Decathexis to kolejna książka w moim zbiorze drugich, trzecich i dalszych szans, co jest chyba jedynie dowodem tego, jak bardzo pozbyłam się oczekiwań wobec literatury. Przestałam się nastawiać na cokolwiek (chociaż nie zawsze jest to łatwe), pozostała we mnie ciekawość. Dlatego tym razem przeczytałam powieść Łukasza Śmigla do samego końca i to ze sporą przyjemnością.
Urzekła mnie przede wszystkim wizja świata, to on jest tutaj głównym bohaterem opowieści, postacie i fabuła to tło. Śmigiel zebrał rytuały śmierci w spójną rzeczywistość quasi XIX wieku, w którym cześć oddaje się Morii, bogini śmierci. To jej podporządkowane jest życie mieszkańców Kirkegaardu, każdy jego aspekt. Podobają mi się niuanse w tej powieści - pozdrowienia, szeptane modlitwy, sentencje na nagrobkach, rytuały, wierzenia - pokazuje to, jak przemyślana jest to wizja świata.
Początkowo fabuła sugeruje kryminał, thriller w fantastycznym świecie, wydarzenia zdają się być wyjaśniane naukowo, a Pendergast przypomina lekko Sherlocka Holmesa. Jednak im dalej w akcję, tym częściej zdarzają się rzeczy coraz mniej rzeczywiste, a coraz okropniejsze. Śmigiel umiejętnie buduje napięcie, potęgując ciekawość czytelnika, ponieważ właściwie do końca nie wiadomo, co się kryje za tym wszystkim. Autor z lubością raczy przy tym opisami faz rozkładających się ciał, wszelkich robaków gnieżdżących się w ludzkich zwłokach, szczegółami krwawych rytuałów. Niemal wszystkich trzecioplanowych bohaterów autor zabija okrutną i brutalną śmiercią, uprzednio dając czytelnikowi poznać nieco ich dzieje. Przyznam, że w niektórych momentach przeskakiwałam akapity, czując obrzydzenie i niezrozumienie tej fascynacji każdą stroną śmierci. Na szczęście czasami okropności są łamane subtelnym humorem.
Chociaż akcja powieści prowadzona jest sprawnie, to nie wszystkie jej rozwiązania wydają się przemyślane, zwłaszcza pojawienie się potężnych maszyn, wyjaśnienie intrygi oraz zakończenie, które chyba najmocniej mnie rozczarowało, wydało mi się w stylu telenoweli, a nie w stylu autora. Zepsuło mi to pozytywne wrażenie lektury i przygasiło ciekawość odnośnie do dalszych wydarzeń. Mam gdzieś jeszcze link do słuchowiska Psy Św. Bernarda, gdzie znowu pojawia się Jon Pendergast, ale poczeka ono do momentu, aż rozczarowanie osłabnie. Niemniej Decathexis jako świat śmierci będę wspominać pozytywnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz