Na drugi tom Przedksiężycowych
Anna Kańtoch kazała długo czekać.
Były nawet obawy, że kontynuacja się w ogóle nie ukaże. Na szczęście pisarka przeszła
do Powergraphu i zarówno pierwsza, jak i druga część powieści trafiła w
kwietniu do rąk czytelników (niektórym szczęśliwcom w marcu). Sądziłam, że w
kolejnym tomie uzyskam odpowiedzi, może nie wszystkie, ale przynajmniej kilka
na najważniejsze dla mnie pytania, że chociaż trochę rozjaśni się tajemnica
Przedksiężycowych. A gdzie tam! Autorka tylko jeszcze bardziej zapaliła moją
ciekawość, tak, że już nie mogę się doczekać trzeciego tomu (który ma się
ukazać w sierpniu, dopiero w sierpniu!).
Druga część zdecydowanie trzyma poziom, właściwie nie można
wiele więcej powiedzieć, poza tym, że Kańtoch stosuje tę samą co poprzednio
metodę odkrywania fabuły po kawałeczku, dokłada kolejne puzzle do i tak już
potężnej układanki, a czytelnik musi ciągle się mieć na baczności, bo nigdy nie
wiadomo, kiedy i gdzie dany szczegół okaże się istotny. To oczywiście
nieprawda, że pisarka nie udziela odpowiedzi na pytania. Udziela, owszem, ale
są one tak cząstkowe, że nie można zbudować wokół nich kontekstu i koniec
końców czytelnik wraca do punktu wyjścia. Jak choćby wtedy, kiedy czytelnik
dowiaduje się, że zniszczenie Archiwów ma połączyć i ocalić wszystkie światy
oraz zlikwidować Skoki, ale taka wiedza nie zdaje się na wiele, gdy nie wiadomo,
dlaczego akurat Archiwa są takie ważne. Autorka do perfekcji opanowała sztukę
podobnego drażnienia czytelnika, wodzenia go za nos, dając, jednocześnie nie
dając wskazówek, tych pozornie nieistotnych detali, które okazują się ważne
wiele stron dalej. Jestem jednak pewna, że warto tę wiedzę gromadzić, że w
którymś momencie zapali mi się w mózgu żaróweczka i doznam olśnienia. Prawda?
Drugi tom, oprócz wyraźnego już głównego wątku, rozwija
poboczne historie, dowiązując kolejne motywy, niczym pajęczą sieć. Kańtoch
wyprowadza na scenę kolejnych bohaterów, wśród których moją ulubienicą stała
się kapitan Tellis i jej prywatne śledztwo w sprawie innej mojej ulubionej
postaci. Przyznam, że te właśnie fragmenty są najciekawsze i najbardziej
wciągające w całej opowieści, może dlatego, że autorka ma niezwykły talent do
snucia detektywistycznych wątków. Coraz lepiej poznajemy też samo Lunapolis,
które jest przecież jednym z kluczowych bohaterów, coraz sugestywniej
pokazywana jest beznadziejność ludzkiej tu egzystencji, która okazuje się nie
mieć tak naprawdę znaczenia. Ciągła pogoń za doskonałością, wieczną młodością,
bogactwem zostaje tu jeszcze silniej skontrastowana z ubóstwem i wszędzie
czającą się śmiercią przeszłych światów. Samo teraźniejsze Lunapolis się zmienia,
jego mieszkańcy zaczynają mieć dość władzy niewidocznych, powątpiewać w ich
istnienie i prowokować. W jakiś sposób te dwie rzeczywistości mogą być metaforą
naszego życia, o ile można by było się jakichkolwiek upatrywać w powieści, nie
jest to jednak metafora moralizująca.
Kolejne cząstki fabuły, którymi tak oszczędnie szafuje
pisarka, wydają się nie mieć większego sensu jako całość. Cały czas zastanawiam
się, w jaki sposób zostaną połączone, co będzie tu spoiwem i czy Ani Kańtoch
uda się pozamykać wszystkie historie, zwłaszcza, że sporo ich znajduje się we
fragmentarycznych (jakżeby inaczej!) interludiach. Jedyny motyw, jaki mi tu w
ogóle nie pasuje i jaki mnie drażni, to ten romantyczny między Kairą i
Finnenem. Już w pierwszym tomie autorka daje pewne sygnały, w drugiej części
autorka również daje do zrozumienia, że między tym dwojgiem coś się dzieje.
Niestety nie wyczuwa się tu żadnej chemii, wręcz relacja Kairy i Finnena jest
wymuszona, wyrachowana nawet – on za wszelką cenę pragnie być częścią historii,
którą tworzy Kaira, ona traktuje go jak narzędzie do osiągnięcia celu. I to
jest oczywiste i jasne, nie ma tu miejsca na jakiekolwiek romantyczne zrywy
serc, które nijak nie są prawdziwe.
Drugi tom, podobnie (a może nawet gorzej) niż pierwszy,
pozostawił mnie we mgle, ciągle gęstej, bez szansy na ustalenie kierunku drogi.
Chociaż na kilka pytań uzyskałam odpowiedzi, to w ich miejsce powstało tysiące
kolejnych. Książka pozostawiła mnie z ogromnym niedosytem i doprawdy z trudem
wyczekuję do ukazania się ostatniego tomu. Jeśli nie chcecie czuć się podobnie,
radzę poczekać do sierpnia i wtedy usiąść spokojnie i przeczytać wszystkie tomy
od razu.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Recenzja ukazała się na portalu Katedra.
Nie bardzo, nie jestem chyba przekonana...
OdpowiedzUsuńCo kto lubi;-) A czytałaś coś autorstwa Kańtoch?
UsuńNiebawem się za to zabiorę, mniam.
OdpowiedzUsuńCzekam na wpis z lektury:)
UsuńZa szybko czytam, a za wolno piszę. Jestem do tyło o 12 pozycji ;)
Usuń