Moda na wampiry trwa w najlepsze. Wydawnictwa dorzynają kurę znoszącą
złote jaja z premedytacją godną Kuby Rozpruwacza, serwując czytelnikowi
paranormalne romanse z wampirami, wilkołakami, aniołami, sukubami
uwodzącymi niewinne dziewczęta łaknące prawdziwej miłości lub
sprowadzających ludzkich mężczyzn na manowce. Ciężko znaleźć dzisiaj na
księgarnianych półkach książki nie należące do tej grupy, nie
wspominając o pozycjach, które mogłyby zainteresować chłopców. Marcus Sedgwick postanowił najwidoczniej wypełnić tę lukę, czyniąc bohaterem Pocałunku śmierci młodego Marka, któremu przyjdzie stanąć oko w oko z tajemniczą wampirzycą, tytułową Królową Cieni. I nie jest to na szczęście spotkanie kończące się miłosnym happy endem między tym dwojgiem.
Pradawne zło, mroczna i niepokojąca Wenecja jako miejsce akcji,
piękna sojuszniczka – to świetne składniki na dobrą młodzieżową powieść
przygodową. Niestety Sedgwick nie umiał wykorzystać ich na swoją
korzyść, czyniąc ze swojej książki zaledwie szkic tego gatunku. Szkoda,
ponieważ początek zapowiadał obiecującą fabułę, autor umiejętnie budował
niepokojący klimat – tajemniczy fragment listu i wiadomość o zaginięciu
ojca głównego bohatera wiodą Marka do Wenecji, miasta przepełnionego
nieuczciwością, którego mieszkańcy nie wiedzą co to moralność. Okazuje
się, że list wysłała córka tutejszego jubilera, Sorrel Bellini, niewiele
starsza od chłopca, i nie jest uradowana z przybycia niedoświadczonego
młokosa. Od początku chłodna i wrogo nastawiona zrzuca maskę
obojętności, gdy docierają do domu, w którym dziewczyna mieszka razem z
szalonym ojcem cierpiącym na chroniczną bezsenność. To właśnie w
wyleczeniu Simona Belliniego miał pomóc ojciec Marka, cieszący się dobrą
sławą lekarz. Młodzi rozpoczynają śledztwo, które doprowadzi ich do
jeszcze mroczniejszych tajemnic miasta. Ich śladami podąża mężczyzna z
szablą, znany już z Królowej Cieni Peter.
Dwójka głównych bohaterów to niemal dokładne powielenie postaci z
poprzedniej powieści – Marko jest tak samo bezradny, nieśmiały i
zdeterminowany jak Peter, a Sorrel podobnie niedostępna i cyniczna, co
okazuje się być maską cierpienia, jak Sofia. Sam Peter, tutaj już jako
stary i zmęczony ciągłą walką człowiek, jest tylko postacią drugiego
planu, podobnie jak Simono Bellini z jego pogłębiającym się szaleństwem.
Autor i tym razem nie rozbudował ich osobowości, pozostawiając
czytelnikowi zbiór szablonowych cech, co dorosłemu może wadzić, gdyż
czyni bohaterów mało wiarygodnymi, nastolatki jednak zapewne nie zwrócą
na to uwagi. Prawdopodobnie nie będzie im też przeszkadzała chaotyczna,
porwana akcja, gdyż prowadzona jest szybko i nie wymaga dłuższego
zastanowienia. Chociaż sama nie przepadam za „molochami” książkowymi
liczącymi setki stron, to Pocałunkowi Śmierci nie zaszkodziłoby
choćby te pięćdziesiąt stron więcej, na których autor mógłby opisać
dokładniej, co czują młodzi ludzie rzuceni w wir wydarzeń, których nie
pojmują.
Podobał mi się natomiast sposób pokazania wampiryzmu. W Królowej Cieni
mieszkańcy wioski przemieniani byli w prawdziwe bestie powstające z
grobów, Sedgwick odwoływał się do wierzeń słowiańskich, zręcznie
wplatając je w tempo akcji. Tutaj wampirzyca włada umysłami wenecjan, z
jednych czerpiąc siły witalne, innych hipnotyzując tak, że stają się jej
wyznawcami. Sorrel, która początkowo nie wierzy w nadprzyrodzone moce
władające miastem, twierdzi, że to „świat jest wampirem, który odbiera
nam duszę”. Na tle trwających w książce wydarzeń nie sposób nie przyznać
jej racji.
Książka bardzo mile zaskoczyła mnie ładną stroną redakcyjną,
znalazłam w niej zaledwie kilka błędów i potknięć w tłumaczeniu, dzięki
czemu lektura stanowiła całkiem przyjemną, krótką rozrywkę.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz