niedziela, 28 maja 2017

Miała być trylogia... I dobrze, że nie jest - "Topory i sejmitary", Radosław Lewandowski, Akurat 2017 r.

Topory i sejmitary to trzeci tom cyklu o wikingach Radosława Lewandowskiego. Moim zdaniem jest to najlepsza z części, jak do tej pory. Najbardziej spójna, w ogóle się nie dłuży, mimo że akcja nie jest tak dynamiczna, jak w poprzednich tomach.

Właściwie to niewiele nowego mogę napisać o tym tomie. Ponieważ nie opisuję treści książek, recenzja będzie chyba najkrótszą. Siłą powieści Lewandowskiego jest mocne ich osadzenie w historii. Pamiętam, że kiedy zabierałam się do czytania pierwszego tomu, sądząc, że będzie to fantasy z luźnym wątkiem historycznym, byłam przez chwilę rozczarowana, kiedy zorientowałam się, że jednak nie jest to powieść fantasy. Z czasem jednak zmieniłam zdanie i uważam, że fantasy byłoby zdecydowanie złym kierunkiem. Ponadto bardzo doceniłam (chociaż początkowo to również mnie denerwowało, psuło bowiem moje wyobrażenie o skandynawskich wojownikach), że Lewandowski przedstawia wikingów jako zwykłych ludzi, nie złoci ich, jak wielu autorów, wzorujących się bardziej na bohaterach sag, niż na źródłach naukowych.

Kolejna mocna strona to bohaterowie. Ciekawi, różni; nawet jeśli pojawiają się tylko na chwilę, zapadają w pamięć, wyróżniają się. Jak wspominałam już przy okazji drugiej części, Oddi Asgotsson jest jedną z najlepiej skonstruowanych postaci, autor świetnie poprowadził jego przemianę z tchórzliwego, zaszczutego dzieciaka w doświadczonego, mądrego wodza, prawdziwego przywódcę. Jego charyzma może nie poraża, ale cicho zdobywa sobie każdego, z kim się zetknie i budzi szacunek.

Topory i sejmitary wchodzą na tereny słowiańskie. I znowu Lewandowski świetnie zestawił różne kultury - wikingów, Indian, Rusów, Wenedów. Malowniczo i ciekawie opisane jest osadnicze życie w Smoleńsku, Kijowie. Bardzo podoba mi się też sposób, w jaki bohaterowie rozmawiają o życiu, tłumaczą sobie różne kwestie z pomocą sag i mitów. Tak bardzo odmienne jest to podejście od współczesnego, czasami żałuję, że nie żyję w tamtych czasach, wtedy wszystko było prostsze (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy). Przy czym nie ma się wrażenia dygresyjności, co czasami można spotkać w powieściach - autor próbuje podać informacje o historii, pochodzeniu świata, niby wtrąca to do rozmowy bohaterów, a w lekturze odczuwane jest to jako zbędna wstawka, dygresja, jest sztuczna. W powieści Lewandowskiego te fragmenty są jednymi z ciekawszych.

I miało tutaj być podsumowanie trylogii… Jednak podsumowania nie będzie, ponieważ słowo trylogia w odniesieniu do tych powieści nie jest już właściwe, o czym z pewnością już wiecie. Podczas spotkania z Radosławem Lewandowskim na pikniku wikingów w Jomsborgu (tym warszawskim) dowiedziałam się, że trwają prace nad czwartą częścią, której akcja będzie się działa… na Sycylii. Jak dobrze pójdzie książka ukaże się pod koniec tego roku. Autor ma też pomysł na część piątą (w której chciałby posłać wikingów do Afryki - tak, oni też tam byli!), ale powstanie książki uzależnione jest od nas, czytelników. Kupujmy więc, czytajmy, bo jest na co czekać!

Dziękuję wydawnictwu Akurat za udostępnienie książki do recenzji.