sobota, 17 sierpnia 2013

Symbol, nie człowiek - "Conan i skrwawiona korona", Robert E. Howard; tłumaczenie: Tomasz Nowak, Rebis 2013

Kim jest Conan Barbarzyńca wie niemal każdy. To przecież Arnold Schwarzenegger owinięty włochatą pieluchą z wielkim mieczem w ręku walczący, no, z każdym. Niewiele mówiący, a właściwie mrukliwy osiłek, któremu nie straszna jest żadna bestia i przed którym klękajcie narody! Filmy o Conanie kojarzą mi się przede wszystkim z imponującą muskulaturą aktora, brutalnymi walkami, nudną, powtarzającą się akcją i Grace Jones. Już wtedy obraz wydawał mi się mało interesujący, w przedstawianych historiach nie było dla mnie nic ciekawego. Niedawno obejrzałam najnowszy film o Conanie z o wiele mniej imponującym, za to równie barbarzyńskim Jasonem Momoą i utwierdziłam się w przekonaniu, że ta postać nie zdobędzie mojego uznania. Twórcy Conana nie zachęciliby mnie do przeczytania opowiadań Roberta E. Howarda, odkąd jednak interesuję się konwencją fantastyczną, chciałam poznać chociaż kilka z nich, aby wyrobić sobie własne zdanie. Dzięki wydawnictwu Rebis miałam taką okazję i teraz podejrzewam, że scenarzyści raczej nie czytali twórczości amerykańskiego pisarza. Gdyby przeczytali, być może Conan nie kojarzyłby się większości ludzi z bezmyślnym osiłkiem potrafiącym wymówić jedynie „Hmmm” i „Na Croma!”.

Conan i skrwawiona korona to drugi tom oferujący oryginalne wersje historii Roberta E. Howarda w świetnym tłumaczeniu Tomasza Nowaka. Przez produkcje filmowe zawsze uważałam, że proza Howarda musi być kiepskiego sortu, a sam autor niezbyt utalentowanym twórcą bajek dla chłopców. Przyznam, że Ludzi Czarnego Kręgu czytałam z coraz większym zaskoczeniem. W zdumienie wprawił mnie przede wszystkim złożony, zamaszysty, kwiecisty styl autora, dałam się ponieść historii pisanej z emfazą prawdziwego entuzjasty przygodowych powieści. Wartka akcja, polityczne intrygi, porwania, walka, magia, a w środku tego wszystkiego on – Conan, symbol odwagi, honoru, nieustraszoności. Ten potężnej budowy wojownik pokona każdego wroga, ludzkiego i bestię, wyrwie się z każdych okowów, dokona czynów, które innym wydają się niemożliwe. Nie jest jednocześnie głupim, małomównym osiłkiem, to prawdziwy wódz, dobry strateg, potrafiący mówić dworsko, a jednocześnie pozostawać barbarzyńcą. Jest dumny ze swego pochodzenia, nie pragnie go ukrywać, wręcz przeciwnie, szczyci się tym, że nawet jako król w głębi serca pozostał barbarzyńcą, któremu bliższe życie na ostrzu noża niż wygody pałacowych komnat.

O ile w Ludziach Czarnego Kręgu ta gloryfikacja bohatera mi nie przeszkadzała, to już w Godzinie Smoka autor stanowczo przesadzał i to wszystko, co mi się podobało w jego twórczości, zaczynało drażnić tak, że z trudem dobrnęłam do końca jednej opowieści powtarzanej chyba z dziesięć razy. Wiedźma się narodzi ponownie zaskakuje, krótką historią oraz małą obecnością Conana, który mimo wszystko staje na wysokości zadania i ratuje przyjaciół i księżniczkę.

Howard wiedział, w jaki sposób przyciągnąć do siebie czytelnika. Jego opowieści rzeczywiście mają w sobie niepowtarzalny ładunek energetyczny, o którym wspomina Stephen King. Charyzmatyczny bohater ma wszystko, czego pragnie niemal każdy chłopiec/mężczyzna – siłę, odwagę, władzę, sławę, powodzenie u pięknych kobiet. Ach, te kobiety! Niejedna oszalała na punkcie Conana. No bo jakże miałby się nie podobać tym kruchym istotom potężny przywódca, wciąż pozostający barbarzyńcą, który jako jedyny potrafi połączyć dworską mowę z frywolnymi klapsami i gorącymi pocałunkami, które nawet księżniczka przyjmie z wdzięcznością. Ktoś mógłby się przyczepić, że Howard przedstawia kobiece bohaterki jako urocze dodatki do opowieści – zawsze piękne, młode, o gibkich i jędrnych ciałach (co autor notorycznie wręcz podkreślał), padające bohaterowi do stóp. Nic bardziej mylnego. Devi Yasmina z Ludzi Czarnego Kręgu czy psychofanka Conana, Zenobia z Godziny Smoka zdecydowanie należą do odważnych, silnych kobiet, nie wspominając już o Salome z Wiedźma się narodzi. I chociaż nie można powiedzieć, żeby Robert E. Howard był znawcą kobiecych charakterów, udało mu się stworzyć postaci, które zapadają w pamięć.

Proza Amerykanina okazała się dobrze wykonaną rzemieślniczą pracą, może czasami (po prawdzie to całkiem często) irytującą potoczystym językiem, przepełnionym przesadzonymi porównaniami i mnóstwem powtórzeń. Jednak to bogactwo stylu było dla mnie dobitnym świadectwem tego, że autor wiele czasu i uwagi poświęcał opowiadaniom, w czym jeszcze utwierdził mnie dodatek Varia. I chociaż dla mnie opowiadania Howarda są tylko niezłą rozrywką, to nie dziwi mnie, że niektórzy widzą w nich o wiele więcej, jak przekonuje Patrice Louinet w Rodowodzie hyboryjskim. Opowieści o przygodach Conana mogę polecić nie tylko fanom fantasy magii i miecza czy powieści przygodowych, ale też wszystkim tym, którzy pragną spędzić trochę czasu w nieskomplikowanej rzeczywistości zamierzchłej ery hyboryjskiej.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

6 komentarzy:

  1. Lubię opowieści o Conanie - lekkie i przyjemne czytadło, prosty świat, w którym mistrzowsko przeciwstawiono zgniłą cywilizację i ,,zdrowe" barbarzyństwo. A co do filmu - miał GENIALNĄ oprawę muzyczną.
    Pozdrawiam :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilkanaście lat temu nie zwracałam uwagi na muzykę w filmach, ale poszukam, posłucham, sprawdzę;-)

      Usuń
  2. Po recenzowaną książkę sięgnąłem przez sentyment. Lata temu zaczytywałem się w prozie Howarda i mam z nią jak najlepsze wspomnienia. Dziki, brutalny świat, charakterystyczny główny bohater ,urzekająca naiwność i pewna schematyczność ukazanych przygód (co w ogóle mi nie przeszkadzało). Niestety po latach Conan nie smakuje tak jak kiedyś (latka lecą), ale jest to godna polecenia lektura dla kogoś kto szuka czegoś niezobowiązującego. W sam raz na plażę czy do pociągu.

    P.S
    muzyka do filmu (oczywiście mówimy o tym z 1982roku) naprawdę świetna. autor: Basil Poledouris

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jak czytałam, to mi się nasuwało pojęcie "chick-lit dla chłopców", w tym dobrym stylu, Howard naprawdę mi zaimponował. No qrcze, już szukam soundtracka, dzięki!

      Usuń
  3. Conan to nie mój typ filmowy, ale swego czasu zapragnęłam skonfrontować film z książką. Byłam zaskoczona różnicami w odbiorze. Co prawda Conan książkowy to dalej nie mój typ, ale jednak czytało się lepiej niż oglądało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Ja się tu trochę nabijam z tego wizerunku Conana, ale z drugiej strony, patrząc na dzisiejszych "mężczyzn", taki barbarzyńca by się przydał...

      Usuń