUsuń@Agnes
OdpowiedzUsuńDlatego ja czytałam drugi raz, przed trzecim tomem:-)
@Cedro
Nie ma za co, cieszę się, że się podobała. Obawiam się, że na czwarty tom jeszcze poczekamy...
te obrazki-koszmarki nie zawsze pasują, ale nie przeszkadzają mi zupełnie :) wątek "wikiński" i "azjatycki" - strzał w dziesiątkę :)
OdpowiedzUsuń@Magdo
OdpowiedzUsuńWitaj na blogu:-) Dziękuję;-)