Ślepy demon. Sieciech był dla mnie tegorocznym zaskoczeniem. Po lekturze Słowa i miecza sądziłam, że to jednorazowa przygoda Jabłońskiego z taką formą średniowiecznych opowieści. To zaskoczenie było oczywiście jak najbardziej pozytywne. Pierwsza część bardzo mi się podobała, przede wszystkim ze względu na świetnie oddane realia historyczne oraz słowiańskie mity. Z niecierpliwością sięgnęłam więc po drugi tom. Autor nie zawiódł i otrzymałam kolejną żywą wersję średniowiecznej historii kraju Polan, mocno osadzoną w słowiańskich wierzeniach.
Język powieści jest jak zawsze potoczysty, barwny, ozdobny w wiele metafor. Jabłoński zdecydowanie nie jest zwolennikiem prostej formy, ale w jego przypadku to sie akurat sprawdza. Swoisty patos nie pozostawia wiele miejsca na humor, ale zdarza się on we właściwych momentach. Podobnie jak w Słowie i mieczu mnóstwo tu złości i agresji, wszyscy myślą tylko o krzywdzie, jakiej doznali, i zemście, jakiej dokonają! Jednak o wiele szybciej się do tego przyzwyczaiłam niż poprzednim razem i po przebrnięciu kilkunastu stron nie zwracałam już większej uwagi na jad wypływający z ust i myśli każdego bohatera. Może tacy właśnie byli nasi przodkowie, a może też autor chciał pokazać, że nie wszystko można osiągnąć dobrem odpłacając za zło…
Podobnie jak w Słowie i mieczu autor nie pokazuje słowiańskiej wiary jako jedynej słusznej, a raczej wskazuje, że religia to jedno, a ludzie ją wyznający lub działający w jej imieniu to zupełnie co innego. Autor z bezwzględnością i bez ogródek, o wiele silniej niż w poprzednim tomie, pokazuje obłudę ludzi, ukrywających się za prawdami swych wierzeń, knujących niezliczone intrygi. W tle, a właściwie jako jeden z głównych wątków, jest historia rodzącej się Polski. Może nie do końca jest ona zgodna ze źródłami (chociaż kto dzisiaj może stwierdzić, co jest prawdą, a co nią nie jest, zwłaszcza w przypadku tak odległych czasów), a z historią szkolną w ogóle, to jednak kulisy powstania kraju są przedstawione wiarygodnie i zajmująco.
Chociaż książka jest wciąż fantasy historyczną, to jest w niej mniej fantasy niż w poprzednim tomie. Mniej jest opisów obrzędów i zwyczajów, więcej uwagi autor poświęca intrygom i polityce jako takiej. Mimo to (a może właśnie dlatego) książka podobała mi się znacznie bardziej, jest bardziej ludzka. To zwłaszcza zasługa postaci, zarówno kobiet i mężczyzn. Sieciech, Kościej, Luba, Krystyna są wiarygodni psychologicznie i nieszablonowi, w przeciwieństwie do drugoplanowych bohaterów. Powrócili też bohaterowie z poprzedniego tomu: Mara, Andaj, bliźniaki, skrzaty. Chociaż są z boku głównej akcji, to jednak ich wątki zdają się istotne dla dalszych wydarzeń. Bogowie tutaj są podobni do ludzi, mogą stać się zarozumiali, gniewni, nigdy jednak radośni. Wydają się bardziej artefaktami, narzędziami w osiąganiu celów ludzkich, niż władcami umysłów śmiertelników.
Świetnie oddani są zwłaszcza Sieciech i Krystyna, dwoje młodych, ale już bardzo świadomych siebie ludzi, próbujących wywalczyć dla siebie życie w tym, co otrzymali od Losu. Wydarzenia pokazują, że lepiej wychodzą w życiu ci, co akceptują to, co im ono przynosi, niż ci, którzy ze wszystkim wałczą i przeciw wszystkiemu się buntują bez większego pomyślunku. Mam wrażenie, że średniowieczni ludzie już dawno odkryli, czym jest „flow”, który jest tak modny teraz, i z czego on wynika. Żyli w zgodzie z naturą, więc nie musieli się tego uczyć, mieli to we krwi i przekazywali tę wiedzę intuicyjnie.
Prolog wydaje się raczej epilogiem (właściwy epilog jest kontynuacją prologu), co już jednoznacznie wskazuje, że powstaje kolejna cześć, udowadnia też, że autor ma przemyślaną koncepcję dla całej historii, nie tworzy jej z tomu na tom. Ślepy demon. Sieciech podsyca apetyt na więcej.
Recenzja pierwotnie ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz