wtorek, 2 lipca 2013

Tajemnica tajemnicę tajemnicą pogania - "Przedksiężycowi", tom II, Anna Kańtoch, Powergraph 2013

Na drugi tom Przedksiężycowych Anna Kańtoch kazała długo czekać. Były nawet obawy, że kontynuacja się w ogóle nie ukaże. Na szczęście pisarka przeszła do Powergraphu i zarówno pierwsza, jak i druga część powieści trafiła w kwietniu do rąk czytelników (niektórym szczęśliwcom w marcu). Sądziłam, że w kolejnym tomie uzyskam odpowiedzi, może nie wszystkie, ale przynajmniej kilka na najważniejsze dla mnie pytania, że chociaż trochę rozjaśni się tajemnica Przedksiężycowych. A gdzie tam! Autorka tylko jeszcze bardziej zapaliła moją ciekawość, tak, że już nie mogę się doczekać trzeciego tomu (który ma się ukazać w sierpniu, dopiero w sierpniu!).

Druga część zdecydowanie trzyma poziom, właściwie nie można wiele więcej powiedzieć, poza tym, że Kańtoch stosuje tę samą co poprzednio metodę odkrywania fabuły po kawałeczku, dokłada kolejne puzzle do i tak już potężnej układanki, a czytelnik musi ciągle się mieć na baczności, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie dany szczegół okaże się istotny. To oczywiście nieprawda, że pisarka nie udziela odpowiedzi na pytania. Udziela, owszem, ale są one tak cząstkowe, że nie można zbudować wokół nich kontekstu i koniec końców czytelnik wraca do punktu wyjścia. Jak choćby wtedy, kiedy czytelnik dowiaduje się, że zniszczenie Archiwów ma połączyć i ocalić wszystkie światy oraz zlikwidować Skoki, ale taka wiedza nie zdaje się na wiele, gdy nie wiadomo, dlaczego akurat Archiwa są takie ważne. Autorka do perfekcji opanowała sztukę podobnego drażnienia czytelnika, wodzenia go za nos, dając, jednocześnie nie dając wskazówek, tych pozornie nieistotnych detali, które okazują się ważne wiele stron dalej. Jestem jednak pewna, że warto tę wiedzę gromadzić, że w którymś momencie zapali mi się w mózgu żaróweczka i doznam olśnienia. Prawda?

Drugi tom, oprócz wyraźnego już głównego wątku, rozwija poboczne historie, dowiązując kolejne motywy, niczym pajęczą sieć. Kańtoch wyprowadza na scenę kolejnych bohaterów, wśród których moją ulubienicą stała się kapitan Tellis i jej prywatne śledztwo w sprawie innej mojej ulubionej postaci. Przyznam, że te właśnie fragmenty są najciekawsze i najbardziej wciągające w całej opowieści, może dlatego, że autorka ma niezwykły talent do snucia detektywistycznych wątków. Coraz lepiej poznajemy też samo Lunapolis, które jest przecież jednym z kluczowych bohaterów, coraz sugestywniej pokazywana jest beznadziejność ludzkiej tu egzystencji, która okazuje się nie mieć tak naprawdę znaczenia. Ciągła pogoń za doskonałością, wieczną młodością, bogactwem zostaje tu jeszcze silniej skontrastowana z ubóstwem i wszędzie czającą się śmiercią przeszłych światów. Samo teraźniejsze Lunapolis się zmienia, jego mieszkańcy zaczynają mieć dość władzy niewidocznych, powątpiewać w ich istnienie i prowokować. W jakiś sposób te dwie rzeczywistości mogą być metaforą naszego życia, o ile można by było się jakichkolwiek upatrywać w powieści, nie jest to jednak metafora moralizująca.

Kolejne cząstki fabuły, którymi tak oszczędnie szafuje pisarka, wydają się nie mieć większego sensu jako całość. Cały czas zastanawiam się, w jaki sposób zostaną połączone, co będzie tu spoiwem i czy Ani Kańtoch uda się pozamykać wszystkie historie, zwłaszcza, że sporo ich znajduje się we fragmentarycznych (jakżeby inaczej!) interludiach. Jedyny motyw, jaki mi tu w ogóle nie pasuje i jaki mnie drażni, to ten romantyczny między Kairą i Finnenem. Już w pierwszym tomie autorka daje pewne sygnały, w drugiej części autorka również daje do zrozumienia, że między tym dwojgiem coś się dzieje. Niestety nie wyczuwa się tu żadnej chemii, wręcz relacja Kairy i Finnena jest wymuszona, wyrachowana nawet – on za wszelką cenę pragnie być częścią historii, którą tworzy Kaira, ona traktuje go jak narzędzie do osiągnięcia celu. I to jest oczywiste i jasne, nie ma tu miejsca na jakiekolwiek romantyczne zrywy serc, które nijak nie są prawdziwe.

Drugi tom, podobnie (a może nawet gorzej) niż pierwszy, pozostawił mnie we mgle, ciągle gęstej, bez szansy na ustalenie kierunku drogi. Chociaż na kilka pytań uzyskałam odpowiedzi, to w ich miejsce powstało tysiące kolejnych. Książka pozostawiła mnie z ogromnym niedosytem i doprawdy z trudem wyczekuję do ukazania się ostatniego tomu. Jeśli nie chcecie czuć się podobnie, radzę poczekać do sierpnia i wtedy usiąść spokojnie i przeczytać wszystkie tomy od razu.

Recenzja ukazała się na portalu Katedra.

5 komentarzy:

  1. Nie bardzo, nie jestem chyba przekonana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co kto lubi;-) A czytałaś coś autorstwa Kańtoch?

      Usuń
  2. Niebawem się za to zabiorę, mniam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam na wpis z lektury:)

      Usuń
    2. Za szybko czytam, a za wolno piszę. Jestem do tyło o 12 pozycji ;)

      Usuń