Stara Słaboniowa i spiekładuchy to lekkie, zabawne opowiadania w sielskim klimacie polskiej wsi. Tradycyjne w formie, nie ma tu zabawy z konwencją, a autorka całymi garściami czerpie z dawnych legend i mitów słowiańskich, przesądów i wierzeń naszych przodków.
Życie w Capówce toczy się wolno, leniwie, spokojnie, od czasu do czasu tylko zakłócane przez tytułowe spiekładuchy, ale i one nie są jakoś specjalnie agresywne (poza jednostkowymi przypadkami). Można się rozpłynąć w takim życiu, z pewną tęsknotą zaczytywałam się w kolejnych opowieściach. Wspomnieniami wracałam do mojego dzieciństwa na wsi, tego, że każdy znał każdego i ludzie starali się sobie pomagać, mimo oczywiście nieodłącznych plotek. Zbiór Łańcuckiej to taka realistyczna idylla, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zwolnić gonitwę, wsłuchać się w siebie, spojrzeć na ludzi, poznać sąsiadów...
Większość potworów występujących w opowiadaniach są przywoływane z ludzkiej przyczyny, z bezmyślności lub okrucieństwa. Z nauk kościelnych i podejścia księży do opisywanych wydarzeń autorka kpi, ale bez potępienia, raczej traktuje to jak dobry kabaret. Wytyka klerowi obżarstwo i chciwość, hipokryzję i biurokratyczne, rutynowe podejście. Mieszkańcy Capówki to w większości prości ludzie, targani niejednokrotnie silnymi emocjami i pragnieniami, jak my wszyscy. Na straży spokoju wioski stoi schorowana, stara Słaboniowa, tutejsza Mądra, żyjąca nieco z boku wszystkich wydarzeń, ale w razie trwogi to do niej każdy zwraca się o pomoc.
Ten zbiór opowiadań to lektura w sam raz na letnie wieczory i dla tych, co chcą się oderwać od codziennych trosk, a wstydzą się baśnie czytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz