Bardzo lubię fantastykę w wykonaniu Jarosława Grzędowicza.
Barwny styl, cięty, sarkastyczny humor, wartka akcja, a przy tym ciekawe
podejście do konwencji, swobodna z nią zabawa, niezwykła celność oryginalnych
metafor, czasem nawet refleksja nad dniem codziennym. To wszystko znalazłam zarówno w pierwszej, jak i drugiej części Pana Lodowego Ogrodu. Nic dziwnego więc, że
oczekiwałam tego samego po kolejnym tomie, niestety rozczarowałam się. Trzecia
część nie ma bowiem w sobie wiele z tego.
Przede wszystkim akcja zwalnia w niej do tempa żółwiego, co
wcale nie byłoby złe, a nawet dałoby pretekst do rozwinięcia kilku pobocznych
wątków, skoro główny opiera się na przekonywaniu tytułowego Pana Lodowego Ogrodu
do walki z Aakenem po stronie Vuko i na wędrówce Filara z niewoli do niewoli.
Autor jednak nie poszedł tą drogą, wręcz przeciwnie, z pobocznych wątków
zrezygnował właściwie całkowicie. Nie dowiemy się na przykład, co dzieje się
między Drakkainenem a Sylfaną, chociaż druga część cyklu zapowiadała burzliwy związek,
który w tomie trzecim Grzędowicz ograniczył do okazjonalnych „numerków”,
ponieważ bohater nie może się rozpraszać. Przez to też jedyna postać kobieca,
która miała szansę zaistnieć jako pełnoprawna bohaterka opowieści, została
zdegradowana do roli dodatku. Co więcej, autor porzucił kwestię psychologii
bohaterów drugoplanowych, nie żeby dotąd jakoś specjalnie się nimi przejmował,
ale w trzecim tomie postacie poza Drakkainenem i Filarem stanowią wyłącznie
tło. Utrudnieniem tutaj może być narracja książki (chociaż nie jest ona dla
mnie usprawiedliwiająca, we wcześniejszych tomach udawało się Grzędowiczowi
zachować równowagę), w większości będąca pierwszoosobowym raportem, zwłaszcza w
wykonaniu tohimona, którego obojętność w opowiadaniu swoich losów jest całkiem
zrozumiała, ale i nie pozwala utożsamić się z bohaterem.
Zaskoczona byłam też radykalną zmianą stylu i nie wiem, czy
to akurat wyszło książce na dobre. Od początku opisywany świat był mroczny i
niepokojący, czemu nie można się dziwić ze względu na wybór tematu, ale we
wcześniejszych częściach równoważył to wisielczy humor, który mimo że wiele
optymizmu nie dodawał, przynajmniej ubarwiał akcję. Z niego również niewiele
zostało, co sprawia, że przez niektóre fragmenty przebrnąć jest wyjątkowo
ciężko. W Grzędowiczu najbardziej ceniłam umiejętność zawarcia poważnej refleksji
w ironicznym, kpiarskim komentarzu, którą czytelnik może odczytać, ale nie
musi, jego sprawa. Tutaj zdarza się to rzadko (świetnie na przykład pokazał
absurd bezstresowego wychowywania dzieci), przeważa jawne „wskazywanie palcem”
tego, co złe, niewłaściwe i niemoralne.
Nie tego spodziewałam się po dwóch latach. Mimo wszystko czekam
cierpliwie na tom czwarty, mając nadzieję, że powróci w nim stary, dobry Grzędowicz,
jakiego lubię. Mam również nadzieję, że będzie to część ostatnia, chociaż mam
pewne obawy, by sądzić, że na niej się nie skończy, a jeszcze większe
rozwlekanie fabuły nie przyniesie książce niczego dobrego.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Ja właśnie czytam trzeci tom i ciężko nie zgodzić się z Twoją opinią - autor spłycił temat i stracił na stylu pisania. Jak przeczytam do końca to zamiesczę swoją recenzję :)
OdpowiedzUsuńps. czekam na wrażenia z konwentu!
Prawie każdy, kto przeczytał trzy tomy, czeka cierpliwie na czwarty. Ja się tylko obawiam, że zanim się doczekam, zapomnę, o co chodziło... ;)
OdpowiedzUsuń@Szymonie
OdpowiedzUsuńW takim razie ciekawa jestem Twoich wrażeń:-) Dzisiaj wróciłam, w skrócie mogę powiedzieć, że było super (jak zwykle), a relacja pojawi się zapewne po weeekendzie.
@Agnes
OdpowiedzUsuńTeż się tego boję, ale recenzje to przynajmniej dobry sposób na odświeżenie wrażeń i najważniejszych wydarzeń;-)
Ja jestem aktualnie po lll tomie i zupełnie się nie zgadzam, dla mnie było to zdecydowanie najlepszy tom z dotychczasowych! :)
OdpowiedzUsuńSuper! Dlaczego jest najlepszy?:)
Usuń