Coraline to jedna z dwóch
książek autorstwa Neila Gaimana,
których nie czytałam. Drugą jest Odd i Lodowi Olbrzymi. Nie mogłam się jednak oprzeć pokusie obejrzenia animacji
na podstawie pierwszej z wymienionych powieści, kiedy okazało się, że jest
dostępna w telewizji. Obejrzałam Coraline z zachwytem i w nie mniejszym stopniu chcę przeczytać
książkę.
Najpierw opiszę wrażenia
z filmu. Animacja w reżyserii Henry’ego Selicka, który jest również reżyserem, jest
współczesną baśnią, nie bajką, ale baśnią w pełnym tego słowa znaczeniu. Główna
bohaterka, tytułowa Koralina Jones (Dakota Fanning), ma jedenaście lat i
właśnie zamieszkała z rodzicami w różowym pensjonacie, gdzie państwo Jones
zajmują się pracą nad katalogiem i nie poświęcają wiele uwagi córce. Koralina
się nudzi, denerwuje ją nowy, stary dom, ekscentryczni sąsiedzi w osobie byłego
cyrkowca trenującego mysie występy oraz dwóch podstarzałych aktorek rewiowych.
Irytację dziewczynki wzbudza również jej wścibski, gadatliwy rówieśnik Wyborne (Robert
Bailey Jr.), którego imię wymawiane po angielsku można zrozumieć jako Dlaczego urodzony?, z dziwacznym kotem. Wszystko się zmienia, kiedy Koralina znajduje
niewielkie drzwi w ścianie salonu, a po ich drugiej stronie ten sam świat,
chociaż zupełnie inny, ciekawszy, bardziej kolorowy i przyjazny i niezbyt
niepokoi ją fakt, że jej nowi rodzice i przyjaciele mają czarne guziki zamiast
oczu. Nie wiem, czy słusznie, ale stylistyka opowieści i zawiązanie akcji
bardzo przypomina mi Alicję w Krainie
Czarów Lewisa Carolla.
Film, chociaż chwilami
może się wydawać zbyt mroczny i niepokojący, zdecydowanie skierowany jest do
dzieci, nawet kilkuletnich (no, może powyżej pięciu lat, powiedzmy). Mamy tu wszystko, co powinna posiadać prawdziwa
baśń – silny kontrast światów i postaci, mnóstwo kolorów, przetykanego
cieniami, nienachalny, aczkolwiek wyraźny morał i prawdziwie dziecięce
podejście do przedstawianej historii. Coraline to nie jest
bajka dla dorosłych w animowanej postaci, chociaż dorosłym też przyda się obejrzenie
animacji. Doskonała i nietypowa pod względem plastycznym, cudownie pomieszana
kolorami tęczy i gotyckością krajobrazu, okraszona rewelacyjną muzyką, za której kompozycję odpowiedzialny jest Bruno Coulais. Wręcz chciałoby się poznać kolejne przygody bohaterów, ale do
tego Neil Gaiman musiałby napisać następną książkę.
Gwoli wyjaśnienia - tytułu recenzji nie zaczerpnęłam z hasła reklamowego, to było moje pierwsze skojarzenie po obejrzeniu filmu, jak widać słuszne.
Film jeszcze przede mną, ale czytałam książkę i mi się podobała :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam książkę i obejrzałam film. Jedno i drugie przypadło mi do gustu. Jak dotąd wszystkie powieści Gaimana mi się spodobały, ale po każdej czuje się pewien niedosyt.
OdpowiedzUsuń@Alannado
OdpowiedzUsuńW takim razie film również przypadnie Ci do gustu. Przede mną czytanie książki, szkoda tylko, że w większości księgarni są te z filmowymi okładkami, nie podobają mi się.
@Marudo
OdpowiedzUsuńPrawda? Mam podobne odczucia, jakby zawsze coś jeszcze wisiało w powietrzu, ale pewnie w tym tkwi też duża część jego sukcesu - nie masz dość.
Koralinę bardzo lubię - szczególnie film. Moje córki oglądają go bez końca, jest niesamowity.
OdpowiedzUsuńA ile lat mają Twoje córki?
OdpowiedzUsuńNawet ta najstarsza lubi Koralinę (15l),czytała też wersję książkową, ale szczególnie zauroczone są te młodsze - 9 i 6 lat.
OdpowiedzUsuńJa oglądałam raz, ale dziewczyny znają już ją na pamięć.
Niewiele oglądamy w domu telewizji, ale mamy swoje ulubione filmy i wtedy oddajemy się "czarowi ekranu".
:)
O proszę, czyli nie myliłam się w ocenie grupy wiekowej:-)
OdpowiedzUsuń