Niedawno kolega pożyczył mi DVD z filmem
Excalibur z 1981 roku. Obejrzałam, pośmiałam się (z gry aktorskiej, nie z
dialogów), a przy okazji powspominałam filmy fantasy sprzed kilkunastu lat,
które, chociaż nie zostały tak dobrze "zrobione" jak Władca Pierścieni,
nadal mają swój urok...
Jak choćby wspomniany Excalibur. Rok 1981. Wieki temu zdawałoby się, a jednak film oglądałam z przyjemnością. Efekty specjalne, chociaż nie powalające, to z pewnością na dużo lepszym poziomie niż "polski hit fantasy" Wiedźmin. John Boorman zrealizował Excalibura na podstawie utworu Thomasa Malory'ego Śmierć Artura z XV wieku i już choćby dlatego warto go obejrzeć, bo przecież do oryginalnej wersji dostęp mają tylko nieliczni. Sam film przypominał mi nieco przedstawienie teatralne, zwłaszcza ze względu na patetyczne gesty i słowa wypowiadane w egzaltowany sposób. Za to Merlin (Colin Williamson) był zawodowy! To zdecydowanie mój ulubiony bohater z całej legendy, a z filmu zwłaszcza. Kawał skubańca, szczerze powiedziawszy.
Znalazłam też pewne powiązania z cyklem wiedźmińskim, widać, że Sapkowski uważnie poznał XV-wieczne dziełko. Artur jest Dzieckiem Niespodzianką, owocem miłości Utera i Igerny, którą wojownik mógł uwieść dzięki czarom Merlina. To Merlin właśnie za udzielenie pomocy zażądał dziecka - wiedźmini za wykonanie zlecenia żądali podobnej zapłaty. Rozwiązała się też tajemnica Graala, oczywiście tego z filmu i legendy według Malory'ego. Że też się wcześniej nie połapałam... To wyjaśnia również spojrzenie Sapkowskiego na wątek Graala.
A co Artura... No cóż... Jakby go określić... Taka...hmmm... Znaczy człowiek to był słabego charakteru, płaczliwy i ogólnie nieprzystosowany do życia na świecie. Podobnie przedstawiła Artura Marion Zimmer Bradley w Mgłach Avalonu, co wyraźnie widać w filmie zrealizowanym na podstawie tej powieści z 2001 roku. Z tą różnicą, że w tym ostatnim Artek był przystojniejszy...
Lata 80. to wiele dobrych historii fantasy. Jak choćby Willow (1988) czy Nieśmiertelny (1986), ale tylko I część. Niekończąca się opowieść (1984), Zaklęta w sokoła (1985; jedyny film, w którym lubię Rutgera Hauera). Legenda (1985) z młodziutkim Tomem Cruisem, jeszcze takim niewinnym i niegroźnym. W tym stylu nakręcony został też Ostatni smok (1996), z Denisem Quaidem i Seanem Connerym, który należy do moich ulubionych. Filmy mojego dzieciństwa, do których nadal chętnie wracam, chociaż teraz dostrzegam więcej. A może Wy dodacie jeszcze coś do tej listy, co pominęłam, albo może nie oglądałam?
Jak choćby wspomniany Excalibur. Rok 1981. Wieki temu zdawałoby się, a jednak film oglądałam z przyjemnością. Efekty specjalne, chociaż nie powalające, to z pewnością na dużo lepszym poziomie niż "polski hit fantasy" Wiedźmin. John Boorman zrealizował Excalibura na podstawie utworu Thomasa Malory'ego Śmierć Artura z XV wieku i już choćby dlatego warto go obejrzeć, bo przecież do oryginalnej wersji dostęp mają tylko nieliczni. Sam film przypominał mi nieco przedstawienie teatralne, zwłaszcza ze względu na patetyczne gesty i słowa wypowiadane w egzaltowany sposób. Za to Merlin (Colin Williamson) był zawodowy! To zdecydowanie mój ulubiony bohater z całej legendy, a z filmu zwłaszcza. Kawał skubańca, szczerze powiedziawszy.
Znalazłam też pewne powiązania z cyklem wiedźmińskim, widać, że Sapkowski uważnie poznał XV-wieczne dziełko. Artur jest Dzieckiem Niespodzianką, owocem miłości Utera i Igerny, którą wojownik mógł uwieść dzięki czarom Merlina. To Merlin właśnie za udzielenie pomocy zażądał dziecka - wiedźmini za wykonanie zlecenia żądali podobnej zapłaty. Rozwiązała się też tajemnica Graala, oczywiście tego z filmu i legendy według Malory'ego. Że też się wcześniej nie połapałam... To wyjaśnia również spojrzenie Sapkowskiego na wątek Graala.
A co Artura... No cóż... Jakby go określić... Taka...hmmm... Znaczy człowiek to był słabego charakteru, płaczliwy i ogólnie nieprzystosowany do życia na świecie. Podobnie przedstawiła Artura Marion Zimmer Bradley w Mgłach Avalonu, co wyraźnie widać w filmie zrealizowanym na podstawie tej powieści z 2001 roku. Z tą różnicą, że w tym ostatnim Artek był przystojniejszy...
Lata 80. to wiele dobrych historii fantasy. Jak choćby Willow (1988) czy Nieśmiertelny (1986), ale tylko I część. Niekończąca się opowieść (1984), Zaklęta w sokoła (1985; jedyny film, w którym lubię Rutgera Hauera). Legenda (1985) z młodziutkim Tomem Cruisem, jeszcze takim niewinnym i niegroźnym. W tym stylu nakręcony został też Ostatni smok (1996), z Denisem Quaidem i Seanem Connerym, który należy do moich ulubionych. Filmy mojego dzieciństwa, do których nadal chętnie wracam, chociaż teraz dostrzegam więcej. A może Wy dodacie jeszcze coś do tej listy, co pominęłam, albo może nie oglądałam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz