Nocne zwierzęta jest debiutem powieściowym Patrycji Pustkowiak, nominowanym do nagrody Nike. Mocna, kontrowersyjna, przekraczająca granice - takie i podobne określenia krążą w recenzjach. Mnie jednak ta książka nie urzekła, chociaż początkowo dobrze się bawiłam, odpowiadał mi bardzo ironiczny styl autorki, jej bezpardonowe komentarze do naszej współczesności. Co zatem sprawiło, że ostatecznie odłożyłam książkę z niesmakiem?
Dokładnie to, co mnie w niej z początku przyciągało i fascynowało. Książka jest wręcz przeładowana metaforami, i chociaż są one dokładnie przemyślane i świadczą o kreatywności i zacięciu autorki, to ostatecznie zaczęły mnie męczyć tym przerostem formy właśnie. Sarkazm i bezkompromisowość, które szczerze mnie bawiły i jednocześnie wzbudzały refleksje przez pierwszych kilkanaście stron, szybko zaczęły sprawiać wrażenie powtarzalności. Nie mówiąc już o przedstawionej historii. Autorka faktycznie popycha swoją główną bohaterkę w coraz to nowe koleiny, wręcz można się upić i naćpać od opisów jej alkoholowych i narkotycznych ekscesów. Jednak w szerszej perspektywie taka wizja wydaje mi się nużąca i zapętlająca się w tym samym formacie, przez co nie widać w niej głębszego sensu, jaki mógł przyświecać książce - na przykład ostrzeżenia przed grożącym naszemu społeczeństwu upadkiem, wyśmiania naszej małostkowości, gorzkiej refleksji nad prymitywnością człowieka.
Bohaterka nie jest osobą budzącą sympatię, raczej zdziwienie i niesmak. Tamara uosabia wszystko, co jest mi obce - życiową bezradność, uzależnienie od wszystkiego wlaściwie, obrzydzenie sobą, nienawiść do siebie, tkwienie w tak wielkim dole, że nie dociera tam nawet cień, nie mówiąc o świetle. Jest moim kompletnym przeciwieństwem, dzięki bogom. Nie budzi też we mnie żadnej litości czy żalu za czymkolwiek. Czytam o niej, jakbym obserwowała jakiś okaz w zoo (tytuł powieści jest bardzo trafiony), nawet nie ze specjalną ciekawością. Bardziej interesowało mnie, co doprowadziło Tamarę do miejsca, w którym ją poznałam, czy jej upadek ma przyczynę w jakiejś depresji, nieszczęściu, czy po prostu głupocie. Po zakończeniu lektury doszłam do wniosku, że to ostatnie, bo Tamara jest niezwykle pusta, ciągle tylko zastanawia się nad swoją fizycznoscią i nad powolnym starzeniem się jej ciała. Ja wiem, że nasza kultura wręcz do tego zachęca, ale nie dajmy się zwariować! A może to ja jestem naiwna, wierząc, że jednak większość ludzi nie jest taka jak Tamara właśnie?
Mimo wszystko cieszę się, że dobrnęłam do końca lektury. Przyznam, że chociaż forma powieści mi całkowicie nie odpowiada, to jednak zostało we mnie sporo refleksji, pytań o człowieczeństwo. Paradoksalnie utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem silna, pewna siebie i że nie grozi mi to, co sobie zafundowała bohaterka. Możliwe że ówcześni ludzie potrzebują właśnie takich, mocnych książek, żeby się zastanowić nad tym, dokąd zmierzają. Z drugiej strony, czy taka Tamara lub ktoś jej choćby trochę podobny w ogóle czyta książki?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz