Przymierzałam się do tej książki niejednokrotnie i zawsze po
kilku, kilkunastu stronach dawałam za wygraną, zbyt poirytowana stylem autora i
osobą głównego bohatera. Jakiś czas temu zawzięłam się i postanowiłam dać Łukaszowi Malinowskiemu ostatnią szansę. Miałam ochotę na wikińskie klimaty,
średniowieczną epokę, sądziłam, że się przyzwyczaję do tego bezczelnego,
aroganckiego, głupiego Ainara i przełknę liczne definicje odnoszące z historii, mitologii, obyczajów...
Nie w przypadku tej książki. Czytałam i zgrzytałam zębami
niemal przy każdej stronie. I tak jestem z siebie dumna, dotrwałam do jakiejś
dwusetnej strony, ale ostatecznie uznałam, że nie warto tak się męczyć. Dwa
opowiadania i mikropowieść, tak można określić zawartość Skalda. Jest to
jedna z niewielu książek, która wzbudziła we mnie tak wielką niechęć (inne znajdziecie na stronie Najgorsze książki).
Historie są tu zwyczajne, niczym nie zaskakują, a nudzą przeraźliwie. Główny
bohater to postać dla mnie całkowicie nie do zaakceptowania. Ainar wydaje się
być kreowany na boskiego Lokiego, przebiegłego, egoistycznego, ale piekielnie
inteligentnego aroganta. Dla mnie to jednak człowiek bez żadnego celu,
bezczelny, złośliwy. Niegłupi, ale też i nie najmądrzejszy, niczym nie
imponujący. Nie muszę lubić literackiego bohatera, ale jeśli jest to
protagonista, oczekuję, że przynajmniej będzie miał w sobie coś takiego, co
utrzyma mnie w lekturze, zaintryguje. Idealnym przykładem jest tu Locke Lamora
z powieści Scotta Lyncha – nienawidziłam drania, ale od lektury Kłamstw Locke’a
Lamory nie mogłam się oderwać przede wszystkim dlatego, że ten drań był
piekielnie inteligentny i przebiegły. Ainarowi daleko, oj jak daleko…
W równym stopniu denerwowały mnie te encyklopedyczne
wstawki. Na każdej stronie, często nawet po kilka razy czytelnik jest
bombardowany definicjami z zakresu mitologii, obyczajowości, historii epoki.
Pół biedy kiedy trafiało się to w opisach (aczkolwiek dygresje na temat
mitologii mógł sobie autor darować w trakcie relacjonowania bitwy…), ale
Malinowski wkładał też tłumaczenia w usta swoich bohaterów! Jakby tego było
mało (a nie było), to jeszcze książka pstrzy się od przypisów. Nie wiem, jak innych, ale mnie coś takiego całkowicie wybija
z lektury, nie daje mi żadnej przyjemności, odstręcza od zdobywania wiedzy,
psuje ciekawość. Uwielbiam powieści historyczne, historyczne fantasy również, i dobre przygotowanie
merytoryczne pisarza, ale nie wtedy, kiedy przytłacza to fabułę i bohaterów.
Tutaj miałam wrażenie, że czytam encyklopedię do historii skandynawskiej.
Wiedzę Łukasz Malinowski ma doprawdy ogromną i być może sięgnę po jego prace
naukowe, ale od powieści będę się trzymać z daleka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz