Minął co najmniej miesiąc, odkąd przeczytałam powieść Marthy
Wells i przyznam, że oprócz głównego zrębu fabuły niewiele z niej
pamiętam, dlatego tego wpisu nie należy traktować jako właściwej recenzji.
Książkę miałam przeczytać w steampunkowym wyzwaniu, jakie
postawiliśmy sobie przeszło rok temu, wtedy nie bardzo miałam na to czas. Po Śmierć nekromanty sięgnęłam z chęci poczytania powieści kostiumowej i w tym
zakresie książka sprawdziła się znakomicie. Miejsce akcji, chociaż wydarzenia
dzieją się w innym świecie i mieście, swoim mrocznym, pełnym intryg światem
rozbłyskującym jedynie światłami gazowych latarni przypomina Londyn lub Paryż z
przełomu XVIII i XIX wieku. Sama historia jednak nie bardzo mnie wciągnęła, być
może dlatego, ze nekromancki wątek niezbyt trzymał się całości.
Poznajemy bowiem Nicholasa Valiarde, młodego ubogiego
szlachcica, który wraz z grupą wyjętych spod prawa przyjaciół usiłuje dokonać
zemsty na mordercy swojego przybranego ojca, hrabim Montesq. Nieoczekiwaną
przeszkodą staje się szemrany nekromanta, który wchodzi Valiardowi w drogę
podczas jednej z akcji. Okazuje się, że ma on pewne powiązania z efektami pracy
ojczyma. W miarę wgryzania się w zagadkę, bohaterowie wplątują się w
przerażającą intrygę tajemniczego osobnika mającą na celu władanie światem. Zamiast więc mścić się na
znienawidzonym hrabim, Valiarde musi pokonać o wiele groźniejszego wroga.
Śmierć nekromanty zaliczyłabym do powieści łotrzykowskiej w
klimacie fantasy, gdzie magia stanowi przedmiot nauki, oczywiście prawdziwej
mocy mogą używać wyłącznie wybrańcy. Autorka sprawnie opisuje zaklęcia oraz
wynalazek przybranego ojca Nicholasa - Eduardo z pomocą największych
czarodziejów Ile-Rien zmontował kule mocy, które w teorii miały pomagać laikom
w posługiwaniu się magią. W praktyce stały się przyczyną jego egzekucji pod
zarzutem zakazanej nekromancji. Bohaterowie Wells są liczni, nie pozostają
jednak w pamięci na długo, ich charaktery bowiem zbudowane są ze schematycznych
klisz: mamy zdeterminowanego zemstą i cynicznego, a w głębi bardzo cierpiącego
Nicholasa, wspierającą go, lojalną, piękną, ale posiadającą swoje tajemnice
aktorkę Madeline, honorowego kapitana homoseksualistę Renarda, dobrodusznego i
dżentelmeńskiego doktora Halle’a czy nieskazitelnego szefa policji Ronsarde’a.
Jest natomiast niezbyt typowy mag. Arisilde Damal, potężny czarnoksiężnik,
który swoją magię zaprzepaścił w oparach opium.
Książka niczym szczególnym się nie wyróżnia, misterna intryga niezbyt
mnie przekonała, w wielu miejscach akcja została pocięta niczym filmowe kadry,
z tym że autorka zapomniała o montażu. Rozczarowało mnie zakończenie powieści,
wydaje mi się wymuszone, jakby Wells nagle stwierdziła, że nie ma sensu
kontynuować historii, chociaż takie sygnały pojawiały się w toku powieści.
Bardziej niż nad rozwiązaniem zagadki zastanawiałam się, dlaczego w powieści czasami
używana jest kursywa dla wyrażenia myśli bohaterów, a innym razem pismo proste,
czy to było autorskie zamierzenie, czy niedbałość redaktora? Dodatkowo
irytowały mnie liczne literówki, mające szczególne upodobanie w imionach
bohaterów.
Hm, ja w trakcie lektury nie odnotowałam żadnej z wymienionych przez Ciebie wad. chociaż klasyfikowanie tej książki jako steampanku nie przyszłoby mi do głowy.:)
OdpowiedzUsuńNo bo to jak zwykle, co kto komu odpowiada, niektóre książki czytam z zapartym tchem, do niektórych muszę mieć dobry nastrój, a jeszcze inne mnie męczą... Może nie tyle steampunk sam w sobie, co jakiś fundament, w końcu magia jako przedmiot nauki, którym mogą się posługiwać nie-czarodzieje, otoczka świata, no i te gazowe latarnie;-)
OdpowiedzUsuńCzytałem to dawno temu. Książka była chwalona, ale z tego co pamiętam, mnie nie zachwyciła. Ot, przygodówka do przeczytania i zapomnienia.
OdpowiedzUsuńCo ciekawa, tłumaczyła ją moja lektorka ze studiów :)
O proszę, znaczy, że co do niektórych książek się zgadzamy. Właśnie, czytadełko, ale nic poza tym, nawet niewiele wyciągnęłabym z tej książki na dłuższą rozmowę.
OdpowiedzUsuńTo pewnie losowy przypadek :P
OdpowiedzUsuń