czwartek, 9 października 2008

Jak nazwa stała się przekleństwem. Chwila refleksji.

Uwielbiam czytać książki, dobre książki. Dobra książka fantasy to taka, w której krew nie leje się częściej niż cięte dialogi, humor i obrazowy opis. Mniej więcej;) Nie zasnę bez przeczytania choćby strony. Dlatego bardzo martwi mnie, że na polskim rynku wydawniczym tak rzadko pojawiają się zachwycające pozycje. Dotyczy to nie tylko polskich pisarzy fantasy, ale również tych zagranicznych. Swego czasu byłam wielką fanką wydawnictwa Fabryka Słów, które zawsze potrafiło zaskoczyć mnie świetnymi autorami. Dobrze zauważyliście i zapewniam, że czas przeszły jest jak najbardziej na miejscu.

Kiedy jakieś 7 lat temu Fabryka Słów pojawiła się na rynku fantastycznym, całkowicie zawładnęła fanami gatunku. Szanowała czytelnika i zaczęła wydawać książki świetnych autorów, prawdziwych wilków fantastyki. Maja Lidia Kossakowska, Jarosław Grzędowicz, Andrzej Ziemiański to tylko niektóre z tych nazwisk. Dla Fabryki Ewa Białołęcka zostawiła koleżanki z Runy, a Feliks W. Kres wydawnictwo Mag. To dzięki Fabryce debiutowała Anka Kańtoch, jedna z moich ulubionych autorek. Piszą dla Fabryki Eugeniusz Dębski, Rafał Ziemkiewicz, Marcin Wroński, Jacek Komuda. Piszą też nadal, niestety, Jacek Piekara (kolejne marne części o Mordimerze) oraz Andrzej Pilipiuk (pierwszy zbiór o Jakubie Wędrowyczu jeszcze bawił, następne coraz mniej).
Dawniej uważałam, że nazwa "Fabryka Słów" jest wręcz idealną dla wydawnictwa, przysłowiowym "strzałem w dziesiątkę". Super logo, które obecnie zostało rozbudowane; na początku mieli jeszcze ten trybik i pióro, dzisiaj same trybiki bez pióra, co moim zdaniem jest dość znaczące dla określenia kierunku, w jakim idzie FS. Dzisiaj wycięłabym "słów" a zostawiła jedynie "fabryka", bo nią stało się to wydawnictwo w ostatnich latach, moim zdaniem oczywiście.
Od co najmniej 3 lat obserwuję spadek jakości książek FS. Wydawnictwo promuje coraz gorszych autorów i doprawdy nie wiem, czy cieszyć się z tego, że nie tylko polskich (m.in. Żamboch... litości, tego nawet rzeźnictwem nazwać nie można). Przestało zwracać uwagę na niedociągnięcia debiutantów - wystarczy przeczytać "Pierwszy krok" Adama Przechrzty, albo "Czarna ikona" Zagańczyka (tak, wiem, debiutował w 2005 roku, ale wciąż jest "świeżakiem") - czyżby Fabryka pozwalniała (lub sami odeszli) tych dobrych redaktorów, korektorów i zostawiła autorom pełne pole do popisu?
Coraz więcej błędów w książkach, jakby korektor czytał niedbale albo przysypiał. Coraz gorsze okładki - niechlujne, bezpłciowe, proste i bez polotu.
Ze smutkiem muszę przyznać, że kiedy dawniej widziałam logo Fabryki, brałam książkę niemal bez wahania. Teraz, jeśli nie widzę znanego i cenionego przeze mnie nazwiska (coraz ich mniej), omijam stoisko tego wydawnictwa szerokim łukiem w księgarni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz